Szukanie serc wśród śniegów

Pisała do redakcji obszerne korespondencje: o tym, co słychać u Polaków na Łotwie, o szkolnictwie, udanych imprezach kulturalnych, redagowaniu polskojęzycznych wydań. O bieżących radościach i kłopotach. Nie zapomniała nigdy złożyć nam życzeń z okazji świąt, przesyłając kartki z własnymi wierszami. I nigdy nie pominęła okazji, by pochwalić ciekawe publikacje w „Magazynie” i za nie podziękować. Posyłając swe wiersze do redakcji miała nadzieję, że jeśli zostaną wydrukowane, to może ktoś je przeczyta w jej rodzinnym Grodnie i Nowogródku, za którymi całe życie tęskniła. I każdego razu prawie prosiła pozdrowić pana Jana Mincewicza, zespoły „Wilię” i „Wileńszczyznę”, wspominała śp. Irenę Rymowicz. „Wilnianie bardzo pomogli nam tu, na Łotwie, w odrodzeniu świadomości narodowej. Na koncertach wilniuków ludzie płakali ze wzruszenia. Jest to wielka zasługa Waszych artystów” – pisała.

Cieszyły ją niezmiernie zmiany polityczne i społeczne lat 90., odzyskanie niepodległości przez Łotwę i Litwę, odrodzenie tożsamości narodowej. To, że dzieci polskie na Łotwie mogą się uczyć w języku ojczystym. Śpiewać, deklamować po polsku. Wraz z mężem, mimo niemłodego już wieku, całym sercem włączyła się do pracy na rzecz odradzania polskości, jednocześnie doceniając wysiłki innych: nauczycieli, redaktorów, szeregowych działaczy, o których pisała w swych listach i wierszach…

Teresa Pers urodziła się w 1928 roku w Grodnie. Jej ojciec, Nikodem Wieleńczyc – jak pisała – był wielkim patriotą, podobnie jak trzej jego bracia. Ich majątek rodowy znajdował się pod Witebskiem. Wszyscy bracia – Nikodem, Antoni, Feliks i Kazimierz – zgłosili się jako ochotnicy do Wojska Polskiego i walczyli (jej ojciec był oficerem) pod dowództwem generała Józefa Dowbór-Muśnickiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uznani zostali za osadników wojskowych i otrzymali do zagospodarowania ziemię w Trocinie koło Baranowicz. Ojciec Pani Teresy otrzymał również posadę w Urzędzie Ziemskim w Grodnie.

W 1935 roku część urzędów z Białegostoku i Grodna przeniesiono do Nowogródka, by podnieść rangę rodzinnej miejscowości Adama Mickiewicza. Przeniesiono również Urząd Ziemski z Grodna, w którym pracował ojciec Pani Teresy. Tak więc cała jej rodzina znalazła się w Nowogródku. Jako siedmioletnia dziewczynka Teresa Wieleńczycówna rozpoczęła naukę w Szkole Sióstr Nazaretanek przy ul. 3 Maja w Nowogródku. Była to bardzo dobra szkoła. Jednakże naukę i szczęśliwe dzieciństwo, do którego później często wspomnieniami wracała, przerwała wojna. Rozpoczął się koszmar wywózek na Syberię. Już na początku wojny wywieziono stryjów Pani Teresy, wraz z rodzinami. Część krewnych zmarła na wygnaniu od głodu i chorób, część przeżyła i po wojnie osiadła w Polsce i Anglii.

Rodzina Pani Teresy ukrywała się w Porzeczu koło Grodna, gdzie miała domek letniskowy. Ojciec mocno przeżył upadek Polski oraz straszny los swych braci i jesienią 1941 roku zmarł. Pani Teresa wraz z matką i młodszą siostrą całą wojnę mieszkały w nieprzystosowanym do chłodów domku w Porzeczu. Cała polska młodzież – wspominała Pani Teresa – należała wówczas do Armii Krajowej. Za namową starszych kolegów, nastoletnia wówczas Teresa Wieleńczycówna zaczęła uczyć okoliczne dzieci czytania i pisania po polsku. W tych nowych dla siebie obowiązkach była bardzo gorliwa: z własnej inicjatywy nauczała również historii Polski, wierszy i piosenek patriotycznych…

Kiedy się wojna skończyła, miała zaledwie 17 lat. Planowała wraz z matką i siostrą wyjechać – tak jak inni Polacy – do Polski. Zwłaszcza po tym, gdy się dowiedziały o podstępnym aresztowaniu w Wilnie sztabu AK. Jednak nie zdążyły: Teresę aresztowano i po śledztwie wyznaczono karę - 10 lat. W ciągu odbytych dziewięciu bez mała lat niewoli Pani Teresa przeszła szereg obozów: Tajszet, Nowosybirsk, Mariańsk, Bratsk, była nawet w Mongolii na budowie kolei. „Poznałam osławione budowle komunizmu, wzniesione przez miliony niewolników, usłane ich trupami. Doświadczyłam wszystkiego: głodu, chłodu, ciężkiej pracy, poniżania, nieludzkiego traktowania, ale, dzięki pomocy i opiece Matki Boskiej Ostrobramskiej, przetrwałam. Poznałam też w obozach wielu wartościowych ludzi, profesorów, artystów, dziennikarzy ze wszystkich krajów zagarniętych po wojnie przez sowieckie imperium” – pisała.

W 1954 roku, już po śmierci Stalina, wróciła do Grodna. Ale tu dla niej miejsca nie było, mimo że zachował się jej dom rodzinny przy ul. Grandzickiej (obecnie ul. Gorkiego). Ani w Grodnie, ani w Porzeczu nie chciano jej - byłego więźnia politycznego - zameldować. „Miałam w paszporcie stempel, zamykający przede mną wszystkie drzwi. Zmuszona byłam wyjechać na Łotwę, gdzie mieszkały moje koleżanki z lagru i gdzie przepisy dla byłych więźniów politycznych były mniej rygorystyczne. Ale nie mogłam zamieszkać w Rydze. Uzyskałam meldunek i pracę w Jełgawie. Tylko po kilkakrotnej, pisemnej prośbie, wysłanej do Moskwy, już w czasie odwilży chruszczowskiej, zdjęto ze mnie ten fatalny paragraf i wydano mi nowy paszport. Natomiast rehabilitację uzyskałam dopiero w 1988 roku”.

W 1957 r. w Jełgawie połączyła swój los z Władysławem Persem, Polakiem z Dyneburgu (Daugawpils). Jego los był podobny: również był więźniem politycznym, skazanym na 25 lat ciężkiej pracy za udział w ruchu oporu w czasie okupacji niemieckiej. „Przeszliśmy z mężem przez piekło nędzy i poniżeń. Mieszkaliśmy z dwojgiem dzieci w wilgotnej piwnicy. Młodszy syn zachorował w tych warunkach na astmę. Wreszcie, dzięki pomocy Łotyszów, takich samych zesłańców jak my, udało nam się kupić mieszkanie, wyremontować je i wyposażyć w jakie takie wygody”.

Gdy tylko zaistniała najmniejsza możliwość działania na rzecz polskości, Persowie włączyli się do niej, zostali członkami półlegalnego klubu „Polonez”. Później wstąpili, do legalnego już, Związku Polaków na Łotwie. W 2001 r. dzieliła się swą radością w liście do redakcji: „Są duże osiągnięcia. Najważniejsze - to polskie szkoły, harcerstwo, biblioteki, własne wydawnictwa. Po prawie 50 latach, kiedy się u nas nic nie działo, a język polski można było usłyszeć tylko w kościołach, takie osiągnięcia bardzo cieszą”. Również jej zasługi dla Ojczyzny-Polski zostały zauważone, otrzymała legitymację kombatancką i specjalne świadczenia, nagrodzona została Złotym Krzyżem Zasługi RP.

Potrafiła nie tylko dzielić z rodakami wspólną radość - na miarę własnych sił sama uczestniczyła w procesie odbudowywania polskości, wciągając do niego męża i synów. Jej udział – to również jej wiersze, deklamowane na różnych imprezach polskich, drukowane na Łotwie i Litwie. Doczekały się one dwóch zbiorków („Białe chusteczki” i „Wiersze znad Dźwiny” (Echo Kresów) oraz pięciu ich wydań w Polsce i w Rydze. „Wiersze znad Dźwiny” ukazały się w Białymstoku staraniem Jana Leończuka, przyjaciela i wydawcy wielu kresowych poetów.

Chociaż Pani Teresa miała „w szufladzie” również wiersze wczesne, z lat młodości, to poważnie pióro do rąk wzięła pod koniec lat 80. „Kiedy zaczęło się na Łotwie odrodzenie, spadła z mojej duszy twarda skorupa. Zaczęłam pisać…” Wcześniej trudne warunki życiowe, zmagania z przeciwnościami losu nie były Muzie przychylne. Pisała: „Niedawno otrzymałam z Warszawy zbiorki wierszy Wierzyńskiego, Lechonia, Hemara. Bardzo się cieszę, ci Poeci – to moje bratnie dusze. Bliskie mi są także wiersze wileńskich poetów. Ja również – lepiej czy gorzej – piszę o ziemi i ludziach byłych Kresów Wschodnich. Są niemodne i na pewno nie przez wszystkich zostaną przyjęte, ale inaczej pisać nie mogę i nie chcę. Ktoś powinien pisać o ziemi, bezprawnie oderwanej od Ojczyzny, o tych, co złożyli dla niej największą ofiarę, o sybirakach. O tych, którzy trwali na zagarniętej ziemi – prości ludzie, którzy wiarę i kościoły na tej ziemi obronili. To dzięki nim przetrwała tu nasza spuścizna narodowa. Da Bóg, że uda mi się opisać losy nieznanych bohaterów, którzy nie mają nawet własnego grobu. Robię to nie dla pieniędzy, a z potrzeby serca.”

Wiersze Teresy Pers – przeważnie o tematyce patriotycznej, religijnej, wspomnieniowej – nie są wyszukane, pisane zaiste sercem. Najbardziej jednak przemawiają do uczuć te, w których przewija się temat utraconej Ojczyzny, w imię której Jej pokolenie bez namysłu oddawało swe życie, dzieliło los zesłańców. Pani Teresa nad swoim losem nie użala się, tylko rozważa nad wymiarem złożonych ofiar, „rozmawia” o dniu dzisiejszym z tymi, „którzy na tym świecie nie doczekali zbawienia”.

Bohaterom narodowym – często bezimiennym – poświęca całe poematy, obcuje z nimi – z „cieniami zamęczonych” i przeciwstawia im tych, których „ciała pachną – dusze śmierdzą”. I zastanawia się: „…więc gdzie jest to szczęście narodu, co w bezimiennych grobach pogrzebał tyle ofiar (…) ?”; i prosi Najwyższego: „Naucz nas przebaczać…”

W tych wierszach przewija się raz po raz motyw „szukania serc wśród śniegów”. Można go odczytać dwojako: jako odgrzebywanie, odgrzewanie pamięci o bohaterach, zaginionych towarzyszach niedoli łagiernej. Ale również jako szukanie pokrewnych dusz, zrozumienia dla własnych ideałów i poglądów w „mroźnych”, „zasypanych śniegiem” czasach ustroju radzieckiego.

Niżej zamieszczamy kilka wierszy śp. Teresy Pers z nadzieją, że zostaną przeczytane, że znajdą – parafrazując ich Autorkę – przyjazne serca pod „śnieżną skorupą” naszej codzienności.

Helena Ostrowska

SYBIRAKOM II

Zagubieni w śniegach towarzysze mili,

Stajecie wnet rzędem w każdej ciężkiej chwili.

Kiedy się uginam pod życia brzemieniem

Wspieracie mnie mocnym, duchowym ramieniem.

 

Spotkamy się kiedyś poza życia brzegiem,

Znów staniemy razem równiutkim szeregiem.

Dobry Panie Boże, przebacz nasze winy,

Bośmy porzucili dla Polski rodziny.

 

Pół wieku nas gniotła przemoc i niewola,

Ciężkie grzechy nasze, no i ciężka dola.

Serca nam stwardniały od krzywd, poniżenia

I odleciał od nas Anioł Przebaczenia.

 

Naucz nas wybaczać, jak Ty wybaczałeś,

Ucisz burze w sercach, tak jak uciszałeś

Spienione jezioro Galilejskiej Ziemi,

Abyśmy się stali synami Twoimi.

 

Daj dobrobyt, sławę kochanej Ojczyźnie,

Daj szczęście Polakom, tym co na obczyźnie.

Przeżyli w tęsknocie długie, długie lata

I dziś jeszcze błądzą po manowcach świata.

A nam, dobry Jezu, wśród rajskich ogrodów

Daj odpocząć wreszcie od chłodów i głodu.

I tylko czasami - za rany i blizny -

Pozwól słyszeć echa z pól miłej Ojczyzny.

 

TĘSKNOTA

Sosno, drzewo żywiczne mej rodzinnej ziemi.

Sosno, wiecznie zielona, rówieśniczko moja.

Czy rośniesz jeszcze? Konarami swemi

dom nasz osłaniasz, gdy w zimie zawieja

płacze i jęczy o latach straconych,

o rozbitych marzeniach i o zagubionych

w dalekich śniegach przyjaźniach prawdziwych.

Chodzę po świecie, ot tak, aby chodzić.

Czasami jeszcze szukam serc wśród śniegów…

a znajduję kamienie, co zdolne ochłodzić

resztki dawnych porywów, co u życia brzegów

jeszcze tleją gdzieś w duszy i żyje nadzieja,

że nie wszystko zawiała zimowa zawieja,

że może znajdę jeszcze choć parę serc żywych…

Sosno, drzewo żywiczne, przyjaciółko wierna!

O, daj mi siły, Boże, by odwiedzić ciebie,

zanim nastanie noc głucha i ciemna. (…)

 

ZABRANO MI OJCZYZNĘ

Zabrano mi Ojczyznę i dom rodzinny.

Zapędzono w świat męki, taki obcy, inny.

Powiedziano: zapomnij, bo gorzej być może!

A czyż można zapomnieć o wolności, mój Boże?

Zamknięto usta na długo straszną klamrą milczenia,

Lecz duszy wyrwać nie można. Pozostały wspomnienia

O latach w wolnym kraju, o pożarach młodości,

Gdy na stos szły szeregi bojowników wolności.

Jakże często zazdroszczę tym, co wtedy zginęli,

Których kula dosięgła, którzy się nie ugięli.

Pozostali na zawsze czyści, wzniośli i święci.

Już takimi zostaną, wieczni w ludzkiej pamięci. (…)

A ty, bracie tułaczu, coś zachował życie,

Musisz dalej wciąż błądzić w ciemności orbicie,

Wypłacz dziś łzy serdeczne, co jak rany bolą

Nad ich młodością zgubioną i nad własną dolą.

 

BIAŁE CHUSTECZKI

Gdy świat się budzi niedzielnym rankiem

w błękitnym niebie kwilą skowronki.

W trawach zielonych ruchomym wiankiem –

białe chusteczki płyną wśród łąki…

 

Białe chusteczki, wyprasowane,

by uczcić godnie niedzielne święto.

Podłogi czysto wyszorowane

w chatach pachnących chlebem i miętą.

Idą ścieżkami wśród łanów zboża

tuląc do piersi święte książeczki.

Dusze rozświetla im łaska Boża.

I serca czyste jak te chusteczki.

 

Idą do Boga ścieżkami swymi,

na spracowanych rękach – różańce.

Wiejskie kobiety Grodzieńskiej Ziemi,

Wiary Ojczystej – najtrwalsze szańce.

 

3 MAJA W ROKU 1939 I DZIŚ

(w Grodnie)

Miasto rozbrzmiewa gwarem radosnym.

Dziś Trzeci Maja, dziś święto wiosny!

Dźwięki piosenki nad miastem lecą,

Lance ułańskie w słońcu się świecą.

 

Młodzi ułani na pięknych koniach,

Brzozy - w zieleni w podmiejskich błoniach.

Dzieci im kwiaty rzucają świeże.

Ach, jacyż piękni polscy żołnierze!

 

Hej, gdzież ci chłopcy z tej defilady?..

… Zgniotły ich czołgi wrogiej armady.

A kto ocalał, życie zachował,

Ten szlakiem ojców na wschód powędrował,

W śniegi Syberii, gdzie wieczny chłód,

Na poniewierkę, nędzę i głód.

 

Wyła nad nimi śnieżna zawieja

Lecz w każdym sercu żyła nadzieja,

Że z gruzów znowu Polska powstanie,

Więc musisz wyżyć, młody ułanie!

Musisz być jeszcze na defiladzie

W wolnej Ojczyźnie, w braci gromadzie.

 

… Wolnej Ojczyzny szumią sztandary,

Więc łzy ma w oczach dziś ułan stary

Święte łzy wielkiej, jasnej radości,

Bo widzi znowu święto wolności.

Widzi sztandary biało-czerwone,

Brzozy na błoniach znowu zielone.

Cóż, że nie w jego rodzinnym mieście,

To niedaleko – tak mil ze dwieście.

 

Miasto odcięła twarda granica.

A tu są groby jego rodziców…

I groby dziadów, i tych żołnierzy

Co to bronili Polski rubieży.

 

A dzisiaj święto, Maja dzień Trzeci,

Więc niech nam jaśniej słońce zaświeci.

Pieśni radosne niech z wiatrem lecą

Do tych, co trwają tam, za granicą.

Wstecz