„Cały sekret tej ziemi” 

Michał Wołosewicz – strażnik prawdy

Kochani

W imieniu zaprzyjaźnionego z Towarzystwem Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej (oddział w Poznaniu) profesora Stanisława Kozłowskiego i własnym prosimy o wydrukowanie wspomnienia o wspaniałym człowieku Michale Wołosewiczu z Bieniakoń. Z poważaniem Ryszard Liminowicz – wiceprezes Towarzystwa.

„Za świętej pamięci Michała Wołosewicza, aby wobec Aniołów psalm zaśpiewał Panu, zaśpiewał Tobie jedynemu Bogu, w społeczności świętych niebiańskiego Kościoła, Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie”.

Wielu wędrowcom z Poznania i innych miast, a nawet spoza Polski, dane było stanąć na mickiewiczowskim szlaku wiodącym przez Ziemię Nowogródzką. Tylko dla nielicznych przewodnikiem na tym szlaku był Michał Wołosewicz. Niepowtarzalność spotkań tkwiła niewątpliwie w osobowości przewodnika.

Kim więc był Michał Wołosewicz? Życiorys Pana Michała wyznaczały bardziej lub mniej znane miejscowości o swojsko brzmiących nazwach – Wilno, Bieniakonie, Stare Rakliszki, Soleczniki, Podborze. Bieniakonie zajmowały jednak miejsce szczególne. Stanowiły one dla Pana Michała „małą ojczyznę”, ojcowiznę, ziemię najdroższą. „W najdawniejszych czasach, zanim ludzie nabrali współczesnych zwyczajów, żył jeździec zwany Bień... Lubił jeździć konno, stąd nazwa Bieniakonie”. W tym kontekście staje się jasny tytuł jednego ze zbiorów wierszy Pana Michała – „Konie Bienia”. To umiłowanie małej ojczyzny było autentycznie dozgonne. Szacunek dla niej i zrozumienie dla jej mieszkańców tkwiły zawsze w sercu Pana Michała. Często z żalem wyjaśniał: „Tutejsi mieszkańcy nie są Polakami, Rosjanami, Białorusinami, Litwinami czy kimkolwiek innym. Są bieniakonianami. Mówią po bieniakońsku, własnym dialektem, który w ogóle nie ma swojej gramatyki. ...Polska jest też tutaj. Polska wciąż tu jest... A zresztą Polska to nie miejsce, lecz stan umysłu... Nie chcemy być zapomniani. Nie chcemy, aby mówiono, że nie ma nas już na wschodzie”.

Był Polakiem z dziada pradziada. Urodził się 8 września 1926 roku w Starych Rakliszkach nad Solczą, na skraju Puszczy Rudnickiej, niedaleko Bieniakoni, w województwie nowogródzkim, jako syn II Rzeczypospolitej Polskiej. Pochodzenie było radością i dawało powód do dumy. Wtedy też Bieniakonie leżały na polskiej ziemi. Wtedy wszystko było wspaniałe. Dzieciństwo i etap młodości znaczony wojną spędził w Wilnie. Jednakże po zakończeniu wojny przeniósł się do Bieniakoni, gdzie dorastał do trudnych wyzwań, jakie niosła z sobą sowiecka rzeczywistość. Sprzyjała temu przyroda i praca zakrystiana przy tamtejszym kościele. Założenie rodziny w 1952 roku spowodowało powrót do Starych Rakliszek. Mieszkając tutaj, pracował w Wileńskiej Fabryce Konserw oraz, przez długie lata, w punkcie skupu darów lasu (tak pięknie to nazywał). Praca sprzyjała zespoleniu się z przyrodą, poznawaniu jej tajników, a także poznawaniu ludzi i... tajemnych historii znanych tylko nielicznym. Ten etap życia Michała Wołosewicza znaczą mocno dwa wątki o ogromnym znaczeniu, nie tylko dla Niego.

Pierwszym było poznanie niewidomej staruszki, która w dzieciństwie była służącą w majątku Puttkamerów w Bolcienikach. Kobieta znała osobiście, rozmiłowaną w młodym poecie Adamie Mickiewiczu, Marylę - Wereszczakównę z domu, a po mężu Puttkamerową. Wspomnienia i opowieści staruszki wzbudzały w sercu młodego Michała niezwykłe zainteresowanie losami Adama i Maryli, które przerodziło się w dozgonny kult tych postaci, a przede wszystkim stało się inspiracją dla poetyckiej twórczości Wołosewicza.

Od dawna związał się z Kołem Literackim „Czerwonego Sztandaru” i od 1969 roku zaczął publikować swoje utwory w lokalnej polskiej prasie. Dzięki pomocy przyjaciół, a miał ich wielu – w Poznaniu, Warszawie, Krakowie – zbiory jego poezji wydano w Polsce. Pierwszym była zapewne „Pieśń ze Wschodu” opublikowana przez Warszawskie Towarzystwo Kresowe. Następne ukazywały się w Poznaniu – „Brzoza Maryli” (1992) i „Konie Bienia” (1999) – najobszerniejszy. Fenomen Michała Wołosewicza tkwił w tym, że poezja była dla niego formą konwersacji, formą niecodziennych rozmów improwizowanych. Podejmując tematy poważniejsze wykorzystywał utrwalone w pamięci długie poematy. Tylko nieliczne z nich zostały spisane. Niektóre utwory w postaci rękopisów czy manuskryptów w jednonakładowym wydaniu, przekazywał przyjaciołom, zwłaszcza w Polsce. A był to krąg niemały! Żył poezją na co dzień, poezją Adama w szczególności.

Drugi życiowy wątek miał inny rodowód. Michał Wołosewicz był żołnierzem Armii Krajowej. To chlubne żołnierstwo owiane było mgłą tajemnicy przez dziesięciolecia. Nawet wówczas, kiedy można było bez przeszkód mówić, mówił mało, niechętnie. Zwłaszcza o sobie. Czynił to nie z bojaźni, lecz przez wrodzoną skromność. Natomiast chętnie wspominał o Armii Krajowej, o legendarnym jej dowódcy – majorze Janie Piwniku, pseudonim „Ponury”. W roku 1971 Michał Wołosewicz odszukał miejsce pogrzebania „Ponurego” w miejscowości Wawiórka. Mogiłę chronił od zniszczenia i zapomnienia, aż do czasu ekshumacji i przeniesienia szczątków Bohatera do Polski. Z tego powodu uznano go „strażnikiem” grobu Majora. Ponieważ podobne motywy kierowały Michałem w sferze mickiewiczowskiej, używano także innego określenia „strażnik” prawdy historycznej.

Kochał Polskę, jej dzieje, jej historię. Tej historii bronił przed zniekształceniem i zakłamaniem. Michał Wołosewicz jest niewątpliwie symbolem Polaków ze wschodnich rubieży II Rzeczypospolitej, przeżywających dramat zdrady polityków - wielkich mocarstw tamtych czasów, ale także rodzimych i współczesnych. W jednym z utworów napisał o sobie: „Jestem z Wileńszczyzny. Jam synem tej ziemi. Polak bez Ojczyzny. ...Dali mi „rozkosze” sowieckiego „raju”, a dziś – nazwę obcego – w mym rodzinnym kraju”. Aż po ostatnie tchnienie pozostał wierny swojemu polskiemu pochodzeniu w sferze ducha i ciała.

Żył nieustannie polskimi sprawami. Radośnie przeżywał każde spotkanie z rodakami, każdy kontakt, każdą korespondencję. Z bólem przyjmował informacje o polskich swarach, kłótniach Polaków. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie potrafimy uszanować daru wolności i cieszyć się nim na co dzień.

Wszystkich rodaków przyjmował bardzo serdecznie i radośnie. Duża była też w tym względzie zasługa jego żony – Teresy. Dom państwa Wołosewiczów był skromny, jak większość polskich domów na Kresach, ale przyjazny, otwarty, gościnny. Wizytówką domu był kwiatowy i warzywny ogródek. Przy ścieżce prowadzącej z ulicy do domu znajdowała się studnia, która swoją czystą i chłodną wodą gasiła pragnienie domowników i przyjezdnych. Zapraszała jak czarnoleska lipa – „Gościu siądź i odpocznij sobie”. W domu, wśród obrazów, naczelne miejsce zajmował ten z Matką Boską Częstochowską. Państwo Wołosewiczowie byli nietypowym, jak na współczesne czasy, małżeństwem. Zwracali się do siebie „Pan Mąż” i „Pani Żona”. W tym domu musiało być coś niezwykłego, skoro Anne Applebaum – warszawska korespondentka „The Economist” pisząca także dla „Wall Street Journalist”, „Foregn Affairs”, jeden z rozdziałów swej książki „Między Wschodem a Zachodem. Przez pogranicza Europy” (przetłumaczonej i wydanej także w Polsce) poświęciła Bieniakoniom, Wołosewiczowi i jego domostwu. Spoglądając na Michała Wołosewicza przez pryzmat jego bieniakońskiego domu, można powiedzieć, że był on swoistym strażnikiem wartości polskiego domu.

Nie można też nie podjąć jeszcze jednego wątku. Michał Wołosewicz przez całe życie służył, z oddaniem, Kościołowi. Przez kilka lat pełnił obowiązki zakrystiana w Bieniakoniach, niemal pół wieku był organistą w Podborzu, a w ostatnich latach w Solecznikach. Rozpad sowieckiego imperium spowodował, że granica litewsko-białoruska stała się bardzo szczelną i to granicą państwową. Toteż, aby dojść do Solecznik z pobliskich Bieniakoni, gdzie mieszkał, musiał Pan Michał, co najmniej dwa razy dziennie, przekraczać granicę państwową. Żył sprawami Kościoła, pracował dla Kościoła. I był strażnikiem wartości głoszonych przez pasterzy Kościoła.

Michał Wołosewicz tęsknił za Polską nieustannie i z tą tęsknotą odszedł do Boga – Ojca wszystkich ludów i narodów. Zmarł niespodziewanie w nocy z 10 na 11 stycznia 2004 w Bieniakoniach, w woronowskim rejonie, jako obywatel Białorusi. Niewątpliwie pozostanie wzorem umiłowania Polski i Ziemi Rodzinnej. Wzorem i chlubą. Pozostanie światłym przykładem wierności Bogu, Krzyżowi, Kościołowi i jego pasterzom.

Poznańscy przyjaciele Michała Wołosewicza, skupieni wokół Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Wileńszczyzny oraz Biura Podróży „...wicze”, uczcili Jego pamięć w niedzielę 8 lutego Mszą świętą sprawowaną w kościele św. Krzyża oraz poetyckim porankiem. We wprowadzeniu do Mszy świętej przypomniano licznie zebranym wiernym postać Michała jako poety, jako syna „tej ziemi” i Kościoła.

Stanisław Kozłowski

PS Kiedy w gronie przyjaciół Michała Wołosewicza i sympatyków jego poezji wsłuchiwałem się w recytowane wiersze i składane o Nim świadectwa, myślałem o tym, jak wyglądało to spotkanie Świętej Pamięci Michała ze Stwórcą. Niewątpliwie zdał sprawę z ziemskiego włodarstwa swego, a następnie... przemówił poetyckimi strofami. Może tego wiersza, którego był Autorem?

I jest to cały sekret tej ziemi

I jest to cały sekret tej ziemi rodzinnej,

Przez swe ubóstwo cichej, a przez niego słynnej,

I jest to cały sekret tej ziemi dalekiej

Owianej mgłą zieloną najzieleńszej rzeki,

Jaką jest szmaragdowy Niemen, który tędy

Przepływa, zamykając kraj kręgiem legendy.

Mogą ją wrogie armie tratować i palić,

Mogą dzieci jej wywieźć, domostwa obalić,

Mogą rozkazem piekieł zmienić ją w pustynię,

Lecz tej siły nie złamią, ta siła nie zginie.

Przygniatana stokrotnie, po stokroć dojrzewa,

Szumi po białorusku i po polsku śpiewa.

I to jest cały sekret twój, ziemio wieczorna,

Ziemio słodka, bo cicha, mądra, bo pokorna.

Jesteś natchnieniem naszym, o, ziemio domowa

Uczymy się na pamięć czarów twego słowa,

Gdyby cię nam zabrano podstępem czy siłą,

Zabrano by na zawsze smak pokory: miłość.

Wstecz