15 kwietnia br. minęło 15 lat od narodzin ZPL-u

Prostując orle skrzydła

O czymś takim śnił zapewne po nocach niejeden z naszych rodaków przypisanych pojałtańskiej Litwie. Ten, który pozostał tu po stalinowskich zsyłkach do łagrów i dobrowolnych repatriacjach do Polski. Pozostał i trwał na swoim. Nie dając za wygraną, choć widząc, jak słabnie poczucie tożsamości narodowej, jak wyrodnieje język, jak karleje orli duch, jak w zatrważającym tempie maleje liczba szkół w języku ojczystym.

Dziś, z perspektywy czasu, można się tylko cieszyć, że po tym, kiedy z Moskwy ledwie powiało ożywczą „pieriestrojką” i kiedy rozkraczonemu między Bałtykiem i Pacyfikiem kolosowi, jakim był Związek Sowiecki, gliniane nogi zaczęły się cokolwiek uginać, nie spaliśmy w czapkę. 5 maja 1988 roku z inicjatywy 11-osobowej grupy naszej inteligencji, którą tworzyli: Jan Ciechanowicz, Ryszard Maciejkianiec, Zygmunt Mackiewicz, Krystyna Marczyk, Henryk Mażul, Romuald Mieczkowski, Wojciech Piotrowicz, Jan Sienkiewicz, Władysław Strumiło, Jerzy Surwiło i Zdzisław Tuliszewski, powstało Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polaków na Litwie, a wraz z nim rozpoczęło się odrodzenie narodowe ponad ćwierci miliona przypisanych na dobre i złe Wileńszczyźnie i Wilnu naszych rodaków.

Zgodnie ze statutem członkiem nowo powstałej organizacji o biało-czerwonych barwach mógł być każdy, kto deklarował chęć przyczyniania się własną pracą do realizacji jej celów i zadań. Te, zresztą, nie przypominały bujania w obłokach, a twardo bazowały na rzeczywistości. Zakładano prezentowanie osiągnięć Polaków na Litwie, przeciwstawianie się wszelkiego rodzaju narodowościowym uprzedzeniom i animozjom, popieranie polskojęzycznego szkolnictwa, pielęgnowanie pamięci historycznej, krzewienie twórczości literackiej i działalności edytorskiej, rozwijanie twórczości artystycznej. Innymi słowy, pozytywistyczną pracę u podstaw.

Polskie „pospolite ruszenie” w roku 1988 naprawdę mogło imponować. Koła Stowarzyszenia wyrastały niczym grzyby po deszczu jak Wileńszczyzna długa i szeroka. Sprzyjało temu bez wątpienia zatwierdzenie w dniu 16 czerwca tegoż roku jego statutu przez Litewski Fundusz Kultury, przy którym zgodnie z obowiązującym wówczas ustawodawstwem afiliowano SSKPL. Dla chętnych przekuwania patriotycznych pomysłów w dokonania był to znak, by ze zdwojoną energią podwijać rękawy w robocie. Zdawałoby się, bujne odrodzenie naszych rodaków na Litwie jest już tylko kwestią czasu. Ale...

Równocześnie ze Stowarzyszeniem Społeczno-Kulturalnym Polaków na Litwie powstawał Sajudis, będący synonimem litewskiego zrywu niepodległościowego (zebranie 35-osobowej grupy inicjatywnej miało miejsce 3 czerwca, a zjazd założycielski odbył się 22-23 października 1988 roku). Aby zewrzeć własne antysowieckie szeregi, pewne kręgi forsowały wizję wroga w zamieszkałych na Litwie Polakach. Jedną zgodną antypolską salwą grzmiały prasa, radio i telewizja, a wtórowały im liczne wystąpienia na jakże modnych wtedy wiecach. Nie jest zresztą tajemnicą, że Moskwa zaczynała też grać polską kartą, kładąc w usta poszczególnych naszych działaczy ideę autonomii Wileńszczyzny. Słowem, dostaliśmy się między polityczne kamienie młyńskie. Wypadło siłą rzeczy zająć miejsce po jednej ze stron barykady. Stąd właśnie wzięło się upolitycznienie organizacji. Zgodnie z hasłem: nie czas żałować społeczno-kulturalnych „róż”, gdy płoną ideologiczne „lasy”.

I zjazd Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, obradujący w dniach 15-16 kwietnia 1989 roku, a mający transformować je w Związek Polaków na Litwie, odbywał się jednak w niezwykle uroczystej oprawie. Przed Pałacem Związków Zawodowych na górze Bouffałowej w Wilnie dumnie powiewały pokaźnych rozmiarów biało-czerwone flagi, a jego sala pękała w szwach od 736 delegatów i licznie przybyłych gości. W tej podniosłej atmosferze prezes Stowarzyszenia Jan Sienkiewicz mówił:

„Jest nas obecnie ponad 12 tysięcy. Przyznam, że zakładając Stowarzyszenie mieliśmy pewne poczucie obawy: czy zrozumieją nas ludzie? Czy nie potraktują jako kolejną inicjatywę, o którą jest wiele hałasu, a korzyści mało? Obawy okazały się płonne. Samo życie pokazało, co mamy robić. Przeszliśmy w ciągu roku twardą szkołę: szkołę aktywności społecznej, zaangażowania, współdziałania, świadomości politycznej. Okazało się nagle, że mamy pośród siebie wspaniałych ludzi, energicznych działaczy, niestrudzonych organizatorów”.

Pamięć szczególnie ostro koduje wydarzenia tamtych historycznych dni. O zupełnie niepowtarzalnej treści i wyrazie, kiedy to entuzjazm przypominał wiosenne roztopy, a dusze przepełniała radość, że mimo tylu zakrętów dziejowych przetrwaliśmy. Ba, znalazła się w nas siła, by z klęczków się podźwignąć, rozprostować plecy, podnieść głowy, pełnią głosu przemówić, że jesteśmy i będziemy.

Historia raz jeszcze „mrugnęła” zalotnie do mnie okiem. „Jako poeta” miałem w swym referacie o potrzebie odrodzenia kulturalnego z trybuny zjazdowej wszem i wobec nagłośnić 5 prawd Polaków na Litwie, które uprzednio począłem i które zyskały aprobatę zarządu SSKPL. Powaga chwili sprawiała, że kiedy wybiła chwila wejścia na mównicę, nogi miałem waciane, a serce dygotało jak młot. Schodziłem stamtąd natomiast niczym zwycięzca z podium olimpijskiego. Pod huczne brawa zgromadzonych na sali. W dowód akceptacji treści, jakie prawdy te niosły.

Teraz mogłem już na spokojnie chłonąć atmosferę zjazdu. Na wskroś spontaniczną. Niczym Wielka Improwizacja. Ta improwizacja kazała mi raz jeszcze za długopis porwać, kiedy wynikła potrzeba podjęcia jego dokumentów, wśród których obok siedmiu rezolucji tudzież uchwał były posłania do rodaków w Polsce i do Polonii świata oraz do narodu litewskiego, jak też odezwa do Polaków na Litwie, a które wypadło na poczekaniu spłodzić. Treści tej ostatniej miały właśnie mnie spłynąć spod dziennikarskiego pióra.

Podrapałem się przez dłuższy moment na znak zakłopotania w głowę, ale że rozum niewiele podpowiadał, poszedłem za głosem serca, dyktującym mi m. in. te oto słowa: „Zjazd zakończył obrady. Czas oblekać słowa w czyny, co na pewno nie pójdzie łatwo. Winno nam jednak towarzyszyć przekonanie, że obrana droga ku odrodzeniu narodowemu jest drogą jedynie słuszną. Zewrzyjmy zatem szeregi, połączmy wspólne serc bicie i kroczmy naprzód”... Oklaski po odczytaniu bardziej niż dobitnie potwierdzały, że jej treści mogły być powielane w liczbie mnogiej, stanowiły ziarno, co na podatny grunt trafia.

Od tamtych dni, aż się wierzyć nie chce, zleciało raptem lat 15. Dane mi było w charakterze delegata, gościa czy też reportera uczestniczyć później na wszystkich odbytych dotąd zwyczajnych i nadzwyczajnych zetpeelowych forach. Żadnemu jednak nie towarzyszyła atmosfera tak podniosła jak pierwszemu. Nigdy też na sali nie królowała na tyle zbieżna jednomyślność. Nawet wypowiadający różne zdania patrzyli w tym samym kierunku. Wystarczyło, by każdy z rodaków choć jednym palcem zechciał kiwnąć w stronę konkretnego czynu, a nasze odrodzenie przybrałoby jakże zmaterializowaną postać.

Niestety, nie potrafiliśmy do końca zewrzeć szeregów, by słowa oblec w czyny. A to dlatego, że pod rozprostowane skrzydła ZPL-u obok tych, komu polskość w najszerszym tego słowa znaczeniu nie była obca, zaczęli pchać się też ci, którym ślina jakże łatwo słowa na język przynosi, a którzy do roboty mają dwie lewe ręce. Co gorsza, ci gadający, żeby sprawę lepiej zagadywać, a i sobie w tym nie przeszkadzać, zdecydowali się podzielić. Tak łabędź, szczupak i rak z baśni Kryłowa zaczęły ciągnąć podwileński wóz Drzymały nie zawsze w tym samym kierunku. Tak sprawa polska zaczęła buksować, a para jakże często-gęsto uchodziła kłębami w gwizdek.

Że lista dokonań nie wydłużała się wprost proporcjonalnie do upływającego czasu, bez wątpienia ujemny wpływ miała też wyraźnie niekorzystna względem nas polityka władz litewskich, czego przykładem niech posłużą: perfidne rozwiązanie jesienią roku 1991 samorządów w rejonie wileńskim i solecznickim wraz z nasadzeniem „gubernatorów”, ciągłe majstrowanie przy naszej oświacie, golgota ze zwrotem ojcowizny prawowitym właścicielom, notoryczne nękanie krzywdzącymi ustawami i uchwałami. Tymczasem, nim 28 sierpnia 1994 roku powstała Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, właśnie ZPL miał w swej pieczy również nasze prawa polityczne i wyborcze, co kosztowało naprawdę wiele wysiłku organizacyjnego.

Dziś zresztą również prezesowany przez Michała Mackiewicza Związek Polaków na Litwie, mimo powrotu na pierwotne społeczno-kulturalne łono, wraz z każdymi wyborami aktywnie się udziela w typowaniu kandydatów i nawołuje do zgodnego oddawania na nich głosów, ciągle uczestniczy w pikietach i akcjach protestacyjnych, podpisuje apele i odezwy o obronie praw obywatelskich zamieszkałych na Litwie Polaków. Słowem, ciągle się stara trzymać rękę na tętnie wielce nieraz burzliwych realiów.

Za 15 lat swej działalności będący jakże wymownym zwiastunem naszego narodowego odrodzenia u schyłku lat 80. XX wieku Związek Polaków na Litwie miał swoje wzloty i dotkliwe dołowania. Przy tych ostatnich zawsze górę jednak brały (poza jedynym wyjątkiem, o którym szkoda gadać) zdrowy rozsądek, rozwaga i zbiorowa odpowiedzialność za wierne trwanie na ziemi naszych ojców i dziadów. Wszystko to z wiarą pozwala spoglądać w jutro, wypatrywać kolejne jubileusze najbardziej licznej ze wszystkich dziś funkcjonujących biało-czerwonych organizacji społecznych nad Niemnem i Wilią, która rozprostowała do lotu orle skrzydła w kwietniu 1989 roku, a której protoplastą było powstałe niespełna rok wcześniej SSKPL. Nie kryję dumy, że przypadł mi wielki zaszczyt stać u jego kolebki.

Henryk Mażul

Od redakcji: Relacje z obchodów 15-lecia ZPL zamieścimy w kolejnym numerze.

Wstecz