Podglądy

Chłopcy! Zejdźcie z plakatów... (i dziewczyny też)

Gdy obserwuję prezydencko-unijną kampanię wyborczą, przypomina mi się poemat Artura Andrusa „O chłopcach z plakatów” (i dziewczynach też) do głośnego powtarzania w czasie wszelkiego rodzaju wyborów. Oto fragmenty: Chłopcy! Zejdźcie z plakatów./ Idźcie wy, chłopcy, do domu./ A bo ta wasza zabawa/ Potrzebna, chłopcy, komu?/ Czyście spytali dzieci?/ Czy któryś z was się odważył/ Zapytać, co one czują,/ Gdy ktoś wam mazga po twarzy?/ Gdy wam na czołach gwiazdy,/ A na policzkach skazy,/ Kiedy przy waszych nazwiskach/ Piszą brzydkie wyrazy?

Chciałabym spytać, jaki specjalista od public relations (inaczej piar – to takie modne obce słowo oznaczające kształtowanie publicznego wizerunku osoby lub firmy) kazał wam kusić wyborców własnymi podobiznami wyretuszowanymi tak starannie, że wyglądają jak twarze figur woskowych z muzeum Madame Tussaud? A te „uśmiechy” na wypranych z inteligencji twarzach... I kto wam w ogóle wmówił, że te naciągane grymasy, którymi straszycie wyborcę z billboardów i ekranów telewizorów, to uśmiechy? Bójcie się Boga. I bójcie się tego, że wam już tak zostanie. Na zawsze. Wszak wasze buźki – ojców i matek wagi państwowej – nienawykłe są do takich ruchów mimicznych. Na co dzień one wszak układają się Wam raczej w marsowe, ewentualnie zatroskane stanem państwa oblicza mężów... i żon stanu.

Majstersztykiem tego szczerzącego zęby piar-u jest reklama listy socjaldemokratycznej do europarlamentu. Powinni zakazać pokazywania jej późnym wieczorem. Reżyserzy horrorów mogą się na jej podstawie uczyć, jak siać wśród widzów panikę tanim kosztem. To „du,du, du, du...” – jako podkład muzyczny i uśmiechnięte facjaty socjaldemokratów-kandydatów, które dzięki cudowi komputerowemu metodą deformacji płynnie przekształcają się jedna w drugą. Brrr... Można na ich widok dostać co najmniej palpitacji serca. Uśmiechnięte kaszaloty. A już prawdziwego zawału można dostać, gdy w tym łańcuszku zdeformowanych poselskich obliczy przychodzi kolej na czołowego inkwizytora kraju Aloyzasa Sakalasa. Wyszczerzony grzechotnik. Miniaturowy królik mojej siostrzenicy na ten widok zmyka sprzed telewizora z ludzkim prawie krzykiem.

Metoda uwodzenia wyborcy uśmiechem na wyliftingowanych komputerowo twarzach przyszła do nas z Zachodu. Tam lubią, gdy kandydat na jakikolwiek bądź urząd jest ładny, gładki i się uśmiecha. Ale tam, proszę mi uwierzyć, na co dzień uśmiecha się również obywatel. A powodem tego uśmiechania się jest wysoki standard życia i pewność jutra. Zaś u nas codziennością przeciętnego obywatela (a tacy stanowią większość) jest zmaganie się z szarą i smutną rzeczywistością oraz obawa, co przyniesie następny dzień. W tej sytuacji ojcowie i matki wagi państwowej szczerzący zęby z wyborczych plakatów i telewizyjnych ekranów wyglądają jak skrzyżowanie megalomanii z oligofrenią. Chłopcy (i dziewczyny też), zaniechajcie tych uśmiechopodobnych grymasów! One wam mogą jedynie zaszkodzić. Nie mylcie kampanii wyborczej z reklamą pasty do zębów. Zrozumcie wreszcie, że ani do Pałacu Prezydenckiego, ani do Parlamentu Europejskiego nie wybieramy showmanów, miss pięknego uśmiechu czy mistera ładnego krawata. Wyborcę interesują nie wasze gładkie gęby, lecz koncepcje, idee, pomysły na to państwo. Sęk jednak w tym, że trzeba je mieć. Skoro nie macie, apeluję o trochę powagi, a nawet zatroskania w imię solidarności z elektoratem, któremu powodzi się gorzej niż wam.

Teraz a propos kampanii wyborczej kandydatów na prezydenta, a raczej ich niezwykle „trafnych” piar-owskich wizerunków. Najpopularniejszego, według sondaży, Valdasa Adamkusa tym razem wystrojono w szatki ojca ubogich i pokrzywdzonych. Ze swoich reklamowych plakatów kusi wyciągniętą po leninowsku prawicą, „młodzieńczo” rozwianym siwym włosem i hasłem: „Jednakowo sprawiedliwy wobec wszystkich”. Zaś na żywo – uwodzi rozdawanym ptasim mleczkiem (niezamierzona dwuznaczność czy sugestia, że najuboższym tylko ptasiego mleczka do pełnego szczęścia brakuje?).

Adamkus przyznał, że za poprzedniej kadencji, zajęty Unią Europejską i NATO, jakoś tak nie zauważył, że poza Pałacem Prezydenckim nędza w kraju aż piszczy. Teraz za to jak Lew Tołstoj poszedł w naród i nurza się w tej nędzy z dyżurnym wyrazem boleści, której Ukrzyżowany by mu pozazdrościł. Nawiedza rodziny samobójców, sieroty, więźniów, zmarginalizowanych przez transformację ustrojowo-gospodarczą mieszkańców tzw. wysepek nędzy, straganiarzy z Kalwaryjskiego itp. Podczas tych nalotów wszem i wobec deklaruje, że „państwo powinno zagwarantować obywatelom źródło utrzymania”. Tego to nawet socjaldemokrata Juršénas nie ma odwagi twierdzić. Prawdziwy socjalista z naszego Adamkusa, tyle, że wybujały na żyznej kapitalistycznej amerykańskiej niwie! A najzabawniejsze są deklaracje jego sztabu wyborczego, że w swojej kampanii wyborczej Adamkus nic a nic nie naśladuje np. (niechlubnej pamięci) prezydenta Rolandasa Paksasa.

Wizerunek Adamkusa – ojca (bezdzietnego) narodu blednie jednak na tle wizerunku Vilii Blinkevičiuté, która wybrała sobie na te wybory image matki-Litwinki. Pani minister pracy i opieki socjalnej kusi wyborcę z billboardów nie tylko powalającą z nóg urodą, pięknie harmonizującą z widniejącymi w tle kwitnącymi jabłoniami (czy różami, trudno to kwiecie zidentyfikować, jest tak samo podobne do oryginału jak pani Vilija do siebie w naturze), ale też hasłem: „Za dziecko. Za rodzinę. Za naród”. Ładnie. Tak się jednak składa, że z tych rzeczy, na których próbuje wjechać do Pałacu Prezydenckiego, pani Vilija osobiście posiadła tylko jedną – naród. Jak to bowiem pannie przystoi, nie ma ani dzieci, ani rodziny w sensie stadła małżeńskiego. Sprawdza się stare przysłowie: szewc jak zawsze bez butów. Nie czepiałabym się stanu cywilnego pani minister (chociaż jako osoba tego samego stanu, chyba mogę?), gdyby rzeczywiście cudze dzieci i rodziny cokolwiek ją obchodziły. Gdy jedna z komercyjnych telewizji pokazała, jak to w trakcie tak pięknej kampanii wyborczej podopieczni pani kandydatki są eksmitowani na bruk, gdyż nie mają z czego płacić czynszu (chodzi o wielodzietne, ale nie asocjalne rodziny), sztab wyborczy pani Vilii śmiertelnie się obraził. Odburknął, że takie eksmisje to sprawa samorządu, a bachorami niech się zajmie społeczny komitet ochrony praw dziecka. Poza tym okazało się, że wielodzietne matki to niedorozwinięte fujary, bo nie potrafią wystąpić o należne dzieciom świadczenia socjalne. Okazało się, że z grubsza licząc, niepracująca matka z ośmiorgiem przychówku może liczyć nawet na ogólną kwotę tych świadczeń bliską... tysiąca litów (nie na jedno dziecko, na wszystkie).

Uroczym chwytem marketingowym pani Blinkevičiuté są też podpisywane ze wszystkimi chętnymi obywatelami umowy, w których kandydatka gwarantuje, że jeżeli naród ją obierze na prezydentkę, ona wykona wszystkie podjęte podczas kampanii wyborczej zobowiązania. Już nie wspomnę o tym, że eksperci ogłosili, iż te umowy nie mają mocy prawnej. Próba potraktowania ich serio świadczy o deficycie poczucia humoru. Jasne, że nie mają. Bo co będzie, jeżeli pani prezydent umowy z narodem nie dotrzyma? Ano nic. Jak sama twierdzi, „po tym, gdy zostanę prezydentem, ludzie będą mogli przyjść i powiedzieć: Vilija, widzisz, z 10 punktów nie zrealizowałaś jeszcze trzech czy pięciu”. Moja babcia mawiała w takich okolicznościach: „Koś, koś... póki do hołobli...”. Czy ktoś z was, szanowni obywatele, próbował kiedy pójść na prywatne pogaduszki do Pałacu Prezydenckiego? Nie? I nie warto. Potraktowaliby was jak umysłowo chorych. Bez przeszkód weszlibyście tylko do holu, a dalej jest bramka, której przed namolnymi gadułami strzegą grzeczne, ale stanowcze dryblasy.

Gustownie się reklamuje kandydat socjaldemokratów Česlovas Juršénas. Co prawda i on nie uniknął ani prób przekupywania elektoratu cukierkami, ani silikonowo-teflonowego uśmiechu, ale napis na jego billboardach jest zwięzły i skromny: „Juršénas prezydent”. Prywatnie lubię tego polityka za inteligencję, bystrość umysłu, poczucie humoru... które go tym razem jednak zawiodło. Podczas gdy jego partyjni koledzy chwalą się, że jako jedyny z kandydatów nie obiecuje wyborcom gruszek na wierzbie, Juršénas usiłuje uwodzić wieś. Postanowił mianowicie odwrócić się „Twarzą do litewskiej wsi” (a jest czym się odwracać, jest). Deklarację tej treści kandydat podpisał z przewodniczącym Izby Rolnej. Zobowiązał się w niej, w razie zostania prezydentem, nadane mu „pełnomocnictwa i autorytet wykorzystać w celu kardynalnej zmiany polityki wiejskiej”. Wzruszająco i szczerze. Ta deklaracja jest wreszcie jednoznaczną odpowiedzią na pytanie, czym dotychczas rządzące elity były odwrócone do wieśniaków. Paksasowi wszyscy zarzucali wybujały populizm, a sami co? Toż wiadomo, że politykę wobec wsi może zmienić tylko i wyłącznie rząd, który od prawie 15 lat prezentuje rolnikom swoje zgrabne pośladki. Socjaldemokraci, którzy zaliczyli niejedną kadencję, nieraz mogli odwrócić się do nich awersem, ale im się nie chciało. Samotna choć obszerna twarz prezydenta-Juršénasa tej sytuacji nie zmieni.

Petras Auštrevičius nie rozsiewa cukierków i umiarkowanie się uśmiecha z plakatów. Jego reklamowe spoty są wesołe i frywolne (jacyś rozbrykami dozorcy z miotłami czy konduktorzy na spółkę z pasażerami wierzgają radośnie i jak mantrę powtarzają: „Už Petrą, už Petrą, už Petrą…” („Za Piotra...”) . Na wskroś to europejskie, jak cały Petras i jego hasło: „Cała Litwa – europejska”. No pewnie, że europejska, bo ją Auštrevičius dosłownie na swoich barkach zadźwigał do Europy. Przedtem leżała w Australii. We wstępie do jednego z wywiadów z czołowym Europejczykiem kraju przeczytałam, że jest on porównywany do… „Piotra I, który wyrąbał w Rosji okno do Europy”. O, kurka pieczona!.. Rewelację tę zaczerpnęłam bynajmniej nie z „Rowerowego show”, jeno z tygodnika „Ekspress niedielia”. Trzeba to dać do przeczytania marudom twierdzącym, że Auštrevičius, jako główny negocjator z UE, był zwyczajnym biurokratą, który tylko wykonywał zlecenia kolejnych rządów. Ale dalej jest jeszcze zabawniej. Okazuje się, że ponas Petras, oczywiście wzorem Piotra I, „planuje europeizować naród litewski od wewnątrz”... Mnie też się włos zjeżył na taką enigmatyczną zapowiedź. Ale spoko, bolało nie będzie. „Europolityk nie zamierza, jak to kiedyś czynił car, rąbać przemocą brody wpływowym obywatelom kraju”, on będzie tylko walczył ze stereotypami, które, jego zdaniem, „należy łamać, by Litwa rzeczywiście stała się europejska”. Dobrodziej! Wyprowadzi naród z mroków azjatyckiego zacofania, rozbije kajdany stereotypów i zabłyśniemy wszyscy europejskim blichtrem. Mało tego, Angole będą przyjeżdżali do nas w roli taniej siły roboczej. Bo oto co wieszczy ponas Petras zapytany, jak postrzega fakt, że Litwini masowo uciekają w poszukiwaniu lepszej pracy i życia na Zachód:

„Z czasem tam siła robocza stanieje, wzrośnie bezrobocie, wszyscy, którzy teraz masowo wyjeżdżają, wrócą na Litwę, gdzie będzie się bardziej opłacało pracować niż w Anglii”.

Ufff… Andrus ponownie się kłania (co prawda nieco sparafrazowany, bo zamienię mu Polskę na Litwę): Chłopcy! Zejdźcie z plakatów./ Zdejmijcie z broni bagnet,/ Wróćcie do swoich dziewczyn,/ Powiedzcie im, że są ładne…/ A nie, że „białe”, że „czarne”,/ Że „...wielka rodzina Litwinów”/ Że „...wspólny dom...”, że „... Ojczyzna...”,/ Nasmażcie, chłopcy, blinów,/ Napijcie się, chłopcy, mleka/ (Stoi na półce z miodem)/ Zajmijcie się, chłopcy, sobą./ Po co od razu Narodem?...

Najmniej podczas tej kampanii wyborczej wygłupiała się kandydatka na prezydentkę Kazimiera Prunskiené. Bóg raczy wiedzieć dlaczego? Aż dziw, że pani Kazimiera ani się specjalnie do narodu nie szczerzy, ani nie produkuje bełkotu, który wydają z siebie inni. Może dlatego, że jej sztab wyborczy ma najmniej pieniędzy, więc oszczędza akurat na idiotyzmach. Zresztą po co ma robić z siebie gwiazdoidiotkę, skoro najlepszą i bezpłatną reklamę zapewnił jej Rolandas Paksas. W dniu, gdy ten „niechlubnej pamięci” polityk (niektórzy twierdzą, że skończony) zadeklarował dla niej swoje poparcie, rankingi pani Kazimiery gwałtownie skoczyły w górę. To się nazywa piar w wielkim stylu!

Lucyna Dowdo

Wstecz