14 sierpnia 2004 zmarł Czesław Miłosz

(...) byłem wezwany: Do pochwalania rzeczy, dlatego że są

Aniołowie schodzą z nieba

Alleluja

kiedy stawia

swoje pochyłe

rozrzedzone w błękicie

litery

Tymi słowy Zbigniew Herbert w wierszu Do Czesława Miłosza jeszcze na początku lat 90. określił istotę pisarstwa jednego ze swoich mistrzów. Dzisiaj obaj, i mistrz, i czeladnik (niewiele w tym wypadku pozostający za mistrzem) odeszli, miejmy nadzieję, ku aniołom.

Kiedy w roku 1980 odchodził na zawsze Jarosław Iwaszkiewicz, rozlegały się głosy, że powstała luka nie do wypełnienia. Zgadywano, kto zajmie jego miejsce. Niebawem odziedziczył je Miłosz, w dodatku znacznie przerastając swojego niegdysiejszego nestora. Dzisiaj, po odejściu Miłosza, podobne pytanie jest jeszcze bardziej uzasadnione, zaś odpowiedź jest znacznie mniej oczywista.

Poeta, eseista, w mniejszym stopniu – powieściopisarz, tłumacz poezji polskiej i angielskiej, a przede wszystkim tłumacz i komentator Biblii, jeden z czterech polskich noblistów w dziedzinie literatury – to bynajmniej niepełny wykaz dzieł i zasług artysty dla kultury polskiej i światowej.

Niezwykle ceniący polskie słowo, ze względu na głębię i rozległość poczynań jest umieszczany zazwyczaj przez badaczy w kręgu najwyższej tradycji literackiej, tak, jakby to był Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki, Norwid itp. naszych czasów.

Jako urodzony 30 czerwca 1911 r. był świadkiem, komentatorem, rejestratorem wszystkich ważniejszych wydarzeń minionego wieku. Jako człowiek małokompromisowy, krytyczny, nie ukrywający najbardziej gorzkich prawd niejednemu się także naraził. Przypomnijmy, zresztą, dzieje jego sławnych, wymienionych i niewymienionych przed chwilą poprzedników. Czyż nie doszukamy się analogii? Oczywiście, jak każdy, mógł się czasem mylić, grzeszyć. I miał tego świadomość.

Ujrzawszy światło dzienne w Szetejniach na Litwie niejednokrotnie nawiązywał później w swojej przebogatej twórczości do tego faktu. Oceniane z ludzkiego punktu widzenia wyniosło go życie bardzo wysoko, nigdy jednak nie należał do tych, którzy zacierają ślady swojej przeszłości, którzy odcinają się od swoich korzeni, wręcz odwrotnie. Im bardziej stawał się sławny, im bardziej oddalał się, przestrzennie i czasowo, od miejsc nad Niewiażą, tym większego znaczenia nabierało wszystko, co tutaj przeżył, czego doświadczył, wszyscy, kogo poznał, komu mniej czy więcej zawdzięcza. W pamięci, także tej literackiej zapisali się więc rodzice: Aleksander Miłosz, inżynier dróg i mostów oraz Weronika Miłoszowa z Kunatów, która prowadziła szkołę dla miejscowych dzieci, była też pierwszą domową nauczycielką małego Czesława.

Jeszcze więcej uwagi poświęca Miłosz swoim dziadkom: Zygmuntowi Kunatowi i Józefie Kunatowej z Syruciów. Wiedzą o tym czytelnicy Doliny Issy, a także poezji i eseistyki pisarza.

Jeszcze jako dziecko Czesław przemierzył z rodzicami niemałe połacie Rosji, co było związane z obowiązkami służbowymi ojca.

W 1918 r. rodzina wraca na Litwę. W latach 1921–1929 Miłosz jest uczniem Gimnazjum im. Zygmunta Augusta w Wilnie. Wysoka ocena poziomu nauczania w tej szkole, ciekawsze przeżycia i doznania a nawet sylwetki jaskrawszych profesorów zostały utrwalone, m. in., na kartach Rodzinnej Europy (1958).

W latach 1929–1934 jest studentem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Stefana Batorego. Z pierwotnie obranej polonistyki przeniósł się po paru tygodniach na prawo. Na lata studenckie przypadają też ważne poczynania literackie i nie tylko. Należy do Sekcji Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów, do Klubu Włóczęgów.

W 1930 r. debiutuje paroma wierszami na łamach Alma Mater Vilnensis, w 1931 r., obok T. Bujnickiego, J. Zagórskiego, K. Hałaburdy i in. staje się współzałożycielem i współredaktorem pisma literacko–społecznego Żagary.

W kręgu oddziaływania nastrojów katastroficznych tej grupy znalazły się dwa pierwsze tomiki poetyckie Miłosza: Poemat o czasie zastygłym (1933) i Trzy zimy (1936).

Znaczące dla rozwoju drogi poetyckiej Miłosza były dwa pobyty w Paryżu: w 1931 i 1934 r., zwłaszcza tutejsze spotkanie z dalekim krewnym, Oskarem Miłoszem. Ten człowiek okazał się postacią niezwykle reprezentatywną dla wychodźców z Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pochodząc z ziem białoruskich był dyplomatą litewskim, poetą francuskim, a z kuzynem Czesławem rozmawiał, oczywiście, po polsku. On to zwrócił uwagę początkującego poety na głębszy wymiar rzeczywistości, unaocznił związek estetyki z metafizyką, mistyką. Czesław wyniósł z gimnazjum dużą wiedzę teologiczną, w Paryżu zaś słuchał także wykładów na temat filozofii św. Tomasza z Akwinu, więc ziarno siane przez Oskara padało na podatny grunt.

Po powrocie z Paryża Miłosz pracuje w rozgłośni Polskiego Radia w Wilnie, w 1937 przenosi się do Warszawy, gdzie także w Polskim Radiu współpracuje, m. in., z Józefem Czechowiczem.

W czasie wojny, po różnych perypetiach poszukiwania najwłaściwszego miejsca, pozostaje w Warszawie, gdzie, jak wielu wówczas literatów, udziela się w konspiracyjnym życiu kulturalno–literackim.

Już we wrześniu 1940 r. powstaje zbiorek Wiersze (podpisany pseudonimem Jan Syruć) jako jeden z pierwszych tomików literackiego podziemia. Apokalipsa oczekiwana przekształca się w spełnioną i jako taka trafia również do wierszy Czesława Miłosza, które ukształtują tom Ocalenie (1945). Oryginalność ostatniego, zwłaszcza na tle poezji generacji wojennej (K. K. Baczyński, T. Gajcy i in.) polega na tym, że starszy o pokolenie poeta, mający nieco łagodniejsze doświadczenia w czasie wojny niż ci, którzy się otarli o partyzantkę, nie podziela nastroju „porażonych śmiercią”. Nie unikając opisu ruin i zniszczenia, wierzy, że nie wszystko jednak przepadło, że pozostały jakieś fundamentalne wartości. Tego świadectwem jest poemat Świat (1943), cykl wierszy, powstałych w samym mroku nocy okupacyjnej. Jakby na przekór otaczającemu chaosowi wojny poeta przypomina, że istnieje gdzieś ład i porządek, że jest na ziemi stała, niepodważalna oaza, której symbole wywoławcze stanowią: dom, ojciec, matka, ogródek, książka, a wszystkiemu przyświecają Wiara, Nadzieja i Miłość:

Wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy

Listek na wodzie albo kroplę rosy

I wie, że one są – bo są konieczne. (...)

W grudniu 1945 r. Miłosz wyjeżdża na służbę dyplomatyczną do USA, w 1950 – do Paryża. W 1951 r. prosi o azyl polityczny we Francji. Zrozumienie i na początek dach nad głową znajduje w siedzibie paryskiej Kultury. Żona Janina oraz synowie Antoni i Piotr do 1953 r. zostawali w Ameryce.

Wybór losu emigranta nie przyszedł łatwo. Poeta zdawał sprawę z tego, że uzyskując swobodę głosu traci jednocześnie odbiorcę, traci czytelnika polskiego. Zresztą, swoboda na Zachodzie, przynajmniej na początku, także okazała się względna. Trzeba było płacić profity. Powstaje w wyniku Zniewolony umysł (1953), pierwsza książka, wydana przez Miłosza na emigracji. Otwiera ona bogaty nurt eseistyki w powojennym dorobku pisarza, zostając jednocześnie dziełem prawie osobnym, jeżeli chodzi o temat. Zniewolony umysł bywa określany jako analiza totalitaryzmu czy też jako studium świadomości wschodnioeuropejskiej, a, mówiąc prościej, jest próbą przybliżenia odbiorcy zachodnioeuropejskiemu sztuki życia, egzystowania w zaistniałych po II wojnie światowej krajach demokracji ludowej.

Osiągnięciem Miłosza–prozaika jest jego powieść Dolina Issy (1955). Ten „powrót do kraju lat dziecinnych”, książka, napisana z podobnych pobudek, jak Pan Tadeusz, jest już dziełem, powstałym z potrzeby serca. Jak i poemat Mickiewicza, Dolina Issy ma podwójny wymiar: jest powieścią autobiograficzną z realistycznie zarysowanym tłem i jest powieścią o dojrzewaniu, o dorastaniu, które zawsze ma swoje powtarzające się osobliwości, niezależnie od tego, pod jaką szerokością geograficzną przebiega. Diabły znad Issy pracowały nad tobą, jak mogły – mówi w zakończeniu narrator o bohaterze–nastolatku, Tomaszu Dilbinie, – reszta nie należy do nich.

Z podobnym do tego, jaki mamy w powieści, bagażem, przemieszczał się po kontynentach sam Czesław Miłosz. Fundament, założony w dzieciństwie i młodości okazuje się niezwykle ważny, istotny dla dalszego kształtowania się osobowości i stosunków międzyludzkich.

Potwierdził to Miłosz expressis verbis w swojej książce eseistycznej Rodzinna Europa, która jest próbą przybliżenia odbiorcy zachodnioeuropejskiemu sylwetki Europejczyka Wschodniego. Mówiąc inaczej, to niby publiczna spowiedź „ubogiego krewnego”, uwypuklenie tego, co go różni od „bogatego krewnego”, czyli Europejczyka Zachodniego. Najprzydatniejszą metodą dla przywołania tych osobliwości, specyfiki mentalności wschodnioeuropejskiej okazała się zobiektywizowana relacja, bazująca na własnej biografii. Prywatne na pozór perypetie przerastają tu ciągle w zjawiska typowe, charakterystyczne dla mieszkańca Europy Wschodniej. Już same tytuły poszczególnych rozdziałów akcentują zagadnienia, problemy, doświadczenia, wobec których nie może być obojętny mieszkaniec „gorszej” części Europy.

Przez całe niemal twórcze życie Miłosz wypowiadał się równolegle jako poeta i eseista, czując się jednak przede wszystkim poetą. Znalazłszy się w Paryżu opublikował niebawem Światło dzienne (1953), zbiór wierszy o charakterze historiozoficznym, w którym nie brak jeszcze reminiscencji minionej wojny (Piosenka o porcelanie), w którym są także echa niesprzyjającej aury w kraju (Naród, Do polityka), w którym pojawia się też szersza, europejska perspektywa spojrzenia na sprawy (Dziecię Europy, Portret z połowy XX wieku, Ziemia). Europa, jak wszystko niemal w twórczości Miłosza, jest postrzegana bez aplauzu, ambiwalentnie:

Słodka moja europejska ojczyzno,

Motyl siadając na twoich kwiatach plami skrzydła krwią (...)

Już Światło dzienne zawiera parę tekstów (Na śpiew ptaka nad brzegami Potomaku, poemat Toast), które kontynuują podjęty jeszcze przed wojną wątek W mojej ojczyźnie. Ten zawsze żywotny w poezji Miłosza nurt będzie później wzbogacany już we wszystkich, bez wyjątku, tomikach poetyckich, nasilając się w późnej twórczości poety. Stale powracające motywy litewsko-wileńskie, chociaż nie tylko one, z jednej strony, nadają pewną jednolitość twórczości artysty, z drugiej, każda kolejna książka zawiera coś nowego, oryginalnego od strony formy. Wydany w 1957 r. Traktat poetycki mile zaskakuje pisaną wierszem historią literatury polskiej.

Kolejny tomik poetycki Król Popiel i inne wiersze (1962) jest już częściowo pisany z perspektywy amerykańskiej. W 1960 r. pisarz obejmuje obowiązki profesora na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, gdzie na Wydziale Języków i Literatur Słowiańskich wykłada literaturę polską i rosyjską. Praca dydaktyczna przyczyniła się do napisania wydanej w języku angielskim Historii literatury polskiej (1969) dla studentów amerykańskich.

Zmieniając miasta, państwa, kontynenty Miłosz nie wykazuje nigdy niewolniczego oślepienia nawet cywilizacją amerykańską. Niejednokrotnie, w różny sposób, w poezji i eseistyce, uwypukla wyższość duchową regionu, z którego pochodzi. Bez wątpienia, dany obszar jest uboższy o tzw. „bazę materialno–techniczną”, ale pozostaje ciągle bogatszy, jeżeli chodzi o hołdowanie najwyższym wartościom duchowym. Jest on wreszcie bardziej ludzki, barwny i egzotyczny, mniej skażony przez konsumpcyjny przesyt. Stanowi on wreszcie „kraj lat dziecinnych”, dlatego też przez wszystkie tomiki przewijają się nostalgiczne wyznania: (...)zawsze byłem twarzą zwrócony do Rzeki (...) albo Nigdy od ciebie miasto nie mogłem odjechać. Powstały nawet osobne poematy, jak Miasto bez imienia czy Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, uwypuklające uroki „małej ojczyzny”.

Oglądanie jakby z lotu ptaka poezji Miłosza nie pozwala zatrzymać się dłużej przy motywach litewsko–wileńskich, są one, zresztą, dość znane dla naszego odbiorcy. Skupmy się zatem na innych, może bardziej uniwersalnych aspektach tej poezji.

Europejski i światowy sukces Miłosz–pisarz zawdzięcza w wielkim stopniu temu, że nie popełnił błędu, częstego wśród pisarzy emigracyjnych, że nie zmienił języka swojej twórczości, że wiernie trwał przy języku polskim. Będącemu na obczyźnie język pełnił funkcję zastępczej ojczyzny, język ratował przed utratą tożsamości, język ojczysty pozwalał wreszcie drążyć najgłębsze, najsubtelniejsze tematy, które w obcym byłyby nie do pomyślenia. O ważności trwania przy mowie rodzinnej pisarz wypowiadał się niejednokrotnie. W Abecadle Miłosza (1997), w haśle Polski język, podsumował niejako swoje przemyślenia na temat języka: Nie można zracjonalizować miłości do języka, tak jak nie można zracjonalizować miłości do matki. Pewnie są zresztą tym samym, nie darmo mówi się: język macierzysty.(...) Język jest moją matką, dosłownie i przenośnie. I pewnie moim domem, z którym wędruję po świecie. (...) W odmowie narzucenia sobie przełomu, czyli przejścia w pisaniu na inny język, dopatruję się obawy przed utratą tożsamości, bo na pewno, zmieniając język, stajemy się kimś innym.

Byłem mieszkańcem krainy idealnej, istniejącej bardziej w czasie niż w przestrzeni. Tworzyły ją stare przekłady Biblii, pieśni kościelne, Kochanowski, Mickiewicz, poezja mnie współczesna. (...) Pisząc po polsku, jest się włączonym w dzieło zbiorowe narastające w ciągu pokoleń, gdziekolwiek się mieszka.(...)

Język ojczysty, świadomość bycia poetą polskim czy poetą w ogóle – to tematy, które zasilały dość często nurt autotematyczny poezji Miłosza. Wystarczy przywołać Wstęp do Traktatu poetyckiego z jego znamiennymi, formułującymi jednocześnie zasady własnej poetyki, wersami:

Mowa rodzinna niechaj będzie prosta.

Ażeby każdy, kto usłyszy słowo

Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi,

Tak jak się widzi w letniej błyskawicy. (...)

Nie mniej znany jest wiersz Moja wierna mowo. Ostatnie jego wersy, kierowane niby do siebie, brzmią jak subtelne przesłanie dla każdego z nas:

Moja wierna mowo,

może to jednak ja muszę ciebie ratować.

Więc będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami

jasnymi i czystymi jeżeli to możliwe,

bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.

Dzięki wierności mowie ojczystej poeta próbował zgłębiać sam sens istnienia. Przy tylu, zdawałoby się, dokonaniach, stale miał wątpliwości, czy idzie właściwą drogą, czy maksymalnie wykorzystał wszystko, co było mu dane od Boga. Uwrażliwiał na podobne pytania także swoich odbiorców. Późna dojrzałość uświadamia nam prawdę, nad którą tylko nieliczni się zastanawiają:

Jesteśmy nieszczęśni, bo robimy użytek z mniej niż setnej części daru, który otrzymaliśmy na naszą długą podróż.

Z kolei, to, co robimy, czy jest najbardziej istotne, niezbędne, cenne, niezastąpione? Czy nie było innych możliwości zrealizowania siebie:

(...) I będziesz długo szukać pogodzenia,

Aż twoje prace wydadzą się marne

A piękne tylko lekkomyślne dary,

Wspaniałość serca, beztroskie oddanie

Bez ksiąg, pomników i ludzkiej pamięci.

(Chłopiec)

Pytanie o sens ludzkiej egzystencji było ponawiane też z myślą o tym, że jest ona szybko przemijalna, że człowiek nie ma za dużo czasu, a przecież chciałoby się jak najwięcej zdążyć.

Na problem przemijania Miłosz był wrażliwy jeszcze w młodości. Już jego praca maturalna była poświęcona tematyce heraklitejskiej. Dojrzała twórczość zaostrza dany motyw. W Kronikach (1987) pojawi się nawet osobny cykl wierszy Dla Heraklita. W późnym dorobku poetyckim temat przemijania staje się coraz bardziej namacalny, uaktualnia go przeżywanie własnej starości i świadomość oczekiwanego pożegnania ze światem.

Im bardziej oczywiste stają się przenosiny do Dalszych okolic (1991) czy Drugiej przestrzeni (2002), tym większej wagi nabierają tematy wydobywane z pamięci. Celują w tym zwłaszcza ostatnie tomiki, w których pamięć poety coraz częściej przywołuje siebie jako nastolatka, znane kiedyś osoby, przyjaźnie i miłości, miejsca i sytuacje. Ich lokalizacja geograficzna to, oczywiście, przestrzeń nad Niewiażą bądź Miasto młodości czyli Wilno.

Niemożliwość oderwania się od minionego czasu i przestrzeni jest przekonywająco umotywowana w wierszu Bieg z tomiku To (2001):

Nieżyczliwie mnie wita przebudzona jawa.

W dzień o lasce powoli pełznę, astmatyczny.

Ale noc mnie na długie podróże wyprawia

I tam, jak na początku, świat nowy i śliczny.

Ostatni wers prowokuje, z kolei, do przypomnienia jeszcze jednego, niezwykle istotnego dla Miłosza, nurtu tematycznego jego poezji. Jednym z ważniejszych jej dążeń jest właśnie odsłanianie piękna świata (przy jednoczesnej pamięci o jego nieraz brzydocie, brutalności etc.). Temat to nienowy, tylko nieco odsunięty na dalszy plan przez poetów XX wieku, zafascynowanych częściej tą drugą, „gorszą” stroną rzeczywistości.

Sztuka, natura – to są bardzo wdzięczne tematy, jeżeli chodzi o poszukiwanie piękna. Nie zapominając o sztuce, Miłosz, jak się wydaje, większy użytek zrobił z opozycyjnej wobec niej natury. Przestrzeń jego dzieciństwa dawała duże możliwości obcowania z przyrodą, którą dojrzewający chłopiec wchłaniał wszystkimi zmysłami i opisywał później niezwykle plastycznie, sensualistycznie, ze skłonnością do przywołania konkretu, szczegółu. Będąc dzieckiem, marząc o zostaniu przyrodnikiem, notował nawet łacińskie nazwy ptaków i roślin, czego ślady spotykamy też sporadycznie w jego poezji.

Operując uogólniającymi określeniami z pola znaczeniowego natury, takimi, jak: kwiat, drzewo, ptak, zwierzę, owad... woli, jak ks.Twardowski, ich konkretne nazwy: piwonia czy pokrzywa, dąb czy sosna, sroka czy drozd, lis czy wiewiórka, pająk czy mrówka itp. Niejeden chyba pamięta, że u Miłosza nawet W dzień końca świata / Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji (...). Cóż więc dziwnego, że w przywoływanych na zasadzie epifanii (raptownego błysku, olśnienia, rozjaśnienia pamięci) obrazach z dzieciństwa, rzeczywiście, występuje świat nowy i śliczny:

Zielone młode liście. Kukułka.

Echo.

O czwartej rano zerwać się

i biec do rzeki.

Która dymi, gładka, pod

wschodzącym słońcem.

Otwierają się wrota,

konie biegną,

Jaskółki śmigają, ryba pluszcze.

I czyż nie zaczynaliśmy od

nadmiaru

Błysków i nawoływań, pogoni,

świergotów?

Żyliśmy co dzień w hymnie, upojeniu,

Nie mając na to słów, czując, że za dużo. (...)

(Linnaeus)

Uczuciem, jakie najczęściej towarzyszy apoteozie piękna natury, afirmacji urody świata jest podziw. Gloryfikacja przyrody przekształca się w pochwałę istnienia, w dostrzeganie ładu i porządku świata:

Dzień taki szczęśliwy.

Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.

Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.

Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.

Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.

Co przydarzyło się złego, zapomniałem.

Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.

Nie czułem w ciele żadnego bólu.

Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

I właśnie w tym miejscu kończą dość często bardziej optymistyczni dzisiejsi poeci. Mniej liczni są ci, którzy, jak Miłosz, zadają pytanie: skąd pochodzi, komu zawdzięczamy dobro?

I tutaj zahaczamy już o nurt metafizyczny w twórczości Noblisty. Kto woli eseistykę, otworzy w tym miejscu Ziemię Ulro (1977), jedną z najbardziej głębokich i tajemniczych książek Miłosza, opatrzoną wstępem ks. Józefa Sadzika albo Metafizyczną pauzę (1989).

W poezji problematyka metafizyczna zarysowuje się wyraźniej już w połowie lat 60., mniej więcej od tomiku Gucio zaczarowany (1965). Natomiast Miasto bez imienia (1969) przynosi tak ważne w danej materii teksty, jak Veni Creator, Jakże znosiłeś, Na trąbach i na cytrze, Im więcej i in.

W tomiku Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (1974) zasługują na uwagę zwłaszcza Lektury i Oeconomia divina (Gospodarstwo, zarządzanie Boże) – poetycka próba przewidzenia chaosu, któryby zaistniał, gdyby Stwórca w pewnym momencie zaniechał ingerencji w sprawy ziemskie.

Bardzo różna amplituda uczuć występuje w wierszach metafizycznych Miłosza. Są wątpliwości i akceptacja, są pytania i pewność istnienia tego, co niewidzialne. Smutek po utracie księdza i zarazem przyjaciela znajduje pocieszenie w puencie wiersza Do Józefa Sadzika:

(...) Niech triumfuje Świętych obcowanie

Oczyszczający ogień, tu i wszędzie,

I co dzień wspólne z martwych powstawanie

Ku Niemu, który jest i był i będzie.

Chęć dociekania tego, co się znajduje na drugim brzegu, podyktowała wiele wierszy Miłosza, w których bytowanie w niebie wyobraża się w kategoriach ziemskich.

W ostatnich wierszach poeta nabiera jakby coraz więcej pewności, coraz częściej rozmawia z Bogiem, oddając w pierwszej kolejności, tak, jak należy, hołd i zanosząc dziękczynienie:

Panie, serce moje jest pełne podziwu i chcę rozmawiać

z Tobą(...)

Medytacja

albo też prośby:

Uwolnij mnie od win, prawdziwych i urojonych.

Daj pewność, że trudziłem się na Twoją chwałę (...)

(Modlitwa)

W tomie Druga przestrzeń zamieścił Miłosz jeden ze swoich najbardziej zawiłych poematów: Traktat teologiczny, w którym pada także odpowiedź na pytanie:

(...) Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.

Nawet więcej. Wśród wierszy Drugiej przestrzeni znajdujemy i taki, godny uwagi, mini–utwór Jeżeli nie ma:

Jeżeli Boga nie ma,

to nie wszystko człowiekowi wolno.

Jest stróżem brata swego

i nie wolno mu brata swego zasmucać,

opowiadając, że Boga nie ma.

Wysiłek poety, nie unikającego także spraw trudnych, dostrzegającego również zło w sobie i innych był jednak w większym stopniu skierowany na owo: nie wolno (...) brata swego zasmucać. Żeby to osiągnąć, poszukiwało się stale formy najbardziej pojemnej, która pozwoliłaby wypowiedzieć niech najkrótsze, ale najbardziej ważkie, najbardziej znaczące zdanie. To zrodziło twórczość zróżnicowaną gatunkowo i stylowo, zachęciło pisarza do głębszego spenetrowania Biblii. Czyż to nie godne podziwu, że będąc już po sześćdziesiątce uczy się greki i hebrajskiego, żeby nie tylko czytać w oryginale, ale i tłumaczyć na współczesny, ale jednocześnie dostojny, język poszczególne księgi biblijne?

Żeby się artykuł nie przekształcił tylko w kalendarium życia i twórczości, nie sposób tu nawet przywołać tytuły wszystkich prac pisarza. Napomknijmy jedynie, że zostawił po sobie wiele nie wspomnianych tutaj tomów zróżnicowanej tematycznie i formalnie eseistyki, która, jak wszystkie nurty twórczości pisarza, wymagałaby osobnego studium monograficznego.

Po roku 1993, kiedy otrzymał honorowe obywatelstwo Krakowa i coraz częściej zaczął tu przebywać, aż wreszcie zamieszkał, wspólnie z wydawnictwem Znak usilnie porządkował swoją korespondencję, której kilka tomów zdążyło się jeszcze ukazać za życia pisarza.

Wiele książek Miłosza, jak, przykładowo, Piesek przydrożny (1997) nie poddaje się jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej, określane są często jako silva rerum (las rzeczy).

Kiedy się to wszystko czyta bądź tylko przegląda, rodzi się pytanie: jak, kiedy pisarz znajdował czas na tyle dokonań? Tym bardziej, że był pełnokrwistym człowiekiem, że najwyższe uniesienia duchowe chodziły tu w parze z zamiłowaniem do zwyczajnych rozkoszy życiowych, jak napisał kiedyś w Wyznaniu:

Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy

I ciemną słodycz kobiecego ciała.

Jakiż więc ze mnie prorok? (...)

W jednym z licznie udzielanych wywiadów powiedział, że za swoje życiowe credo uważa Ora et labora (Módl się i pracuj). Że nie były to czcze słowa, potwierdził całym swoim dorobkiem, uwieńczonym już w 1980 r. Noblem. Maksymalnie spełniona egzystencja, udokumentowana licznymi nagrodami i tytułami? Z ludzkiego punktu widzenia – tak. Oby tak samo była oceniona z Boskiego. Niech otwierają się przed Nim przestronne niebiańskie pokoje! Niech świecą Mu Jasności promieniste,/ niech poją Go Niebiańskie rosy czyste (...)

Halina Turkiewicz, docent Katedry Filologii PolskiejUniwersytetu Pedagogicznego w Wilnie

Wstecz