Na tropach bohaterów powieści Józefa Mackiewicza

Sergiusz Piasecki na obczyźnie

(Ciąg dalszy. Początek patrz w nr nr 7, 8, 10)

W PRL-u Piasecki, ciągle zagrożony, ukrywał się, często zmieniając miejsca pobytu. Zimą 1946 przebywał w dzielnicy Gdańska, Wrzeszczu. Mieszkał tam u znajomego z wileńskich czasów, wybitnego działacza podziemia, Zygmunta Augustowskiego, po wojnie - pracownika wywiadu brytyjskiego.

Zygmunt Augustowski na prośbę majora Antoniego Olechnowicza, ostatniego komendanta Wileńskiego Ośrodka Mobilizacyjnego AK (pseudonim „Pohorecki”) miał zorganizować pomoc w przerzuceniu Piaseckiego za granicę. Zamierzał to uczynić przy pomocy statków przewożących dary UNRRY. Niestety, tego planu nie udało się zrealizować, ponieważ sformował się już naonczas WOP, co uniemożliwiło wprowadzenie Sergiusza Piaseckiego na statek.

Ucieczka w zapieczętowanej ciężarówce UNRRA

Wreszcie przy pomocy Jana Malinowskiego, kuriera między Warszawą i Meppen w Niemczech oraz innych osób z sekcji przerzutowej, udało się Piaseckiego przemycić. 30 kwietnia 1946 został on umieszczony w jednej z zapieczętowanych ciężarówek wyruszających spod kurii archidiecezjalnej w Krakowie konwoju UNRRA wiozącego rodziny wojskowych przebywających na Zachodzie. Przez Czechosłowację Piasecki wydostał się do Niemiec, do polskich władz wojskowych, które okazały mu pomoc. W Niemczech (gdzie podał się jako Aleksander Kisielewski) przebywał przez dwa tygodnie.

„Zmusiła mnie do ucieczki z Polski ta okoliczność, że jako literat, który ceni swobodę słowa, nie mogłem w Polsce wydrukować ani jednego własnego słowa. Zbiegłem do Europy, aby mieć możność pracować tu literacko i w miarę sił przyczynić się do uwolnienia od okupantów naszego nieszczęśliwego Kraju” - powie później w jednym z wywiadów.

We Włoszech

Z Niemiec udał się do Włoch, gdzie przebywał w ośrodkach wypoczynkowych II Korpusu. Ukończył tam pisanie „trylogii złodziejskiej”, przymierzał się do pisania satyry „Siedem pigułek Lucyfera”.

Wegetował, był bez pieniędzy. Przyjacielską pomocną dłoń wyciągnęli do niego czytelnicy „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” - gest miły, zwłaszcza w obliczu faktu, że do tej pory osobiście autora „Kochanka...” ludzie ci nie znali. Ze zdumieniem dowiedział się, że tutaj, w księgarniach włoskich ukazało się już trzecie wydanie jego „Kochanka...” w przekładzie na włoski, z przedmową, informującą czytelników o tym, że „autor zginął w czasie wojny”. Zaskoczyła go i zdenerwowała wiadomość o tym, że „Kochanek...” został odsprzedany do przekładów na obce języki. Piasecki niezwłocznie zażądał oddania mu praw do wydania włoskiego. (Po dłuższych perypetiach, uzyskał je, ale z małym odszkodowaniem z powodu dewaluacji lira).

We Włoszech spotkał się z Józefem Mackiewiczem, Ferdynandem Goetlem, Jerzym Giedroyciem, Zofią Hertz... Spotkał się także z Melchiorem Wańkowiczem, z którym stosunki ułożą się obecnie bardzo różnie - od serdecznych do oziębłych, w końcu - wręcz wrogich...

W Anglii

Jesienią 1946 razem z polskimi żołnierzami II Korpusu przypłynął statkiem z Neapolu do Glasgow. W Anglii pozostanie do końca życia.

Od sierpnia 1947 zamieszkał w Londynie. Często zmieniał adresy zamieszkania. Wynajmował małe, ciasne, tanie pokoje. Nigdy nie dorobił się własnego mieszkania. Jego sytuacja materialna była nie do pozazdroszczenia. Najprawdopodobniej z tych powodów nie mógł sprowadzić Jadwigi i syna z Polski.

W 1948 wychodzi jego satyra polityczna „Siedem pigułek Lucyfera”. Pojawiają się kolejne wydania międzywojennych powieści, a także nowe opowiadania. W prasie emigracyjnej publikuje artykuły polemiczne, odpowiedzi na różne ankiety, udziela wywiadów.

Wspomnienia wyniesione z lat okupacji w Wilnie i na Wileńszczyźnie będą się w nim odzywały już w pierwszych latach pobytu na obczyźnie, czemu da wyraz w utworach krótszych form - noweli „Łom” oraz w opowiadaniu „Strzęp legendy”, nieco wcześniej w powieści satyrycznej „Zapiskach oficera Armii Czerwonej”.

W 1947 został członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. W latach 1951-1952 w kilku tekstach opublikowanych w prasie londyńskiej wystąpił z ostrym atakiem na Czesława Miłosza po jego „wyborze wolności”. Ogłoszony w „Wiadomościach” pamflet Piaseckiego „Były poputczik Miłosz” podzielił środowisko polskich pisarzy na obczyźnie na wrogie sobie obozy. Swojego stosunku do Miłosza Piasecki nie zmienił do śmierci. W 1958 roku zamierzał nawet wystąpić ze Związku Pisarzy na znak protestu przeciwko przyznaniu Czesławowi Miłoszowi nagrody.

Samotnik wśród swoich i obcych

Żył na uboczu emigracji polskiej, prowadząc życie samotnika. Stronił od publicznych wystąpień i oficjalnych form życia towarzyskiego.

„Był skromny, nie pchał się nigdy i nigdzie do zaszczytów, wyróżnień. Był nawet chorobliwie skromny. Prosiłem go kiedyś bardzo gorąco, by wziął udział w zbiorowym wieczorze autorskim, który organizowałem z ramienia Związku Pisarzy. Przysłał utwór, ale odmówił osobistego udziału. Boję się - pisał mi - spojrzeń ludzkich, w których czytam tylko chęć zobaczenia byłego przestępcy, więźnia Świętego Krzyża. Publicznie nie występował - o ile wiem - nigdy”. (Janusz Kowalewski: „To może ostatni romantyk”, „Tydzień Polski”, 1964, nr 40).

Raczej - „nie ze skromności” (tą specjalnie nie grzeszył) unikał Piasecki publicznych wystąpień, spotkań, imprez w tzw. „środowisku”, ale - ze zniechęcenia. Uważałem i uważam - pisał - że osoby, które przyjdą na mój odczyt, zrobią to nie dlatego, by zapoznać się z moimi wynurzeniami na jakiś temat, lecz żeby zobaczyć człowieka, który miał wyjątkowo niezwykłe życie, przygody i zawody. Czułbym się więc jakby okazem zoologicznym, wystawionym na widok publiczny.

Miał świadomość tego, że jego „wynurzenia na jakiś temat” nie dotrą do odczuć odbiorców, nie przebiją muru zobojętnienia na losy jego bohaterów. W przedmowie do „Jabłuszka” pisał:

Pisałem te powieści, chcąc pomóc ludziom w poznaniu ich braci z marginesu życia, i pomóc tym wydziedziczonym przez Los nieszczęśliwcom przez zobrazowanie tragizmu ich życia.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że i on sam, mimo dawnych sympatii, więzów, solidaryzowania się z „wykolejonymi”, znalazł się obecnie poza opisywanym przez niego ich światem. Znalazł się w środowisku przez nich najbardziej pogardzanym - inteligentów, „szpagatów”.

[...] ja - pisał - bez względu na moją przeszłość, która mogłaby zaimponować wielu fachowcom i bez względu na niezłomną moją postawę, jako więźnia w wielu więzieniach, w ciągu 14-tu lat pobytu w nich, obecnie - jako pisarz - jestem tylko... szpagat. Może szanowany i podziwiany, lecz teraz obcy. Nie pomogą na to sympatie, ani nawet walka o ich dobro... Oni walczą o istnienie i mają rację, nie ufając nikomu - poza kołem swoich wypróbowanych kolegów.

Trafne uwagi o postawie Piaseckiego jako autorze „trylogii złodziejskiej” wypowie po jego śmierci Józef Mackiewicz:

„ W późniejszym okresie, już dawno po „Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy”, po wojnie, kiełkowała w Piaseckim - wiem o tym - pewna myśl, idea. On chciał zachować osobistą solidarność z tym światem, z którego sam ongiś, dawno przed wojną, wyszedł: z „wykolejonymi” - co społeczeństwo identyfikuje ze światem przestępczym - a jednocześnie nie chciał rzucać temu społeczeństwu zbyt wyzywającej rękawicy. Chciał tamtych ludzi przedstawić jako „też ludzi”, chciał wystąpić w ich obronie (nie w sensie socjalno-rewolucyjnym, do czego miał zawsze awersję, ale indywidualnie), tych „poniżonych i pokrzywdzonych” (uniżonnych i oskorblionnych), do których zaliczał zwichniętych życiem, i często zwykłych kryminalistów. Nie wyszedł z tego jednak ani Dostojewskij, ani Gorkij, Victor Hugo, czy Zola. Powiedzą: brak mu było talentu. Być może, choć talent, tzn. jego ocena, jest rzeczą często relatywną.

Raczej po prostu: Piasecki, chcąc wytłumaczyć przed społeczeństwem swoich bohaterów, popadał w czarno-białe szkice, jak np. w „Jabłuszku” i innych tej serii. Zaczął pisać o różnych złodziejach itp. jakby to byli jednostronnie pozytywni ludzie. A jednostronnych ludzi na świecie nie ma. Nawet jednostronnie ujemnych”.

Stronił od publicznych wystąpień, ale i z prywatnymi kontaktami wiodło mu się nie najlepiej. Praktycznie, nie miał bliskich przyjaciół. Zerwał stosunki z wydawnictwem „Rój”, z Melchiorem Wańkowiczem, który bez jego wiedzy odsprzedał prawa autorskie do jego międzywojennych powieści wydawcom zagranicznym. O zerwaniu tych stosunków Piasecki publicznie informował emigrację polską: Ponieważ wiele osób uważa p. Wańkowicza za mojego przyjaciela, a nawet dobrodzieja, aby uniknąć nieporozumień oświadczam, że jest moim wrogiem.

Zmęczony zgiełkiem londyńskiego życia, intrygami w „środowisku”, znękany walką o egzystencję, Piasecki przeniósł się na prowincję, do Hastings.

W pokoikach „na topiku”

„W roku 1952 - pisał - przyjechałem do Hastings nie dlatego, że „nad morzem”, lecz dlatego, że znalazłem (przez ogłoszenie w gazecie) pokoik „na topiku”, wielkości dużej szafy, za 10 [szylingów, czyli pół funta] tygodniowo. Potem miałem wiele przygód z pokojami... zwiększano komorne, więc opuszczałem je [...] Same przeprowadzki mnie rujnowały: zabierały czas i były kosztowne”.

Przygody z pokojami wiązały się z ofertami znajomej Polki, Barbary Suskiej, właścicielki domu, w którym mieszkał. Była rozwódką, mieszkała z dwoma dorosłymi synami i dwojgiem przybranych dzieci, z których jedno - Basię, dziewczynkę z chorym kręgosłupem, traktowała szczególnie okrutnie. Suska, zorientowana w skromnych oszczędnościach swego lokatora i w jego pozycji społecznej, najwyraźniej wiązała z nim nadzieje natury matrymonialnej. Piasecki, zrażony jej stosunkiem do bezbronnego, chorego dziecka, popadał z nią w częste konflikty, co ostatecznie zmusiło go do szukania innego mieszkania.

W Hastings obracał się w wąskim kręgu kilku osób, polskich osiedleńców. Najbardziej się zaprzyjaźnił z polskim malarzem, scenografem, grafikiem i witrażystą Ryszardem Demlem oraz z przebywającym w lecie kuracjuszem, księdzem Marianem Majewskim, byłym więźniem Oświęcimia.

Przyjaźń z Ryszardem Demlem

Od tamtej pory, młodszy o dwadzieścia lat od Piaseckiego, Ryszard Demel odegra w życiu autora „Kochanka...” niejedną ważną rolę, niejednokrotnie przyjdzie mu z przyjacielską pomocą. Ich serdeczne kontakty będą trwały aż do śmierci pisarza. To właśnie Demel stanie się później jego wnikliwym i obiektywnym biografem, odkrywcą nieznanych dróg i szlaków w „przestrzeni wewnętrznej” Sergiusza Piaseckiego.

Łączyło ich wiele. Nie tylko umiłowanie sztuki, ale i podobieństwo wojennych losów. Ryszard Demel takoż wywodził się z Kresów, wprawdzie z innych, położonych na drugim krańcu Polski. Demel urodził się w Ustroniu Śląskim, w rodzinie mieszanej, czesko-polskiej, katolicko-ewangelickiej. W 1939 ukończył Państwową Szkołę Handlową w Białej pod Bielskiem. Równocześnie działał jako harcerz i instruktor. W tym samym, 1939 roku, latem został powołany do Junackich Hufców Pracy i przydzielony do Lachowicz (do tych samych, w których w 1901 roku urodził się Sergiusz Piasecki...). Po 17 września Demel znalazł się na obszarze opanowanym przez Armię Czerwoną. Wzięto go do niewoli i osadzono w więzieniu w Kobryniu, skąd - dzięki własnej bystrości umysłu (podał się za „tutejszego”) - został zwolniony. Pokonawszy liczne dramatyczne przejścia (uważano go już za nieżyjącego), wrócił szczęśliwie na Śląsk, do rodzinnego domu w Andrychowie.

Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Demel został wywieziony na roboty do Lotaryngii, gdzie pracował w wojskowej stadninie koni. Potem znalazł się na Dolnym Śląsku, w jednym z majątków pod Legnicą, pracował tam przy wykopywaniu buraków. Później, przydzielony do wojskowych transportów pocztowych i łącznościowych, przemierzył okupowaną przez Niemców Europę - na wschód, zachód i południe. W 1944 znalazł się we Włoszech, gdzie trafił do szpitala. Tam doczekał się alianckiej ofensywy i wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Włączony do walczącego we Włoszech II Korpusu Polskiego generała Armii Andersa, dostał przydział do 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej, gdzie pełnił służbę w Biurze Oświaty.

W 1945 roku Ryszard Demel został odkomenderowany do Ośrodka Akademickiego w Rzymie, gdzie podjął studia w Akademii Sztuk Pięknych oraz w Polskiej Szkole Malarstwa. W 1946 razem z II Korpusem Polskim, ewakuowanym do Anglii, znalazł się (podobnie jak Piasecki) na Brytyjskiej Wyspie. Demel intensywnie kontynuował tu studia na kilku wydziałach: malarstwa, witrażnictwa, scenografii i kostiumów. (W witrażnictwie zasłynie jako wynalazca nieznanej dotąd techniki - witrażu refrakcyjnego). Jako scenograf i projektant kostiumów Ryszard Demel utrzymywał kontakty z Konfraternią Artystów Teatru oraz funkcjonującym przy Ognisku Polskim w Londynie kabaretem Wiktora Budzyńskiego „Niebieski Balonik”. Prowadził także Studio Aktu, współorganizował Grupę 49, zrzeszającą polskich plastyków, przybyłych z Włoch do Anglii.

W 1952 roku Ryszard Demel przeniósł się do Hastings, gdzie niedługo poznał Sergiusza Piaseckiego. Wszystkie gwiazdy wskazywały na to, że ci ludzie staną się sobie duchowo bardzo bliscy. Piasecki, zmuszony przez życie często imać się różnych zarobkowych prac, nie miał czasu (a i większych - jak pisał - chęci) do opanowania języka angielskiego. Z tych przyczyn miał dużo problemów organizacyjnych w porozumiewaniu się z wydawcami. W uporaniu się z tego rodzaju sprawami znalazł teraz niezwykle życzliwego pomocnika, doradcę w osobie Ryszarda Demla.

W 1953 roku Demel wpadł na pomysł przygotowania scenariuszy filmowych według utworów Sergiusza Piaseckiego. Demel, obarczony naonczas innymi pracami w swojej sferze twórczości, sprawami rodzinnymi, nie szczędził na to ani czasu, ani energii. W wyniku powstały dwie adaptacje filmowe - „Diabeł w przebraniu” według „Siedem pigułek Lucyfera” i „Zapomniana melodia” według opowiadania „Strzęp legendy” (obie w przekładzie Ryszarda Demla).

Dramat w podwileńskim Kamuszku

„Strzęp legendy” to tragiczne dzieje Kamuszka, polskiego dworku na Wileńszczyźnie, w którym znalazł schronienie zbiegły z oflagu niemieckiego jeniec angielski John. Mieszkańcy Kamuszka (w szczególności kobiety) otaczają jeńca-gościa przesadną troskliwością, kosztem własnych wyrzeczeń. W dworku pojawia się krasnoarmiejec, który nie zdążył wycofać się razem z Armią Czerwoną. Jest on także w pewnym sensie „jeńcem”, ale na wolności. Acz jeszcze do niedawna wróg, obecnie - godzien politowania. Nikt z mieszkających w Kamuszku (a i w okolicy) Polaków tego zabłąkanego sowieta nie prześladuje, nie denuncjuje go Niemcom. W Kamuszku i pobliskich dworkach dostaje on doraźne roboty. Właściciel Kamuszka, starszy pan Liszycki mieszka tu z dorosłymi córkami, wnukiem i służbą. Liszycki stracił na wojnie dwóch synów, Jana i Piotra. Trzeci, Paweł jako aliancki lotnik został dwukrotnie ranny, ale ocalał i, jak się okazuje, przebywa w Anglii.

Krasnoarmiejec pojawia się tu od czasu do czasu. Za roboty pan Liszycki mu płaci, każe służbie dawać mu w kuchni obiady. A i przyodział go znośnie, dał mu stare, ale jeszcze mocne buty, bieliznę. Ot, normalny, ludzki, „tutejszy” uczynek.

Krasnoarmiejcowi wpada w oko służąca Kasia. Ale tej „miłości od pierwszego wejrzenia” dziewczyna nie odwzajemnia. Krasnoarmiejec, przezwany przez okolicznych ludzi „Kretem”, przypadkowo wpada w lesie w łapy niemieckich policjantów. Przyznaje się do wszystkiego - kim jest i co na tych terenach robi. Wypytywany przez Niemców, gdzie, u kogo, w jakich dworach przebywał, ujawnia wszystkie kryjówki, opowiada, gdzie i kto przechowuje Żydów i kto z Polaków ma w domu broń. Ze względu na Kasię, „Kret” o Kamuszku nie wspomina, chociaż wie, że tam się ukrywa - w jego przekonaniu - „jakiś Żyd”. Niemcy, zorientowani, że w tym krasnoarmiejcu mogą mieć dobrego konfidenta, wypuszczają go na wolność z nakazem donoszenia im, co się dzieje w polskich dworach.

Rozzuchwalony swoją nową rolą, podpity „Kret” znowu pojawia się w Kamuszku, wiedziony zmysłową żądzą zdobycia Kasi. Zastaje ją w kuchni przy praniu bielizny. Kasia, z litości, że jest głodny, nalewa mu kapuśniaku. W dowód „wdzięczności” krasnoarmiejec rzuca się na Kasię i obala ją na podłogę. Dziewczyna zaciekle się broni. Na tę scenę wchodzi właściciel majątku, Liszycki, chwyta „Kreta” za kołnierz i wyrzuca go z domu, z nakazem, by „Kret” więcej w Kamuszku się nie pojawiał.

Nazajutrz przyjechali do Kamuszka gestapowcy. Byli pijani. Otoczyli folwark, rzucili się do środka. Znaleziono „Żyda”, czyli Anglika Johna. Jeden z gestapowców uderzył Liszyckiego w twarz. W odpowiedzi Liszycki zdzielił go pięścią. Liszyckiego zastrzelono na miejscu. Wszystkich domowników, skatowanych i związanych wywieziono do Wilna. Nikt z nich nie ocalał. Folwark spalono. Ocalał tylko Anglik John - trafił z powrotem do oflagu, po wojnie wrócił do ojczyzny.

Z rodziny Liszyckich ocalał tylko Paweł. Mieszkał w Londynie. Nie miał żadnych wiadomości o losach rodziny, o dramacie w gnieździe rodowym - Kamuszku. Po wojnie, wiosną 1947 Paweł wracał autobusem z pracy. Obok niego usiadł mężczyzna. Wyjął papierosa i szukał po kieszeniach zapalniczki. Paweł podał mu swoją. Anglik przypalił, spojrzał uważnie na Pawła i jakby odruchowo podziękował mu czystą polszczyzną. Na zapytanie uradowanego Pawła, czy jego sąsiad jest Polakiem, John odciął krótko, po angielsku, w tonie zaprzeczenia, rozwinął gazetę i zaczął czytać.

Rozmowa się urwała. Na tym kończy się opowiadanie...

Kamuszek - jak pisał Piasecki - leżał w okolicach Zielonych Jezior. Opowiadanie jest, naturalnie, fikcją literacką. Niemniej, doszukać się w nim można śladów dokumentalnych. Kamuszek kojarzy się z Wilianowem i okolicznymi lasami. Majątek Wilianowo należał do Lasockiego (w opowiadaniu Piaseckiego - Liszyckiego). W tym majątku, w czasie okupacji niemieckiej, znalazł schronienie Sergiusz Piasecki. W wilianowskich lasach hitlerowcy masowo mordowali ukrywających się w polskich dworach Żydów - 1767 ofiar, jak głosi napis na pomniku...

Czy John to postać zmyślona? W Kanadzie mieszka obecnie córka właściciela majątku Wilianowo, Lasockiego - Marietta. Może coś z tego dramatu pamięta...

Polski Orwell

Jako „wolny pisarz”, Piasecki żył w chronicznym niedostatku. Nie stronił od różnych prac, nieraz ciężkich, fizycznych. A mógłby (gdyby oczywiście chciał) zarabiać na... swego rodzaju wróżbiarstwie. Parafrazując Gombrowicza, rzec można, iż Piasecki wielkim jasnowidzem był. Czego przykładem - jego opowiadanie „Wowa Pierwszy”, satyryczno-groteskowe, niezwykle prorocze... Opublikował je w 1960 roku w londyńskim „Tygodniku Polskim”.

Akcja toczy się w Związku Sowieckim w chwili jego rozpadu. Upadek Sojuzu powoduje „dywersja ekonomiczna”. W styczniu 1997 roku [to nie omyłka - taki wlaśnie rok podaje Piasecki] „Wniesztorg” zawarł umowę z angielską firmą Woolwortha na uruchomienie w Sojuzie 100 sklepów według wzorów angielskich (czyli marketingów). Obie strony - sowiecka i angielska - uznały tę umowę za obustronnie korzystną. Sposób rozrachunku był prosty. Artykuły będą sprzedawane nabywcom za sowieckie obiegowe pieniądze. Za uzyskaną gotówkę firma będzie kupowała od sowieckich przedsiębiorstw państwowych wszelkie surowce przeznaczone na eksport. Przeto - Sowiecki Sojuz mógł zaspokoić potrzeby ludności bez przestawiania ciężkiego przemysłu na lekki. Natomiast firma Woolwortha mogła kupować duże ilości surowców, których brakowało w Anglii.

1 maja 1997 roku w Sojuzie otwarto wszystkie sklepy Woolwortha. Zwano te sklepy popularnie „Wową”. Były czynne całą dobę, oblegały je tłumy, aż wreszcie zdołały zaspokoić pierwsze potrzeby nabywców. Doprowadziło to do fundamentalnych zmian - gospodarczych, społecznych, co poważnie zaniepokoiło sowieckie czynniki odgórne. Na tajnym posiedzeniu KC w dniu 31 grudnia 1999 roku rozważano nowy, trudny problem sklepów Woolwortha. W punkcie 2 stwierdzono, iż ludność państwa sowieckiego „zaraża się indywidualizmem, zatraca świadomość proletariacką i nawet (nie do uwierzenia!) wyuczyła się spać w pidżamach. Przestaje się interesować książkami, prasą i filmami radzieckimi. Zaczyna traktować uprzejmie współobywateli, natomiast do władz odnosi się lekceważąco. Świadczy o tym dobitnie ta okoliczność, że z roku na rok zmniejsza się przerażająco liczba donosów”.

W obliczu takiego zagrożenia KC postanowił zlikwidować firmę Woolwortha na obszarze Sojuzu. 1 stycznia 2000 roku wszystkie sklepy „Wowy” zostały opieczętowane. U wejść i wyjść ustawiono zbrojne posterunki. Tego samego dnia odesłano do Anglii obsługę sklepów Woolwortha. W mediach ukazały się komunikaty rządowe następującej treści: „Wobec stwierdzonego wyzysku radzieckiej ludności pracującej przez kapitalistów zagranicznych, KC zlikwidował działalność uniwermagów Woolwortha”.

Już tego samego dnia, w godzinach południowych, rozjuszony naród runął na „Wowy”. Rozpoczęły się demonstracje antyrządowe. Wybuchł strajk powszechny. Oddziały milicji, zamiast tłuc buntowników, solidarnie przyłączyły się do nich. „Dawaj Wowę!” „Niech żyje Wowa!” - skandował groźnie tłum. W Moskwie i Leningradzie powstały komitety rewolucyjne. Aresztowały one rząd i przejęły władzę. Zwrócono się do Anglii z prośbą o przysłanie do Sowieckiego Sojuzu przedstawiciela firmy Woolwortha dla uspokojenia ludności.

Zarząd firmy Woolwortha w Londynie miał z tym duży kłopot, bowiem nikt nie chciał jechać do Sowietów. W końcu jednak znaleziono kandydata. Był nim Mr. Cylinder. Ten pan Cylinder po śmierci żony popadł w głęboką depresję, więc było mu wsio rawno, co ma z sobą zrobić, gdzie jechać, iść, bądź stać. Pojechał...

Po przybyciu do Moskwy Mr. Cylinder dowiedział się od prezesa Komitetu Rewolucyjnego, że na życzenie całego narodu cała władza w państwie sowieckim zostaje przekazana w jego, Cylindra, godne ręce. Jako że Cylindrowi było wszystko wsio rawno, więc się zgodził. Wskutek jego zarządzania odbyły się wybory do Dumy Państwowej. Oprócz istniejącej partii komunistycznej [pisze Piasecki] utworzono jeszcze trzy partie: konserwatywną, socjalistyczną i liberalną. Sam Mr. Cylinder, jako Wowa, był kandydatem partii konserwatywnej. W trakcie wyborów wybrano Wowę. W obliczu tego faktu Zjednoczony Komitet Rewolucyjny poprosił Wowę o przyjęcie władzy carskiej. A ponieważ Wowie było wsio rawno, więc się zgodził, władzę przyjął.

Odbył się uroczysty ceremoniał koronacji Wowy Pierwszego. Pokazano to w telewizji, program transmitowano na cały świat. Po objęciu władzy carskiej, Wowa Pierwszy wydał ukaz nr 1, który [jak pisze Piasecki] brzmiał następująco:

1. Udzielam powszechnej amnestii za wszelkie przestępstwa. 2. Wprowadzam wolność słowa, publikacji, wyznań. Znoszę cenzurę. 3. Likwiduję wszystkie siły zbrojne, z wyjątkiem kompanii mojej gwardii, dla defilady, oraz sił porządkowych w miastach. 4. Wprowadzam wolny handel, przemysł i rolnictwo. 5. Sztandar Cesarstwa będzie czerwony, ze złotą literą „W” i złotą koroną. Hymnem narodowym będzie pieśń „Jabłoczko”. 6. Granice Cesarstwa są otwarte dla wszystkich - w obie strony. 7. Każde państwo, wcielone dawniej do Sowieckiego Sojuzu, może na żądanie swej ludności odłączyć się od Cesarstwa. (Podpis: Wowa Pierwszy).

Tyle z wizji komicznego rozpadu Związku Sowieckiego, przedstawionej przez Sergiusza Piaseckiego w 1960 roku.

Ten rok i następny Piasecki i Demel będą jeszcze razem, blisko siebie. Obaj przejmą się losem Basi Fairbairn - dziecka zaniedbanego, krzywdzonego, katowanego przez jej macochę, Barbarę Suską. Dziewczynka uciekała z domu, szukając schronienia u przyjaznych jej osób, bądź nocując pod gołym niebem. Piasecki razem z Demlem, po zgłoszeniu sprawy Basi władzom i przejęciu formalnej opieki nad nią, umieścili ją w szkole klasztornej, gdzie miała zapewnione opiekę i naukę. (Później, po śmierci Piaseckiego Barbara Fairbairn wstąpi do zakonu franciszkanek i będzie wiele lat pracowała na misjach w Zambii i Australii, potem ze względu na stan zdrowia, wróci do Anglii).

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz