Podglądy

Niech ktoś tę bombę zdetonuje

Żyjemy w kraju, w którym bieg wydarzeń społeczno-politycznych należy śledzić na bieżąco, inaczej w każdej chwili grozi nam wielkie zaskoczenie przerastające w horror. Oto przykład, na krótko się zagapiłam, po czym nieopatrznie wyjęłam ze sterty gazet pierwszą lepszą, otworzyłam na chybił trafił, zatrzymałam wzrok na jakimś akapicie i struchlałam na widok następującego news’u: „...przewodniczący Sejmu Artúras Paulauskas jest zakładnikiem!..”. O, wszyscy święci Pańscy, ratujcie! Dlaczego nikt nic nie robi, by wyzwolić zakładnika? Gdzie policja, brygady antyterrorystyczne, gdzie ekipa na czele z psychologiem, powołana do prowadzenia negocjacji z porywaczami?! Dlaczego, do licha, nikt nie szturmuje Sejmu, by człowieka odbić?!

Pełna najgorszych przeczuć czytam dalej i z jeszcze większym przerażeniem dowiaduję się, że odbijanie Paulauskasa byłoby szczytem szaleństwa, bo szef Sejmu siedzi na minie z opóźnionym zapłonem. Ano racja, w tej sytuacji nie można podejmować żadnych pochopnych działań, bo człowieka rozerwie na strzępy. A dalej to już zupełna zgroza. Prasa cytuje przewodniczącego sejmowego komitetu bezpieczeństwa narodowego i obrony Alvydasa Sadeckasa, który rozpacza, że zakładnikami są wszyscy parlamentarzyści, cały Sejm jak jeden mąż... i niewiasta. „Dramat zakładników zaczął się już bardzo dawno” - łka Sadeckas, a ja wpadam w popłoch, bo fujara ze mnie, nie dziennikarka, skoro przegapiłam ten wielki dramat.

Pierwszą myślą było przypuszczenie, że czytam może o niedawnym wybryku kowieńskiego emeryta, który wkurzony niską frekwencją posłów na posiedzeniach Sejmu, zadzwonił do naszej ustawodawczej izby i nakazał natychmiastowe zakończenie „tego cyrku”. W razie niewykonania polecenia zagroził zdetonowaniem bomby, którą ponoć założył w gmachu Sejmu. Okazało się, że chłopu puściły nerwy, gdy zliczył podczas telewizyjnej transmisji, iż tego dnia frekwencja posłów na posiedzeniu sięgnęła oszałamiającej liczby... 22. Biorąc pod uwagę fakt, że poselskie apanaże pobiera u nas 137 parlamentarzystów (4 miejsca w Sejmie wakują), można zgodzić się, że to jednak ociupinkę za mało i gniew niedoszłego terrorysty-amatora uzasadnić. Tym bardziej, że nikomu nic się nie stało, a emeryt-rozrabiaka już nie stanowi dla naszych cennych parlamentarzystów żadnego zagrożenia. Bomba bowiem istniała tylko w jego wyobraźni, zaś sam terrorysta, jak czytam w prasie, „natychmiast został zdemaskowany przez funkcjonariuszy departamentu ochrony przedstawicieli władz i po godzinie ujęty przez policję”. „Ot, maładcy, riebiata, ot, orły, sokoły, spryciarze...” - pomyślał chyba z dumą niejeden obywatel na wieść o takim happy endzie. Chociaż mnie osobiście trochę rozczarował fakt, że ta operatywność wynikła z faktu, że dziadziuś dzwoniąc do Sejmu z pogróżkami, na wszelki wypadek podał swój numer telefonu, a być może też personalia, tego nie pamięta, bo był nawalony jak stodoła po żniwach.

A niech tam, ważne, że parlamentarzystom nic się nie stało, a rozsiewający terror emeryt zostanie przykładnie ukarany. Tu kodeks karny daje mu do wyboru: prace publiczne, grzywnę, pozbawienie wolności bądź areszt. Tak na marginesie, niewielka to cena za chwilę sławy i ogólnonarodowej aprobaty, jakie zyskał przez swój wybryk. Opowiada teraz z dumą, jak to sąsiedzi i znajomi ustawiają się w kolejce, by mu pogratulować i uścisnąć dłoń. Zaiste, dziwnie kształtują się uczucia elektoratu do jego wybrańców, szczególnie u schyłku kadencji, kiedy już wiadomo, że z przedwyborczych obietnic został tylko proch marny.

Ale wracajmy do dramatu sejmowych zakładników. Gdy już zrozumiałam, że w wypadku Paulauskasa i całego Sejmu nie chodzi o pogróżki kowieńskiego emeryta, przeleciałam się po całej dostępnej mi prasie i wyjaśniłam, że określając siebie mianem zakładników, politycy posłużyli się przenośnią. Przewodniczący Sejmu i cała podlegająca mu izba, są otóż zakładnikami pewnego dokumentu, który podstępnie podrzucił Paulauskasowi szef Służb Dochodzeń Specjalnych (STT) Valentinas Junokas. Z niejakim rozczarowaniem przeczytałam, że kwit, który śledczy Junokas wcisnął Paulauskasowi, nie jest bynajmniej planem szykującego się przewrotu państwowego, tylko... listą parlamentarzystów-posiadaczy ziemskich nadziałów. Okazuje się, że na atrakcyjnej parcelce też można się wysadzić jak na bombie. No, może nie dosłownie, ale w każdym bądź razie parcelka może wysadzić człowieka z wygodnego parlamentarnego stołeczka.

Tytułem wyjaśnienia przypominam, o co chodzi. Parę lat temu w kraju ujawniono aferę parcelową. Chodzi o bezprawne przywłaszczanie sobie przez wyższych i niższych urzędników oraz państwowych funkcjonariuszy niezliczonych, za to atrakcyjnych nadziałów ziemi i parcel budowlanych w prestiżowych dzielnicach miast, parkach narodowych, innych malowniczych i zdrowych miejscowościach. Niebawem okazało się, że skala zjawiska przerosła granice dobrego gustu, przyzwoitości i cierpliwości prawowitych właścicieli tej ziemi, którym z kolei na ich próby odzyskania własności odpowiada się kombinacją z trzech palców. Sprawa wkurzyła do białości prezydenta Rolandasa Paksasa, który zażądał wskazania i ukarania amatorów cudzej ziemi. Umoczonych w aferę polityków prezydent kazał rozliczać z parcelomanii ze szczególną bezwzględnością.

Tuszowanego przez wiele lat skandalu już się nie dało ugasić. W tej sytuacji również Sejm nie mógł udawać, że jest głuchy, ślepy i inteligentny inaczej. W obawie przed narastającym społecznym gniewem nakazał STT przeprowadzić parcelową lustrację parlamentarzystów. Nakazał i, w obliczu zbliżających się sejmowych wyborów, tak jakby o swoim nakazie zapomniał. Nie naprzykrzał się STT, nie niepokoił Junokasa monitami zachęcającymi do rychłego zakończenia dochodzenia i przedstawienia wniosków. A tu jeszcze wybuchł skandal prezydencki, który szczęśliwie na pewien czas odwrócił uwagę społeczeństwa od poselskich grzeszków i innych fików-mików. Żyć nie umierać! Szykować się do jesiennych wyborów, serwować ludowi wyborczą kiełbaskę, ubierać się w szatki jedynych sprawiedliwych i wylewać z siebie potoki nabzdyczonych morałów na temat sprzedawczyka prezydenta...

I trzebaż trafu... kilka miesięcy przed wyborami Valentinas Junokas tę sielankę zburzył. Wśliznął się podstępem do przewodniczącego Sejmu i wcisnął mu listę obecnych i poprzedniej kadencji parlamentarzystów - posiadaczy ziemskich. Przy tym różne źródła podają różne liczby. Niektóre twierdzą, że na tej liście jest 45 nazwisk posłów kadencji 1996-2000 i 45 kadencji 2000-2004, czyli w sumie 90, inne, że 45 ogółem. Mniejsza o to... W każdym bądź razie Artúras Paulauskas skarży się, że spodziewał się czegoś innego. Chciał nazwisk tych, którzy weszli w posiadanie ziemi naruszając prawo, a dostał wykaz wszystkich grzejących sejmowe ławy właścicieli ziemskich, niewykluczone, że również uczciwych. Zapytany, dlaczego STT z tej listy nie wytypowała ewidentnych łamaczy prawa, Junokas odpowiedział, że jego służby nie mają ani pieniędzy, ani ekspertów zdolnych przeprowadzić takie dochodzenie. Ponarzekał też, że nie tak łatwo jest skłonić do mówienia tych, którzy mieliby w tej sprawie coś do powiedzenia. Wcale się nie dziwię, tylko urzędnik-samobójca zgodziłby się nakablować na wpływowego posła. Myślę, że sam Junokas wystraszył się tej listy. Muszą tam być nazwiska osób, z którymi lepiej nie zadzierać. Grzebanie w ich papierach porównałabym z majstrowaniem młotkiem i dłutem przy niewypale. Może tak łupnąć, że się nie pozbierasz. Dlatego Junokas co rychlej pozbył się trefnych kwitów. Zaś Paulauskas zachował się w tej sytuacji jak zahipnotyzowany przez gadzinę kurczaczek. Listę, nie wiedzieć czemu, przyjął, a teraz nie ma pojęcia, co z tym fantem zrobić.

„Stoję przed dylematem, co zrobić z tą listą. Stałem się kimś w rodzaju zakładnika” - poskarżył się dziennikarzom.

Przewodniczący Sejmu rozumuje następująco: jeżeli ujawni tajemną listę, to w oczach kolegów-posłów, posiadaczy ziemskich, będzie wyglądał jak ostatnia szuja, która zdenuncjowała także Bogu ducha winnych. Jeżeli ją utajni, za szuję będzie uchodził w oczach wyborców, bo może to być odebrane jako osłanianie parcelowych hochsztaplerów.

Na szczęście Paulauskas nie jest w swoich rozterkach samotny. Po ujawnieniu, że istnieje tajemna „lista 45”, cały Sejm szczerze Junokasa znienawidził. W ogóle zapanowała tam jakaś strasznie nerwowa atmosfera. Zdenerwował się liberałcentrysta Klemensas Rimšelis, który oznajmił, że szef STT przed wyborami rzucił na całą izbę ustawodawczą cień, który obraża każdego parlamentarzystę. Zdenerwował się, jak już wspomniałam, i szef sejmowego komitetu bezpieczeństwa narodowego i obrony Sadeckas, który uznał, że przez swoją podłość, Junokas nie tylko Paulauskasa, a cały Sejm „wziął w zakładniki”.

Z kolei frakcja konserwatystów oskarżyła szefa STT o „udział w niejasnych zagrywkach politycznych” na korzyść... kogoż by, jak myślicie? Ano, ma się rozumieć, „walczącego o społeczną przychylność prezydenta Rolandasa Paksasa”.

„Obawiam się, że Junokas jest wykorzystywany w celach propagandowych, dążąc do odwrócenia uwagi od problemów prezydenta” - wieszczy intelektualna kolubryna konserwatystów Rasa Juknevičiené.

Świństwo wyrządzone przez Junokasa Paulauskasowi (i całemu Sejmowi) oburzyło też Aloyzasa Sakalasa, sztandarowego inkwizytora specjalnej komisji śledczej badającej oskarżenia pod adresem prezydenta. Ze współczuciem pochylił się nad przewodniczącym Sejmu, w obawie, że jakaś kanalia „listę 45” ujawni, a podejrzenia o zdradę padną na Paulauskasa.

Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda następująco. Konserwatyści szarpią szefa STT o ujawnienie im nazwisk współpartyjniaków, którzy znaleźli się na czarnej liście. Niektórym posłom puściły nerwy, więc zaczęli zbierać podpisy kolegów pod żądaniem, by STT wybuchową listę upubliczniła. Paulauskas zaś uznał, że nie chce sam tej gorzkiej polewki siorbać, więc podzieli się listą z prezesami sejmowych frakcji. Niech się też martwią, co z nią zrobić. „Wówczas zakładnikami będziemy wszyscy” - zapowiada złowrogo. Zaś całe to wytrącone z równowagi towarzystwo grozi Junokasowi wotum nieufności, jeżeli w ciągu najbliższych tygodni nie wskaże, kto na jego liście jest winien, a kto sprawiedliwy. Taki dramat!

A ja się pytam, o co tyle hałasu? Toż znając uczciwość naszych parlamentarzystów wystarczyłoby po prostu do nich pójść i dyskretnie się spytać: czy i ile ziemi ukradli? Można i bardziej widowiskowo. Ustawić wszystkich w szeregu i huknąć: „Kto zacharapcił cudzą własność, wystąp przed szereg!”. Złodzieje wystąpią, a reszta się oczyści. Można inaczej. Ujawnić „listę 45” i niech się cwaniaczki publicznie tłumaczą. To będzie tańsze niż powoływanie ekspertów i prowadzenie kosztownego dochodzenia. Niewinni się wybronią. Wiem, wiem, że nie ma komu tej listy ujawnić. Paulauskas nie chce skrzywdzić niewinnych, Junokas się boi. Dlatego proponuję kontrolowany przeciek do mediów. W ogóle to dziwię się, że jeszcze nie nastąpił. Nie mogę pojąć, jak to się dzieje, że nasi dzielni dziennikarze, nasi nieustraszeni tropiciele prezydenckiego skandalu dotychczas nie wytapetowali tą listą wszystkich gazet. Stracili węch i czujność zawodową? Toż jeszcze niedawno ujawniali każdego bąka puszczonego przez Borisowa w szczelnie zaryglowanej sypialni. W dodatku ujawniali według schematu - nagranie, stenogram, certyfikat, że bąka rzeczywiście puścił szef „Avia Baltiki”, a także potwierdzający to kwit autorstwa (najlepiej rosyjskich) służb specjalnych.

A teraz głupiej listy, która uczyniła z Paulauskasa i całego Sejmu zakładników, nie potrafią zdobyć? Bzdura! Stawiam carskie imperiały przeciwko kapslom od butelek, że komuś wpływowemu bardzo zależy na utajnieniu tej listy. Junokas ujawnił, że posłowie dwóch kadencji (1996-2000 i 2000-2004) oraz ich najbliżsi krewni są w posiadaniu (sic!) 1179 nadziałów ziemi. Jeżeli tę liczbę podzielimy na 90, wyjdzie nam po 13 (feralna liczba), jeżeli na 45 - po 26 parcelek na posła i jego familię. Z takiej liczby mógłby się wytłumaczyć handlarz nieruchomością, ale, na Boga, nie polityk. Dlatego Sejm obwiesił Junokasa psami, a sam ogłosił się zakładnikiem. Życzę, by pozostawał nim do wyborów, przed którymi, mam nadzieję, znajdzie się jakieś uczciwe medium, które tę bombę zdetonuje.

Lucyna Dowdo

Wstecz