Film

Zaśmiecony „Las bogów”

23 września na Litwie odbyła się premiera tak długo zapowiadanego filmu litewskiego (kręconego przez „Baltijos filmu grupe” (Litwa) w koprodukcji z IMS 6 LLP ( Wielka Brytania) „Las bogów”. Tego też dnia była światowa premiera taśmy na festiwalu filmowym w Montrealu w Kanadzie. Ekranizacja jednej z najlepszych litewskich powieści napisanej przez pisarza-intelektualistę, kosztowała około jednego miliona euro. Ten jeden z najdroższych litewskich filmów przez cały okres kręcenia miał problemy z finansowaniem. Oskarżano autorów o nadmierne wydatki, zrywano kilkakrotnie finansowanie, jednak w końcu realizacja dobiegła do szczęśliwego końca.

Reżyser Algimantas Puipa (onże do spółki z Ričardasem Gavelisem autor scenariusza powstałego przed 15 laty) borykał się jednak nie tylko z przykrymi problemami finansowymi, a musiał rozwiązać nie lada dylemat: jak potraktować doskonale znaną i uznaną powieść – dosłownie czy szukać własnego klucza. Z tym problemem zmaga się zresztą praktycznie każdy reżyser sięgający po klasykę. Powieść napisana z dużą dozą ironii, barwnym językiem, różniła się od tego typu utworów o tematyce obozowej: Balys Sruoga pisał o swoim „Lesie bogów”, że jest to utwór pełen wisielczego humoru, a jego ironia dotyczy nie poszczególnych ludzi, ale całej ludzkości, z której przyzwolenia mógł zaistnieć taki koszmar. Prawda, zarówno autor książki jak i bohater filmu – Profesor - zajmowali w tym strasznym świecie pasywną pozycję - pozycję obserwatora z wyżyn swego intelektu. Jednak, jak historia oraz treść utworu dowiodły, życie wciąga w swe tryby też tych, co stoją na poboczu jego drogi…

B. Sruoga w swej powieści szczegółowo oceniał i analizował każdy fakt, zachowanie i charaktery, motywacje działalności ludzi. Algimantas Puipa poszedł dwojaką drogą: za kadrem bohater filmu - Profesor - czyta tekst powieści, zaś na ekranie widzimy wyrywkowe tego tekstu ilustracje utrzymane często w groteskowej stylistyce. O ile tekst jest prawdziwy i, mimo ironicznego zabarwienia, wstrząsający w swej trzeźwej ocenie, o tyle „ilustracje” wypadają różnie: raz bardzo przekonująco – scena z poszukiwaniem „zbiegłego” umarlaka, czytanie listu przez Wacka (aktor Liubomiras Laucevičius); raz całkiem kiepsko – kiedy np. szef obozu Hope (gra go słynny aktor brytyjski Steven Berkoff) namawia do „skruchy” świadków Jehowy, czy też na planie ukazuje się Japonka w narodowym ubraniu (m. in. takiej postaci w powieści nie ma) towarzysząca ciągle komendantowi… Ponadto trudno się udawało paru dziesiątkom statystów udawać kilkanaście tysięcy więźniów, jak też paru barakom tworzyć obraz obozu… Dobrze się stało, że te epizodyczne ilustracje przerywane były wątkami z poobozowego życia Profesora (jest to fantazja scenarzysty, w powieści tego nie ma).

Doskonała gra Valentinasa Masalskisa (Profesor) do tego ilustracyjnego filmu wprowadziła wątek psychologiczny: czym były cierpienia fizyczne w obozie w porównaniu z presją psychologiczną systemu sowieckiego, mniej czy bardziej niszczące i upokarzające osobowość? Z jednej strony takie przerywniki rozbijają ciągłość akcji filmu, która traci na ostrości, z drugiej jednak - przy braku możliwości oddania całej grozy treści - wprowadza nowy wątek: świat rozterek, cenzury moralnej, ucisku intelektualnego.

Co w filmie szczególnie przeszkadza, to używanie przez bohaterów trzech języków: litewskiego, niemieckiego i polskiego. Należy odnotować, że polski figuruje wyłącznie w postaci przekleństw. Po seansie każdy widz może się pochwalić znajomością rynsztokowych polskich słów. Oczywiście, dalece niecenzuralnych. Te „wiązanki” towarzyszą biciu. I w efekcie ma się wrażenie, że oprawcami w obozie Stutthof byli sami Polacy. Muszę przyznać, że dobrych kilkadziesiąt minut byłam osobiście oszołomiona takim antypolskim akcentem filmu. Jednak w dalszych wątkach znalazły się sceny i słowne świadectwa tego, że Polacy nie tylko pomagali więźniom, ale też byli członkami ruchu oporu. Jednak całość filmu zaśmiecona polskimi wyzwiskami wśród wielu widzów wywołała bardzo ostre reakcje.

Chcąc sprawdzić, jak to jest z użyciem języków obcych w książce i ile jest tam polskiego, sięgnęłam po utwór Balysa Sruogi. Zarówno polskich przekleństw jak i polskich słów jest tam znikoma ilość, stanowczo więcej - niemieckich. O Polakach autor wypowiada się nadzwyczaj przychylnie, jednocześnie zaznaczając, że o ile Polaków w obozie było najwięcej, więc liczba łotrów wśród nich była procentowo większa. Trudno zrozumieć intencje reżysera, który wprowadza tyle języka polskiego do filmu. Czyżby tak się rozkochał w polskich przekleństwach, że postanowił rodaków ich nauczyć. I to mu się udało, bo w końcu seansu widzowie za autorami replik ze śmiechem powtarzali soczyste słówka. Całkiem poprawnie.

Pomimo niemałych usterek i zaśmiecenia polskimi przekleństwami (m. in. krytycy filmowi zarzucają autorom wadliwe dubbingowanie), film „Las bogów” stał się najlepiej oglądalnym i najbardziej kasowym filmem litewskim: w ciągu 20 dni zarobił 300 tys. litów. Jest to bezsprzeczna zasługa słynnego pisarza i jego wstrząsającej i mistrzowsko napisanej powieści. Autorzy filmu: producent litewski Robertas Urbonas, koproducent Karl Richards, operator Algimantas Mikutenas (bardzo chwalony przez angielskich kolegów) w ciągu roku pracowali bardzo intensywnie. I chociaż „czysty” czas zdjęć trwał 36 dni, zużyto 30 tys. metrów taśmy, z których wykorzystano 2,5 tys., co przy dzisiejszej technice i małym wybraku świadczy o rozterkach twórców.

Ze sfery ciekawostek można dodać: jako asystent reżysera na planie była prawnuczka B. Sruogi Alina (ma 21 lat i nie mówi po litewsku), zaś jej matka (wnuczka pisarza) Aušrine Byla przetłumaczyła scenariusz filmu na język angielski. Karierę filmową zrobiły dwa owczarki V. Masalskisa: jako psy esesmanów. Trudności finansowe mieli twórcy filmu m. in. z powodu tego, że zarzucano im zatrudnianie przy jego realizacji swoich żon, dzieci, dalszych krewnych – taki swojski litewski obrazek.

Jak się nasze życie zmieniło wraz ze zmianą ustroju, możemy się przekonać z faktu, że na ukazanie się powieści „Las bogów” z powodu nieprzejednania cenzury do „nie według sowieckich standardów oceniającego rzeczywistość” autora czekali czytelnicy 10 lat (książka ukazała się w roku 1957, a napisał ją B. Sruoga w ciągu roku po wyjściu z obozu), zaś film koprodukcji litewsko-brytyjskiej mogliśmy oglądać w tym samym dniu, kiedy się odbyła jego światowa premiera. Szkoda jedynie, że za sprawą wyeksponowania przez realizatorów polskich przekleństw został „zaśmiecony” „Las bogów” i film nabrał brzydkiego odcienia.

Janina Lisiewicz

Wstecz