Komentarz gospodarczy

Za wszystko płacą najbogatsi, czyli… podatnicy

Na scenie ekonomicznej kraju nadal rozgrywają się zarówno komedie jak i tragedie. Po raz wtóry na „licytację” wystawiana jest „Mažeikiu nafta”. Jeszcze nie wiadomo, kto będzie tym rekinem, co ją pochłonie, ale prawdopodobnie Rosja, czyli LUKoil. Dobiciem takiego targu jest zainteresowany premier Algirdas Brazauskas. Tymczasem opozycja doszukuje się w tym powiązań prywatnych premiera i przepowiada, że znowu powtórzy się wariant Williams’a. Premier jest jednak nieugięty.

Przed paroma tygodniami zatwierdzono projekt budżetu na 2006 rok. Tradycyjnie, najwięcej pieniędzy w nim przeznacza się na sprawy socjalne, najmniej zaś na rozwój gospodarki. Znowu większość własnych i unijnych pieniędzy wpakujemy do wspólnego kotła, by ugotować „biedazupę”. Przedsiębiorcy po raz kolejny z tego kotła otrzymają przysłowiową figę. Są i optymistyczne wieści. Maleje bezrobocie, ale nie w związku z tworzeniem nowych miejsc pracy. Aż 25 proc. zdolnych do pracy obywateli za chlebem wyemigrowało do innych krajów. Może dlatego coraz więcej Litwinów zaczęło inwestować w obwodzie kaliningradzkim, na Ukrainie czy w Sankt Petersburgu. Zresztą, tak było od wieków, nieraz całe narody wyruszały za chlebem w dalekie kraje.

Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że nie wszyscy litewscy przedsiębiorcy ledwo wiążą koniec z końcem. Np. właściciele firm obracających nieruchomościami przeżywają teraz złote czasy. Zaledwie w ciągu półtorej roku ceny nieruchomości wzrosły od 20 do 40 procent, a więc biznes kwitnie.

Świetnie również układają się interesy osób, które w jakikolwiek sposób są związane z Ignalińską Siłownią Atomową. Fundusze przeznaczone na jej likwidację są rozdzielane na lewo i na prawo. Dla jednych nastały więc złote czasy, dla innych okres lichej egzystencji. Choć w naszym Sejmie zasiada około 30 milionerów, a bies jeden wie, ilu ich mamy poza Sejmem, aż 55 proc. badanych obywateli uważa, że ich sytuacja materialna ostatnio znacznie się pogorszyła. To samo twierdzi prawie 20 proc. przedsiębiorców. Kwitną za to kumoterstwo i łapownictwo. O wszystkim decyduje garstka wpływowych polityków… uważających się za właścicieli tego kraju. Ci praktycznie rozpoczęli nową nacjonalizację, bo dobro państwowe i narodowe, szczególnie ziemię, sprzedają jak własne.

A szef rządu Algirdas Brazauskas jak mantrę powtarza, że „wszystko jest w porządku” i tylko opozycja oraz nieznośni dziennikarze wprowadzają zamęt na statku, który płynie w jak najlepszym kierunku. Może i płynie, ale „załoga” masowo go opuszcza. Szuka przylądków nadziei, a ściślej mówiąc – lepszego zarobku.

Litwini „podbijają” Kaliningrad i Ukrainę. Nowa federalna ustawa o szczególnej strefie gospodarczej w obwodzie kaliningradzkim zapowiada zielone światło dla litewskich przedsiębiorców w tym regionie. Litwini w Kaliningradzie inwestowali i wcześniej. Najwięcej, bo prawie 45 mln litów, w produkcję artykułów spożywczych oraz napojów. Mają także swój udział w budownictwie, sektorze handlowym oraz produkcji aparatury i maszyn elektronicznych. W tej chwili planują inwestować w hodowlę bekonów. Na tego rodzaju inwestycję zdecydowała się kłajpedzka spółka „Vilke”. Chodzi o to, że Kaliningrad praktycznie nie prowadzi hodowli świń, Litwa również ma ich za mało, żeby zaopatrzyć ten obwód, dlatego decyduje się na hodowlę na miejscu. Rosyjska Duma, a nawet sam prezydent Władimir Putin, obiecują inwestorom znaczne ulgi podatkowe. Litewska strona zamierza jeszcze w tym roku sprowadzić do Kaliningradu 7 500 prosiąt. Inwestorzy mają zapewnienie, że będą mogli bez cła sprowadzać również karmę dla trzody chlewnej. Aktualnie obwód kaliningradzki wołowinę kupuje na Litwie, wieprzowinę zaś sprowadza z Brazylii, Niemiec i Polski.

Inna spółka, „Kaliningrado delikatesas” również dobrze sobie radzi na rosyjskim rynku. Miesięcznie produkuje 400 ton wyrobów mięsnych. Do tych dwu dołączyła spółka „Kretingos grudai”, która w tym obwodzie ma już swoje udziały w hodowli drobiu, a pragnie też mieć w hodowli bekonów. Na rosyjski rynek wychodzą również przedsiębiorcy z Mariampola, którzy planują zbudować tam fabrykę nawozów i zainwestować w ten interes 10 mln euro. Poza tym Litwini w obwodzie kaliningradzkim inwestują też w produkcję obrabiarek i maszyn, obróbkę drewna, handel hurtowy i detaliczny oraz w budownictwo. Np. spółka „Ava” buduje właśnie w Rosji duże centrum handlowe „Akropolis”. Kosztorys tego projektu wynosi 15 mln euro. Jak więc widzimy, nasi przedsiębiorcy są na wschodnim rynku bardzo aktywni.

Litwinów nie brakuje również wśród 20 handlowych liderów na Ukrainie. Litewska sieć handlowa „Eko Market” ma u naszego wschodniego sąsiada 18 dużych sklepów. Tam też rozlokowała się litewska sieć „BM Trade”, która w tym roku planuje osiągnąć handlowe obroty rzędu 23-25 milionów USD i uplasować się na liście ukraińskich liderów. Dobra passa dla naszych przedsiębiorców nastąpiła w tym kraju z dwóch powodów: uległy poprawie warunki zaciągania kredytów, zdrożały też nieruchomości, co właśnie spowodowało, że banki udzielają większych pożyczek.

Trudne przemiany w przemyśle lekkim. Przemysł lekki od dawna boryka się z chińską konkurencją. Stowarzyszenie Przedsiębiorstw Przemysłu Lekkiego w tej chwili stawia na rekonstrukcję swoich zakładów i na unowocześnienie produkcji w ten sposób, by móc konkurować z Chińczykami. Prezydent Stowarzyszenia Jonas Karčiauskas twierdzi, że nasz przemysł jest na dobrej drodze.

Do 2010 roku nasi producenci zamierzają zrekonstruować swoje przedsiębiorstwa, opracować nową produkcję, zwiększyć zdolność konkurencyjną wyrobów, wzmocnić pozycje drobnych przedsiębiorstw na rynkach.

Zdaniem Karčiauskasa, z dnia na dzień maleje liczba przedsiębiorstw, które utrzymują się jedynie ze sprzedaży siły roboczej (np. zakłady krawieckie). Przedsiębiorstwa przemysłu lekkiego zamierzają podążać z modą i wykorzystywać jak najlepszy surowiec. Tym niemniej drobne zakłady krawieckie mają wielką przyszłość, gdyż mogą produkować modną odzież w małych partiach.

Dowodem przemian w sektorze przemysłu lekkiego były tegoroczne międzynarodowe targi „Baltijos stilius ir mada” w Wilnie. I choć uczestników tym razem było mniej, targi były bardziej interesujące. Ich uczestnicy i goście już nie rozglądali się za tanią siłą roboczą, a za dobrą produkcją. Zapoznali się też z najnowszymi trendami mody. Szczególne zainteresowanie wzbudziły wyroby z lnu, bowiem konfekcja lniana jest coraz modniejsza. Zresztą lniane nici oraz wata są obecnie szeroko stosowane w medycynie. Szkoda tylko, że litewscy rolnicy wciąż jeszcze nie mogą zaspokoić potrzeb przemysłu lnianego, produkują zaledwie jedną trzecią wykorzystywanego surowca.

Ustawą w budowlanych! Chyba wszyscy się zgodzą, że przynajmniej w ciągu kilku ostatnich lat firmy obracające nieruchomościami nie mają powodów do narzekania. Nie potwierdziły się prognozy ekspertów, że ceny nieruchomości powinny się nieco ustabilizować, a nawet spadać. Owszem, latem popyt na nieruchomości nieco spadł, jednak okazało się, że było to związane z okresem urlopów. Wraz z 1 września znowu wzrosło zainteresowanie nowymi domami i mieszkaniami. Nie spadają też ceny mieszkań w dzielnicach sypialnych, choć logicznie rzecz biorąc, powinny one tanieć.

Skąd ten nieustający boom mieszkaniowy? Ma on trzy przyczyny: możliwość zaciągnięcia względnie przystępnych kredytów, ciągle rosnące ceny nieruchomości (boimy się, że za rok będzie jeszcze drożej) oraz obawy związane z tym, że w prestiżowych dzielnicach jest coraz mniej ziemi pod budowę. Nic więc dziwnego, że zaledwie w ciągu ostatniego półtorej roku ceny nieruchomości wzrosły od 20 do 40 procent. Eksperci prognozują, że mniej więcej w takim tempie będą one rosły jeszcze przynajmniej przez rok.

Przedsiębiorcy budowlani uskarżają się jednak na nieprzejrzyste litewskie ustawodawstwo. Wiele reglamentujących ten biznes ustaw można w różny sposób interpretować. Najwięcej kłopotów przysparza ustawa o planowaniu terytorium. Brakuje do niej wielu aktów wykonawczych, a istniejące są bardzo zagmatwane. Zdarza się, że spółka po otrzymaniu pozwolenia na budowę, w jej trakcie dowiaduje się, że prace trzeba wstrzymać, bo coś jest niezgodne z prawem. Potem okazuje się, że jednak zgodne, niby nic, ale strata czasu to w każdym biznesie wielkie straty finansowe. Co prawda nie na biednych trafia, ale nie zmienia to faktu, że ustawodawstwo należy uporządkować, bo gdy przedsiębiorcy zaczną dochodzić swoich praw w sądach, ktoś za to zapłaci. Ktoś, czyli jak zawsze – podatnicy.

Co ma jezioroski samorząd do ignalińskiej siłowni? Litwa do końca 2009 roku zobowiązała się całkowicie zamknąć Ignalińską Siłownię Atomową. W tym celu został powołany specjalny fundusz. Według obliczeń specjalistów, likwidacja siłowni będzie kosztować nas ponad 40 mld litów, z czego 15 proc. wydatków powinna pokryć Litwa, reszta to pieniądze unijne. Żeby wywiązać się z tych zobowiązań już na wstępie musimy mieć 500 mln litów. A mamy zaledwie 200. Trzeba więc nie tylko znaleźć pozostałe 300, ale też oszczędnie wydawać te, którymi już dysponujemy. Tymczasem decydenci prezentują karygodną niegospodarność.

Niedawny audyt wykazał, że w tym roku prawie 20 mln litów z tego funduszu wydano na sprawy nie związane w żaden sposób z likwidacją siłowni. Np. 45 tys. Lt władowano w remont budynku Przedsiębiorczego Centrum Informacyjnego w Jeziorosach. Za tzw. likwidacyjne pieniądze wyremontowano gmach samorządu w tym miasteczku, uporządkowano teren jezior, itp. Co prawda, to i owo zrobiono i dla siłowni. Za 5 mln litów wybudowano nowoczesne lokum, gdzie będzie przechowywana dokumentacja techniczna. Pokryto też (najdroższymi materiałami) dach kotłowni, wykonano jeszcze mnóstwo innych prac i opłacono wiele delegacji służbowych, które już nie miały nic wspólnego z siłownią.

Powstaje pytanie, kto tak lekkomyślnie trwoni budżetowe, a więc nasze wspólne pieniądze? Okazuje się, że tę niezwykłą szczodrość prezentuje 7-osobowy zarząd funduszu. W jego skład wchodzą przedstawiciele elektrowni oraz ministerstwa, którzy pracują na zasadach społecznych. Wystarczy, że na posiedzenie przyjdzie pięć osób z zarządu, a w trakcie głosowania trzy z nich poprą jakiś projekt i już ignalińskie pieniądze wędrują gdzie komu się zmyśli. Ministerstwo Gospodarki (a dokładnie były minister Petras Česna), które powinno nadzorować pracę zarządu, miało widocznie jakieś pilniejsze sprawy. Pieniądze więc rozpłynęły się, minister się zmienił, a winnych nie ma. Ale co tam… Brakujące na likwidację elektrowni pieniądze zostaną, jak zwykle, wyjęte z kieszeni podatnika. Żal tylko, że ta kieszeń nie jest bez dna i coraz bardziej świeci pustkami.

Julitta Tryk

Wstecz