Podglądy

Szybowce, odrzutowce, myśliwce - na ziemię!

Co człowiek zajrzy do gazet lub włączy radio, to jak pięścią dostaje między oczy jakąś sensacją. Ostatnio zachybotał mną news głoszący, że niebawem Litwini przestaną emigrować za granicę za chlebem, bowiem… Ano zgadnijcie, co bowiem. Może Irlandczycy wprowadzą nam wizy? Chybione! Może Anglicy zaczną stosować na lotnisku face kontrolę i odsyłać naszych gastarbeiterów na ojczyzny łono? Pudło! A może Hiszpanie przestaną zatrudniać naszych na czarno? Otóż nie! Odpowiedź jest banalna, ale radosna. Litwini wkrótce będą mieli w lekceważeniu zarówno zagranicznych kapitalistów jak i ich głupie funty czy euro, bo w naszym kraju… w zawrotnym tempie rosną płace zarobkowe. Słowo premiera! Algirdas Brazauskas był uprzejmy stwierdzić, że masowa emigracja obywateli Litwy w poszukiwaniu pracy niebawem się powstrzyma, bo „wynagrodzenia w kraju rosną w tempie szybszym niż 10 procent w skali roku, poza tym ciągle powstają nowe miejsca pracy”. Hm… I jak tu nie zgodzić się z twierdzeniem o istnieniu myśli tak głębokich… że aż pogrążają autora. Zastanawiam się (i to już nie pierwszy raz) czy aby my z premierem żyjemy w tym samym kraju, czy jednak w różnych? A jeżeli w tym samym, to może szef rządu wskazałby obywatelom, gdzież to w tak cudownym tempie wzrastają płace i powstają nowe miejsca pracy? Wierzę, że dotyczy to kancelarii rządu i spasionego aparatu biurokratycznego, ale obawiam się, że tam nie da się zatrudnić wszystkich obywateli harujących na zagranicznych budowach, plantacjach czy zmieniających pampersy zagranicznym bobaskom i staruszkom. Pozazdrościć premierowi spokoju i optymizmu, zwłaszcza w obliczu faktu, że około 10 procent obywateli już z kraju wyparowało, a następne 15 procent, wg sondaży, tylko czeka na okazję. Inny szef rządu mógłby się załamać, bo przecież ktoś w tym państwie musi się zrzucać na podatki. Nasz jest spokojny jak, nie przymierzając, szybowiec. To trafne porównanie wymyślił nieżyjący już włoski pisarz Ignazio Silone. „Politycy, którzy w opozycji zachowywali się jak odrzutowce, stają się w rządzie spokojni jak szybowce” – zauważył ten mądry człowiek.

Gdyby za zimną krew i spokojne szybowanie ponad problemami (zarówno wagi państwowej jak i prywatnymi) rozdawano ordery, nasz premier nie tylko by się pod nimi uginał, ale też o nie potykał, bo zdobiłyby zarówno tors jak i nogawki. Policjanci grożą strajkiem, domagają się wypłacenia zaległej części wynagrodzeń (na ogólną kwotę 40 milionów litów), a premier na to: „No i niech się domagają, cóż poczniesz?”. Święta racja, nic nie poczniesz. Można tylko doradzić frustratom, by zrzucili mundury i zatrudnili się tam, gdzie „wynagrodzenie co roku wzrasta o 10 procent”. Albo niech poproszą o sponsoring swoich kolegów z drogówki, którzy puchną od szmalu, bo za wiedzą i ogólnym przyzwoleniem zarówno swoich zwierzchników jak i władz od lat zajmują się łupieniem kierowców. Jest i trzecia propozycja to – procesować się z państwem. Wielu mundurowych już to robi, a ponieważ racja jest po ich stronie, będą wygrywać i dostawać odszkodowania. Zapłacą podatnicy. No i niech płacą, cóż poczniesz?

Dalej. Opozycja wierci premierowi dziurę w brzuchu o kulisy prywatyzacji należącego do jego żony wileńskiego hotelu Crown Plaza Vilnius, gdyż wszystko wskazuje na to, że hotel został nabyty po zaniżonej cenie? A niech wierci. Brazauskas z wysokości szybowca oświadcza, że z niczego nie zamierza się tłumaczyć. Zasłania się sklerozą.

„Nie wiem, za ile nabyła (Kristina Brazauskiene udziały hotelu). Po prostu nie wiem. (…) Ja w tym nie brałem udziału, w jaki sposób miałbym zachować w pamięci takie rzeczy? Tym bardziej, że działo się to kilka lat temu, nie dzisiaj, nie wczoraj” – w ten oto deseń opędza się premier od maglujących go dziennikarzy. I ma rację. Wszak w rodzinie jak to w rodzinie, różne rzeczy się kupuje. I który chłop, jeżeli nie jest chorobliwym dusigroszem, byłby w stanie spamiętać wszystkie babskie wydatki – a bo to i rajstopki, i torebki, i pantofle, i dalej jak leci: kiecki, garsonki, parasolki, apaszki… i na domiar złego jeszcze jakiś hotel. Co prawda hotel to nie jakaś tam para pończoch, nawet bardzo eleganckich, a specjaliści rynkową wartość Crowne Plaza Vilnius szacują na 50-70 milionów litów, ale widocznie premier sknerą nie jest, co do lita połowicy z wydatków nie rozlicza. Tym bardziej, że prawdopodobnie chodzi o znacznie mniejszą kwotę. Oponenci Brazauskasa sugerują, że jego małżonka za swoje udziały zapłaciła zaledwie niewielką część ich wartości, więc tym bardziej trudno wymagać, żeby premier pamiętał o tak drobnym wydatku.

Algirdas Brazauskas nie robi sobie nic również z pyskowania opozycji, która czepia się faktu, że pani Brazauskiene kupiła hotel od małżonki Iwana Palejczika, przedstawiciela rosyjskiego koncernu naftowego LUKoil na Litwie. A od kogo niby miała kupić, skoro akurat do Palejczikowej należał? Od myszki Miki? Czyż państwo premierostwo mogli przewidzieć, że niedługo potem koncern LUKoil będzie jednym z pretendentów na nabycie większościowego pakietu udziałów naszego koncernu Mažeikiu nafta? Jasnowidzami wszak nie są. Słusznie więc premier nie dał się opozycji odsunąć od spraw związanych z prywatyzacją koncernu. Tym bardziej, że Brazauskas już nie faworyzuje LUKoil-u, tylko rosyjsko-brytyjski koncern TNK-BP. A mówią, że to kobieta zmienną jest. Politycy są zmienniejsi. Jeszcze niedawno odgrażali się, że Litwa, jak się spręży, to sama wykupi u Jukosu udziały Mažeikiu nafta. Nie sprężyła się. A może to i dobrze. Nad tym koncernem wisi jakieś fatum. Najpierw rozszabrowali go Jankesi z Williams International, by potem w tajemnicy przed rządem sprzedać swoje udziały Rosjanom z Jukosu. Konserwatyści, którzy wcześniej jak cnoty przed gwałcicielem bronili litewskiej rury przed „Iwanem” i jego ropą, nie zdążyli z tego powodu porządnie się wyhisteryzować, a już Putin zrobił kuku Chodorkowskiemu i, co za tym idzie, całemu Jukosowi. Naszemu koncernowi, gdzie Jukos ma prawie 54 procent udziałów, może się to odbić ciężką zgagą. Nie dziw, że ratując sytuację gotowi jesteśmy dobrowolnie wpuścić do Możejek Iwana z samym diabłem na spółkę, a co dopiero z Brytyjczykami (przypomnieliśmy sobie, że cnota nigdy nie cieszyła się takim uznaniem jak pieniądz). Swoją drogą, ciekawa jestem, kto będzie zarządzał Możejkami za rok czy dwa. Rosjanie, Amerykanie, Brytyjczycy czy… ufonauci? Wiadomo tylko, że nie będą to Litwini. Kolejne ekipy rządzące prześcigają się w wysiłkach, by ostatecznie pozbyć się tego złomu… jak to kiedyś określił guru konserwatystów Vytautas Landsbergis. Cóż poczniesz?

Ale miało być o szybowcach. Modelowym przykładem takiej maszyny wyniośle sunącej ślizgowym lotem nad rzeczami miałkimi i przyziemnymi jest nasz nietuzinkowy mer Arturas Zuokas. Miłośnik pomarańczowych rowerów, chińskiej gimnastyki tai-chi, włoskiego winobrania i telefonicznych pogawędek w stylu sycylijskiej Cosa Nostry długo szybował nad sejmową komisją badającą przypadki domniemanej korupcji w stołecznym samorządzie. Dwukrotnie ignorował wezwania komisji na przesłuchania. Szefowa komisji Loreta Graužiniene pierwszą absencję mera jakoś zniosła. Druga ją lekko zirytowała. Szczególnie, gdy się okazało, że zamiast zeznawać przed komisją, mer kopnął się do słonecznej Italii, gdzie opanowywał tajniki produkcji wina. No czyż nie ułańska fantazja? Zamiast ją docenić, Graužiniene poleciała ze skargą na świeżo upieczonego Bachusa do naczelnej komisji etyki. Na trzecie wezwanie mer się stawił. Nie wiadomo tylko czy za sprawą skargi, czy też zderzenia z ziemią. Tak się bowiem złożyło, że tuż przed kolejnym posiedzeniem komisji, mer w towarzystwie samorządowych urzędasów wybrał się na rowerową wycieczkę po Wilnie celem sprawdzenia jakości tras dla cyklistów (to najważniejszy problem w naszym mieście). Miał pecha. W pewnym momencie nasz generator nietuzinkowych pomysłów wywinął orła i całym swoim merowskim majestatem glebnął o ziemię. Bynajmniej nie za sprawą jakiejś dziury w ścieżce rowerowej tylko własnego nierozgarnięcia. Zagapił się na nieprawidłowo zaparkowane auta, zapłonął gniewem… no i wywinął orła sięgając bruku. Dwa dni później stawił się przed komisją. Wszystko wskazuje więc na to, że kontakt z ziemią szybowcom czasem służy? Nieco ich otrzeźwia. Szkoda jednak, że premier nie jest zapalonym cyklistą… Cóż począć? Może tylko przypomnieć obu panom, że istnieją tylko dwa rodzaje polityków: jedni odchodzą w hańbie, a drudzy - we właściwym czasie.

Do kategorii polityków szybowców i odrzutowców, którym mocno by się przydało zejście z niebios na ziemię, dodałabym jeszcze myśliwce. To tacy, koniecznie z opozycji, którzy ciągle się rozglądają, kogo by tu zbombardować z wyżyn swojego intelektu. Jednym z najjaskrawszych myśliwców jest u nas szef konserwatystów Andrius Kubilius. Ten na przykład pouczył onegdaj wybierającego się do Moskwy przewodniczącego Sejmu Arturasa Paulauskasa, że jego wizyta miałaby jakikolwiek sens, gdyby zamierzał zrugać Ruskich za „terroryzm stosowany w Czeczenii”. Co prawda Paulauskas uczestniczył w Moskwie akurat w międzynarodowej konferencji na temat walki z terroryzmem, ale nie ukrywał, że przy okazji dobrze by było zrobić coś w kierunku poluzowania mocno ostatnio napiętych litewsko-rosyjskich stosunków. Trudno o bardziej ekstrawagancki sposób na ocieplanie tych stosunków niż nabluzganie Rosjanom od terrorystów. W dodatku w sytuacji, gdy tak daleko nie posuwają się Amerykanie czy Brytyjczycy, którzy są, bądź co bądź, lokomotywami antyterrorystycznej koalicji i którym bardzo zależy na poparciu Rosji w walce z nasilaniem się tego zjawiska. Poza tym, coś mi się wydaje, że nasz konserwatywny myśliwiec pomylił cele przeznaczone do zbombardowania. Trzeba bowiem mieć nierówno pod śmigłem, by Rosję, która przeżyła szereg ataków terrorystycznych ze strony czeczeńskich bojowników, oskarżać akurat o terroryzm wobec Czeczenii. Jeżeli już, to o okupację. Ale też ostrożnie, gdyż tak się składa, że dotychczas niepodległości Czeczenii nie uznało żadne państwo świata, poza Afganistanem pod rządami Talibów i Gruzją (za czasów Zwiada Gamsachurdii), która zresztą po latach udaje, że nic takiego nie miało miejsca. Poza tym światowa opinia publiczna jest podzielona: niektórzy uważają, że Czeczeńcy bronią niepodległości kraju przed Rosją, inni – że prawo tej ostatniej do zachowania całości terytorium jest w tym konflikcie nadrzędnym. Zaś Bush z Blairem, zarówno w związku z terrorystycznymi zamachami w Nowym Jorku i Londynie, jak i bezowocnym poszukiwaniem broni w Iraku (metodą wojenki), na hasło „Czeczenia” zrobiliby dziś pewnie zdziwione miny. „A gdzie to jest?..”. W tej sytuacji Paulauskas gromiący w Moskwie Rosję za terroryzm wobec Czeczenii wypadłby jak błazen i mąciciel, który porusza tematy skrzętnie pomijane przez o wiele możniejszych tego świata. Zresztą, ciekawa jestem, dlaczego myśliwce, które dziś mienią się aż takimi obrońcami Czeczenii, gdy niepodzielnie rządzili na Litwie, nie uznali jej niepodległości? Odpowiedź jest prosta – byli wówczas szybowcami. Ze swoją pogardą i fobiami wobec Rosji raczej się nie kryli, ale na własnym terytorium – w bezpiecznej od Moskwy odległości. Teraz próbują rozrabiać cudzym kosztem. Takim, w celu otrzeźwienia, przydałoby się już nie zwykłe lądowanie, ale awaryjne… a’la Su-27 pod Kownem… Swoją drogą, ciekawa jestem, co by się działo, gdyby to za ich kadencji na terytorium Litwy, jak Zuokas z rowera glebnął… rosyjski myśliwiec (prawdziwy). Czy wywiesiliby białą flagę, bo uznaliby, że to wojna, czy też sami ruszyliby do ofensywy. Tak czy tak jestem pewna, że wiodący bombowiec konserwatystów Vytautas Landsbergis z grobową miną wyprodukowałby oświadczenie głoszące, że Ruscy zbombardowali nas… zamiast amunicji używając samolotu. A bo to mało mają tego złomu? Tak czy tak mogłaby się z tego zrobić albo zupełnie przyzwoita wojenka, albo oddanie się Iwanowi do niewoli. I tak źle, i tak niedobrze. Na szczęście Su-27 grzmotnął w naszą ojczystą darń, która zresztą w międzyczasie stała się darnią natowską, kilka lat później. No i zamiast awantury zrobiła się zupełnie sympatyczna historyjka. Litwa urosła do roli bohaterki, która na swój dzielny tors przyjęła cios wymierzony w całe NATO (na szczęście samolot gruchnął nie w gmach Sejmu tylko w pole). Nie ma powodów do narzekań i rosyjski pilot, który szczęśliwie się katapultował, po czym wybyczył się u nas w drogim hotelu (areszt domowy) i wrócił na ojczyzny łono w glorii bohatera. Zapowiedziano nawet, że w obwodzie leningradzkim wygłosi dla młodzieży szkolnej cykl opowieści o swoim bohaterstwie i litewskiej niewoli. Są z tego wypadku i inne korzyści. Nasi specjaliści od wojenki mogli sobie wreszcie pogrzebać w szczątkach prawdziwego myśliwca. Dogrzebali się nawet 2 kilogramów metalu z substancją radioaktywną. Okazało się więc, że dzielnie przyjęliśmy na swoje łono atak prawie jądrowy. Znów zasługa wobec NATO. Nie bez znaczenia jest i to, że wzbogaciliśmy się o trochę złomu, który jeden z polityków proponował nawet oddać do muzeum, a planujemy też wzbogacić się o ponad 100 tysięcy litów. Na tyle Litwa oszacowała doznane straty, co prawda jak na atak jądrowy trochę skromnie, ale żadne pieniądze piechotą nie chodzą. Ale najważniejsze jest to, że pochwaliła nas amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice. Jej słowa uznania przywiózł do kraju z Kabulu prezydent Valdas Adamkus. „W historii rozbicia się rosyjskiego myśliwca USA nie dopatrzyły się żadnego zagrożenia, dlatego i pozostały na uboczu. Ameryka widziała, że Litwa próbuje uniknąć konfrontacji. Chociaż C. Rice tego nie powiedziała, Ameryka jest wielce zadowolona, że Litwa samodzielnie zbadała okoliczności tego wypadku” – obwieścił radośnie prezydent. Niedługo Litwę odwiedzi sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld… i też pewnie nas pochwali. Wniosek – wszyscy są „wielce zadowoleni”… może poza myśliwcem, ale to jedyny samolot, któremu kontakt z ziemią nie wyszedł na dobre.

Lucyna Dowdo

Wstecz