Podglądy

Politycy są z Marsa

Sejm po pięciu miesiącach przyprawiania prezydentowi Rolandasowi Paksasowi gęby ciężkiego zbrodniarza, wroga demokracji i ładu publicznego, wreszcie ostatecznie pogonił go na szczaw. Za jego dymisją przegłosowało 86 ze 115 posłów. Piękny wynik – 86 sprawiedliwych przeciwko jednemu zakłamanemu i nieprawemu osobnikowi. Dlatego też w dniu głosowania nad pozbawieniem Paksasa urzędu z uwagą nasłuchiwałam dolatujących z Sejmu do Domu Prasy dźwięków i zapachów. Spodziewałam się usłyszeć co najmniej łopot anielskich skrzydeł i odczuć miłą woń mirry i kadzidła. Bo fakt, że posłowie, którzy w tak „pięknym” stylu obalili urzędującego prezydenta, skrzydeł nie mają, wydaje się być jedynie przykrym niedopatrzeniem Stwórcy. Potwierdza to ich zachowanie. Adwersarze Paksasa w trakcie procesu impeachmentu raz po raz wachlowali się Pismem Świętym, posługiwali się biblijnymi przypowieściami i przywoływali imię Boga. No nic, tylko na wóz ognisty i żywcem do nieba...

Prawda jest taka, że wytoczono przeciwko prezydentowi najcięższe kolubryny, a ustrzelono go z dziecięcego karabinka wodnego. Wg twierdzenia przeciwników, miał być przyjacielem i jednocześnie sługusem ruskiej mafii, spiskowcem przeciwko najwyższym władzom Litwy (sławetna „Ważka”), sponsorem międzynarodowego terroryzmu (z przemytu papierosów), opętanym czy to przez szatana, czy przez spółkę Almax, czy przez Borisowa niebezpiecznym dla narodu zombie, który w każdej chwili może wpaść w szał i zacząć grasować po kraju z siekierą. Tymczasem w wyniku badań dwu komisji i orzeczenia Sądu Konstytucyjnego ostały się zaledwie trzy z licznych stawianych prezydentowi zarzutów. Właściwie można je sprowadzić do dwu: za bardzo kumplował się ze swoim sponsorem Borisowem (pech chciał, że z Ruskim) i usiłował (w bliżej nieokreślony sposób) wywierać presję na jakąś spółkę. Zgadzam się, że jak na prezydenta, to i tak za dużo, jednak w porównaniu ze zbrodniami, o które go oskarżano, ustalenia SK są jak trądzik młodzieżowy zdiagnozowany u pacjenta w wyniku doszukiwania się choroby wenerycznej wywołanej przez infekcję krętkiem bladym (dosadniej mówiąc, chodzi o syfilis).

A największy niesmak w tym „triumfie demokracji” budzi już nie fakt, że o dymisji prezydenta zadecydowali politycy, na plecach których wcale nie łopoczą skrzydła (do wielu z nich w normalnym kraju wzdychałby prokurator), lecz euforia, jaka z tego powodu zapanowała w antyprezydenckich mediach. Ze zgrozą obserwowałam radosne zachłystywanie się telewizji LNK faktem, że dymisja litewskiego prezydenta była wiadomością, która znalazła się w czołówkach światowych agencji informacyjnych. W tej infantylnej radości towarzyszył LNK „Lietvos rytas”, który następnego dnia ogłosił z triumfem: „Europa tego jeszcze nie widziała! Wczoraj w Wilnie zakończył się pierwszy w krajach Starego Kontynentu proces oskarżenia prezydenta, w trakcie którego 47-letni szef państwa Rolandas Paksas został usunięty z urzędu”.

Strach pomyśleć o tym, co jeszcze gotowi jesteśmy pokazać Europie, by w niej choć na chwilę zabłysnąć... Zachowujemy się jak wdowa po świeżo powieszonym, która z dumą zaprasza gości, by się pochwalić, jak ładnie dynda nieboszczyk. Słuchać hadko! Smutna rzeczywistość jest taka, że w ciągu minionego 10-lecia Litwa w zachodnioeuropejskich mediach zaistniała dwukrotnie. Pierwszy raz nawet nie dzięki Litwinom. Naszą piękną ojczyznę, w sposób wątpliwy, rozsławił francuski piosenkarz Bertrand Cantat, który w przypływie osobliwej czułości zatłukł w Wilnie swoją przyjaciółkę, aktorkę Marie Trintignant. Po raz drugi rozsławiliśmy się sami przeganiając Paksasa z Pałacu Prezydenckiego... choć nie za to, za co zamierzaliśmy. Po drodze z lubością unurzaliśmy się w bagnie oskarżając szefa państwa o niebywałe rzeczy i radośnie informując o tym cały świat.

Cóż, życzę sukcesów następcy Paksasa, ale jestem świętym świerszczem z bagien nad Nilem, jeżeli będzie to człowiek, z którym nie dałoby się powtórzyć tego pięknego numeru z impeachmentem. Byleby był prezydent, a już ze dwie komisje i Sąd Konstytucyjny zawsze znajdą na niego haka.

A politykom, którzy w wyobraźni już przymierzają się do jeszcze pachnącego Paksasem prezydenckiego stołka, uprzejmie przypominam, że nie wystarczy wystawić swoją kandydaturę. Będą musieli jeszcze rozkochać w sobie propaksasowski (okrzyknięty przez polityczne elity mianem „buraków”), a też niezdecydowany elektorat. Będą musieli przekonać wyborców, że impeachment prezydenta był zgodny z prawem i sprawiedliwy. Powodzenia. Ja osobiście już nigdy w życiu nie pójdę na żadne prezydenckie wybory. W każdym bądź razie nie w tym kraju.

A propos zabłyśnięcia na tle Europy. Po niedawnym „błysku impeachmentowym” zamierzamy jeszcze błysnąć w sensie dosłownym. Partia naszego tymczasowego prezydenta Arturasa Paulauskasa wymyśliła otóż sposób na to, by Litwę dostrzeżono z kosmosu. Socjalliberałowie nawołują wszystkich obywateli, by w wigilię naszego przystąpienia do Unii Europejskiej, czyli 30 kwietnia, przyłączyli się do tzw. ogólnokrajowej akcji świetlnej. Wystarczy, byśmy o określonej godzinie zgodnie, jak jeden mąż i niewiasta, na pięć minut włączyli wszystkie posiadane „źródła światła” (dotyczy również urzędów i przedsiębiorstw). Tę cudnej urody iluminację ktoś (nie wiem kto, może jakiś ufonauta?) zamierza sfotografować z kosmosu.

Pomysł rzeczywiście cudowny... Jest jedno ale. Kilka tygodni temu połowa dzielnicy Zwierzyniec została bez światła, bo (tak twierdzą media) rezydująca tam rosyjska ambasada zaczęła intensywnie pracować nocą. Wystarczyło więc, że Ruscy pozapalali wszystkie „źródła światła” (pewnie był to jakiś szpiegowski szyfr dla rosyjskich sputników), by wszystkim sąsiadom w promieniu kilku kilometrów strzeliły korki. Niewykluczone więc, że jeżeli 30 kwietnia powtórzymy ten trick na skalę państwa, korki (nie mylić z korkami od szampana) strzelą nie tylko w całym naszym pięknym kraju, ale też w sąsiednich: Polsce, Białorusi, Łotwie i obwodzie kaliningradzkim.

Ale chodzi nawet nie o to, że poprzez swoją radosną zabawę z elektrycznością ryzykujemy podpadnięcie sąsiadom. Pomysłodawcy akcji tak bardzo się oddalili od ludu, inaczej zwanego „burakami”, że nie wiedzą, iż wielu ich współobywateli już dawno zapomniało, do czego służą gniazdka i inne „pstryczki-elektryczki”. Po prostu z powodu niewypłacalności mają odłączony prąd.

Zdziecinnienie naszych politycznych elit jest więc przeurocze... graniczące ze skretynieniem. Z okazji przystąpienia Litwy do UE planują ogólnonarodową euforię (jak za dobrych komunistycznych czasów) nie dostrzegając, że naród do Unii szykuje się jak do wojny. Jakie tam, do jasnej-ciasnej, radosne nastroje? W kraju panuje popłoch graniczący z paniką. Ludzie wymiatają ze sklepów sól, cukier, mąkę, kasze, makaron... nie wiem jak z zapałkami i naftą, ale pewnie też. W tej sytuacji nawoływanie do urządzania elektrycznych fajerwerków brzmi jak zachęcanie pasażerów, którym się wydaje, że ich statek tonie, by założyli wieczorowe kreacje. Utwierdzam się w przekonaniu, że polityków mamy z Marsa, podczas gdy sami jesteśmy z Wenus... albo odwrotnie.

Problem polega na tym, że nikt nigdy z ludźmi szczerze nie porozmawiał na temat, jakie zagrożenia niesie za sobą nasza akcesja w UE. Czego naprawdę należy się bać (są takie rzeczy i niemało), a co jest lękiem urojonym. Mówiono tylko o błogosławieństwach. Podczas negocjacji z Unią, a szczególnie w okresie poprzedzającym unijne referendum, niektórzy politycy dostali zeza rozbieżnego od ciągłych łgarstw, jak to nam będzie dobrze w dużej internacjonalnej europejskiej rodzinie. Zaś prawda jest taka, że trzeba będzie powalczyć, by nie dać się zepchnąć do roli europejskiego popychadła. Ludzie to czują, obawiają się też, że po raz kolejny zostaną obrabowani przez bandę mianującą się władzą, co już za naszych ciekawych czasów nieraz się zdarzało. Tymczasem politycy nadal łżą aż ziemia jęczy i zamiast szczerej rozmowy proponują narodowi wysyłanie sygnałów do kosmosu.

Byłabym zapomniała! Zaplanowana na 30 kwietnia akcja zabawy z włącznikami będzie przebiegała pod hasłem: „Litwa – najświatlejszym państwem nowej Europy”. Czyżby?

W związku z przystąpieniem Litwy do NATO amerykański ambasador w Wilnie Stephen Mull oznajmił, że Litwa już udowodniła, że jest „mocnym partnerem”.

„Można na was polegać i powierzyć wam obronę wartości, na których opiera się nasze wspólne bezpieczeństwo” – zapewniał ambasador. Nie wiem, jak będzie dalej, ale fakt, że jesteśmy „mocnym partnerem”, w bezpośrednim starciu z natowskimi oficerami już potwierdzili czterej litewscy młodzieńcy. Dwaj oficerowie NATO, którzy przybyli na Litwę jako załoga mających chronić naszą przestrzeń powietrzną belgijskch myśliwców, już w pierwszym dniu pobytu na Litwie „padli” w nierównym boju z litewskimi „obrońcami wartości i wspólnego bezpieczeństwa”. Belgowie na własnej skórze przekonali się, że myśliwiec F-16 to mały pikuś w porównaniu z gumową pałą we wprawnej ręce litewskiego młodziana. Myśliwca otóż nie włożysz pod pachę i nie pójdziesz z nim w Szawle, gdy zabraknie wódki, płynu niezbędnego przy świętowaniu rozszerzenia NATO (a to właśnie belgijscy oficerowie w feralnym dla nich dniu fetowali). A gdy się chodzi po litewskich miastach bez myśliwca w zanadrzu, należy uważać na miejscowe establishmenty, które obcych nie lubią. Piorą nie pytając, kto zacz: obrońca czy napastnik? W związku z belgijsko-szawelskim incydentem, wyszła na jaw smutna prawda. Po przystąpieniu do NATO tylko częściowo spełniło się marzenie przewodniczącego Sejmu Arturasa Paulauskasa: „życie nie tylko w niepodległej, ale i bezpiecznej przestrzeni”. Przed Putinem, Łukaszenką czy jakim oszalałym bin Ladenem już nas obronią. Ale kto obroni nas i biednych oficerów NATO przed zaprawionymi lokalnym mózgotrzepem litewskimi establishmentami?

Padło na policję, która, jak się okazało, zamierza chronić sojuszniczych żołnierzy już nie tylko przed pałowaniem, ale też przed litewskimi paniami nie najcięższego autoramentu. Kurtyzany, jak świat światem, lubiły mundurowych, więc tradycyjnie ciągnęły za wojskiem. Przyciągnęły i do Szawel. Mało tego, że oblegają teraz natowskich chłopaków, to jeszcze zamiast rodzimej taryfy 100 litów, żądają od nich za usługę 100 euro. Komisarz generalny Vytautas Grigaravičius, zamiast się cieszyć, że dziewczyny wykazują prawdziwie europejską smykałkę do biznesu, obruszył się na takie zdzierstwo i poleciał ze skargą do tymczasowego prezydenta Paulauskasa. Przy okazji pan komisarz podzielił się obawą, że chłopaki z NATO, po zakosztowaniu uroków naszych pań, będą dostawali mózgopląsu, przez co staną się łatwym celem dla kolejnych przestępców. „Dlatego powinniśmy zaktywizować patrolowanie Szawel” – ostrzegł tymczasowego prezydenta dodając, że w tym celu należałoby powołać specjalny oddział... policji wojskowej, czyli żandarmerii. Jesteśmy za, bo dzięki temu każdy będzie miał coś do roboty: Belgowie będą chronili nasze niebo, policja Belgów, a policję... Anioł Stróż, jej oficjalny patron. I wszyscy będą zatrudnieni... poza biednymi prostytutkami i uzbrojonymi w pały establishmentami, którzy nadmiar energii mogą teraz wyładowywać wyłącznie na współobywatelach, co czynili, czynią i będą czynić z tym większym zapałem i swobodą, że policja będzie zajęta ochroną natowskich żołnierzy.

W świetle tego, co się dzieje na Litwie, wypada tylko pogratulować Sejmowi słusznej decyzji legalizującej produkcję bimbru, „na własne potrzeby”. Brawo! Nasi ludzie ostatnio tankowali w siebie jakiegoś produkowanego na bazie spirytusów technicznych mózgotrzepa, na zasadzie: nieważne co, byle sponiewierało. Odtąd będą się „uszczęśliwiali” zdrowszą rodzimą krzakóweczką. Jej produkcję należało zalegalizować szczególnie z uwagi na dzieci z rodzin patologicznych, których znaczny procent już w wieku kilkunastu lat ma poważne problemy z alkoholem. Skoro już z biedy, beznadziei, głodu i strachu przed przemocą dorosłych piją, niech to przynajmniej będzie jakaś żytnióweczka niż popularne ostatnio coctaile na bazie metanolu. „Marsjanie” nie mogąc zapewnić im chleba przed wyborami postarali się o coś, co samo w sobie prowokuje do igrzysk, takich jak te w Szawlach.

Lucyna Dowdo

PS W dzień po zdymisjonowaniu prezydenta ogłoszono, że główny krajowy „bezpiecznik” i czołowy „ścigacz” zbrodni Paksasa Mečys Laurinkus jednak zostanie „zesłany” do Hiszpanii w roli ambasadora. Jego nominację podpisze Arturas Paulauskas. Gdy chciał to zrobić Paksas, oskarżono go o próbę pozbycia się szefa Departamentu Bezpieczeństwa Państwa za to, że za dużo wie. Ciekawa jestem, za co pozbywa się go Paulauskas? Czy Laurinkus nadal za dużo wie, czy po prostu spełnił już swoją piękną misję?

Wstecz