Zwykli-niezwykli wśród nas

Jedno życie

Dwie obrączki ślubne babci i dziadka, zrobione z kajdanów, w które zakuty był dziadek - powstaniec, kilka olejnych obrazów na ścianach: martwe natury, portrety i wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej w pięknej ramie. Wszystko namalowane przez jej matkę, Aleksandrę Górską z Ćwirko-Godyckich. Zachował się stary dębowy kredens i takiż stół, przy którym zbierała się kiedyś dawnym dobrym zwyczajem cała rodzina. Jest jeszcze puchar. Wuj Ludwik otrzymał go w nagrodę. Już nie pamięta za co. Przetrwało kilkadziesiąt starych wyblakłych fotografii. Reszta podczas rewizji i przeprowadzki gdzieś się zapodziała. Wszystko to stłoczone w dwóch malutkich przejściowych pokoikach. Wśród tych pamiątek trwa życie Heleny Żwańskiej. Światły umysł, a więc - wspomnienia. Hala, Halina, Lala - tak przyjaciele nazywali Helenę. Miała też akowski pseudonim - Śnieżka. Wśród okruch minionych lat - dwa medale „Sprawiedliwy wśród narodów świata” - matki i jej. Za ratowanie Żydów podczas minionej wojny.

* * *

Dziadek - Tadeusz Ćwirko-Godycki był uczestnikiem powstania styczniowego. Człowiek zamożny z Mińszczyzny. Po powstaniu stracił majątek i w wyniku ciężkiej rany - zdrowie. Dzieci - cztery córki i czterech synów starał się kształcić. Matka Heleny Żwańskiej skończyła studia malarskie w Odessie, ojciec był właścicielem dobrze prosperującego folwarku w przepięknej miejscowości w pobliżu jeziora Narocz.

Tak się ułożyły losy, że znaleźli się w Wilnie. Zamieszkali początkowo na Zwierzyńcu. Po przedwczesnej śmierci brata matki - inżyniera-geodety, zdecydowali kupić piętrowy dom na Antokolu, pod numerem 124, tuż nad Wilią. Trzynaście dobrze urządzonych pokoi, piękne otoczenie, dom zanurzony w kwiatach, rozległy ogród ze szklarnią. Nic w tym dziwnego: Helena - była już absolwentką technikum ogrodniczego, specjalność - dekoracja miasta. Szkoła mieściła się na Zwierzyńcu. Murowany budynek przetrwał do dziś, ale nie ma już stawu, wodospadu, rozarium i egzotycznej roślinności.

Dom antokolski tętnił życiem. Otwarty, przywykły do gości. Zjeżdżali krewni i znajomi, przyjaciele. Na parterze - mama, babcia, ciocia i Helena. A także kapitan Józef Muzyka z żoną - rodzoną siostrą matki Heleny. Józef pochodził ze Stanisławowa, ze znanego tam rodu patriotycznego. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, wszyscy trzej bracia Muzykowie poszli na wojnę. Pewnego razu w zniszczonej doszczętnie wsi najmłodszy z nich dojrzał wśród zgliszcz kwilącego małego chłopczyka. Zabrali go ze sobą. Ktoś poradził, by w butelce zanurzyli szmatkę i w ten sposób karmili niemowlaka. Gdy zbliżyli się do Stanisławowa swój wojenny „skarb” przekazali rodzicom. Małemu dali na imię Bronisław, ponieważ bronili ojczyzny, i nazwisko - Piątkowski - od 5pp. Chłopak otrzymał wykształcenie, w okresie międzywojennym był porucznikiem Wojska Polskiego.

W antokolskim domu na piętrze zamieszkał kapitan Ludwik Ćwirko-Godycki z żoną i dwoma synami. Na stałe przebywali w Warszawie. Na wakacje i święta zjeżdżali do Wilna. Dom rozkwitał, dom pachniał, żył pełnią życia...

* * *

Był dom, było miejsce, do którego ciągnęli ludzie, był świat, który wkrótce przestał istnieć. Ludwik Ćwirko-Godycki zginął w Starobielsku. Kapitan Józef Muzyka przed wejściem bolszewików do Wilna organizował obronę, działał w konspiracji. Wraz z kolegami został aresztowany i wywieziony do Rosji. Po wojnie wrócił do Polski. Miał amputowane nogi i gruźlicę. Tylko rok cieszył się wolnością. Jego żonę, Oktawię zamknęli najpierw na Łukiszkach. To była piękna postawna kobieta, z ogromnym poczuciem humoru. Po latach wspominała, że na Łukiszkach początkowo trafiła do wielkiej nieogrzewanej celi. Ratowała się od chłodu, czasem ku zdumieniu współwięźniarek, tańcząc i śpiewając. Potem przeniesiono ją do pomieszczenia, w którym ze wszystkich stron buchało gorącem. Wtedy to zaczęło się najgorsze. Pewnego razu, później o tym z humorem opowiadała, wydało się jej, że Napoleon we własnej osobie chodzi po celi łukiskiej. Oktawia trafiła do Kazania, do zakładu dla umysłowo chorych. W domu antokolskim została 12-letnia Zosia Muzykówna, córka Oktawii z drugiego małżeństwa. Jej syn z pierwszego małżeństwa, Witek Linkiewicz wraz z kolegami, chroniąc się przed łapankami, znaleźli schronienie w dużym antokolskim ogrodzie. Za rzędem gęsto rosnących porzeczek wykopali głęboki rów, urządzili tam kryjówkę...

Pierwszy wielki szok przeżyli, gdy enkawudziści wkroczyli do domu. Plądrowali wszystko, zabierali wartościowe przedmioty na oczach przerażonych domowników. Czynili te spustoszenia z tym większą satysfakcją, ponieważ dom należał do polskich wojskowych.

* * *

Mężczyźni schowali swoje wojskowe mundury. Nastał czas konspiracji. Armia Krajowa. Wkrótce piętro domu antokolskiego przekształciło się w sprawnie działający szpital. Za sprawą głównie Anny i Hani Reszko, żony i córki przedwojennego lekarza wileńskiego, którym pomocna była też druga córka Barbara, działająca w AK na innym terenie. Helena wspomina, że usytuowanie domu na uboczu było bardzo dogodne. Na piętrze był korytarz, prowadzący do ciemnego pokoju, następnie duży pokój, przy drzwiach stała olbrzymia szafa, do której się wchodziło, a z niej - do pokoju, w którym przebywali ranni, zasadniczo akowcy z 77 pp. nowogródzkiego 5. batalionu Krysia - Jana Borysewicza. Czasem ponad dziesięć osób. Bardzo często do szpitalika tego śpieszył znakomity chirurg, twórca wileńskiej nowoczesnej chirurgii prof. Kornel Michejda. Opatrywał rannych, operował ich. Pewnego razu gestapo niespodziewanie wdarło się do domu. Całe szczęście, że nie mieli psów. Szafa - drzwi zdała egzamin. Gestapowcy odjechali z niczym. Helena - sanitariuszka, wkrótce łączniczka AK. Kursowała na trasie Wilno-Lida. Zapoznała się z maszynistą pociągu o nazwisku Jusis. Pomógł przetransportować do Lidy jej męża Zygfryda, jego brata, Witka Linkiewicza, innych chłopaków. Działali tam w konspiracji, a potem po powrocie do Wilna - w partyzantce. Helena wspomina, że w domu ich zamieszkał chłopak - Litwin. Jego ojciec był matematykiem w przedwojennym gimnazjum Adama Mickiewicza. Nazywał się Jurewicz, a właściwie - Jurevičius. Jego żona - lekarz przed samą wojną wyjechała do Warszawy. Syn ciotki, Witek uczył się w gimnazjum razem z synem Jurewicza. Wkrótce matematyk poważnie zachorował. Pewnego razu poprosił kapitana Muzykę, aby zaopiekował się jego dzieckiem, bo nikogo z rodziny nie ma. W ten sposób młody Jurevičius trafił do antokolskiego domu. Wkrótce rozpoczął pracę w saugumie. Chyba dobrze był zorientowany, co się dzieje u jego gospodarzy, bo pewnego razu wręczył Helenie plik różnych czystych blankietów dokumentów niemieckich. Innym razem - leki. A któregoś wieczora - zawiniątko. Powiedział krótko: „Halinko, weź”. To był granat.

Z tymi papierami, lekami i granatem wybrała się pewnego razu do Lidy. Blankiety ukryła w bochenku chleba, granat w torbie. Bała się tej podróży. Wiedziała, że zawsze sprawdzają. Przysłowiowy łut szczęścia. Podeszło dwoje. Ona siedziała zapłakana. Akurat w przededniu zginął na ulicy Zamkowej 4 jej kolega. Jeden ze sprawdzających zapytał o przyczynę łez. Skłamała, że jedzie do chorych córki i matki męża. Spojrzał na torbę i powiedział, że dziś przy kontroli obecna będzie czarna żandarmeria. „Proszę dać, przeniosę” - powiedział. Dodał jeszcze, że jest Czechem, ma najładniejszego i najmądrzejszego synka i najpiękniejszą żonę. Zaufała mu. Wiedziała, że Czech pełni służbę co drugi dzień. Korzystała z jego uczynności wielokrotnie. Dla akowców to, co przywoziła było nieocenionym skarbem.

21 marca 1943 roku została aresztowana. W celi nr 3 na Ofiarnej w Wilnie spędziła równo dwa miesiące. Początkowo przesłuchiwał Niemiec, który nie krył swej nienawiści do Polaków. Otrzymał jednak któregoś dnia telegram z Berlina od rodziny. Wyjechał, zastąpił go poznaniak. Teraz było lżej...

* * *

Kapitana Muzykę, trzech akowców i Jurewicza aresztowali enkawudziści na Antokolu. Huragan historii zaczął zmiatać wszystkich jej bliskich. Zostawały wspomnienia. O ślubie Janiny Strużanowskiej w kościele św. Ignacego. Świadkami byli kapitan Muzyka i komendant Krysia - Jan Borysewicz. Przyjaciele jeszcze sprzed wojny. Tak się złożyło, że gdy po latach lekarz Janina Strużanowska założyła pierwszy po wojnie polski zespół dramatyczny, Helena została jego aktorką. W swoim domu widziała Wilka - Aleksandra Krzyżanowskiego. Później spotykała go na Letniej, u lekarki Heleny Masłowskiej. Znała rodziny Kmicica i Łupaszki, mieszkające na Pośpieszce. Pamięta proboszcza antokolskiego kościoła św. św. Piotra i Pawła ks. Tadeusza Rogalę - Zawadzkiego, którym po wojnie opiekowała się przedwojenna nauczycielka Kubicka i który został pochowany przy kościele, od strony Antokolu, obok swego wuja, również księdza. Z ogromnym sentymentem mówi o księdzu Franciszku Świątku - redemptoryście i ojcu Greli, którzy ukrywali się w ich antokolskim domu. Dobrym słowem wspomina sowieckiego prokuratora o imieniu Giena, który wraz z żoną zamieszkał w ich domu, a pewnego razu uprzedził, że są na liście osób przeznaczonych do wywózki w głąb Rosji. Dzięki temu uratowali się. Opowiadał, że jego rodzina strasznie ucierpiała od represji stalinowskich, że rodzice - uczeni zostali rozstrzelani.

Wspomina, że obok ich domu stał dom Grużewskich, dalej w dość dużym domu mieszkała księżna Ogińska, z tych książąt, których liczne groby znajdują się na cmentarzu parafialnym św. św. Piotra i Pawła. Dalej dom Kojry, który wyjechał do Warszawy, a jego rodzony brat Kairys został znanym litewskim działaczem komunistycznym. Później w budynku tym (zachował się jako jedyny drewniany w tym miejscu) odbywały się przez pewien czas próby polskiego zespołu dramatycznego. Księżna Ogińska najpewniej wyjechała do Warszawy. Została w jej pamięci jako osoba niezwykle skromna, sympatyczna, była średniego wzrostu, nosiła czarną sukienkę i medalion na czarnej aksamitce. Miała krowę i kury, więc sprzedawała mleko i jaja...

Helena dobrze pamięta swoją wyprawę po ciotkę Oktawię do Kazania. Dojechała do Moskwy. Znała zaledwie kilka słów rosyjskich. Nikt nie rozumiał, o co jej chodzi. Podeszła stara Kozaczka. Okazało się, że też jedzie do Kazania. Przypadkowa towarzyszka podróży zabrała Helenę do swego domu, ułatwiła dojście do zakładu, w którym przebywała ciotka. Przeżyła szok, gdy ją ujrzała. Przed nią stał ludzki szkielet otulony w prześcieradło. Kozaczka dała ubranie i pieniądze na bilet powrotny do Wilna. Oktawia wróciła do swego domu. W tym trudnym i głodnym czasie zajęła się gospodarstwem. Zasadziła ogród, chodziła z psem po szyszki do lasu, którymi palono w piecach. Później Witek Linkiewicz zabrał matkę do Polski.

* * *

W domu antokolskim przetrwały najgorsze czasy dwie Żydówki. Matka Heleny Żwańskiej, Aleksandra Górska przyjaźniła się ze znaną malarką wileńską Eugenią Przyałgowską. Razem pomagały podczas okupacji biednym. Pewnej niedzieli jak zazwyczaj miały zamiar spotkać się po kościele na herbacie. Jakaś kobieta z płaczem powiedziała im, że w chlewiku, w pojemniku na karmę dla świń przechowuje żydowską dziewczynkę. Sąsiedzi coś zaczęli podejrzewać, więc obawia się o życie własne i dziecka. Po krótkiej naradzie zdecydowano, że dziewczynkę zabiera do swego domu Aleksandra. Została tam ochrzczona, otrzymała imię Maria. Pamięta nazwisko - Grynerówna. Rodzice, gdy do getta dotarła wiadomość, że dziecko jest uratowane, przekupili strażnika i cudem uniknęli losu swoich współbraci mordowanych w Ponarach. Później wszyscy wyjechali do Izraela. Druga Żydówka, gdy trafiła do domu antokolskiego, miała blisko 20 lat. Ukrywała się w pewnym domu wileńskim. Któregoś wieczora zupełnie przypadkowo podsłuchała, że zdecydowali dać znać policji. Uciekła. Biegła brzegiem rzeki. Schowała się w kurniku pod wysoką werandą. Była już późna jesień, padał śnieg. Gdy rano Helena poszła otworzyć okiennice, dojrzała skuloną zmarzniętą dziewczynę, która poprosiła o kubek gorącej wody. Ojciec Świątek zdecydował: niech zostanie. Przyjęła chrzest. Sama wybrała imię - Helena.

* * *

Zaczynała wszystko na nowo, z matką i córką. Już w świecie bez marzeń. Mąż, który trafił do Berlinga, nie wrócił. Zakotwiczył się w Gdyni. Absolwent szkoły technicznej na Holenderni pracował jako geodeta, potem skończył wyższe studia morskie, założył nową rodzinę. Matka - malarka odnawiała stare obrazy w kościołach wileńskich i sprzedawała własne przedwojenne. Helena rozpoczęła pracę robotnicy w fabrykach. Namawiano, by wstąpiła do partii, obiecywano, że zrobi karierę. Dla niej było to nie do przyjęcia. Ich piękny dom nad brzegiem Wilii został znacjonalizowany, a później wyburzony. Za 13 pokoi i 19 arów ziemi dostały dwa maleńkie przejściowe pokoiki w rzędzie pudłowatych nijakich „chruszczowskich” domów na Antokolu. Dotychczas nie zwrócono im ziemi.

Mimo smutnych doświadczeń, trudnego życia zachowała pogodę ducha. Obraca się w ciasnocie miniaturowego mieszkania, wśród nielicznych pamiątek - niemych cieni tego, co było, lśniło, pachniało. Odkąd przestała wychodzić z domu, nie widuje już nikogo z tzw. środowiska akowskiego. Nikt jej nie odwiedza, nikogo nie interesuje jej osoba. Żartuje, że pewnie wszystkie siły poświęcili pojednaniu z byłymi żołnierzami Plechavičiusa. Czasem tylko ktoś z towarzystwa żydowskiego przychodzi, kilkakrotnie nawet zaproponowano paczki żywnościowe.

Skończyła 86 lat. Jaki sens miało jej życie? Ogromny! Ratowała życie innym, bo miała siłę, odwagę i wrażliwość na wszystko, co działo się obok...

Halina Jotkiałło

Wstecz