Komentarz gospodarczy

Pierwsze jaskółki trudnej wiosny

Z jednej strony Europa obawia się nowych członków, z innej zaś liczy na przypływ nowej energii i na to, że nowi członkowie być może pomogą zwalczyć zaśniedziały unijny biurokratyzm. Żeby jednak dobrze się czuć w nowym stadle, musimy wiele jeszcze zrobić i to najwięcej w sferze ustawowo-gospodarczej. Owszem, niektórzy producenci mają już wyjście na duże rynki unijne, ale już od maja będziemy mieli więcej konkurentów, a więc i trudniejsze warunki.

Potrzeba „nowej krwi”. Pomimo tego, że o Unii Europejskiej dotychczas mówiło się raczej w pozytywach, nie jest tajemnicą, że ten związek państw w pewnym sensie tchnie „nacjonalistycznym egoizmem”. Właśnie dlatego komisarz ds. poszerzenia Unii Europejskiej Günter Verheugen jest zdania, że Europie potrzeba „nowej krwi”, bo to nowi członkowie będą musieli pomóc zwalczyć unijny biurokratyzm. Wraz z włączeniem się do Unii nowych państw, powinien zniknąć protekcjonalizm, który jest dość szeroko rozpowszechniony w Europie. Często się mówi o tym, że biurokraci unijni domagają się, by nowi członkowie przeprowadzili inwentaryzację artykułów rolnych oraz spożywczych, a także, by płacili podatek od nadprodukcji. Jednak według specjalistów, takie posunięcie nie dałoby żadnej korzyści, wręcz odwrotnie – spowodowałoby podwyżkę cen na niektóre artykuły. Z Europy dobiegają nas także sygnały zachęcające do wprowadzenia dodatkowego podatku unijnego, za pośrednictwem którego każdy obywatel musiałby wnieść odpowiednią kwotę do europejskiego budżetu. Z takimi i innymi niepohamowanymi biurokratycznymi zachciankami będą musieli walczyć nowi członkowie, w tym przedstawicielka Litwy Dalia Grybauskaité.

Czy nowa Europa będzie mniej biurokratyczna i czy ludziom w niej będzie się lepiej żyło? Günter Verheugen uważa, że w dużej mierze będzie to zależało od nowych członków, od tego, co potrafią wnieść do tej Europy i jak ją przeobrazić.

Francuzi kupują litewską produkcję. Trzy litewskie spółki: „Žemaitijos Pienas”, „Vičiunai” oraz „Vilniaus Pergalé” dzięki wysokiej jakości produkcji oraz konkurencyjnym cenom zdołały wejść na francuski rynek, do sieci sklepów „Carrefour Polska”. Z tej racji wymienione spółki mają teraz możliwość zwiększenia eksportu do Polski. W sumie do walki o francuski rynek stanęło ponad 20 litewskich spółek produkujących nabiał, mięso, piwo, wyroby cukiernicze, sosy itp. Pomimo tego, że wybrano tylko trzy, Francję wciąż interesują litewskie serki w czekoladzie, niektóre gatunki win produkowanych przez „Alitę”, a także wyroby mleczarni „Pieno Žvaigždés”.

Mówiąc o litewskich towarach na europejskich rynkach warto zaznaczyć, że wiele krajów zachodnich chwali naszą produkcję ze względu na jej wysoką jakość i walory smakowe. Są jednak pewne zastrzeżenia odnośnie ceny. Litewskie artykuły spożywcze oraz rolne nadal są zbyt drogie i dlatego mniej konkurencyjne. Chodzi o to, że wielu naszych producentów nadal nie potrafi obniżyć koszty produkcji. Do nielicznych wyjątków można zaliczyć spółkę „Vičiunai”, która obniżyła koszty i z własnym logo zaistniała na europejskich rynkach. W tym roku spółka zamierza aż do 38 państw dostarczać różnorodne artykuły produkowane na podstawie surowców z krabów. Europejskiego wiatru w żagle dostała także spółka „Vilniaus Pergalé”, jednak ta występuje na Zachodzie pod polską marką, a to już nie przynosi Litwie splendoru.

Warto nadmienić, że do jakości litewskich wyrobów nikt nie ma większych zastrzeżeń. Chodzi głównie o ceny i o to, że nasze wyroby są na Zachodzie po prostu mało znane. Nie umiemy ich odpowiednio zaprezentować, często też nie mają rozpoznawalnego znaku towarowego.

Własny znak towarowy. Przez wiele lat na Litwie prym wiedli producenci towarów przemysłu lekkiego, a ich wyroby stanowiły prawie 18 proc. ogólnego eksportu. Niestety, jak się okazało, ostatnio przemysł lekki dość długo „jechał” na starym rozpędzie i do przodu praktycznie się nie posunął. Na przykład: dobrze do niedawna prosperująca spółka „Utenos trikotažas” w ciągu minionego roku straciła aż 17 proc. dochodów.

Wszystko wskazuje na to, że litewski przemysł lekki wejdzie do UE z dużą armią robotników, niską wydajnością pracy i zbyt wysokimi kosztami produkcji. Oznacza to, że nasze przedsiębiorstwa nie będą konkurencyjne, toteż skazane są na upadłość.

Największym bólem głowy specjalistów od spraw przemysłu lekkiego jest fakt, że ogromna większość litewskich przedsiębiorstw sprzedaje na rynkach zachodnich nie gotową produkcję, a usługi: tkackie, krawieckie itp. Znowuż wynika to z faktu, że nasze przedsiębiorstwa nie mają własnego znaku towarowego. Owszem, większe zakłady, które od lat współpracują z zagranicą, powoli modernizują swoje technologie i wkrótce będą miały własny znak towarowy, ale te drobniejsze skazane są na klęskę. Chcąc przetrwać, będą musiały łączyć się w większe przedsiębiorstwa. Niektóre zakłady już zaczęły to robić, poza tym te większe nieraz dają zatrudnienie drobniejszym (np. produkcja guzików, nici itp). W ten sposób tworzą jakby jeden zamknięty cykl produkcyjny. Wszyscy więc mają pracę, poza tym dzięki takiej kooperacji można już sprzedać na zagranicznym rynku (jeśli jest znak towarowy) nie usługę, lecz gotowy, czyli droższy, produkt. Należy dodać, że całkiem dobrze radzi sobie kowieński zakład „Audimas”. Ma własne logo, sprzedaje gotową produkcję i na rynkach nie ustępuje takim gigantom jak „Nike” i „IKEA”.

Naszym producentom przydałaby się modernizacja nie tylko technologii, ale i placówek handlowych, bowiem na Zachodzie konsument już coraz częściej nie ma czasu lub ochoty na odwiedzanie sklepów osobiście, a zakupy chce robić za pośrednictwem internetu. Owszem, są to dodatkowe nakłady, ale bez nich dziś obejść się nie da.

Towary z „Zieloną Kropką”. Na naszym rynku zjawiły się już pierwsze towary ze znakiem „Der Grüne Punkt” („Zielona Kropka”) na opakowaniu. Znak ten w 1991 roku został zatwierdzony w Niemczech i nadaje się go tylko tym producentom, którzy należą do organizacji przeróbki opakowań używanych. A chodzi tu głównie o maksymalnie ekologiczny, prawie bezodpadowy proces produkcyjny. „Zieloną Kropką” mogą być oznakowane tylko te towary, których producenci mają podpisaną z „Der Grüne Punkt” umowę o przeróbce odpadów. Tytułem wyjaśnienia: w wypadku towaru z „Zieloną Kropką” nie mamy do czynienia z ekologicznie czystym produktem, lecz z takim, którego opakowanie, po zużyciu, zostanie w sposób nieszkodliwy dla otoczenia zutylizowane lub przetworzone. Wiemy dobrze, że niektórych wyrobów z plastyków, folii nie da się ani tradycyjnym sposobem spalić, ani zakopać, bo ich przegnicie, a tym samym i skażenie gruntów trwałoby dziesiątki lat. Jeszcze do niedawna w naszych sklepach można było dostać tylko importowane towary. Od trzech miesięcy niektóre oznakowane „Zieloną Kropką” wyroby produkuje spółka „Pieno Žvaigždés”. Dosłownie przed kilkoma dniami na wewnętrznym rynku z tym znakiem zjawiły się napoje spółki „Stumbras”. Pierwsze lody w tej kwestii ma już przełamane także spółka „Romesa” – największy na Litwie producent znanych sękaczy. Warto dodać, że w Europie towary z „Zieloną Kropką” cieszą się o wiele większym popytem niż inne. Miejmy nadzieję, że za pół roku, może rok i u nas tak będzie.

Potrzebna jest alternatywa. W końcu lutego br. rosyjski „Gazprom” wstrzymał dostawy gazu na Białoruś, a przy okazji na Litwę, Polskę i do Niemiec, do których gaz dostarczany jest tranzytem przez państwo Łukaszenki. Ostatecznie Rosjanie z Białorusinami doszli do porozumienia i dostawy gazu wznowiono, mówi się jednak, że było to nie tylko nieporozumienie gospodarcze pomiędzy wymienionymi krajami. Niektórzy twierdzą, że był to swego rodzaju eksperyment polityczny podjęty w celu sprawdzenia, jak na to zareaguje Europa. Tak czy inaczej, każde z tych państw poniosło określone straty. Przerwy w dostawach odczuły elektrownie w Wilnie, Kownie i Poniewieżu. Wielu przedsiębiorstwom dostawy gazu ograniczono do minimum, co negatywnie odbiło się na jakości produkcji. Polska i Niemcy już wystapiły do „Gazpromu” o zrekompensowanie doznanych strat. Na co czeka Litwa, trudno powiedzieć. Zresztą, w tej chwili jesteśmy tak zajęci skandalami politycznymi i walką o stołki, że nic nas nie obchodzą straty ekonomiczne. Tylko, że skandale polityczne przeminą, a straty zostaną.

Dobrze się stało, że przerwa w dostawie gazu była krótka i, że wyręczyli nas w tej trudnej sytuacji Łotysze. Po prostu udostępnili nam tak zwane awaryjne przejście, przez które w okresie kryzysu docierało na Litwę to paliwo. Jednak przy okazji okazało się, że Rosja nie jest pewnym partnerem – ani politycznym, ani handlowym. Dlatego, jeśli chodzi o gaz, powinniśmy szukać alternatywy na wypadek kolejnego wstrzymania rosyjskich dostaw.

Co nas czeka w maju? Dziś już wiemy, że 1 maja br. nie obudzimy się ani szczęśliwsi, ani bogatsi (z wyjątkiem tych kilkunastu osób, które zasiądą w Parlamencie Europejskim i będą zarabiać po 34 tys. litów miesięcznie). Pozostałych, przynajmniej w ciągu kilku lat, czeka ciężka harówka, by dostosować się do norm europejskich. A to potrzebuje sporych środków inwestycyjnych. Logicznym wynikiem tego maratonu będzie droższe życie. Zresztą już dziś wzrosły nam ceny mleka, mięsa, chleba, ryb itp. Zapowiada się także podwyżka taryf na ogrzewanie i energię elektryczną. Tymczasem nasze gaże od maja wzrosną zaledwie o 50 litów, a ogromna większość emerytur nie przekroczy 325 litów. Do nędzy wprawdzie już przyzwyczailiśmy się w ciągu ostatnich 14 lat, ale tym razem chyba z trudem dźwigniemy to jarzmo, bo już i na okruchy z pańskich stołów nie bardzo możemy liczyć.

Szkoda, że dopiero teraz wychodzi na jaw, iż roztaczany przed nami obraz idylicznej Europy był nieprawdziwy, bo do końca nie wiedzieliśmy, co nas w niej czeka. Myśleć o tym można trojako: albo nasi negocjatorzy nie mówili nam całej prawdy, albo nie potrafili wynegocjować lepszych warunków, albo Europa po prostu nas „nabrała”. Dopiero po unijnym referendum okazało się, że rosną ceny, a także wymagania wobec naszej produkcji, okazało się też, że w ciągu pierwszych kilku lat nie będziemy mogli legalnie pracować w krajach unijnych, bo nawet te kraje, które nam to początkowo obiecały, teraz się wycofują. Słowem, wszystko wskazuje na to, że zrobiono nas na szaro, a przecież są to dopiero pierwsze jaskółki trudnej wiosny.

Julitta Tryk

Wstecz