Polski Teatr ze Lwowa – znowu na Ziemi Wileńskiej

Czekaliśmy na Ich występ długo, bo aż jedenaście lat…Wymuszoną przerwę w Ich dotychczasowych gościnnych występach w Wilnie spowodowała nowa, po rozpadzie Sowieckiego Sojuzu, sytuacja geopolityczna, gospodarcza.

W roku ubiegłym polska społeczność Lwowa obchodziła jubileusz 45-lecia narodzin Polskiego Teatru, pierwszego i jedynego po wojnie. Amatorskiego teatru, bo o profesjonalnym polskim nie mogło być nawet mowy. Nikt naonczas się nie spodziewał, że placówka ta przetrwa długie dziesiątki lat… Że ocaleje szczęśliwie nawet w momencie kryzysowym, w „niebezpiecznym”, „solidarnościowym” 1981 roku, w którym została pozbawiona swego wieloletniego kierownika artystycznego, Zbigniewa Chrzanowskiego. Kierownictwo teatrem przejął naonczas wielki przyjaciel tego zespołu, stale z nim współpracujący, lwowski scenograf Walery Bortiakow, rodowity Rosjanin. Rosjanin – to był właśnie ten „glejt”, „zielone światło”. Dzisiaj Bortiakow żartuje, że to właściwie nie on uratował wówczas Polski Teatr od zagłady, ale „krwawy Felek”. Wystawili wtedy spektakl o „szlachetnym Feliksie Dzierżyńskim”, więc jak tu ten teatr miałyby władze sowieckie rozwiązać? Tak to nolens volens Walery Bortiakow sam jął się reżyserii. Zbigniew Chrzanowski mieszkał i pracował naonczas w Polsce. Reżyserował i grał na różnych polskich scenach, ale myślą i sercem był stale z ukochanym Lwowem. Po latach, Chrzanowski wróci na scenę lwowską w charakterze jej kierownika artystycznego, reżysera i aktora. (Mieszka nadal w Polsce, w Przemyślu, skąd często dojeżdża do Lwowa). Otworzą przed nim podwoje profesjonalne teatry ukraińskie – dramatyczny i operowy, będą go zapraszali do udziału organizatorzy różnych znaczniejszych polsko-ukraińskich imprez (festiwale, obchody rocznic jubileuszowych i in.).

Nie było przeto rzeczą przypadku, że obecnie, w czasie występów gościnnych w Wilnie, to właśnie Zbigniew Chrzanowski i Walery Bortiakow zainaugurowali wieczór fragmentem „Polowania na lisa” Sławomira Mrożka.

W Wilnie wystąpili w DKP w dniach 5-6 listopada br., 7 listopada gościli na scenie solecznickiej. Przywieźli swój program jubileuszowy – wiązankę, fragmenty sztuk granych w latach ostatnich, utwory poetów polskich wysokiego lotu.

Po Mrożku „wszedł” na scenę Jan Kochanowski z „Odprawą posłów greckich” (dokładniej – „wpłynął” Chór Panien Trojańskich). Po Kochanowskim – Tadeusz Różewicz z „Kartoteką” ze Zbigniewem Chrzanowskim w roli Bohatera. W następnej kolejce „czekała” poezja Cypriana Kamila Norwida i Zbigniewa Herberta, a na zakończenie – wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (o Wilnie, bo i jakżeżby inaczej…).

Przemarsz przez scenę znakomitych poetów, dramatopisarzy, satyryków polskich (przede wszystkim związanych ze Lwowem) nie obył się i bez innych sław (w czasach sowieckich zakazanych) w osobie Mariana Hemara, Wiktora Budzyńskiego (autora tekstów „Wesołej lwowskiej fali”). Mieli już premierę „Dwóch panów B.” Mariana Hemara. Tym razem, w Wilnie zaprezentowali fragment jego „Fraszkopisu” – przywołał on z pamięci piękną postać z dawnych czasów, Ignacego Krasickiego – poetę z łaski bożej, duchownego z woli rodziców.

Atmosferę powagi, skupienia, melancholijnej zadumy rozproszyły odtworzone fragmenty z repertuaru słynnej przed wojną „Wesołej lwowskiej fali” (dialog Szczepcia i Tońcia), piosenki lwowskiej ulicy (ze znakomitą Jadwigą Pechaty).

W wieczorach wileńskich i solecznickim wzięło udział 20 lwowskich wykonawców, reprezentantów starszego i młodszego pokolenia, a pośród nich – akompaniator Zbigniew Rymarz, ich wielki admirator, warszawianin, lwowianin z wyboru. Zauroczył go Lwów, zakochał się w Polskim Teatrze, jako muzyk niesie mu nieocenioną pomoc.

Do zespołu Teatru w latach ostatnich włączyła się niewątpliwie wszechstronnie uzdolniona młodzież. To, naturalnie, cieszy. Schodzi, niestety, z doczesnego świata starsze i średnie pokolenie wykonawców. Ileż to już było tych smutnych pożegnań! Ostatnio śmierć wyrwała z ich szeregów nieodżałowaną Jolantę Martynowicz. Grała w czołówce aktorskiej, grała wielkie role. Była piękną kobietą i serdeczną koleżanką…Nie doczekała Jola przyjazdu do Wilna. Ale była obecna razem z nami – mówił Zbigniew Chrzanowski – przywieźliśmy do Wilna wystawę fotografii przedstawiających Jolę Martynowicz w jej wspaniałych rolach.

…Świeża, nie zabliźniona rana… Ze ściśniętym sercem grali na deskach wileńskich – bez Niej…

Kiedy znowu przyjadą do Wilna? Jest nadzieja, że będzie to po krótkiej przerwie. Co by ewentualnie przywieźli, pokazali? Naturalnie, za następnym razem – pełny spektakl. Może to być „Odprawa posłów greckich” Kochanowskiego, przedstawienie nie wymagające specyficznej sceny, najlepiej – któryś z zabytkowych wileńskich dziedzińców – w lecie, o innej porze roku – mogliby zagrać w kościele. Mogą także przywieźć „Kartotekę” Tadeusza Różewicza, albo „Dwóch panów B.” Mariana Hemara. „Kartotekę rozrzuconą” ma w swoim repertuarze Wileńskie Polskie Studio Teatralne, a znów Polski Teatr w Wilnie ma także „własnego” Hemara, jego „Pierwiastek…”. Takiego rodzaju spotkania, konfrontacje przynoszą obopólny pożytek, pobudzają do nowych inwencji twórczych. Chętnie gościliby także wileńskie zespoły teatralne u siebie, we Lwowie, zwłaszcza, że wiąże ich, już od dziesiątków lat, wzajemna przyjaźń.

Ze wzruszeniem żegnali „miłe miasto” nad Wilią. Na pamiątkę swego pobytu ofiarowali Domowi Kultury Polskiej fragment Lwowa w postaci obrazu słynnego lwowskiego grafika (niestety, już nieżyjącego), Mariona Ilku, bezpośrednio związanego z ich teatrem. (Marion Ilku był Węgrem, mężem aktorki Lidii Chrzanowskiej-Ilku, rysował wspaniałe karykatury aktorów Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie).

Wiązanki kwiatów, ofiarowanych im przez wileńskie polskie zespoły teatralne w Wilnie i widzów złożyli w Ostrej Bramie. Stąd – dalsza ich trasa wiodła do Solecznik, gdzie się spotkali z niezwykłą gościnnością, serdecznością tamtejszej ludności.

Alwida A. Bajor

Wstecz