Na tropach bohaterów powieści Józefa Mackiewicza

Sergiusz Piasecki, wilnianin z wyboru

(Ciąg dalszy. Początek patrz w nr nr 7, 8, 10, 12 ub. r.)

– Wilno poznałem, gdy miałem lat 22. Byłem nim urzeczony, chociaż powodziło mi się tam marnie. Do Wilna wracałem zawsze, gdy mogłem. Przetrwałem tam, w warunkach okropnych, całą wojnę, chociaż miałem kilka sposobności, żeby się wydrzeć za granicę… A teraz, jeśliby zorganizowano ankietę: jakie miasto i kraj są najpiękniejsze na świecie? – odpowiedziałbym bez namysłu: Wilno i Wileńszczyzna!

– Czemu pan nie napisze książki specjalnej, poświęconej temu tematowi?

– Musiałbym napisać 100.000 stron i załączyć 100.000 fotografii. Zresztą akcja kilku moich utworów toczy się na Wileńszczyźnie. (Z rozmowy Sergiusza Piaseckiego z Juliuszem Sakowskim, emigracyjnym krytykiem literackim, eseistą)

Tematem tej rozmowy była świeżo publikowana (w odcinkach) na łamach londyńskiego „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” powieść Piaseckiego „Adam i Ewa”. Powieść nie miała szerszego rezonansu wśród czytelników, natomiast spotkała się z entuzjastyczną oceną polskiej pisarki emigracyjnej Ireny Bączkowskiej. W rubryce „Listy do redakcji” Bączkowska pisała: „Winszuję „Dziennikowi” kilku doskonałych pozycji, które się ukazały w ostatnich czasach. Cudownej, najbardziej wizualnie impresjonistycznej opowieści o Adamie i Ewie. Jeziora Trockie pełne są zapachów i kolorów, drzewa starego parku mają wszelkie odmiany barwy liści, szare deski pomostów odbijają się od zwierciadeł wody, salki na piętrach mają zapach sosnowych bali, z których je kiedyś zbudowano.

I czuje się Wilno takie, jakim kiedyś było, pełne jedynej atmosfery duchowej i intelektualnej. Miasto bez płomiennych dyskusji i rac humoru, jak Warszawa, ale o społeczności pełnej zainteresowań i wdzięku odczuwań autora”.

Powieść „Adam i Ewa” opublikowano w roku 1963. Piasecki miał już naonczas napisaną (acz jeszcze nie wydaną) „Wieżę Babel”.

„Akcja kilku moich utworów toczy się na Wileńszczyźnie” – mówił w rozmowie z Juliuszem Sakowskim. Miał na myśli swoje większe powieści. W krótkiej, utrzymanej w żartobliwym tonie pogawędce zabrakło mu czasu na wileńskie wspominki. Piasecki wciąż żył jeszcze, już raczej nie nadzieją, ale marzeniem powrotu do ukochanego miasta nad Wilią. W Londynie „zapraszał” Sakowskiego do wileńskiego Sztrala, albo do Trok, na spotkanie w domku wczasowym u Karaimki Wideckiej….

Czy był naonczas jeszcze z kimś z Wilna bądź z okolic Wileńszczyzny w kontakcie? Bo „śladów” po sobie pozostawił w „miłym mieście” wiele i jakże istotnych…

Kościół pw. św. Rafała w Wilnie, istotna wzmianka w broszurze politycznej

8 maja 1945 Sergiusz Piasecki „repatriował się” z sowieckiego Wilna do „nowej”, „demokratycznej” Polski, z której rok później, dokładniej 30 kwietnia 1946 ucieknie na Zachód. Trzy dni wcześniej, 27 kwietnia 1946, napisał list otwarty do redaktora polskiego tygodnika „Odrodzenie”, znajomego z przedwojennych czasów, Karola Kuryluka, zatytułowany „Sto pytań pod adresem „obecnej” Warszawy”, z prośbą o zamieszczenie go na łamach „Odrodzenia”. List ten Piasecki powielił i rozesłał do wielu adresatów. („Odrodzenie” go nie opublikowało). Jedna z kopii listu została w obszernych fragmentach opublikowana, na przełomie czerwca i lipca 1946, w nowojorskim „Tygodniku Polskim”. (Piasecki był już naonczas we Włoszech, i to on właśnie jedną z kopii przemycił na Zachód). Równocześnie mniejszy fragment listu opublikowano w „Dzienniku Żołnierza APW”.

Całość tego tekstu, jako broszura o objętości 27 stron druku, ukazała się w roku następnym, 1947, w oficynie K. Breitera w Rzymie.

W stu punktach, zawartych w formie pytań („dlaczego?”) Piasecki podjął przemilczane w oficjalnej polskiej prasie kwestie, dotyczące głównie sytuacji panującej w Polsce po zakończeniu wojny. Pisał o sprawach politycznie drażliwych, jak np. Katyń, wywózki Polaków na Sybir, utrata Kresów Wschodnich, represje i zbrodnie władz sowieckich dokonywane na polskich partyzantach, rozbudowa struktur wojskowych Armii Czerwonej na terenie Polski, mordy, gwałty, kradzieże, dokonywane przez sowieckich żołnierzy na bezbronnej ludności polskiej, różnego rodzaju akty bezprawia, prześladowanie religii, wolności słowa i in. Piasecki operował konkretami, szczegółowymi danymi, faktami, statystyką.

W punkcie 62 pisał: „Dlaczego w Wilnie, gdzie zostało tak mało Polaków, obłożono wielkim podatkiem kościoły? Np. na kościół św. Rafała w marcu br. nałożono podatek 16. 000 rubli?”

W marcu br.” – czyli w roku 1946, czyli – podczas już długiego (i ciągle w ukryciu) pobytu Sergiusza Piaseckiego w „nowej” Polsce. Z kim w sowieckim Wilnie miał kontakt, od kogo czerpał na bieżąco informacje? Czy mógł mieć jakieś związki z duchownymi tego kościoła?

W latach 1940 – 1941 Piasecki mieszkał przy ul. Kalwaryjskiej, a więc w bliskim sąsiedztwie z kościołem pw. św. Rafała. Po latach, na obczyźnie, w wywiadach, w niektórych publikacjach będzie wspominał, iż na tamtych terenach (w Wilnie i na Wileńszczyźnie) bezpiecznie ukrył część swego archiwum, którego, ze zrozumiałych względów, nie mógł wywieźć z sobą przy przekraczaniu granicy z PRL-em. W „Prometeuszu” Piasecki wspomni o kilku listach Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego) pisanych do niego, serdecznego druha, Sieriożki, które to on, Sieriożka zakopał „w polskiej ziemi na Wschodzie”…

W Oświadczeniu, złożonym w Rzymie „w sprawie” Józefa Mackiewicza, Piasecki wspomni o artykule Józefa Mackiewicza pt. „Zimny głos” opublikowanym w wileńskiej „Gazecie Codziennej”, którego to wycinek Piasecki – jak pisał – miał nawet schowany na Wileńszczyźnie, w swoim archiwum.

Autor „Kochanka …” opuszczał Ziemię Wileńską z nadzieją, że jednak tu kiedyś powróci…

Ulica Kalwaryjska

Asumpt do napisania satyry politycznej pt. „Zapiski oficera Armii Czerwonej” dały Piaseckiemu rozmowy z sowieckimi wojskowymi w 1940 roku, w okupowanym Wilnie... Jeden z nich był lejtnantem, synem wyższego oficera, drugi – kapitanem czołgistą, trzeci – młodym podoficerem kompanii karabinów maszynowych. Wszyscy trzej prezentowali jedną „szkołę”, jedną mentalność, jeden typ „człowieka sowieckiego” o zmechanizowanych, zautomatyzowanych zwojach mózgowych, człowieka zawsze węszącego za „wrogami ludu”.

Michaił Zubow, młodszy lejtnant Armii Czerwonej, wkracza ze swą armią do Polski w 1939. Zatrzymuje się w Wilnie, gdzie zamieszkuje przy ul. Kalwaryjskiej 4, u Polek, emerytowanych nauczycielek. Tam to, w pierwszym dniu pobytu zostaje przez panie domu zaproszony na kolację. Zubow prowadzi swoje „zapiski”, swój dziennik.

[…] Siedzimy sobie i rozmawiamy dość kulturalnie, to o pogodzie, to o urodzaju. Widzę, że i ja ich sobaczy język trochę rozumiem. A czego nie rozumiem, to mi zaraz Maria Aleksandrowna tłumaczy. I wszystko byłoby dobrze, ale jedna z nich (ta starsza: pani Zofia), mówi do mnie łamanym rosyjskim językiem:

– Panie lejtnancie, czy długo będziecie u nas w Wilnie?

Bardzo mi to pytanie nie podobało się. Od razu zrozumiałem, że chciała sprytnym sposobem, od czerwonego oficera, strategicznych zamiarów wyższego dowództwa dowiedzieć się. Ale ja w lot ją rozgryzłem. Znamy się na faszystowskich wybiegach! Więc odpowiedziałem bardzo grzecznie i spokojnie, chociaż właściwie, w mordę z miejsca bić należało się:

– Ile nam będzie się chciało, tyle tu i będziemy.

A ona znów:

– Panie lejtnancie, czy podoba się panu nasze Wilno?

Zgrzytnąłem ja zębami. Kpi, cholera, ze mnie, czerwonego oficera i uczciwego bolszewika. Drugi raz już mnie „panem” nazwała. Ale zacisnąłem ja pod stołem pięści i staram się wytrzymać.

– Po pierwsze – powiadam – nie Wilno, lecz Wilnius. Ot co. Po drugie: nie wasze, ale nasze. Po trzecie: nie podoba mi się wcale, bo żadnej kultury nie ma. Nawet na dworcu woszebijki nie zauważyłem. Cóż za życie! Cóż za higiena! Cóż to za kultura!

Tu wtrąciła się Maria Aleksandrowna i mówi tak czysto po rosyjsku… bardzo to jest podejrzane i trzeba będzie o tym do NKWD zameldować. Więc powiada:

– Woszebijek u nas istotnie nie ma. Ale to dlatego, że wszy nie mamy. Więc po co woszebijki?

Same wy wszy jesteście – pomyślałem i powiadam:

– Woszebijki są potrzebne jako narzędzie sanitarne i higieniczne. Myszy też może nie być, a ot kotów u was wszędzie mnóstwo. Ot co.

A tamta pierwsza (pani Zofia) znów do mnie zwraca się i widzę ja: morda chytra, chytra, chytra!

– Panie lejtnancie…

Ale ja tym razem dokończyć jej nie dałem… Rzuciłem nóż na stół i ryknąłem:

– Stul pysk, stara małpo! Żaden ja ci pan nie jestem, lecz obrońca proletariatu! Jestem od tego właśnie, żeby taką zarazę faszystowską jak ty niszczyć! Rozumiesz?! A jak nie rozumiesz, to ja ci zaraz to ręcznie wytłumaczę!

Jak nie machnę ja pięścią w stół, tak szklanki po nim i zaskakały.

Ulicy Kalwaryjskiej Sergiusz Piasecki wyznaczył w swych „Zapiskach…” (i nie tylko w nich) miejsce niejako szczególne, rzekłbyś, wypunktował ją „ku pamięci późnych wnuków”. Przy Kalwaryjskiej mieszkają bohaterowie jego powieści „Wieża Babel” – Józef (alter ego Piaseckiego), wybitny działacz polskiego podziemia „Andrzej” i drugoplanowa postać – łączniczka Monika.

W 1970 roku Józef Mackiewicz, w odpowiedzi na kolejne zarzuty pod swoim adresem, opisał tajne zebranie działaczy wileńskiego podziemia w zakonspirowanym lokalu w Wilnie przy ulicy Kalwaryjskiej, na którym zapadła decyzja o jego wyjeździe do Katynia:

„Na tajnym zebraniu odbytym w lokalu przy ul. Kalwaryjskiej w Wilnie, zdecydowano, że nie tylko mam pojechać, ale na żądanie Niemców – czego należało się oczywiśćie spodziewać – powinienem opublikować artykuł w ich „Gońcu Codziennym”, jako że pismo mimo wszystko jest czytane. Nie mając zaufania do tej ostatniej decyzji oświadczyłem, że co najwyżej udzielę wywiadu o tym co widziałem”.

Po wojnie obaj pisarze, Sergiusz Piasecki i Józef Mackiewicz spotkali się na obczyźnie, korespondowali z sobą. Obaj współpracowali w polskim tygodniku pt. „Lwów i Wilno”. Tygodnik ten w 1946 roku założył brat Józefa Mackiewicza, Stanisław Mackiewicz (Cat), dobry znajomy Sergiusza Piaseckiego z przedwojennych wileńskich czasów, redaktor naczelny wileńskiego „Słowa”, w którym wystąpił z gorącym apelem w sprawie przedterminowego zwolnienia Piaseckiego z więzienia na Świętym Krzyżu, a po zwolnieniu autora „Kochanka…”z więzienia, Cat publikował jego teksty oraz wywiad z „więźniem literatem” na łamach tegoż „Słowa”.

Wydaje się jednak, iż mimo tej dobrej znajomości, Piasecki, przez delikatność, nie chciał jej nadużywać. Po przybyciu do Anglii, jesienią 1946, autor „Kochanka…” nie narzucał się Catowi w sprawie publikacji swoich własnych utworów w jego tygodniku. Odnosi się wrażenie, iż „protekcję” wyrobił mu brat Cata, przebywający naonczas we Włoszech. Czego świadectwem – list Józefa Mackiewicza pisany do Sergiusza Piaseckiego 7 stycznia 1947 r. z Rzymu, gdzie przebywał razem z Barbarą Toporską.

Drogi Panie Sergjuszu,

Nie odpisywałem tak długo, bo czekałem na maszynę do pisania, która była w naprawie, a mego charakteru pisanego Pan by nie odczytał. Wszystkie listy z Anglji, które dotychczas otrzymaliśmy brzmią raczej minorowo. Osobiście projektujemy zjawić się na tej szczęśliwej wyspie może w lutym. Oby Bóg dał, żeby do tego nie doszło! Czy skomunikował się Pan z moim bratem? Pisałem do niego, wspominając, że Panu zawdzięczam właściwie dwukrotne uratowanie życia, raz od naszych niedouków politycznych, a drugi od Gestapo! Wie Pan chyba, że on tam redaguje organ Związku Ziem Wschodnich pt. „Lwów i Wilno”. Miałem nadzieję, że coś Pańskiego w nim przeczytam. Czytałem teraz Pańskie „Jabłuszko”, jest świetne. Oczekuję z niecierpliwością dalszego ciągu. Ja teraz pracuję nad rzeczą, którą zamierzam sprzedać do Ameryki. Jeżeli się uda, może też coś dobrego napiszę.

W tej chwili chodzimy po śniegu. Brak tylko sani. Zimno cholerne! Mieszkania nieopalane. Nie wiem czy w życiu tak marzłem jak w tych Włoszech.

Niech Pan przyjmie odemnie najserdeczniejsze, acz spóźnione życzenia i uścisk dłoni.

Latem 1946, w Rzymie podczas wspólnych spotkań często rozmawiali z sobą na tematy wojenno-okupacyjnego Wilna, polskiego podziemia i tamtych „przygód” związanych z wydaniem wyroku śmierci na Józefa Mackiewicza, wydarzeń, których bezpośrednim świadkiem był Sergiusz Piasecki.

Niewątpliwie już wtedy, we Włoszech, Piasecki nosił się z zamiarem napisania powieści o „tamtym Wilnie”.

„Łom” z Wilnem okupacyjnym w tle

Przymiarką do napisanej później powieści „Wieża Babel” była nowela pt. „Łom”, opublikowana we Włoszech w 1946, w której Piasecki po raz pierwszy podjął temat wojenno-okupacyjnego Wilna, dokładniej – tragicznego losu indywidualisty działającego w wileńskim polskim podziemiu, Jana Zaniewskiego pseudo „Łom”.

Zaniewski – „Łom” jest sobowtórem duchowym samego Piaseckiego.

„Łom” żył zupełnie samotnie. Duszę i serce miał zamurowane. Nie posiadał ani jednego przyjaciela. Wielka siła ducha odpychała od niego mierzwę ludzką. On nie umiał kłamać, schlebiać, lawirować, politykować. Nie posiadał tej obiegowej monety, którą na rynku społecznym kupuje się i przyjaźń, i miłość, i szacunek „nędzarzy”. […] Koledzy go nie lubili, bo nie pił z nimi, nie plotkował, nie robił głupich kawałów… Był pełnym, prawdziwym człowiekiem. To się czytało z jego oczu i to przerażało ludzi.

Jan Zaniewski „Łom” to osobliwy bohater – outsider. Jest on wykonawcą wyroków śmierci w Wilnie, wydanych przez polskie podziemie. Na podstawie donosów zawistnych kolegów po fachu, sam zostaje oskarżony o „zdradę narodu polskiego”i skazany na śmierć. Jego zwierzchnik, działacz podziemia, „Dąbek”, który nie wie, że ma przed sobą właśnie Jana Zaniewskiego, wydaje mu polecenie wykonania wyroku na… sobie – Janie Zaniewskim. Czyli – „Łom” powinien sam siebie uśmiercić.

„Dąbek” był w dobrym humorze. Wesoło przywitał „Łoma”. Mocno ścisnął dłoń.

– Otrzymaliśmy pochwałę i podziękowanie za ostatnią robotę. Były tam materiały wielkiej wartości. Wielu z naszych uratują. No i usunięcie takiego kata też dużo znaczy! [To była pochwała pod adresem „Łoma” za sprzątnięcie przez niego gestapowca].

„Łom” patrzył na niego zimno, ironicznie.

„Dąbek” zgasł. „Rzeczywiście: nie człowiek, a narzędzie!” Po chwili zaczął mówić pospiesznie, oficjalnie:

– Jest do wykonania pilny wyrok…To nasz renegat.

„Łom” prawie nie słyszał. Patrzył na obraz Matki Boskiej… na bolesne bruzdy. Coś narastało mu w sercu. Potem urwało się i znikło. To przepłynął łkający szept modlitwy.

„Dąbek” stał w obecności kamiennej figury. Pospiesznie kończył sprawę.

– …To łatwo wykonać. Mieszka na przedmieściu. Sam z matką i dwiema siostrami… Proszę: tu są dane z kontrwywiadu, tu rozpracowanie wywiadu Egzekutywy.

„Łom” przebiegł oczami dane, zawarte w dwóch skrawkach papieru. Omyłki nie było: jego imię i nazwisko, poza tym wszystkie szczegóły się zgadzały. Nawet blizna na policzku była wymieniona.

„Łom” długo przyglądał się „Dąbkowi”… aż tamten cofnął się o krok i niespokojnie rzucił okiem na drzwi. „Łom” spytał:

– To na serio?

„Zwariował”, pomyślał „Dąbek”. „Trzeba złożyć raport, aby usunięto go z Egzekutywy”. A nadrabiając miną, rzekł niby ostro:

– A co pan myśli: żarty?! Tym się nie żartuje!

„Łom” roześmiał się. Pierwszy raz. „Dąbek” się cofnął. Potem „Łom” wstał i przez pewien czas miał oczy utkwione w obrazie Matki Boskiej. Wreszcie spytał spokojnie:

– Czy wyrok musi być wykonany natychmiast?

„Zwariował na pewno!” Nie natychmiast, ale wówczas, gdy to będzie wygodne. Pożądane jest nie zwlekać długo. W ciągu tygodnia… jeśli to będzie możliwe.

– Dobrze.

Według Krzysztofa Polechońskiego, „Łom” jest może najradykalniejszą kreacją charakterystycznych dla Piaseckiego samotnych jednostek, które – mimo że reprezentują „pełne, prawdziwe człowieczeństwo”, są szlachetne, bezinteresowne, na swój sposób heroiczne – pozostają nie akceptowane pośród „przystosowanych” członków społeczeństwa, którzy nie potrafią docenić ich wartości. Odbiegając od społecznej normy skazane są na wyobcowanie, a nieraz – jak „Łom” – ponoszą tragiczną klęskę. Wyraźna tu jest także krytyka społeczeństwa (czy jego reprezentantów – mało wiarygodnych a uzurpujących sobie prawo do sądu nad innymi), które obciąża jaskrawie niesprawiedliwy, krzywdzący wyrok.

Portret szlagona w lupanarze u Cioci Rózi

W przerwach między pisaniem większych powieści, Piasecki – na zasadzie literackiego „płodozmianu” – w okresie emigracyjnym napisał ponad dwadzieścia krótkich utworów prozatorskich: opowiadania, nowele, humoreski, opowiastki… Przed śmiercią planował je wydać w osobnym tomie. Zamierzał tam również włączyć nowelkę pt. „Landszaft starszego pana”.

Nowelka oparta jest na autentycznym, znanym w Wilnie przed wojną zdarzeniu. W pamięci rodowitych wilnian starszego pokolenia „ta wesoła historyjka” utrwaliła się w kilku wersjach.

Słynna w Wilnie Ciocia Rózia (prawdziwe imię i nazwisko: Róża Lancman) prowadziła burdel, usytuowany w bardzo dogodnym dla takiego rodzaju przybytków miejscu: można było tam wejść (wjechać) i od ulicy Zygmuntowskiej, i od Mostowej. Taki osobniaczok, w głębi, na dziedzińcu – opowiada dziś syn jednego z przedwojennych prawników. Był to lupanar z rzędu „porządnych”, bo odwiedzali go przeważnie klienci z socjety. Zdarzało się, iż w progi rezydencji Cioci Rózi dopuszczany był ten lub ów biedny, „ale porządny” student. Taki miewał tu wstęp według taryfy ulgowej albo i za gratis. Bo Ciocia Rózia miała dobre serce, dbała nie tylko o swoje dziewczynki, ale i o dobre samopoczucie studiującej męskiej młodzieży, czyli działała na rzecz nauki.

Otóż jednemu z tych bywalców, studentowi Wydziału Sztuk Pięknych w Wilnie, nadarzyła się okazja podłatania skromnego budżetu. Bogaty, stary, dobrze znany w Wilnie ziemianin zamówił u niego swój portret. Bogaty, ale sknera, jak to z zamożnymi bywa. Portret zamówił u studenta, żeby było taniej. Długo się wykłócali o cenę, w końcu targu dobili. Portret student wykonał, ale w przekonaniu szlagona – okropny. Nie przyjął go, nie zapłacił. Poczciwa i sprytna Ciocia Rózia postanowiła przyjść studentowi z pomocą. Portret ziemianina zawiesiła na ścianie swego salonu – ku uciesze bywalców tego przybytku, o czym lotem błyskawicy dowiedziało się całe miasto. W ten sposób skompromitowany szanujący się ziemianin był zmuszony do wykupienia swego portretu od Cioci Rózi za potwornie wysoką cenę. Dobrze zarobił na tym student, a i Ciocia Rózia dostała z tego „swój procent”.

U Piaseckiego, w literackim przekazie historia ta zyskała artystyczną autonomię. W noweli „Landszaft starszego pana” realia zostały nieco zmienione. Ciocia Rózia nosi imię Flora, a jej przybytek został umownie zlokalizowany nie przy ulicy Zygmuntowskiej czy Mostowej, ale Wesołej. Zamożny stary ziemianin jest kupcem Klimowem. Ma on syna, Konstantego, według opinii taty – nicponia. Lecz batalion serdecznych przyjaciół (i przyjaciółek) Kostka – pisze Piasecki – mianował go zgodnie „złotym chłopakiem”, chociaż do złota taty syn dostępu nie miał.

W noweli Piaseckiego, to właśnie Konstanty na prośbę ojca sprowadził mu znajomego malarza, a później na wiadomość, iż ojciec namalowanego portretu od malarza nie przyjął i za robotę mu nie zapłacił, Kostek sam odszukał tego malarza i wpadł na pomysł wykołowania taty, z pomocą zaprzyjaźnionej z Kostkiem Cioci Flory.

Piasecki, jak zwykle, jest mistrzem w budowaniu dialogów.

Drzwi otworzyła mu postawna kobieta, brunetka lat około 45. Była elegancko ubrana.

– Ach, szanowny pan Klimow! Bardzo mi przyjemnie. Proszę wejść!

– Ja tylko na chwilkę.

– Proszę, proszę. Bardzo mi przyjemnie, że zaszczycił pan swą wizytą mój skromny lokal.

– Słyszałem – rzekł Klimow ostro, gdy się znaleźli w przedpokoju – że u pani w salonie wisi mój portret.

– Portret?! – zdziwiła się Ciocia Flora. – Portretów nie mam. Mam tylko landszafty.

– Wisi w salonie! – rąbnął twardo Klimow.

– Proszę do salonu. Pokażę panu moje landszafty.

Podczas ich wejścia z sofy się porwała młoda kobieta, bardzo skąpo ubrana. „Ach, przepraszam!”. Chciała wyjść.

– Zaczekaj, Zosiu! – powiedziała Ciocia Flora. – Pan Klimow chce obejrzeć moje landszafty. Odsłoń rolety!

Gdy światło zalało salon, Ciocia Flora wskazała na dużą reprodukcję:

– Tu panienka z łabędziem. Nie ubrana, ale śliczna. A tu drugi landszaft. Też panienka, lecz z bykiem. To się nazywa „Porwanie Europy”…

Ale Klimow nie mógł oderwać oczu od dużego portretu.

– A…to…co?! – powiedział groźnie.

– To? To jest landszaft starszego pana. Doskonała robota!

– Ależ to jest mój portret!

– Coś okropnego! A ja kupiłam go od słynnego malarza. Zapewniał mnie, że to jego własna robota. Nie przypuszczałam, że to kradziona rzecz. Kiedy go panu skradziono?

– Ten portret jest namalowany ze mnie. Rozumie pani!

– Rzeczywiście! – złożyła dłonie Ciocia Flora. – Jakie podobieństwo! Zosiu, zobacz!

Zosia się zbliżyła. Pana Klimowa otoczyła fala aromatów: pudru, perfum, kremu.

– Śliczny mężczyzna! Taki męski! – pisnęła Zosia, chybocząc biodrami i zalotnie zerkając na kupca.

[…] Nazajutrz Klimow zawołał do gabinetu syna.

– Pójdziesz na Wesołą, do tamtej wydry, Cioci Flory! Rozumiesz! Dasz jej te pieniądze: pięć tysięcy! Weźmiesz pokwitowanie i zabierzesz mój portret. Zaraz przyniesiesz go tu. Zrozumiałeś?

– Ależ, tato!

– Nic nie gadaj! Idź i natychmiast załatw to!

Oczywiście Kostek wykonał z entuzjazmem rozkaz tatusia, chociaż udawał, że się waha. Ciocia Flora otrzymała z tej transakcji tysiąc pięćset, Kostek tyleż, ja dwa tysiące.

Ja… W „Landszafcie starszego pana”, w jedynym utworze literackim Piasecki jednoznacznie pisze o sobie: ja – to właśnie ja jestem tym malarzem, który za portret starego kupca miałem dostać 700 złotych, a w wyniku intrygi Kostka i Cioci Flory (Rózi) dostałem dwa tysiące.

Czy ta wesoła historyjka autentycznie przytrafiła się autorowi „Landszaftu”? Czy może tego „ja” użył Piasecki po prostu z przekory celem zadraśnięcia tzw. „opinii publicznej”? (Na zasadzie: no proszę – właśnie takie miałem przyjaźnie, znajomości i wcale się tego nie wstydzę, wręcz odwrotnie, nawet tym się szczycę).

Wiadomo, że Sergiusz Piasecki był autorem interesujących prac malarskich (udane pejzaże i mniej udane portrety). Tak czy inaczej, Ciocię Rózię musiał znać dobrze, bo – jak twierdzą dziś starzy wilnianie – wyglądała przed wojną zgodnie z opisem Piaseckiego: brunetka, lekko „po czterdziestce”…

Mostowa, Zygmuntowska… Nazwy tych ulic pojawią się później w 2–częściowej powieści Piaseckiego „Wieża Babel”. Jej główny bohater, Józef (alter ego Piaseckiego) na Mostowej w okolicznościach wywiązanej bójki, zapozna się z wileńskim złodziejem (jak to u Piaseckiego – szlachetnym), który włączy się później do patriotycznej walki z okupantem. A znów na Zygmuntowskiej, Józef (Sergiusz Piasecki) po raz pierwszy spotka się z wybitnymi działaczami polskiego podziemia – „Grzmotem” (alias „Michałem”, „Witoldem”) oraz „Bronką”…

„Wieża Babel” – ostatnia powieść Piaseckiego, przynosząca obraz Wilna i Wileńszczyzny w latach II wojny światowej – to już temat osobny.

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz