Podglądy

Łapaj agenta!

W średniowieczu usiłowano ponoć zliczyć, ile diabłów mieści się na ostrzu szpilki. Ta na pozór skomplikowana arytmetyka to pryszcz w porównaniu z porachowaniem liczby działających na Litwie ruskich szpiegów. Tym niemniej ich zliczenia podjął się dziennik Lietuvos rytas. Naliczył ponad 100. I wszystko to zawodowcy... Ciekawa jestem, dlaczego nie 1000? A co będziemy sobie żałowali?! Załóżmy więc, że są ich tysiące, że ciągle coś knują i czają się wszędzie. Gdzie spojrzysz – moskiewski szpicel. Tak będzie ciekawiej.

Zresztą, biorąc pod uwagę rewelacje Rytasa, marna setka obcych agentów nie wystarczy, by aż tak gęstą siecią opleść naszą dzielną Litwę. A dziennikowi wierzę. Tym bardziej, że swoje sensacyjne wiadomości czerpie ze źródeł litewskiego wywiadu, którego pracownicy okazali się być miłymi gadułami. Przyszedł dziennikarz, spytał się, więc nasze chłopaki od wykrywania ruskich knowań i rachowania szpiegów wywaliły wszystko jak na spowiedzi. A jest tak. „Rosyjskie służby specjalne ostatnio uaktywniają działalność i zwiększają swoje szeregi na Litwie”. To litewscy kontrwywiadowcy. Na to żurnalista z wypiekami na twarzy: „Co knują?”. „Starają się przeniknąć do najważniejszych litewskich instytucji, do sił zbrojnych, partii, a nawet (apage satanas!) do struktur związanych z NATO i Unią Europejską” – rzucają od niechcenia nasi namierzacze szpiegów. „Jak wyglądają?” – drąży Rytas. I tu niespodzianka. Okazuje się, że nie mają jakichś bandyckich fizys, żaden też nie nosi opaski czy tatuażu na czole o treści: „ruski szpicel”. Maskują się skurczybyki. „Dyplomaci, biznesmeni, dziennikarze – to zaledwie kilka masek, pod którymi działają na Litwie wschodni agenci” – sieją grozę nasi wywiadowcy. Mało tego, „mogą się przedstawiać jako naukowcy, a nawet (to podstępna hołota!) – turyści”. „Jak ich rozpoznać?” – marudzi dziennikarz Lr, a czytelnik dostaje wypieków na myśl, że namierzy i zdemaskuje takiego wroga-przebierańca. I tu kompletne rozczarowanie. „Nikt nigdy nie przychodzi i nie okazuje legitymacji” – wzdychają nasze dzielne chłopaki. Nie jest to w stu procentach prawda. Nasz wywiad łże i kluczy, bo taka jego rola. Wszystko wskazuje na to, że ruscy szpiedzy nie tylko się w naszej bezpiece meldują i legitymują, ale też informują, co ich aktualnie interesuje. A zakres ich wścibiania nosów w nasze sprawy może przyprawić o obłęd. I rzecz nie podlega dyskusji, bo ujawnione w Lr na ten temat rewelacje pochodzą z ust samego dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Państwa Arvydasa Pociusa. Ujawnia on następujące mrożące krew w żyłach szczegóły: „Spektrum zainteresowań zagranicznych służb specjalnych jest bardzo szerokie. Interesują ich (o zgrozo!) zachodzące na Litwie procesy polityczne, ich ewentualne konsekwencje, prognozy i działanie na szkodę naszego systemu politycznego czy poszczególnych polityków”. Moim zdaniem, takie wtrącanie się w nasze sprawy już powinno wystarczyć, by wywalić tych wszystkich zakłamanych skurczybyków z naszego kraju na zbity pysk i połamanie kończyn. Nie. Zamiast tego pozwala im się mącić jeszcze w naszej cudnej gospodarce. „Agenci analizują, w jakich dziedzinach państwo (czyli Litwa) może być silne i niezależne, a gdzie można wpływać na nie gospodarczo” – wpędza nas Pocius w kompletną frustrację.

Zgroza, panie Pocius! Niech pan tylko jeszcze wytłumaczy, po jakiego grzyba im to wszystko, a dalibóg napluję na buty jakiemu wschodniemu dyplomacie czy przynajmniej turyście – myślę sobie czytając te wynurzenia. I szef bezpieczników tłumaczy mi jak komu dobremu: „Po przystąpieniu Litwy do Unii Europejskiej i NATO (...) egzystuje określony kierunek działania (obcych) służb specjalnych, zgodnie z którym dąży się, by członkostwo Litwy w UE i NATO nie było pełnowartościowe. Dąży się, by nasze państwo stało się tak jakby nieznaczącym członkiem międzynarodowych organizacji”.

Ufff... Te Ruskie to jednak wredne, antylitewskie szuje. Dlaczego się innych nie czepiają? Dlaczego uwzięły się akurat na nasze piękne państwo? Łotwa z Estonią też przecież należą do UE i NATO, a przecież żaden podstępny moskiewski podlec nie próbuje uczynić z nich „nieznaczących członków”. Z jakiegoś powodu całe to badziewie zlazło się do nas. I mąci, prowokuje, powoduje kontrolowane przecieki na pohybel najwspanialszym naszym politykom i funkcjonariuszom. A może Łotysze z Estończykami to nierozgarnięte ćmoki i nie widzą, jak im moskiewscy agenci państwo rozwalają? Wszystko na to wskazuje. A nasi to prawdziwe orły, sokoły. Każdego szpicla znają z gęby, a jego czarne knowania mają pod lupą. Żadnemu nie darują.

Gdy jednak cieszę się sukcesami naszej bezpieki, rodzi się we mnie wredne podejrzenie. Czy te sukcesy przypadkiem nie są związane z osobą szefa Departamentu Bezpieczeństwa? Toż Pocius swoje sensacje wywalił Rytasowi już po ujawnieniu w prasie, że w końcu lat 80., podobnie jak minister spraw zagranicznych Antanas Valionis, był oficerem rezerwy KGB. Co prawda KGB dzisiaj wabi się jakoś inaczej, ale bez wątpienia przejęło po poprzedniku najwartościowszy element. Rosyjska bezpieka, jak już kogoś ucapi, łatwo nie rezygnuje, tym bardziej z byłych rezerwistów, którzy zaszli aż tak wysoko. Wierzę więc, że u Pociusa, jak u dobrego ojczulka, meldują się dziś wszyscy przybywający na Litwę szpiedzy. Stąd widocznie takie rozeznanie naszego Departamentu w ich liczbie, obyczajach, przykrywkach i niecnych zamiarach.

Dlatego, podobnie jak prezydent Adamkus, marszałek Sejmu Paulauskas czy europarlamentarzyści Sakalas i Landsbergis uważam, że nie ma co się czepiać ani Pociusa, ani Valionisa. Taka scheda po sowieckim komitecie bezpieczeństwa to dobry dla naszego kraju nabytek. A że inne państwa po ujawnieniu tej historii albo się przed nami wzdrygają, albo z nas kpią, to ich sprawa. I co z tego, że po ujawnieniu ciekawego szczegółu z biografii Valionisa, goszczący w Wilnie marszałek polskiego Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz (wbrew zabiegom naszego MSZ) zamiast spotkania z ministrem wybrał wycieczkę do... muzeum ofiar KGB? Jego strata.

My swoje wiemy. KGB wszak nie wciągało na listy rezerwowych byle łachmanów tylko zdolnych i dobrze rokujących na przyszłość chłopaków. Dlatego dziwię się, że oni sami ten epizod w swoich życiorysach potraktowali nieco wstydliwie. Pocius podczas nominacji na stanowisko szefa Departamentu Bezpieczeństwa Państwa zdecydowanie odciął się od jakichkolwiek związków z KGB. Wg dziennika Lietuvos žinios, takie sugestie określił mianem „nieprawdy na poziomie pogłosek”. Skromniś. A przecież miał nawet zasługi. Wspomniany dziennik opublikował faksymile dukumentów archiwalnych, z których wynika, że współpracował z KGB już w 1984 roku. Gazeta zacytowała też sprawozdania kadrowych kagebistów, z których wynika, że obecny szef naszej bezpieki na ich zlecenie wykonał nawet trzy zadania. Zaś jeden z dokumentów datowanych dniem 20 kwietnia 1984 roku głosi, że „Pocius bez wahania przyjął złożoną mu (...) propozycję przejścia do rezerwy KGB”. I czego się tu wstydzić? Przydało się wszak po latach, bo to i potrzebne dziś w pracy doświadczenie, i oko wyrobione na szpiegów. A jednak się wstydzą.

Minister Valionis na ujawnienie jego przygody zareagował oświadczeniem, że o swojej dawnej przynależności do rezerwowych oficerów KGB kilkakrotnie informował „odpowiednie instytucje”. Jednak takie „instytucje” jak premier Algirdas Brazauskas czy ekspremier i były prezydent Rolandas Paksas okazały się niegodne informacji na temat przeszłości Valionisa i Pociusa. Obaj panowie twierdzą, że nic nie wiedzieli. Zaś prezydent Adamkus, przyciśnięty przez dziennikarzy na tę okoliczność pogubił się w zeznaniach. Najpierw oświadczył, że nic nie wiedział, jednak nieco się zastanowiwszy, dodał otwarcie: „nie pamiętam”. I nie dziwota. O czym tu pamiętać? O jakimś szczeniackim flirtowaniu z obcymi służbami specjalnymi ministra spraw zagranicznych i szefa bezpieki? Toż to dziecinada.

Tylko Paulauskas odważnie przyznał się, że Valionis powierzył mu swoją słodką tajemnicę. Przy okazji zasugerował, że premier i obaj prezydenci wypierając się swojej wiedzy łżą aż ziemia jęczy. „Nie było to tajemnicą ani dla tych, którzy ich mianowali, ani dla tych, którzy ich zgłaszali, ani dla ich przełożonych” – zapewnia Paulauskas. Co prawda, nieco później sam minister Valionis przyznał, że zarówno gdy go mianowano ambasadorem Litwy w Warszawie jak i szefem resortu spraw zagranicznych, nie pchał się nachalnie z tą informacją w najwyższe państwowe progi. „Ani to ukrywałem, ani się tym chwaliłem, ale nie uważałem za celowe mówić o tym, czy się w jakiś sposób afiszować” – wyznał szczerze.

I rzeczywiście, nie ma o czym mówić. Lepiej łowić i wydalać ruskich szpiegów. Pamiętacie, jak to ubiegłej wiosny z Litwy, pod zarzutem prowadzenia działalności wywiadowczej na rzecz Rosji, wyrzucono trzech rosyjskich dyplomatów? Minister Valionis kreował się w związku z tym na gieroja i srożył się, że „Litwa bezlitośnie wydali każdego rosyjskiego dyplomatę zajmującego się szpiegostwem!”. Nie bez podstaw Paulauskas na każdym rogu krzyczy, że obaj umoczeni w skandal panowie „dowiedli swojej lojalności wobec Litwy”. Jeden wytropił ponad 100 szpiegów, inny, co prawda, zaledwie 3, ale już ich z hukiem wydalił.

Może i uczciwych ludzi się czepiam? Ponoć osoby znajdujące się na liście rezerwowych oficerów KGB niekoniecznie z sowiecką bezpieką współpracowały. Ponoć byli tacy, którzy mogli nawet nie wiedzieć, że są na tej liście... Jednakże obaj nasi panowie nawet nie usiłują kłamać, że nie wiedzieli. A skoro wiedzieli, to w procesie ich nominacji na urzędy, które piastowali lub piastują, powinni byli wrzeszczeć o tym na każdym rogu. Ukrywanie tej informacji sprawiło, że przekształcili się w osoby „narażone na wpływy” rosyjskiej bezpieki. Wszyscy pamiętamy, co wiosną ubiegłego roku zrobiono z prezydentem Paksasem. Praktycznie tylko za to, że był „narażony na wpływy”, bo inne stawiane mu zarzuty rozsypały się. I nie chodziło bynajmniej o wpływy obcego wywiadu, tylko rosyjskiego biznesmena.

W wypadku zaś Valionisa z Pociusem wszyscy politycy demonstrują przenikliwość betonowych słupów. Nikt jakoś nie wpadł na to, że skoro Rosjanie próbują opleść nas aż tak gęstą agenturalną siecią, musieliby być nie lada tłumokami, gdyby wcześniej czy później nie wykorzystali, może niewiele wartej, ale pikantnej informacji z przeszłości szefów litewskiej dyplomacji i bezpieki. Nie twierdzę, że zdążyli wykorzystać, ale dopóki rzecz cała była tajemnicą, obaj panowie dyndali na moskiewskich sznureczkach jak marionetki. W każdej chwili można było zacząć za te sznureczki pociągać.

Jedynym więc eleganckim wyjściem z zaistniałej sytuacji byłaby natychmiastowa dymisja obu panów. Ale nic z tego. Mają wpływowych obrońców.

„Oni nie naruszyli ustawodawstwa, dlaczego teraz mielibyśmy wątpić w ich lojalność” – to prezydent Adamkus.

„Ani Antanas Valionis, ani Arvydas Pocius nie mogą budzić żadnych wątpliwości. Przypomnijmy sobie rok 1990: jednoznacznie zadeklarowali, że są za niepodległą Litwą, że są obywatelami niepodległej Litwy i potem nieraz dowiedli tego swoimi czynami” – to przewodniczący Sejmu Paulauskas.

„To Moskwa dąży do usunięcia A. Valionisa, za jego zdecydowaną i nieustępliwą pozycję w negocjacjach...” – to Landsbergis.

„Problem rezerwistów KGB jest sztucznie rozdmuchany (...). Są siły, które pragną rewanżu, które chcą się za coś zemścić” – to Sakalas.

Te siły pałające żądzą zemsty to, ani chybi, albo Moskwa, albo Paksas, albo razem wzięci. Ale my się nie damy! Nie oddamy im na pożarcie naszych zdolnych i lojalnych. Nie damy Ruskim nawet marnej satysfakcji i nie będziemy dochodzić, jak to naprawdę było z tym KGB. Sejm miał powołać komisję do zbadania tej sprawy, ale już się rozmyślił. Sejmowa większość odwołała swoje podpisy pod wnioskiem o jej powołanie, niby coś innego wymyśliła, ale mam przeczucie, że rzecz rozejdzie się po kościach. Większość polityków nie życzy sobie żadnego prania brudów (ciekawam, dlaczego?). Wszystko będzie jak dawniej. Żal tylko, że tak rozpleniły się u nas te chwasty. Kto to widział? W kraju bezkarnie grasuje ponad 100 zawodowych rosyjskich agentów. Na szczęście wszystko o nich wiemy. I nie zamierzamy milczeć. „Łapaj agenta!” – krzyczą nasi politycy... Zwłaszcza Pocius z Valionisem.

Lucyna Dowdo

Wstecz