,,Wszystko w rodzinie,,

(Rzecz o agencie w wileńskim KGB)

„Wszystko w rodzinie” to nowa książka polskiego pisarza, publicysty i tłumacza Tomasza Łubieńskiego, wydana w 2004 w Warszawie, w oficynie wydawniczej Świat Książki. Są to prywatne wspomnienia autora, wyniesione z lat 60 i późniejszych z Wilna i nawiązujące do ważnych, przełomowych wydarzeń nad Wilią, sięgających progu XXI w.

Z Wilnem autor związany był rodzinnie. Dobrze w tej (nie polskiej) familii się czuł. „Tylko jak ma dzisiaj traktować ówczesną przyjaźń i porozumienie z człowiekiem z bliskiego domowego kręgu, który – jak się później okazało – pracował w KGB, a w swoich raportach uwzględniał również autora? Spotkają się po latach już w innym świecie, w innej epoce, żeby sobie wiele wyjaśnić. Z tej prywatnej próby lustracji wynika, że trudno jest ocenić, do jakiego stopnia historia tej części Europy, pełna prawdy i fałszu, odpowiada za ludzkie myśli, słowa i czyny” – czytam w anonsie.

W Wilnie, przed rokiem 1963

Dom przy ul. Daukanto prezentował się całkiem okazale. Dawne, przedwojenne budownictwo. Ładna, duża kamienica (dzisiaj niewiele straciła ze swej urody) w kształcie prostokąta „zlepionego” z dwóch, przytulonych do siebie domów. Naonczas, przed 40 laty, widniały tu jeszcze resztki cmentarza ewangelickiego. Duchy już dawno stąd uleciały, przestały cieszyć bądź straszyć. Ale późnym wieczorem chadzać tędy było niebezpiecznie. Straszyła miejscowa „szpana”, grasowali młodociani przestępcy. Z tym, że wobec „swoich”, sąsiadów zachowywali się szarmancko, mieli respekt. Chyba że pojawiała się tu jakaś obca „szpana”, z innej dzielnicy miasta. Ale i ci mieli dobre rozeznanie, kogo tu obrabować można, a kogo nie. Ten krótko strzyżony, z kolczykiem w uchu, to aktor i reżyser, fajny gość, kapitalne miewa wybryki. Ten - to dyrektor Teatru Operowego, dobrze się z nim za dnia obcuje, dowcipów ma pełną gębę i drugie tyle w rękawach. Tamta – to jego żona, prawdziwy huragan, furia - z taką to lepiej się nie spotykać. Córka aktora i reżysera z kolczykiem to też „dobry kwiatek”, chłop w spódnicy, taka to może nawet dobrze pięścią przyłożyć. Ten stary - to podobno wielki bolszewik, bojec, lepiej go nie zaczepiać, bo mogą być przykrości. Ma on ładne córki, ale strzeżone. Kagebeszniki tu się kręcą, wszyscy to widzą i wiedzą. A ta stara to żona tego starego bolszewika. Miła ta „tiotia Marusia”, szkoda by było ją straszyć. A ci chłopcy – pacany – to synowie tego dyrektora z Opery i tej hałaśliwej aktorki. Ten starszy wyraźnie smali cholewki do młodszej córki starego bolszewika, Łorki. A ten młodszy razem z innymi smarkaczami czyhają na stary czarny mercedes. Ten mercedes należy do kagebesznika. Doskonała zabawa: przekłuć opony. I nie dlatego, że to mercedes kagebesznika, ale dlatego, że taki pocieszny staromodny czarny grat, więc „coś” trzeba z nim zrobić …

Właściciel tego czarnucha jest człowiekiem nad podziw cierpliwym. Nie czyni nawet żadnych najmniejszych prób ukarania winowajców. Wie, że to nie „szpana” przekłuwa mu w samochodzie opony, ale chłopcy z sąsiedztwa pod wodzą synka tych z teatru. Kagebesznik jest grzeczny, nie chce z artystami popadać w niepotrzebne konflikty.

Rodzina Bokowów - ten stary bolszewik i jego żona „tiotia Masza”- mieszka na parterze. Ich córki nazywają się Izabella i Dolores. (Skąd u Rosjan takie imiona? No, chyba że „ku czci” jakiejś księżnej czy rewolucjonistki…). Zdrobniale zwracają się do nich per Iza i Łora. Obie – wyjątkowo ładne. Iza, starsza, jest może bardziej filigranowa, subtelna, pisze wiersze, lekarka. Iza jest żoną adwokata, kagebesznika, który ma starszego brata, takoż kagebesznika. O tym wszyscy wiedzą. „Wieś gorod goworit” – jak mówi jedna z sąsiadek. Zwłaszcza dużo wiedzą o tym młodszym, czyli adwokacie – to bardzo dobry, wzięty w Wilnie adwokat. Wiedzą, ale on sam na pewno o tym nie wie, że wszyscy wiedzą.

Wiedzą. No i co z tego? Sąsiadów nie zawsze się wybiera. A zresztą żyć w takim domu jest nawet bezpieczniej. Na zasadzie „już lepiej w jaskini lwa”. Bezpieczniej, bo tak samo jak ta „szpana” grasująca na cmentarzu, polująca na obcych, ale nie na swoich, na pewno i ci dwaj bracia kagebesznicy żyją według pewnych zasad etycznych – swoich nie zadenuncjują. Zresztą oni tu tylko wpadają, do rodziny, na obiady.

Starszy syn „tych artystów”, dyrektora Opery i jego żony aktorki, jest do nieprzytomności zakochany w Łorce, córce starego bolszewika. Pierwsza miłość. Gorąca, romantyczna, namiętna, szalona. Przystojny, młody, wykształcony. Kocha się z wzajemnością. Oficjalnie mówi się już o nich jako narzeczonych.

Rodzice Dolores – Łory – Łoroczki – Łorki w zasadzie nie są temu związkowi przeciwni. Ojciec Łorki, odważny, czerwony Kozak znad Wołgi, inżynier z wykształcenia może i wolałby, żeby jego młodsza córka wyszła za kogoś takiego jak ten zięć adwokat, a nie za syna artystów (wiadomo – skoro z teatru to na pewno sfiksowani…). No, ale co on, ojciec, ma robić, skoro jego Łoroczka tak bardzo chce, tak bardzo tego chłopca kocha? Matka Łoroczki, „tiotia Masza”, kobieta cicha, skromna, delikatna w uczuciach, na tę decyzję raczej cieszy się w duchu. Całkiem niezła to partia ten chłopak sąsiad, dobrze mu z oczu patrzy.

Rodziców narzeczonego ten związek nie wprawia w szczególny zachwyt. Że Łorka Bokowa pochodzi z rodziny starego bolszewika – to jeszcze nic. Bolszewik, ale porządny człowiek, no i z wykształcenia inżynier. Że Łorka wiatrem podszyta – to także nic, z czasem się ustatkuje. Ale ten adwokat w ich rodzinie! Bo przecież wiadomo, że wszyscy wiedzą…

I nagle nieszczęsnemu narzeczonemu wali się cały świat. Jego ukochana Łorka wychodzi za mąż za Polaka znad Wisły.

Ten Polak z Warszawy spadł nam jak z nieba – powie niebawem szczerze uradowana aktorka, niewiele przejęta rozbitym sercem syna.

Tym Polakiem był właśnie autor świeżo wydanej obecnie książki Tomasz Łubieński. Zwycięski konkurent starszego syna Ireny Rymowicz.

Wszystko w tym Wilnie… Jak w filmie… Bo przecież z sobą się nie znali. Ani wcześniej, ani później. Irena Rymowicz mieszkała z synami bok obok Bokowów. Przelotnie widzieli „tego Polaka, wybawcę z ich rodzinnych kłopotów”, ale nigdy z nim się nie spotkali, nie porozmawiali. Zresztą „ten Polak” rzadko przyjeżdżał…

Rok 1963 „Jestem oficerem NKWD”

Tomasz Łubieński po raz pierwszy pojawił się w Wilnie w 1963 roku. W tym samym roku, w którym Irena Rymowicz objęła kierownictwo artystyczne powstałym w Wilnie Polskim Zespołem Teatralnym. Mógł więc z nią sobie, tak po sąsiedzku, uciąć ciekawą pogawędkę. Niekoniecznie o teatrze, który jako amatorski, mógł go nie interesować. Ale tak w ogóle – o życiu, o ludziach, o zamieszkałych w tym ongiś „miłym mieście” Polakach. A może unikał tych sąsiedzkich spotkań ze względu na szwagra? Czy wiedział, kim ponadto ten człowiek jest? Wiedział. On sam mu to powiedział: „Jestem oficerem NKWD”. Co w obliczu tego faktu miał robić Polak znad Wisły, który się pojawił w tej nowej jego rodzinie? Rozstać się z piękną młodą żoną? Wyjechać? (Czy daleko by zajechał? No, chyba że bardzo, bardzo daleko…). Więc nic nie zrobił. Po prostu pozostało mu przyjąć ten fakt „do wiadomości”. Zresztą… zdążył już nawet tego swojego szwagra - uroczego, uczynnego, inteligentnego – nawet polubić.

Więc to na pewno od niego, od szwagra miał te „dokładne”, „wiarogodne” wiadomości. O tym jak ludziom tu się żyje. Litwinom, Rosjanom, jakie są między nimi relacje. Bo Polaków tu jakby „w ogóle nie było”. Niby (w relacji Tomasza Łubieńskiego) istnieli i niby nie. Tak jakby nigdy nigdzie się nie spotykali, nie gromadzili, nie stanowili żadnej wspólnoty. (A był już naonczas polski zespół „Wilia”). Nie chodzili do kościoła (w kościele pw. Ducha Świętego, jak pisze w swej książce Tomasz Łubieński, było …Muzeum Ateizmu). Język polski „można było usłyszeć na dalekich przedmieściach, przysiółkach”. Ale cóż to za język? „Polsko-białorusko-radziecki”. Albo: „ogólno-północno-słowiański”. „Tutejszość” Polaków sprawiła (pisze T. Łubieński), że nigdzie stąd nie wyjechali”. Z tych „tutejszych” Polaków mieszkają w Wilnie tylko „babcie z ich wnuczkami”. Wygląda więc na to, że te babcie nie mają dzieci, a wnuczkowie rodziców. Rzeczywiście, dziwnie jest z tymi Polakami w tym „miłym” niegdyś mieście… Ak-owskich „śladów” też tu nigdy „nie było”, nikt o nich nic nie słyszał. Ten uroczy szwagier takoż o nich nie wie. Owszem, zwalczał „bandy”, ale „na innym odcinku”, o polskim ruchu oporu ten, jeszcze z czasów wojny, enkawudysta – nie ma w ogóle żadnego pojęcia…

Oczywiście, o ten „nijaki portret własny Polaków nad Wilią” nie można mieć do autora pretensji. Taki „wizerunek” został mu przez szwagra przedstawiony, „narysowany”.

Zresztą Polacy nad Wilią nie są głównym tematem książki. Ot, taki wątek, niby marginalny. I można by było nie zwracać na niego większej uwagi, gdyby nie ta okoliczność, że autor książki mieszkał w jednej i tej samej kamienicy z interesującą Polką, której ojca uratował kiedyś w Rosji od śmiertelnej zagłady sam osobiście „krwawy Felek”, mimo iż ten uratowany był synem burżuja, hrabiego Szeremietjewa… No i proszę – obecnie wnuk Szeremietjewa dostaje straszliwego kosza od córki starego bolszewika.

…Dolores, Łorka… Gdyby wyszła za sąsiada, Łubieński nie przyjechałby naonczas do Wilna i nie napisałby tej książki - niewątpliwie interesującej.

Co było potem? Rozwiedli się. Dolores (w książce T. Łubieńskiego figuruje jako Dolly) wyjechała gdzieś nad Morze Śródziemne i tam podobno dotychczas mieszka. Jej eksmąż, Tomasz Łubieński, autor książki, pozostał w Polsce. Ale z rodziną eksżony w Wilnie będzie utrzymywał nadal przyjacielskie kontakty. W szczególności – z adwokatem. Będzie tu później przyjeżdżał na jego, eksszwagra oficjalne zaproszenia. Eks – jako szwagier i eks jako były agent KGB. (Tak pod tą „ksywką” będzie przez cały czas figurował w powieści).

W tamtym pamiętnym roku 1963, kiedy po raz pierwszy przyjechał do Wilna, Tomasz Łubieński nawiązał liczne znajomości, kontakty z ciekawymi ludźmi. Były to osoby z kręgu Eksa. Nazwiska niektórych spośród nich autor wymienia w książce. Pisze o znanym tłumaczu utworów Szekspira, Goethego. Był w Wilnie postacią dobrze znaną. Pisał wiersze. Podobno (ten człowiek już nie żyje) znał perfekt dziesięć języków. I to go zgubiło. Pracował dla służb specjalnych sowieckich, niemieckich, a potem znowu sowieckich, w zależności od tego, jak się toczyło koło historii. Dobry kompan do wycieczek w lasy, interesujących dyskusji twórczych, stały bywalec „Neringi”.

„Neringa” była ulubioną kawiarnią Eksa. Zbierała się tam śmietanka litewskiej inteligencji twórczej. Pisarze, poeci, ludzie sztuki i teatru, muzycy.

„Harris” (powieściowy Eks)

Bo Eks był od dziecka naturą wrażliwą, artystyczną. Miał nieprzeciętne uzdolnienia muzyczne, starannie pielęgnowane, kształcone przez najdroższych pedagogów w przedwojennym Kownie. Znał biegle parę języków. Dobrze się znał na malarstwie i rzeźbie, w tych dziedzinach takoż wypróbowywał swych możliwości, często z pomyślnym skutkiem. Pochodził z zamożnej żydowskiej rodziny. Razem ze starszym bratem uczył się Eks w najlepszym kowieńskim gimnazjum. Obcowali, przyjaźnili się z młodą litewską elitą. Prawda, różnie z tą przyjaźnią bywało. Dzieliła ich różnica poglądów. Ta litewska młodzież kowieńska – prawicowała, natomiast oni – zawsze szli w lewo. Po rodzicu to przejęli. Ojciec był, jak już się rzekło, bogatym człowiekiem. I jak to z bogatymi czasem się zdarza, miał swoje fanaberie. Trapiony wyrzutami sumienia, iż on, bogaty kupiec, rozpływa się w dostatku, podczas gdy inni, większość, cierpią głód i nędzę, zaczął od pewnego czasu żyć ideą uszczęśliwiania ludzkości. Czyli żyć ideami komunizmu. A wiał w tym kierunku wiatr nader pomyślny z sąsiedniego potężnego państwa – SSSR.

Te szlachetne zachcianki przejęli po tatusiu jego obaj synowie, starszy i młodszy. Romantyczna przygoda, konspiracje, podziemny komsomoł…I ta czarująca inność, poczucie wyższości, lepszości od szkolnych kolegów, którym w głowie tylko same bezmyślne rozrywki i dziewczyny, a nie przebudowa świata….

Takiego rodzaju idee, i do tego odpowiednia edukacja, zaprowadzą ich niebawem do szeregów sowieckich służb specjalnych.

…Ładni to byli junacy w czapkach z niebieskim otokiem NKWD. Prawda, młodszy brat (Eks) snuł bardziej romantyczne marzenia. Konspirator samouczka, niedopieczony muzyk i rzeźbiarz, szybował w obłokach nie tylko w przenośni. W przedwojennym Kownie zdążył jeszcze łyknąć szybownictwa. Marzyło mu się przeto lotnictwo wojskowe. Ale to mądre NKWD wiedziało od niego lepiej – kim ma być, kim zostać. Z takiego rodzaju ogładą i aparycją przystojniaczka? Szkoda by było, gdyby taki model, razem z bombowcem, za wcześnie zginął.

Obaj bracia znajdą się na Kaukazie, gdzie starszy weźmie udział w deportacji tamtejszej ludności. Czy młodszy (Eks) – także? (Zapytany o to po latach, pominie to milczeniem). A potem wrócą na Litwę, gdzie będą krwawo się rozprawiali z „nacjonalistycznymi bandami” (dzisiaj: „leśnymi braćmi”). Będą też mieli ku temu swoje prywatne powody, prywatną zemstę. Wcześniej, w Kownie, tuż po wycofaniu się krasnoarmiejców, przed wejściem Niemców, wrogo nastawieni wobec czerwonych, proniemieccy Litwini zamordują ich rodaków, komunizujących Żydów, a wśród nich – rodzoną Eksa babkę Katz, chorą, zniedołężniałą, starą. (Po latach Eks powie, że on osobiście zadry w sercu do „tamtych Litwinów” nie ma).

A potem zwolniono Eksa ze służby. Dano mu długi urlop. Nie wiadomo – czy za zasługi, czy za to, że może coś przeskrobał, w każdym bądź razie zostawiono go w spokoju. Na długie lata.

Ukończył Eks studia na wydziale prawa na Uniwersytecie Wileńskim. W czasie studiów nie przyjęto go do osławionej matki-partii. Do czego aktywnie przyczynił się komsomoł. Dowiedzieli się, wywąchali: dom ośmiopokojowy w przedwojennym Kownie, piękna dacza nad Niemnem, z prywatnym jachtem. Z taką burżujską przeszłością? No – nie… Wyjdzie to później Eksowi na dobre. Współczujący, pomagający poniżonym i skrzywdzonym, miły, inteligentny, przystojny adwokat. (Nie prowadził spraw politycznych). A najważniejsze – bezpartyjny, a więc budzący zaufanie.

Rok 1981 i lata późniejsze…

Takim go poznał młody Polak z Polski w 1963, członek rodziny. W 1981, kiedy znowu do Wilna przyjechał, już nie łączyły ich związki rodzinne. Po prostu byli przyjaciółmi.

Fascynował ten Eks, podsycał ciekawość. Ci, którzy z nim bliżej obcowali, cierpieli w większości na „syndrom Eksa”, „zapatrzenie się w Eksa”.

Rok 1981 w sowieckiej rzeczywistości był rokiem szczególnym. W Polsce - „Solidarność”, atmosfera polityczna gorąca i niespokojna. Wszystko to znajduje odbicie na Litwie, w Wilnie, a więc – długie, podekscytowane rozmowy, dyskusje.

W Wilnie odbywa się pogrzeb ojca wileńskiego adwokata Kazimierasa Motieki, kolegi Eksa z zespołu adwokackiego. Eks z rodziną i gościem z Polski uczestniczą w pogrzebie. A potem serdecznie żegnają się na peronie wileńskim. Tym razem na długo…

Do Wilna (już nie sowieckiego) Tomasz Łubieński wróci dopiero po autokapitulacji komunizmu i odzyskaniu przez Litwę niepodległości. Czy nie miał ochoty przyjeżdżać tu wcześniej? Miał, i to jak najbardziej. Tęsknił za miastem, a jeszcze bardziej za ciekawymi dyskusjami w dobranym gronie. Tęsknił za Eksem, za szczerymi z nim rozmowami. Wszak Eks – to taka przyjazna demokratyczna dusza, ostry miłośnik wolności. I dużo wie – adwokat i były agent KGB. Pisze więc do Eksa listy, telefonuje. Żadnej reakcji, telefon nie odpowiada.

Eks się nie odzywa. Nie ma go pośród przywódców Sąjudisu? Dlaczego? – dziwi się jego przyjaciel z Polski.

Aż w końcu od wspólnych znajomych dowie się, że nie ma już Eksa w Wilnie. Wyjechał. Wyemigrował. Na Zachód. Do Niemiec. Razem z żoną Izabellą (Bellą).

A pewnego dnia zaskoczony Polak odbierze telefon z wiadomością, że jest dla niego – pana Tomasza Łubieńskiego – przesyłka z Wilna. Niby od Eksa, ale dokładniej – „coś” o Eksie. I nie tylko o Eksie…

Będą to kserokopie raportów Eksa pisanych dla KGB. Raporty z rozmów z polskim przyjacielem. Z drogim gościem jego, Eksa domu. Już nieaktualne. Inna sytuacja, inna rzeczywistość, inny układ geopolityczny.

Ale mimo to. Co ma polski przyjaciel Eksa myśleć o tych raportach? I o samym Eksie? Wsiada w pociąg i jedzie do Wilna. Zwiedza archiwum KGB. Pozwolono mu zajrzeć do teczki Eksa. Wszystko się zgadza. Znajdzie tam oryginały tych raportów. Ale nie tylko. Znajdzie także raporty „na Eksa”, pisane przez jego kolegów po fachu. Czyli Eks, agent KGB był także przez tenże resort pilnie śledzony, kontrolowany.

Tomasz Łubieński postanawia spotkać się osobiście z Eksem. Zdobywa jego namiary w Niemczech.

Rok 1999, Eks opowiada o sobie

Spotykają się po osiemnastu latach niewidzenia się. Eks mieszka w Bonn, w uzdrowiskowym przedmieściu. Mieszka w czymś w rodzaju pensjonatu. Razem z żoną zajmują dwupokojowe mieszkanie. Nie jest to mieszkanie normalne, w normalnej kamienicy. Coś jak dom opieki. Nie ma tu dzieci, nie ma zwierząt (widocznie takie są przepisy). Ale za to jest dużo kwiatów, zieleni. Panuje tu tradycyjna cisza. Ten pensjonat nazywa się Eden. A więc jakby Rajski Ogród…

Pisarz Tomasz Łubieński, przyjaciel Eksa (jeszcze? – chyba? – jednak przyjaciel?) przyjechał tu, by porozmawiać. Nie chodzi już mu o te raporty. Chce porozmawiać z Eksem o tym, jakie było to inne jego życie. To drugie życia Eksa. I jak je sobie po kolei, osobiście Eks tłumaczy? Jak je wyobraża albo życzy sobie zapamiętać? On, Eks, głośno się zastanowi, a on, pisarz polski (dawny przyjaciel), będzie tego świadkiem słuchającym, bez prawa głosu. (Tak się umówili).

Więc Eks opowiada... O dzieciństwie i młodości. O dojrzewaniu i dojrzałości. Historie – romantyczne i dramatyczne.

Ciekawe są Eksa rodowody. Po mieczu i po kądzieli. Jeden z jego najważniejszych pradziadów urodził się na Białorusi. Był wiejskim siłaczem, nikogo się nie bał, nawet rabina. Codziennie pił wódkę, zagryzał słoniną. Dzielny bojec, odznaczył się pod Plewną. Utrzymał na swym mocnym grzbiecie i szeroko rozstawionych nogach drabinę, po której odważni riebiata generała Skobielewa wdarli się w tureckie okopy. Za ten czyn antenat Eksa otrzymał osobiście z rąk generała jakiś ważny krzyż wojskowy, o którym wiadomo tyle, że ten krzyż zawieszony na ścianie bardzo denerwował miejscowego rabina. Drugi pradziad Eksa, jakby dla kontrastu, miał być cherlakowaty, uduchowiony. Znakomicie władał tajemniczym językiem przyrody, potrafił się porozumieć z zaprzyjaźnionymi w lesie brzozami.

O późniejszych dziadkach Eks nie opowiadał. Za to dużo mówił i z wielkim szacunkiem o ojcu. Ojciec Eksa, wcześnie osierocony, bez odpowiedniego materialnego zaplecza, z uporem przebijał się przez życie. Szkół wyższych nie ukończył, ale liczyć umiał dobrze, potrafił zarabiać lekcjami arytmetyki. Miał smykałkę do handlu. Szybko się wzbogacił. W poczcie kupców cieszył się dużym autorytetem. Sympatyzował rewolucji, zaczął ją popierać. Kolportował bolszewickie gazety „Prawdę” i „Iskrę”. Chodził na mityngi. Po zwycięstwie rewolucji konsultował młodą sowiecką administrację moskiewską. Ale coś mu w Rosji się nie spodobało, więc wyjechał do niepodległej Litwy. Potem wyjechał do Niemiec, dokładniej do Prus, do Königsberga. A potem znowu wrócił na Litwę, gdzie Eksa matka miała piękny dom.

Swoją genealogię od strony matki (pisze w książce Tomasz Łubieński) przedstawił Eks w blasku legendarnym. Miał (jakoby) do owej rodziny należeć jako kuzyn minister sprawiedliwości Fryderyka Wielkiego. Pradziadek Eksa, imieniem Abraham, handlował winem, miał ponad sto piwnicznych składów. Ćwierćkrwi Niemiec, był pełnym fantazji wolnomyślicielem. Ku zgorszeniu żydowskiego środowiska i rodziny prowadził prace budowlane w dniu szabatu. Jego syn z pierwszego małżeństwa, również Abraham, osiadł w Moskwie, przeszedł na prawosławie, ożenił się z arystokratką. Leczył artystów Bolszowo Tieatra, w tym słynnego śpiewaka Szalapina. Znał gwiazdę baletu Pawłową.

Ciekawą osóbką była druga żona Abrahama (po śmierci pierwszej) – Rebeka, babka Eksa. Była słynną pięknością. Kiedy ona z kolei owdowiała nieuczciwi zarządcy zaczęli rozgrabiać majątek rodzinny. Ale nie zdążyli, bo babce Rebece poszczęściło się w wielkiej miłości z polskim księdzem. Ów ksiądz stał się wiernym i pomocnym, również w interesach, przyjacielem rodziny. Eks zdążył go jeszcze poznać, bardzo stareńkiego.

O swoim dzieciństwie, latach szkolnych, młodości Eks mówi z dużym ożywieniem. Już od dziecka, on ze starszym bratem szczerze i czynnie przejmowali się losem „uniżonnych i oskorblionnych”, pragnęli służyć dobrej sprawie, walczyć ze złem. Związek Sowiecki jawi się wówczas Eksowi i jego starszemu bratu jako „mądry, przyjazny, uprzemysłowiony, umuzyczniony, utaneczniony olbrzym, obrońca poniżonych i skrzywdzonych”.

Wojna… Eks pomija milczeniem wydarzenia 1 i 17 września 1939. Nic też nie mówi o litewskiej euforii z powodu odzyskania Wilna – prezentu sowieckiego (na pół roku) dla Litwinów. Nic nie mówi o pakcie Ribbentrop-Mołotow. W 1940 Eks był przekonany, że jego miejsce jest po czerwonej stronie. Zresztą ich żydowska rodzina nie miała innego wyboru – rasowo i politycznie. Toteż własnym samochodem (może „tym” czarnym mercedesem) w samą porę ewakuowała się do Moskwy. W Kownie została jego babka Katz, bo jako stara i chora nie mogła wziąć udziału w tej podróży, postanowiła pilnować domu, miała nadzieję, że jednak przeżyje…

Pierwszą wojenną zimę Eks z rodzicami przeżył daleko od Moskwy, w północnym Kazachstanie. Wiosną następnego roku dotarli do Armenii, gdzie wcześniej przebywał służbowo starszy brat Eksa – regularny, kadrowy już oficer NKWD. Komisja poborowa skierowała osiemnastoletniego Eksa do szkoły NKWD.

Tak to się zaczęło…

Pod koniec wojny Eks, jako młody lejtnant NKWD, został delegowany na Litwę. Jako dowódca grupy operacyjnej NKWD dostał tu szerokie pełnomocnictwa.

Opowieści Eksa o tamtych czasach, różne wydarzenia w jego wersjach brzmią często – jak pisze T. Łubieński – „bardzo dziwnie, dziwacznie”. Trudno w nich oddzielić prawdę od fikcji. Generalnie Eks stwierdza, że „ciężko było tej ziemi przywracać pokój i spokój”.

Po ukończeniu studiów w Wilnie wiodło mu się dobrze. Ciekawa praca, spokojne dostatnie życie. Piękna żona, z profesji lekarka, z amatorstwa poetka. Miłe, kulturalne otoczenie, interesujący ludzie. I nagle – po latach – ta propozycja (a właściwie nakaz) powrotu do służb. Tym razem „w obronie pokoju”. A więc praca w KGB.

Twardogłowi i dalekowzroczni…

W tej „drugiej profesji” Eks pracuje (jak to sam opowiada) w otoczeniu kompletnych prymitywów, kwadratowych głów. Ale potem zostaje oddany do dyspozycji innych oficerów, będących na jego, Eksa poziomie intelektualnym. Inni ludzie. Wśród tych innych ludzi są inne rozmowy. Tamci, twardogłowi „koledzy po fachu”, ze swoimi historycznymi metodami i zasługami organicznie nie czuli nowych czasów, nowych wyzwań. Z tymi, nowymi – jak opowiada Eks – jest całkiem inaczej. Są, jak i on, zwolennikami nowych, pomyślnych zmian na lepsze. Chcą zreformować wiele dziedzin sowieckiego życia. Praca Eksa ma właśnie służyć tym celom. Eks uczestniczy w spotkaniach służbowych. Odbywają się nie w siedzibie KGB, ale w zakonspirowanych mieszkaniach, pośród zabytkowych mebli, antyków, przy brzęku szlachetnej porcelany, dźwiękach srebrnych łyżeczek… A więc w jednym i tym samym resorcie istnieją obok siebie dwa różne światy. Tamci – twardogłowi i ci – o jasnych umysłach. Towarzystwo reformatorów – dalekowzrocznych, niespokojnych, dociekliwych, pragnących kardynalnych zmian. (Tak opowiada Eks). I on, Eks, jest naturalnie całą duszą z tymi ludźmi, czuje się w swoim żywiole.

Czas pracuje na takich jak on „Harrisów” („Harris” – może od imienia słynnego uzdrowiciela?). Eks już nie musi jeździć na poważne rozmowy do Moskwy. Wystarczają rozmowy na miejscu, z oficerem prowadzącym. (W powieści figuruje on jako Major). Odbierał on od Eksa ustne i pisemne raporty, wyznaczał zadania i rozpoznania. Potem wspólnie dyskutowali zebrany materiał z wnioskami. A potem Eks będzie wyjeżdżał na Zachód – ze specjalnym zadaniem do Rzymu. I rozpocznie się wielka gra informacyjna na rzecz sprawy litewskiej.

Czyli (z opowiadań Eksa, przedstawionych przez T. Łubieńskiego) – siedział Eks w brzuchu wieloryba i często przybierał postać paszczy lwa, walczył z imperium zła i kłamstwa. A najbliższymi jego wspólnikami byli Major (w Wilnie, w resorcie) i Dobry Kolega (w Rzymie – znana postać na emigracji politycznej). Czyli – pomyślnie i szczęśliwie Eks wallenrodyzował.

Ale potem, w wolnej Litwie Eks już nie był przydatny. Był zmuszony wyemigrować. Zdobył obywatelstwo niemieckie. (Urodził się w dobrym czasie i w dobrym miejscu, w przedwojennym Königsbergu).

W Bonn, w tym pensjonacie na przedmieściu, Eksowi mieszka się źle. Nie jest bezpieczny. Barykaduje na noc drzwi. Sypia z siekierą pod poduszką. Bo jest zagrożony. Przez kogo? Na to pytanie Eks odpowiada, że tego się nie mówi. Stwierdza tylko, że było zagrożenie fizyczne. (Z rozmowy Eksa z autorem książki, T. Łubieńskim w 1999).

No a żona Eksa, Izabella (w książce Bella) – co porabia? Pisze wiersze. Zawsze pisała. Recytowała je – od serca - na pierwszym założycielskim zjeździe Sąjudisu w Wilnie. Patriotyczne, wzniosłe. O tym, że Litwa jest wolna. Że Litwini mają słuszność. Że blokadzie trzeba mówić - nie! Oklaskiwano ją gorąco. Obecnie Bella czyta swe wiersze myszkom – w parku zdrojowym, nad źródełkiem. Jest tam sztuczna grota, z której na szelest kartek z wierszami Belli wychodzą wodne myszy. Słuchają bardzo uważnie. Nie tylko wierszy Belli, lubią także słuchać Puszkina.

Eks codziennie, wczesnym rankiem odprowadza tu Bellę i ona zostaje sama. Czeka, aż pojawią się te myszy. (Takie wspólne poetyckie poranki…).

Rok 2004

Nie ma, naturalnie, tego rozdziałku – 2004 rok – we wcześniej napisanej książce T. Łubieńskiego. Więc co dzisiaj słychać u Eksa? Czy nadal sypia z siekierą pod poduszką? Czy jego żona czyta jeszcze, każdego wczesnego ranka myszkom wiersze? Znajomi Litwini odwiedzający Eksa w Bonn tych szczegółów nie znają. Opowiadają tylko, że Eks zaczął popadać w alkoholizm. A nigdy przedtem nie pił – zauważają – nigdy! – najwyżej trochę dobrego wina w dobranym towarzystwie.

Zżera go tęsknota za Litwą. W 1992 był w Wilnie. Mieszkał przez tydzień w hotelu „Neringa”. (Czy starał się o powrót? Bez skutku?). W Wilnie media czasem „przy okazji” podnoszą temat Eksa. W tonie, naturalnie, napastliwym. Był wszak poskromicielem litewskiego ruchu oporu, a potem agentem wiadomo jakiego resortu. Że był „jakimś reformatorem”? „Wallenrodem”? Coś podobnego…

Prasa straganiarska myli czasem Eksa z jego starszym bratem, już nieżyjącym (zmarł w Izraelu). Ten starszy brat, czarna legenda, napisał książkę pt. „Zagłada Pompei” – przedstawił w niej przedwojenną Litwę porównaną z demonicznym i symbolicznym miastem. Urażeni do żywego Litwini mówią, że jest to książka pełna syczącego jadu wylanego na naród litewski i jego ojczyznę.

W Wilnie Eks pisywał całkiem udane utwory literackie krótkich form. Jednak własnych wspomnień (modny dziś trend w przypadkach Eksów) – nie napisał. Pozostały one utrwalone w książce Tomasza Łubieńskiego. Czy we wszystko, o czym opowiada tam Eks, trzeba wierzyć? Autor książki „Wszystko w rodzinie” jednoznacznie się zastrzega, że jest w tych Eksa „dziejach” tylko słuchaczem.

Alwida A. Bajor

Wstecz