Jego Wysokość SŁOWO

Jak pan Pisanko spod Pikieliszek cygarki palił

Z dzieciństwa pamiętam piosenkę o dwóch przemyślnych dziadach, którą śpiewała moja babka, pochodząca z podwileńskiej wsi Turniszki (dziś powiedzielibyśmy, że z najbardziej prestiżowej stołecznej dzielnicy):

Szedli dwa dziady po ubitej szosie

Pijaki, łajdaki, ubyrwane, bose.

Ten epos ludowy jest przydługawy, ograniczę się więc do krótkiego streszczenia wątku pozostając w jego konwencji językowej. Bieda, grosza nie ma, a tu wypić chcesie. Uradzili, że kiedy pójdzie jakiś pan, jeden położy się na szosie, udając martwa ciała, drugi, bardziej doświadczony przez życie, pouczył go, jak się ma zachowywać: kiedy pan pumaca, żebysz ty ni dyszał, a jak beńdzi pytać, żebysz ty ni słyszał, a on sam będzie prosić u pana para groszy na schowanie martwej ciały. Oczywiście te oberwane (nie żadne tam obdarte, tylko oberwane!) bose dziady z zadziwiającym brakiem konsekwencji gwary wileńskiej występują to w formie niemęskoosobowej (te dziady tak samo jak te baby), to męskoosobowej: dziady szedli. Zresztą do dziś na Wileńszczyźnie częściej się mówi szedli niż szli. Podobnie jak dziś jeszcze ludzie mało wykształceni w ogóle nie uznają rodzaju nijakiego.

„Śpiewna i rzewna” gwara wileńska (niektórzy dialektolodzy dają jej wyższą klasę, nazywając dialektem) bywa też czasem źródłem kłopotów i kompleksów, kiedy się nieproszona wplata w naszą mowę. A przecież nie musimy ani się jej wstydzić, ani potępiać. Po prostu trzeba jej dać należne miejsce, potrafić rozgraniczyć ją z językiem literackim. Nie jest bowiem językiem ogólnonarodowym, lecz jak każda gwara, mową ludności wiejskiej z niewielkiego terytorium. Różni się od języka literackiego słownictwem oraz pewnymi cechami fonetycznymi. Kresowiaka, gdziekolwiek by był, poznać można po tym, jak wymawia dziąsłowo, uczciwie, jak należy spółgłoskę ł, a nie jak eu, czyli u niezgłoskotwórcze, które tak się rozpanoszyło w całej Polsce, że już się stało normą. A jeszcze po wojnie sceniczna wymowa nakazywała wymawianie ł spółgłoskowo. Niektórzy aktorzy starszego pokolenia pozostali jej wierni do dziś. Nina Andrycz i bliski sercu każdego chyba wilnianina Bernard Ładysz do dziś zachowali tę wymowę.

Mieszkańca Wileńszczyzny poznaje się także po innym, przedniojęzykowym wymawianiu miękkich spółgłosek ć, ś, ź, no i po tym naszym słynnym „śpiewaniu”, które wynika z bardzo silnego i nieco dłuższego wymawiania sylaby akcentowanej. Tak silnego, że na inne sylaby jakby nie starcza już „pary” i są wymawiane, krócej, byle jak, niestarannie.

Choć używamy terminu „gwara wileńska”, po pierwsze, nie obejmuje on mowy ludności samego Wilna, lecz całej Wileńszczyzny, po drugie, ta mowa nie jest wcale jednolita. Nieco inaczej mówi ludność miejscowa spod Ejszyszek, niż na przykład, spod Mejszagoły czy Święcian. Choć z całą pewnością pewne cechy są wspólne różnym rejonom. Kiedyś goszczący u nas Polak pochodzący z Kowieńszczyzny określił pewną panią, notabene, wielkiej urody, że ma haniebnie niepiękny twarz (no cóż, gusta są różne). To haniebnie w znaczeniu bardzo słyszałam niejednokrotnie od ludzi pochodzących z różnych miejscowości. No i twarz bywa piękny, brzydki, blady, wesoły, a krew bywa gorący, czy też zimny. Słowem, nie lubimy jakichś tam wymysłów, żeby rzeczownik rodzaju żeńskiego kończył się na spółgłoskę. Ten sam pan, opowiadając o swej rodzinie użył staropolskiego wyrazu czeladź. W gwarach często zachowują się wyrazy, które już dawno przeszły do „muzeum językowego”.

Mamy też swoje słownictwo. Czasem są to wyrazy rosyjskie, białoruskie, litewskie, zaadoptowane przez użytkowników, a czasem polskie, używane jednak w innym, nieraz całkiem przeciwstawnym znaczeniu. Kiedy usłyszymy, że koło chaty Kowalskich obojętnie przechodzić, miejmy się na baczności, bo to znaczy, że jest tam albo zły pies, albo zły gospodarz, słowem, jest obojętnie, czyli niebezpiecznie.

Mieszkaniec Warszawy, Krakowa czy Poznania przypuszczalnie miałby kłopot ze zrozumieniem komplementu bogate kłęby, oznaczającego szerokie biodra, które, jak wiadomo, naród wyżej ceni nad szczupłość modelek. Jeszcze więcej kłopotu może mu sprawić zrozumienie słów dać żywiołce poszoru, co znaczy dać bydłu karmy, siana. Ta żywiołka to z białoruskiego, a poszor i kłęby – z litewskiego. Kiedyś w kowieńskim szpitalu poznałam starszego pana spod Niemenczyna, który bardziej niż o swoje zdrowie martwił się, jak tam jego żywiołka bez niego żyje.

Przed dwudziestu laty, będąc uczestniczką kursu polonistycznego w Puławach, miałam okazję słuchać wykładów z zakresu dialektologii. Wykład o gwarze wileńskiej, pamiętam, tak dalece wywołał mój sprzeciw, że kategorycznie zaprzeczyłam znanemu profesorowi:

– U nas tak się nie mówi!

– Ależ tak, ten materiał zbierałem pod Mińskiem, skąd zresztą sam pochodzę.

Mińszczyzna, Wileńszczyzna mieści się więc czasem we wspólnym pojęciu Kresy. A przecież wsie polskie na Białorusi mówią inaczej, a na Litwie inaczej. Nie wiem, jak jest w innych rejonach, ale w Trockim, na przykład, mówi się tamej w znaczeniu tam (jako analogia do tutaj, które jest wymawiane tutej), wraz w znaczeniu zaraz, zrównać w znaczeniu porównać. Kiedyś, czytając korespondencję filomatów aż się ucieszyłam natrafiwszy w jednym z listów na tak znajome mi wraz, z którym bezskutecznie już prawie czterdzieści lat we własnym domu walczę i nic, tylko „siadłszy płakać”, jak pisał w liście do Zana Adam Mickiewicz, świadom zresztą niepoprawności tego wyrażenia, bo wziął je w cudzysłów i dodał: jak to mówią. A jakże znajomy jest nam, wilniukom, zwrot z listu Aleksandra Mickiewicza do brata Adama, że jego jedyne spodnie mycia potrzebują. Nie prania, ale właśnie mycia. Albo też zwrot z listu Adama złując się i kwasząc. Nie złoszcząc się, gniewając, tylko tak po wileńsku złując się. Znajome są nam również te szkarpetki, których Adam „dla braku pieniędzy” miał tylko jedną parę. Uradowały mnie również Miłoszowe wersy z wiersza Miasto bez imienia:

Swoją pannę za pod rękę tutaj wiedzie

I jaskółki nad nimi latają.

Właśnie za pod rękę, a nie pod rękę mówiło się kiedyś na Wileńszczyźnie, kiedy się jeszcze ta „podręka” była aktualna.

Oczywiście, należąc do grona ludzi wykształconych – przynajmniej z papierów tak wynika – nie posługuję się na co dzień gwarą, mówiąc lepszym czy gorszym językiem literackim. Jednak ta nasza wileńska fonetyka daje mi się we znaki. I choć są mi, na przykład, doskonale znane przyczyny, źródła oraz mechanizm powstawania samogłosek ścieśnionych, nie zawsze daję sobie z tym radę. Ścieśniają się bestie, same, mimo mojej woli. Muszę się bardzo pilnować, by wyrażenie tyle tego dobrego nie brzmiało jak tyli tegu dubregu, a zielona łąka nie była po wileńsku łąką zilioną.

A taką oto gwarę wileńską słyszał pod Pikieliszkami i uwiecznił swym piórem Melchior Wańkowicz. Pan Pisanko, dziedzic okolicznych dóbr (majątek Pikieliszki któryś z przodków przegrał w karty, teraz jest to „dacza” Marszałka), opowiada, jak palił z hrabią Tyszkiewiczem i ministrem cygara.

Siedzim my jak upieczone. Patrza ja i potnieja, jak hrabia Tyszkiewicz cygarka psui. Ale kiedy i Józiuk ministru koniec obcina...Tfu!... Nie śmiej się pan, co mnie język skopyciwszy się – cygarka, znaczy się obciął.

Nu, obciął ja moja cygarka na ten sam manier i – wiadomo – cygarka ministerska, co papieroska naprzeciwko niej! Tak ja z pełnego serca zaciągnął się i natychmiastowie - ciut ciut ministru całej herbaty na jego okrągły stół nie zwrócił(...) Dopieroż ja zmiarkował, co cygarka jak lulka palić trzeba: pociągnął i wydmuchnął, pociągnął i wydmuchnął. Jakaż to i palenia – chibaż tylko zdatna na komary, kiedy w lesie styrczysz, ciecieruków, czy ta sama słonka karauląc.

Naładzili my się wszyscy pykać, a nasz minister pykun najpierwszy, widno przywykszy. Rad taki siedzi, a o to, dy o sio pyta (...)

Nieco inną, lecz także barwną polszczyzną posługiwano się na Grodzieńszczyźnie. Szloma, właściciel sklepiku na rynku w Słonimie, opowiada jak jeden taki Wasiuk (akcent obowiązkowo na ostatniej sylabie: Wasiuk) tureckiego pieprzu z beczki ciągni. Nu, czekam, co z tego bendzi. A ten Wasiuk tego pieprzu w gemba włożył, gryznuł, oczy jemu pod wierzch zaszli, piana czerwona z gemby koci się. Tak ja mówie:

– Wasiuk, Wasiuk, i jak ciebie nie stydno – syn takiego choziaina i pieprz dlatego kraść?

A on patrzy na mnie, ślozy u niego z oczu płyno i mówi:

– Szlomka, nie leź w oczy – a to jak plunu, tak zharisz!

Przytaczając te opowieści pana Pisanki oraz słonimskiego Szlomki Wańkowicz nie wszędzie posłużył się transkrypcją. Jednak żaden szanujący się użytkownik gwar kresowych nie wymawiał i nie wymawia nosowych samogłosek nosowo. Ja cień kocham, serca ty moja – oświadczał się kresowiak swej wybranej. Że rodzaju nijakiego nie lubili także nasi przodkowie, niech świadczy ten cytat z listu filomaty Tomasza Zana:

Jak chłopczyk

Dla pustej cacki,

Porwawszy szkiełko do rąk (...)

Czy gwara wileńska istnieje również w naszych czasach? Niewątpliwie tak, choć zmieniła się bardzo, zachwaściła. Niestety, często po prostu błędy językowe, obfite wtrącanie do mowy wyrazów rosyjskich przez bardziej lub mniej wykształconych wilnian uważane są za gwarę wileńską. A to nie jest gwara, tylko zwykłe kaleczenie języka.

Łucja Brzozowska

Wstecz