Ocalić dla potomnych

Piosenki spod strzech

Prawdziwym grzechem jest zapominanie – zauważył kiedyś Mircea Eliade, jeden z najwybitniejszych religioznawców XX wieku, rumuński filozof kultury, eseista i pisarz.

Grzech ten dotyczy nie tylko naszej historii, lecz też twórczości ludowej – pieśni, legend, podań, rękodzieła. I nie mówimy tu o twórczości pseudoludowej – stylizowanej, zmodyfikowanej pod gusta publiczności, często tak mocno odbiegającej od oryginału, że wręcz nie do rozpoznania. Jestem pewna, że wiele kapel, które się mienią ludowymi, wiele zespołów śpiewaczych i poszczególnych wykonawców zdziwiłoby się, gdyby im przyszło usłyszeć autentyczną wersję wykonywanych przez nich utworów. Niestety, taka konfrontacja z oryginałem z upływem czasu staje się coraz trudniejsza, niebawem będzie niemożliwa. W formie dawnej, niesfałszowanej kultura ludowa zaczyna umierać. Ludzie, którzy potrafią zanucić ludową pieśń w jej pierwotnej wersji tekstowej, językowej, melodycznej odchodzą na zawsze zabierając ze sobą te nieocenione skarby.

Większość z nas piosenki sięgające źródeł ludowych traktuje jako rozrywkę. Uważamy, że świetnie nadają się do nucenia przy stole... szczególnie po kilku głębszych. Często znęcamy się nad nimi niemiłosiernie, mylimy i połykamy zwrotki, kaleczymy melodię. Po drodze zbyt wiele zapominamy, zbyt wiele gubimy. Czy można to zgubione odnaleźć, zachować? Okazuje się, że można.

6 listopada w ciechanowiskiej sali tanecznej odbyło się pierwsze, połączone z koncertem, spotkanie śpiewaków ludowych z całej Wileńszczyzny. Przyjechało ponad 20 osób. Srebrne nitki lub całe pasma we włosach, twarze jak książki, bo „zapisane” przeżytym cierpieniem, radością, wzruszeniem, spracowane dłonie skromnie skrzyżowane na kolanach... Tak wyglądali ci śpiewacy. Niektórzy z nich (a raczej niektóre, bo w gronie tym przeważały kobiety) po raz pierwszy w swoim życiu mieli okazję wystąpić przed publicznością. Było więc trochę tremy, ale też wielka radość i wzajemne wsparcie. Gdy ktoś zapomniał słów, zaraz inni się włączali, ale półgłosem, szeptem prawie, by nie zakłócić wystąpienia. Gdy ktoś zboczył z melodii, ktoś inny, nucąc cichutko, pomagał powrócić na właściwą ścieżkę dźwiękową.

Spotkanie w Ciechanowiszkach jeszcze raz potwierdziło, że ludowa pieśń zawsze była najłatwiejszym sposobem przekazywania treści, które są wspólne dla naszej ludowej mądrości. Ta pieśń to przeważnie cała opowieść. Raczej smutna, nasycona elementami dramatycznymi, prawie zawsze pouczająca. Np. jak ta zanucona przez panią Teresę Michalkiewicz:

Matuleńka, ja nie moga,/ matuleńka nie daj z chaty./ Co za życie z niekochanym,/ coż mnie z tego, że bogaty?... / Że ma koni cztery pary,/ matuleńka, ja nie moga,/ taki brzydki, taki stary,/ coż mnie z tego, że bogaty?...

W taki to sposób wylewało swój żal jakieś dziewczę wydawane za mąż z rozsądku. Niestety, wbrew tym rzewnym prośbom zostało „z chaty” oddane. Niebawem zaś spoczęło w „ciemnym grobie” (prawdopodobnie za sprawą męża-tyrana) budząc spóźnioną rozpacz matuleńki. Tak sobie pomyślałam, że te pieśni są jak akwarele słynnego krynickiego malarza-prymitywisty Nikifora. Niekoniecznie ładne (w banalnym tego słowa znaczeniu), ale do bólu szczere, o wielkiej sile oddziaływania. Smutne traktują o miłości (najczęściej nieodwzajemnionej) i wiarołomstwie, o bohaterstwie i śmierci. Zabawne o tym, co nikomu nie jest obce – o ludzkich przywarach. Wszystkie są mocno związane z rytuałami, które obowiązywały w dawnej kulturze ludowej.

Trudu zachowania tych pieśni prawie przed dziesięciu laty podjęła się pani Janina Norkuniene, kierowniczka Izby Palm i Użytku Codziennego w Ciechanowiszkach. Ona też wpadła na pomysł zorganizowania pierwszego spotkania ludowych śpiewaków. Z wykształcenia dyrygent chóru (ukończyła Wileńskie Konserwatorium), od lat jest etnografem-pasjonatem. Autentyczne pieśni zaczęła zbierać, gdy powstał ciechanowiski zespół „Cicha Nowinka” który w grudniu br. będzie świętował 10-lecie istnienia. W poszukiwaniu śladów autentycznej kultury ludowej pani Janina zaliczyła, jak sama to określa, dziesiątki ekspedycji. To dzięki temu, między innymi, powstała wspomniana Izba, w której zostały zgromadzone przedmioty użytku powszechnego z całej Wileńszczyzny.

W poszukiwaniu tych przedmiotów i pieśni ludowych zapuszczała się w najbardziej odległe zakątki Wileńszczyzny. Często na piechotę, z ciężkim magnetofonem do nagrywania, bo takim tylko sprzętem wówczas dysponowała. Te ekspedycje do niedawna były jedno- a właściwie dwuosobowe, gdyż pani Janina zaangażowała w nie swojego męża, który pełni rolę kierowcy i cierpliwego asystenta. Owocem ekspedycji jest... około 700 nagranych pieśni.

Ostatnio kierowniczka Izby Palm stara się zarazić swoją pasją również uczniów z ciechanowiskiej szkoły, gdzie od trzech lat wykłada muzykę. Dyrektor szkoły pozwolił jej realizować program, w którym znalazło się zbieranie folkloru. Zabiera więc młodzież w ekspedycje, których celem jest odkrywanie skarbów kultury ludowej. Młodzi robią to z pewną nonszalancją, ale to ich „lekceważenie” jest raczej na pokaz. Często nie potrafią ukryć, jak bardzo to ich fascynuje.

Wszystkie pieśni zaprezentowane w Ciechanowiszkach ich wykonawcy wynieśli z domów. Były obecne w ich życiu od dzieciństwa. Np. Władysław Krzywicki i Franciszka Rynkiewicz zaśpiewali pieśni nucone w swoim czasie przez ich ojców, Zofia Niewierowicz nauczyła się swojej jeszcze w wieku 13 lat, śpiewała ją 80-letnia już wówczas sąsiadka, Teresa Michalkiewicz „odziedziczyła” swoją po babci, Janina Sawan przejęła po mamie skarb w postaci około setki pieśni ludowych.

Pani Janina Norkuniene doskonale zdaje sobie sprawę, jak cenne jest to dziedzictwo. Sama wyniosła z domu wiele takich pieśni. Jej babcia w swoim czasie nagrała dla „Tautosakos institutas” (Instytut folkloru) aż 100 pieśni ludowych. Druga babcia też śpiewała. Niestety, obie nie żyją, a czas jest bezlitosny, wyciera z pamięci to, co się słyszało w dzieciństwie. Na szczęście, czasem to, na pozór na zawsze utracone, w dziwnych okolicznościach powraca.

„Niektóre z tych pieśni przypomniały mi się we śnie, zapisywałam je zaraz po przebudzeniu, zdarzało się, że na prześcieradłach, by nie umknęły...” – wyznaje. Teraz żyją w wykonaniu „Cichej Nowinki”.

„Zaczęliśmy od piosenek popularnych, ale szybko zrozumieliśmy, że to mało oryginalne, wszystkie zespoły śpiewają to samo – wspomina kierowniczka zespołu. – Akurat w tym czasie Staś Michalkiewicz (redaktor polskiego programu w RTV – uw. L. D.) zaproponował mi nagrania piosenek swoich ciotek, które tu zresztą też dzisiaj śpiewały”.

I tak „Cicha Nowinka” zaczęła śpiewać najpierw te piosenki, potem inne, przywiezione z ekspedycji. Dziś zespół ma ich w swoim repertuarze 150. Wykonuje je z zachowaniem autentyzmu i maniery śpiewu, której wykonawczynie uczą się z nagrań.

„Często śpiewamy w dialektach, nie boimy się tego – mówi kierowniczka zespołu. – Materiały na stroje „Cichej Nowinki” rownież pochodzą z ekspedycji. Nie każdy wie, że stroje ludowe na Wileńszczyźnie wcale nie rwały oczu kolorami. Były raczej spokojne – drobna kratka, paski. Korale przeważnie naturalne. Biały fartuszek i chusta na głowie, również biała”.

Organizatorka ciechanowiskiego spotkania śpiewaków ludowych jest przekonana, że po tej imprezie „Cicha Nowinka” wzbogaci swój repertuar o nowe pieśni. Chciałaby też, by ta impreza przerosła w tradycję.

„Wileńszczyzna nie ma imprez stricte folklorystycznych – wyznaje. – Takich, gdzie można podziwiać autentyczną sztukę ludową. To nie musi zbierać pełnych sal, ale warto to zachować jako część naszej kultury. Zresztą taka sztuka nie zawsze zachwyca i bawi, to jest raczej dokument, ale bardzo ważny”.

Spotkanie w Ciechanowiszkach wzbudza refleksje. Jaka to strata, że w kołowrocie codziennych przyziemnych spraw nie mamy czasu dla starszych ludzi, że często brak nam cierpliwości, by zatrzymać się na chwilę i ich wysłuchać. Jakże wiele mają nam do przekazania i jakąż miały satysfakcję mogąc wystąpić... nawet drżąc z tremy i myląc zwrotki.

„Dzięki wam usłyszeliśmy te melodie i przeniknęliśmy się tymi uczuciami, które przekazywali wam jeszcze wasi rodzice, dziadkowie. Zrobiliście nam piękne święto” – tymi słowy dziękował śpiewakom kierownik wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego Edmund Szot.

„Kochani śpiewacy, to co dzisiaj usłyszeliśmy z waszych ust, było takie szczere i autentyczne, prawdziwa uczta duchowa – dodał prezes Związku Polaków na Litwie Michał Mackiewicz. – Aż żal, że te talenty nie zostały dotychczas wykorzystane. Mam jednak nadzieję, że to dopiero początek”.

Również mamy nadzieję, że to tylko początek. Tym bardziej, że organizatorka spotkania śpiewaków marzy o całym cyklu takich imprez. W przyszłym roku planuje spotkanie znawców medycyny ludowej: znachorów, zielarzy, tzw. zamawiaczy. Chciałaby też zgromadzić w jednym miejscu i zaprezentować znawców zapomnianych rzemiosł podwileńskich. Potem zamierza skrzyknąć palmiarki, ma ich w swoim rejestrze ponad 100, niektóre los zarzucił daleko od Wileńszczyzny, w głąb Litwy i poza jej granice. Trzeba czerpać z tej skarbnicy... póki się da.

Lucyna Dowdo

Wstecz