Podglądy

Tęsknię do rządów mocnej ręki

Świętokrowizm i kumoterstwo zwyciężyły w Sejmie nad wymiarem sprawiedliwości, a i nad zdrowym rozsądkiem też. Bo zdziwię się, jeżeli wyborcy zapomną, iż parlamentarzyści obecnej kadencji nie pozwolili pociągnąć do odpowiedzialności trzech podejrzanych o korupcję posłów. Głosowanie nad uchyleniem im immunitetów okryło Sejm ciężką hańbą, zresztą i samych bohaterów tego skandalu postawiło w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Już raczej nigdy się nie dowiemy czy Vytenis Andriukaitis, Vytautas Kvietkauskas i Arvydas Vidžiunas rzeczywiście brali łapówki, czy padli, niebożątka, ofiarą brudnej prowokacji. Jaką wersję uznają za pewnik „rozkochani” w parlamentarzystach wyborcy – można zgadnąć.

Po sejmowym „halt!” prokuratura nie może prowadzić w tej sprawie dalszego postępowania przedsądowego. Zadecydowała więc, że zebrane materiały przekaże Sejmowi. Sprawę domniemanych łapówkarzy będzie teraz prowadziła... komisja etyki poselskiej. Może upomni ich, że tak nieładnie? W każdym bądź razie krzywdy im nie zrobi. „Nie będziemy mogli ich aresztować, gdyż są wolnymi posłami na Sejm, ale myślę, że sami są zainteresowani, by wszystko jak najszybciej się skończyło” – zapowiedział szef komisji, poseł Algimantas Salamakinas.

Ano, nie wątpię, że są tym zainteresowani. I zdziwię się, jeżeli Sejm szybciutko nie ukręci łba tej cuchnącej sprawie. Na szczęście obywatel swój rozum ma. Obywatel nie łudzi się, że odmawiając uchylenia immunitetu bohaterom tego skandalu parlamentarzyści bronili sprawiedliwości czy honoru Sejmu. Obywatel wie, że bronili własnych siedzeń, pod którymi zrobiło się nagle gorąco. Czy pamiętacie popłoch, jaki wywołała w parlamencie wiadomość, że STT i Generalna Prokuratura dysponują kwitami kompromitującymi pięciu posłów-łapówkarzy? Utajnienie nazwisk tej piątki spowodowało, że w tym dniu kamery telewizyjne odnotowały na sali sejmowej powszechne „gorenie czapek”. Wystarczyło, że oko obiektywu padło na jakąś poselską fizys, a jej właściciel natychmiast dostawał oczopląsu, drżenia rąk, potów i jąkawki. Wypisz wymaluj reality show „Anatomia strachu”. Miło było patrzeć na te objawy paniki w stylu: „a może to ja znalazłem się na czarnej liście?...”. A kamery sunęły z twarzy na twarz z sadystycznym zadowoleniem obnażając prawdę o uczciwości wybrańców narodu.

Nic więc dziwnego, że Sejm, z większą determinacją niż kiedyś niepodległości, bronił „swoich” przed zakusami prokuratury. Pisząc „swoich”, mam na myśli... tyłków. Poseł Nikołaj Miedwiediew w wywiadzie dla radia „Znad Wilii” powiedział wprost, że trzem chronionym przez mandaty „klientom” wymiaru sprawiedliwości nie uchylono immunitetu w obawie przed stworzeniem precedensu. „Bo co by to było, gdyby każdy łachman mógł w dowolnej chwili przyleźć do Sejmu i oskarżyć dowolnego posła?..” – oburzał się Miedwiediew. Oburzał się może niedokładnie w takich słowach, ale dokładnie w takim tonie. A te „łachmany” to szef STT i prokurator.

Fortuna jest jednak wredną babą. Potrafi okrutnie zakpić nawet ze świętych krów, przekonanych, że ich rechot był śmiechem tych, którzy się śmieją ostatni. Bo obywatel pamięta, że zupełnie niedawno przylazł taki jeden do Sejmu i oskarżył o niestworzone rzeczy samego prezydenta. I dzisiejsi obrońcy immunitetów nie wyzywali go od łachmanów, chociaż plótł trzy po trzy jak ciężko potłuczony. Dzisiejsi obrońcy immunitetów wcielili się wówczas w inkwizytorów skwapliwie znoszących gałązki na stos, na którym miał spłonąć Paksas. Darli się przy tym, że oskarżony prezydent nie ma prawa domagać się dowodów swojej winy, że psim obowiązkiem polityka tej rangi jest podanie się do dymisji w tej samej chwili, gdy padł na niego chociażby cień cienia podejrzeń. „Najpierw dymisja, a potem niech wymiar sprawiedliwości dochodzi: czy Paksas jest wielbłądem, czy może tylko lamą z rodziny wielbłądowatych...” – jak mantrę powtarzały wszystkie moralne i niezbyt moralne autorytety, a za nimi „niezależne” media. Ale to była sytuacja, gdy „krowę ukradł Kali...”, teraz zaś „krowę zabrano Kalemu...”. I nagle się okazało, że nic nie jest takie proste. Najpierw więc żąda się gotowego aktu oskarżenia ewentualną dymisję odkładając na „świętego nigdy”. Ale jak sporządzić ten akt, gdy podejrzanych nie można nawet przesłuchać? A kogo to obchodzi? Niech ta ślepa komenda, Temida, najpierw ich dogoni a potem się zobaczy... A w celu ułatwienia posłom tego berka z elementami ciuciubabki Sejm skrępował bogini prawa i sprawiedliwości ręce i nogi. Zresztą, gdy był potrzebny bat na prezydenta, Temida w obliczu prokuratury jawiła się wszystkim jako młoda i piękna dziewica, gdy skierowała swój miecz w stronę Sejmu, okazało się, że to prawdopodobnie brudna „tirówka”, puszczająca się być może nawet z Ruskimi. Osobiście uważam, że babsko jest po prostu głupie, skoro uważało, że z Sejmem można tak bezkarnie zabawiać się w sprawiedliwość jak w swoim czasie z urzędem prezydenckim.

W tej tragifarsie, jaką zafundował nam Sejm, najzabawniej zachowuje się Vytenis Andriukaitis. Po hucznej zapowiedzi, iż wbrew decyzji parlamentu złoży mandat i będzie uczestniczył w prowadzonym przez prokuraturę dochodzeniu, nagle zmienił zdanie. Zapowiedział swoje pożegnanie z Sejmem na 28 lipca, zebrał laury najuczciwszego z całej trójki, by nagle zakomunikować, że chyba jeszcze trochę poposłuje. Może do 9 sierpnia, dnia swoich urodzin, może dłużej. „Ale mandat złożę na pewno” – zapewnia. Zapewne po przegranych wrześniowych wyborach. O złożeniu mandatu zaczyna coś pobąkiwać i Kvietkauskas, ale też mu nieśpieszno. Vidžiunas zachowuje się najszczerzej – nic nie obiecuje. „Frakcja zabroniła mi rzucać się mandatami...” – wysapał do kamery na nagabywania dziennikarzy. Zresztą po co ten cały cyrk, skoro prokuratorzy twierdzą, że już zapadła decyzja o umorzeniu sprawy i z mandatem czy bez, podejrzani mogą im nagwizdać. Finito la comedia. Kurtyna.

Na portalu internetowym „Delfi” znalazłam interesującą propozycję podsumowującą wyżej opisany spektakl. Jakaś paniusia przedstawiająca się jako „mieszkanka Kowna” nawołuje: „Stolicę przenieśmy z powrotem do Kowna. Zuokas z „sejmunasami” niech zostaje w Wilnie, które oddamy w dzierżawę Polakom”.

O, nie! Skoro nie dają bez „sejmunasów”, chyba wypada za taką propozycję podziękować. Mer Zuokas jako suplement do Wilna co prawda trochę kusi, bo i ambitny, i przystojny, ale... jakiś bardzo mobilny. I płochliwy jak młody pasikonik. Śniadanie potrafi zjeść w Wilnie, kolację w Warszawie, następne śniadanie znów w Wilnie. I to wszystko na wieść, że w rządzonej przez niego stolicy „aresztują za łapówki”. Co prawda po tych ucieczkach i powrotach tłumaczył się, że Witold Wielki też tak postępował – raz się kumplował z Krzyżakami, innym znów razem przed nimi na Litwę uchodził, by znów do braci z Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego na chwilkę powrócić. Cóż, porównanie trafne – i osób, i zachowań.

Ale już schodzę z naszych elit politycznych, bo we własnym odbiorze są one czyste i piękne jak poranna zorza. Za to społeczeństwo szpetne jak trądzik różowaty. Może to dlatego, że cierpi na deficyt obywatelskości i patriotyzmu, z którego prawdopodobnie wyleczą nas niebawem reemigranci ze Stanów Zjednoczonych. Na brak patriotyzmu na Litwie w wywiadzie dla agencji ELTA mocno narzeka eks naczelny dowódca litewskich sił zbrojnych generał Jonas Kronkaitis, produkt made in USA, jak zresztą wszystko co dobre w naszym kraju.

„Na Litwie patriotyzmu brakuje, chociaż, sądzę, powoli zaczyna on się przejawiać” – ciężko ubolewa, ale i daje nam szansę generał. Po czym jednak znów pogrąża rodaków porównaniem ze swoją cud piękności „bis ojczyzną”. „W Ameryce zarówno narodowa flaga jak i hymn są przez obywateli jednoznacznie szanowane. A na Litwie niektórzy nie rozumieją, jak należy symbolicznie (? – L. D.) okazywać szacunek wobec państwa, jego instytucji, wobec siebie nawzajem”.

Co prawda nie widziałam, by u nas ktoś wycierał nogi o narodową flagę czy dłubał w nosie pod akompaniament narodowego hymnu, ale nie dyskutuje się z osobą, która choć się już napiastowała na Litwie wysokiego urzędu, tym niemniej nie utraciła zaoceanicznej świeżości spojrzenia. Okazuje się, że wspomniany brak szacunku jest jednym z największych problemów Litwy. Cóż dodać? Nierozgarnięte ćmoki i chamy! W dodatku mściwe i złośliwe. Bowiem „na Litwie dużo jest nienawiści, złości, prywatnych porachunków”. Co innego w USA, tam jest ślicznie. Tam, jeżeli już się, uchowaj Boże, krytykuje, to nie osoby, tylko ich „idee, programy” (prezydent Bush, którego rodzimi adwersarze otwarcie traktują jak niebezpiecznego debila, najlepszym dowodem szacunku dla osoby – przyp. L. D.). Zresztą w kwestii idei mamy alibi. Trudno je bowiem krytykować, gdy, wg generała, na Litwie „idei naprawdę brakuje”. Ten deficyt owocuje zgubnymi konsekwencjami, bo „do Sejmu wybierani są ludzie nie mający żadnego doświadczenia”, a co gorsza „większość z nich legitymuje się sowieckim wykształceniem”. O horrorze! Powinniśmy się wstydzić tego sowieckiego wykształcenia. Kudy mu bowiem do Oxford’ów, Cambridge’ów, Harward’ów czy Yale, gdzie, w co nie wątpię, pobierali nauki wszyscy, którzy w swoim czasie przezornie ewakuowali się z zajętej przez Sowietów ojczyzny, by po ich wycofaniu, powrócić, zająć najwyższe w państwie urzędy i uczyć tałatajstwo postaw obywatelskich. Szkoda tylko, że urzędów jest więcej niż reemigrantów. Ideałem by było obsadzenie Sejmu, rządu, pałacu prezydenckiego wyłącznie Adamkusami, Kronkaitisami, Bobelisami czy Mieželisami. Generatorami zachodnich idei i wzorowymi patriotami... I co z tego, że przez lata uprawiali ten patriotyzm zza oceanu. Ale jacy doświadczeni! I grunt, że nieskażeni edukacją w sowieckich uczelniach jak my tu wszyscy – postkomusza hołota.

Nie wierzycie, że jesteśmy skażoną sowietyzmem hołotą? To czytajcie: „Większość mieszkańców Litwy nie ufa demokratycznym instytucjom (Sejm, partie) jednak tęskni do rządów mocnej ręki”. I któż to nas tak szpetnie podsumowuje? Ano dwa fundusze - Otwartej Litwy i... Valdasa Adamkusa. Przykro, ale nie przejmujmy się. Wspomniane fundusze powołały bowiem wspólną instytucję – Instytut Społeczeństwa Obywatelskiego. A czymże się będzie ów śliczny twór zajmował? Ano spróbuje „wzmacniać nasze wartości ideowe”, a także „kształtować aktywnego obywatela”? A jakże to będzie czynił? Ano, „stworzy służbę doradców społeczeństwa obywatelskiego” (około 20 osób), w skład której wejdą „znani działacze społeczni i przedstawiciele wszystkich sił politycznych”. Działacze ci „będą prowadzić monitoring dotyczący spożytkowania środków unijnych” i zastanawiać się „czy nie można było wykorzystać ich nieco efektywniej”. A kiedy poznamy Instytut po czynach jego? Ano już przed jesiennymi wyborami sejmowymi. „Pierwszym dokonaniem Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego, w wyniku którego społeczeństwo musiałoby odczuć, że organizacja działa, będzie prognostyczne badanie minionych wyborów do Parlamentu Europejskiego i prezydenckich, które wytłumaczy, dlaczego społeczeństwo wybrało tak czy inaczej, dlaczego połowa społeczeństwa nie skorzystała z prawa wyborczego, czego społeczeństwo oczekuje i jakich politycznych procesów możemy spodziewać się jesienią?”. Ufff... muszę ochłonąć, bo wyobraźnia podsuwa mi słowa wyjątkowo obsceniczne, by nie powiedzieć wulgarne... Ale kontynuujmy. A któż to z polotem cegły produkuje taki bełkocik? Ano dyrektor Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego, onegdaj doradca Adamkusa Darius Kuolys. I cóż nam, jako społeczeństwu, przyjdzie z „prognostycznych badań” tej pożytecznej placówki? Ano „będzie to informacja korzystna dla samego społeczeństwa, a dotycząca panujących w nim nastrojów”. Ufff... (jak wyżej). I teraz pytanie zasadnicze. A ileż ta śliczna działalność będzie kosztowała do niedawna matołkowate, ale niebawem już ukształtowane obywatelsko społeczeństwo? „Budżet Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego na pierwszy rok wyniesie milion litów”, ale „część tych środków przeznaczy się na aktualne dla obywateli badania”.

Ufff... Chyba już rozumiem, dlaczego litewski obywatel nie ufa partiom, Sejmowi i tęskni do rządów mocnej ręki. Osobiście, w obliczu opisanych wydarzeń, tęsknię do takich rządów jak cholera. Może by ta ręka wywaliła z kraju to całe polityczno-patriotyczno-obywatelskie barachło na zbity pysk. Najlepiej do USA, gdzie kwitnie patriotyzm i nikt się nie czepia osób tylko idei. Idee nasi mają piękne. I co najważniejsze, tanie.

Lucyna Dowdo

Wstecz