Śladami reportaży Józefa Mackiewicza

Świadkowie „wojny religijnej” w Rykontach

Rykonty (lit. Rykantai), 26 km od Wilna. Jechałam do „tych Rykont” trochę na chybił trafił. Nie miałam pewności, czy kogoś jeszcze z tamtych świadków uda mi się odszukać. Wszak to minęło równo 70 lat.

Od Ziuka wszystko się zaczęło, cała ta „wojna”, której przebieg znakomicie opisał Józef Mackiewicz na łamach Wileńskiego Słowa (1935 r.) pt. „Higieniczne” kulisy wojny religijnej w Rykontach”.

Na zachód od Wilna, w Rykontach, dzieją się dziwne rzeczy, o których krążą różne wersje i niepokoją opinię publiczną. W środowisku ludności katolickiej, od wieków przywiązanej do kościoła, w środowisku ludności nabożnej, praktykującej i strzegącej pilnie zasad katolickich - zabrakło nagle nauczyciela religii. Cztery szkoły: w Rykontach, Budzie, Łoździanach i Kiemieliszkach, nie wykładają wcale dzieciom wiary św.! Ludność jest tym poirytowana, a dochodziło też do przykrych zajść i zaburzeń, bo [...] wytworzył się tam stan „wojny religijnej” i rozdrażnienia o wysokim napięciu.

Dzisiaj w Rykontach jest cicho, spokojnie, schludnie, a nawet malowniczo. Ludność, z małymi wyjątkami – polska. Z dziada pradziada. Prawda, po wojnie ten i ów „repatriował się” do „nowej Polski”, a ktoś nawet jeszcze dalej, bo za Ocean. Ale to byli nieliczni. Większość twardo siedziała na swej ziemi. Chałupa, krówka, parsiuczek, pietuszek – jak to wszystko porzucić, zostawić?

Wojna? – odpowiadają pytaniem na pytanie. Ale – która? Bo do niedawna jeszcze żyli ci, którzy pierwszą światową pamiętali. Religijna? To ją „te inteligenty” zrobili. Józefa Łozowska, mieszkanka Rykont, rocznik 1924:

– To była straszna wojna, bo w kościele się bili. Żebyż to gdzie na polu, w domu, ale – w kościele! A przecież o głupstwo poszło...

19 marca 1935 – „uroczyste” obchody imienin Józefa Piłsudskiego

Do dziś zachował się w Rykontach ładny budynek szkolny. Zbudowano go przed wojną z inicjatywy nauczycielki Tumanowiczowej. Była żoną kapitana KOP-u Tumanowicza. A więc wojsko szkołę budowało. Z pomocą – pośrednią – księdza proboszcza Nowickiego. „On to z kazalnicy nawoływał ludność, by śpieszyła z pomocą wojsku w budowie szkoły. On też niejednokrotnie wskazywał na zasługi wojska, jako tej siły, która nie tylko broni państwa, ale i wiary świętej, a teraz oto pomaga w oświacie”. Tak tedy w zgodzie żyli: proboszcz, wojsko i szkoła. Ale służba nie drużba. Zwłaszcza wojskowa. W związku z przeniesieniem służbowym kapitana Tumanowicza, musiała opuścić Rykonty także jego żona, nauczycielka Tumanowiczowa, osoba, jak mówi dziś Józefa Łozowska, niewątpliwie dla Rykont wielce zasłużona. Płakały dzieci, lamentowali rodzice. To było jesienią 1934.

Na Tumanowiczowej miejsce przyjechał nauczyciel Józef Sakowicz. Wysoki, chudy, nerwowy i na domiar złego – „obcy”, bo z Nieświeża. Proboszcz Nowicki, otyły, jak kulka okrągły, dobroduszny, z otwartym sercem, wykładał w tej samej szkole religię. „Wszystko szło po staremu, normalnie”.

...Aż nadszedł ten nieszczęsny dzień: 19 marca, imieniny Józefa Piłsudskiego, według tradycji, corocznie uroczyście obchodzone. W tym dniu nauczyciel Sakowicz poprosił księdza, w imieniu szkoły, by ten odprawił nabożeństwo w intencji Marszałka. W tym samym czasie odbywał się doroczny fest i rekolekcje w Trokach. Ks. Nowicki odrzekł, iż chętnie odprawi nabożeństwo, o ile nie zostanie wezwany przez dziekana, księdza Stefanowicza do Trok.

Ksiądz do Trok został wezwany.

Wieczorem w Rykontach odbyła się akademia „ku czci”, na której nauczyciel Sakowicz kilka słów zgryźliwych powiedział na temat zamkniętego kościoła.

Niewątpliwie – pisze Józef Mackiewicz – ksiądz Nowicki przedłożyć był powinien dziekanowi prośbę ludności i do Trok nie jechać, niewątpliwie też nauczyciel Sakowicz powinien był przed szerszym audytorium parafian powstrzymać się od zgryźliwych uwag. Ale stało się. Może nie powiedział nic zbytnio obraźliwego, ale Sakowicz miał też swoich wrogów. Nietakt wyrósł do potęgi oszczerstwa.

Pierwsze kroki do wojny zostały poczynione.

We wsi zaczęły krążyć ponure wersje: nauczyciel gorszy dzieci, nauczyciel przemawia przeciwko religii, zabrania całować księdza w rękę, zabrania mówić „niech będzie pochwalony”... Konkretne zarzuty? Krzyż nazwał „blachą”, „olej święty wyrabia się z trawy”, „ksiądz ma więcej grzechów, niż robaków w ziemi”.

Takiemu zgorszeniu bezbożnemu słusznie przeciwstawił się ksiądz proboszcz i gromił z kazalnicy, nie nazywając jednak osób po imieniu.

„Sprawa” oparła się o Kuratorium. Przyjechał inspektor i nic nie zdecydował.

„Higieniczno-sanitarne” przepisy...

W rozmowie z Józefem Mackiewiczem, nauczyciel Sakowicz mówi tak:

– Wcale nie zakazywałem całować ręki księdza. Mówiłem tylko ogólnie. Mówiłem też, iż jeśli kto zachodzi do sklepu czy spotyka znajomego, czy nauczyciela, wystarczy jak powie „dzień dobry”. Nie wypada mówić „niech będzie pochwalony”, gdy się idzie kupić kawał kiełbasy w kramie czy pudełko zapałek. Natomiast przy spotkaniu osoby starszej, zwłaszcza kapłana, owszem, należy go powitać zwyczajem chrześcijańskim „niech będzie pochwalony”. Poza tym żadnych bluźnierstw nie głosiłem.

Pytanie Józefa Mackiewicza do księdza:

– Czy księdzu zależy specjalnie na całowaniu go w rękę?

– Nic podobnego! Przeciwnie – mówi ksiądz proboszcz. Wyjaśniałem dzieciom, iż skoro jest ich dużo w klasie, niech nie podchodzą celem ucałowania mi ręki. Zajmuje to za dużo czasu. Ogólne powitanie wystarczy. Co innego, jeżeli przez ucałowanie ręki oddaje się tradycyjną, od wieków znaną formę czci, należnej kapłanowi.

Dalej Józef Mackiewicz pisze:

„Sprawa jest jasna. Mój Boże, czy dla tak błahej historii można prowadzić dochodzenie, zwoływać dzieci i gorszyć je przez to bardziej jeszcze! Ale tak właśnie postąpiła najwyższa instytucja pedagogiczna – Kuratorium. [...] Kuratorium robi z tego kwestię stanu. Przesyła okólnik, wzór biurokratycznego stylu, w którym mówi, że ksiądz poza wykładami religii obarcza jeszcze dzieci przymusowym całowaniem go w rękę, i że „za przestrzeganie przepisów higieniczno-sanitarnych odpowiedzialny jest kierownik szkoły służbowo”(!)

Nauczyciel triumfuje. Wszystkie dzieci okolicy mówią: „Nauczyciel pokłócił się z księdzem”. Całe Rykonty są w wojnie. Wojna religijna objęła okoliczne wsie nawet. Wiadomo już o każdym, kto stoi po czyjej stronie”.

– Tak było – mówi dziś Józefa Łozowska.

W tamtym, pamiętnym roku 1935 była Józią Hornacką, miała naonczas jedenaście lat.

Po czyjej wtedy stanęła stronie? – To było bardzo przykre – opowiada. Bo i nauczyciel był dobry, i ksiądz dobry. Nauczyciel dobrze uczył, a ksiądz dobrze mówił. Ale ot – tak okropnie wszystko wyszło.

Nawet jej rodzice, rodzina znaleźli się w różnych „obozach”. Hornaccy bronili nauczyciela, a Andruszkiewiczowie – księdza. W kościele – też.

I znowu z Józefem Piłsudskim „w tle...”

Dnia 18 maja (1935) – relacjonuje Józef Mackiewicz – podczas nabożeństwa żałobnego za duszę śp. Marszałka Piłsudskiego, pewna pani uderza księdza ręką w twarz, w kościele. Podnosi się niebywały tumult. Parafianie rzucili się na kobietę i niewątpliwie by ją zlinczowali, gdyby nie przytomność umysłu jednego z obecnych, który pchnął ją do zakrystii i zamknął drzwi.

Podniecenie w okolicy dochodzi do zenitu. Nazajutrz była niedziela. Ksiądz proboszcz wszedł na kazalnicę i mówił o tym, że oto „w chwili, gdy cała Polska uklękła u stóp trumny na Wawelu, zjednoczona w żalu i żałobie, ludzie złej woli usiłują siać już niezgodę i podburzają do takich czynów, jak znieważenie kapłana w kościele”. W tym momencie obrywa się z chóru, gdzie mieszczą się organy, odłamek cegły, czy też tynku i spada na głowę nauczyciela Sakowicza. Jeden z tych odłamków trafia również pana leśniczego.

Czy ktoś nieuważnie potrącił nogą walające się na chórze odłamki gruzu, czy umyślnie celował w nauczyciela? Ale nauczyciel twierdzi uparcie, że na chórze stał furman proboszcza. Znów na tym tle kują się nowe plotki, nowe snują się plany odwetu...

Ostre pogotowie, bagnety na karabinach...

Na trzeci dzień od „tamtej mszy żałobnej”, przed szkołą w Rykontach zebrał się tłum.

Idą baby i chłopi, idą, aby przestrzec nauczyciela przed jego bluźnierczą propagandą. Kiedy on nic nie mówił, to plotki – powiadają inni. Ale większość jest przeciw. Sam nauczyciel twierdzi, że baby szły z kijami, a nagle podbiegł chłop z powrozem. Czy chciał mnie związać? Nie wiem (mówi Sakowicz). Sakowicz dobywa rewolweru i grozi. Tumult rośnie. Zaalarmowano władze. Ostre pogotowie, bagnety na karabinach. Zdaje się, że to wszystko gwoli utrzymaniu tych „higieniczno-sanitarnych przepisów”, o których przestrzeganie tak zabiega kuratorium...

Przychodzą posiłki, zatrzymują bez mała czwartą część wsi i zaczyna się dochodzenie. Ludzie się wypierają: Jeden zatrzymał się przez ciekawość, inna szła pożyczyć właśnie mąki od sąsiadki... Ale ponoć na sprawie tej dochodzi do oskarżeń nauczyciela i w rezultacie skarga o bluźnierstwa wędruje do prokuratora.

Śledztwo prowadzą:ksiądz dziekan i inspektor kuratorium

Po pewnym czasie przyjeżdża do Rykont z Trok dziekan ksiądz Stefanowicz i pod przysięgą bada szereg ludzi dorosłych.

Tydzień po nim przyjeżdża inspektor Kuratorium i prowadzi dochodzenie.

Bada się głównie dzieci. To bardzo niedobrze.

– Czy mówił wam [nauczyciel Sakowicz], że oleje święte robi się z trawy?

– Tak, mówił.

– No to cóż, wyjaśnił wam, jeżeli nie wiedzieliście – mówi pan inspektor.

Ale oleje święte nie robi się z trawy, a po wtóre pytania tyczące obrządków kościelnych należy kierować do księdza. Proboszcz ma rację.

– Czy mówił, że krzyż to prosta blacha?

– Mówił – odpowiada dziewczynka.

– Nie mówił – odpowiada chłopiec.

Dochodzenie nie daje rezultatu. Każda strona pozostaje przy swoim.

Ludzie o księdzu wyrażają się na ogół dobrze, o nauczycielu albo dobrze, albo źle. Ale jeden mi mówi, że nauczyciel jest dobry i energiczny, że wziął w ręce dzieci, które były strasznie rozpuszczone.

„Kamieniem po głowie”– za wykładanie religii

Od początków tej „wojny” ksiądz proboszcz Nowicki przerwał wykładanie w szkole religii.

Ksiądz Nowicki pismem do Kuratorium oświadczył, że gotów jest z nowym rokiem szkolnym wykładać religię w Rykontach i Budach. Ale pod warunkiem: o ile zmieniony będzie kierownik szkoły, czyli nauczyciel Sakowicz. Co zaś do Łoździan i Kiemieliszek, ks. Nowicki proponował na to stanowisko Podoleckiego, upoważnionego przez Misję Kanoniczną. Na takie dictum Kuratorium odpisało, że z oferty księdza proboszcza nie skorzysta, zaś kwalifikacje pana Podoleckiego muszą być dopiero zbadane.

Pan Podolecki jest to stary, religijny człowiek. Przed kilku dniami otrzymuje anonim, że o ile będzie starał się o stanowisko prefekta, może oczekiwać uderzenia „kamieniem po głowie”... Takie są tam stosunki! Nikt religii nie wykłada w czterech szkołach. Choć ludność jest pobożna i katolicka...

Wojna trwa.

Jak długo jeszcze trwała? – zapytuję Józefę Łozowską. Długo... Czym się skończyła? Rozjechali się – kto gdzie... Nauczyciel Sakowicz bodaj do swojego Nieświeża. Natomiast księdza proboszcza Nowickiego chyba gdzieś indziej przenieśli, do innej parafii. Szkoda było – i nauczyciela, i księdza. A jak ich nie stało, to jeszcze długo Rykonty „wojowały same z sobą”. Jakie były dalsze losy nauczyciela Sakowicza, Józefa Łozowska nie wie. Szczerze opłakiwała księdza Nowickiego. Zmarło mu się. Trumna z jego zwłokami stała w kościele św. Rafała w Wilnie. Dużo ludzi na jego pogrzeb z Rykont jechało...

Dzisiaj w kościele i dookoła majestatyczna cisza. Msze św. celebrowane są w niedziele. Ksiądz mieszka w sąsiednim przysiółku. W razie „nagłej potrzeby” można go wezwać przez telefon. Na drzwiach kościoła zawieszona jest kartka, wskazano numer telefonu komórkowego księdza.

Rozmawiam z Józefą Łozowską w czerwcu Anno Domini 2005. A więc – i czerwcowych, i majowych nie bywa – zapytuję. Nie bywa? Ale ludzie tu i w polu, i w zagrodzie, i pod dachem domu mają swego Pana Boga i swoją Matkę Boską. Krzyż duży, świeżo ustawiony w samym centrum Rykont. Świadczy wymownie, że ludność tutejsza z kusym nie jest w zgodzie. A u nich, w zagrodzie Łozowskich, to i „swoja-swojska” Matka Boska jest. Syn wyrzeźbił. Dużo różnych rzeźb wyrzeźbił. Proszę obejrzeć – zaprasza. Złota rączka. A ten kot nad bramą wiodącą do domu, to też jego pomysł i jego robota. Żadnych nauk artystycznych nie ukończył, to u niego „samo z siebie”. I gospodarny bardzo – mówi Łozowska z poczuciem matczynej dumy.

Czy pamięta z tamtych czasów pana Podoleckiego, który religię miał wykładać w sąsiednich Łoździanach i Kiemieliszkach? Jak przez mgłę. Stary już był bardzo, zwłaszcza w jej, dziecka, oczach. Zdaje się, że to on książkę pisał o tej całej „wojnie” w Rykontach, o ludziach, kościele, ale chyba tej książki nie skończył. Czy pamięta dziennikarza Józefa Mackiewicza, który tu przyjeżdżał i tę „wojnę religijną” opisywał później w wileńskim „Słowie”? Może go tu i widziała, ale nie kojarzy. Dużo różnych ludzi tu wtedy przyjeżdżało, ważnych i ważniejszych, bo tyle szumu z tą „wojną” było. To co w „Słowie” ludzie czytali, mówili, że sprawiedliwie tam pisano...

Kościół – perełka renesansu

Tylko kościół, sam kościół w Rykontach, piękny, starodawny, ze swymi cudownymi freskami wewnątrz, stoi na wzgórzu, cichy i spokojny. Szumią na jego dachu wiatry jesienne i lecą liście z drzewa. Widział to 300 razy. Bo trzysta lat już stoi i widział też różne jeszcze dziwy. Może się smuci trochę, ale wie, że to minie – kończył swój reportaż Józef Mackiewicz.

Do Rykont grupy turystyczne jakoś się nie kwapią, chyba, że tylko ktoś „uświadomiony w temacie”. Przed wojną przyjeżdżali częściej. Kościół, jego architektura wabiły tu wielu. Świątynia ta, będąca „upartym gotycyzowaniem w dobie renesansu” przyciągała uwagę znawców wielkiego formatu. Budziła ona zachwyt profesora USB Mariana Morelowskiego, dużo i często fotografował ją Jan Bułhak. Za setki lat istnienia kościół ulegał wielorakim przeróbkom.

Bo trzeba wiedzieć, że „te Rykonty” w dawnych dobrych czasach, w okresie Wielkiego Księstwa Litewskiego miały status dworu, były we władaniu możnego rodu Talwoszów.

W 1585 roku Adam Talwosz (według innych źródeł – razem z Mikołajem Talwoszem) zbudował tu piękny zbór kalwiński. Wzniesiono go na wysokim wzgórzu – w tym samym miejscu, gdzie stoi obecnie katolicki kościół rykoncki. W krypcie tego kościoła pochowano później jego fundatora (fundatorów). Wcześniej, w samym sercu Rykont zbudowano kalwińską kaplicę. Opisał ją w 1555 roku zwiedzający Litwę włoski dostojnik kościoła reformowanego P. Vergeri.

Później dwór w Rykontach przejęli Ogińscy. W 1688 roku kanclerz litewski Marcjan Ogiński przekazał zbór ojcom dominikanom z Trok. Według prof. Mariana Morelowskiego, z tego czasu (XVII w.), a może nawet wcześniejszego, pochodzą przeróbki, które odebrały kościołowi cechy najpóźniejszego gotyku wileńskiego drugiej połowy XVI w. Przekształcenia w duchu tzw. „polskiego renesansu” zaznaczają się niezwykle ciekawie i pięknie w attyce przysłaniającej w części szczyt fasady. Jest to charakterystyczna dla Ziemi Wileńskiej odmiana miejscowa attyki krakowsko-lubelskiej z końca XVI w. i pierwszej połowy XVII w.

W gotyckim wnętrzu kościoła o czterech filarach zachowały się nietuzinkowe malowidła ścienne ze scenami Męki Pańskiej pędzla Jana z Janowicz z 1668 roku, którego sygnaturę przy odnawianiu kościoła w 1931 roku odkrył artysta malarz K. Kwiatkowski.

Łożył na te malowidła hojnie właściciel Rykont, kanclerz Marcjan Ogiński. Naturalnie, nie zapomniał i o tym, by takoż siebie w tym kościele uwiecznić – w pełnej chwale i sławie pod postacią portretu z herbem własnym.

W kościele są ponadto cenne obrazy z XVIII i XIX w. Te z XVIII w. pojawiły się z okazji kolejnej przeróbki świątyni.

Dawniej w rykonckim przybytku bożym był rzadkiej piękności obraz N. M. Panny, uważany przez okolicznych mieszkańców za cudowny. Odpusty i przywileje nadał mu papież Klemens XIII. Gdzie się później podział, trudno dziś dociec. Dużo na ten temat krąży różnych legend, która z nich „prawdziwa” – któż może wiedzieć...

Dzwonnica obok kościoła pochodzi z XIX w.

Nie tylko Ziuk „zawinił”...

Może bardziej „zawinił” drzewiej kanclerz litewski Marcjan Ogiński. Bowiem odkąd zbór kalwiński przekazał trockim dominikanom, zaczęły w tym kościele „dziać się dziwne, niesamowite dzieje”. Pisał o tym historyk reformacji J. Łukaszewicz w swoim dziele wydanym po niemiecku pt., „Geschichte der Reformierten Kirchen in Litauen”. Powołuje się on tam na rękopis jakiegoś podróżnika, który w 1699 roku odwiedził Rykonty i spisał swoje wrażenia. Otóż, według tamtego XVII-wiecznego turysty, „jakimś niesamowitym trafem”, nowi właściciele rykonckiego kościoła, ojcowie dominikanie, nie byli w stanie odprawiać tu nabożeństw. Ze strachu. Bo jakoś dziwnie każdy z nich bardzo szybko schodził z tego świata. Doszło w końcu do tego, że kościół rykoncki bardzo długo stał „w stanie bezczynnym”, nabożeństwa odprawiano w budynku dworskim, gdzie było „bezpiecznie”.

Tak to „kalwiński Bóg” wymierzał karę katolikom. Morał stąd taki, iż bogaci, znamienici zawsze mieli więcej szczęścia. Bo i cóż zawinili biedni mnisi? Wszak to Ogiński zbór kalwiński katolikom przekazał, a jednak kostucha progi jego dworu starannie omijała.

W 1812 roku, po drodze z Kowna do Wilna, zatrzymał się w Rykontach Napoleon. Podobnie jak i świętą Ankę w Wilnie, tak i ten tu kościółek wódz Wielkiej Armii miał ochotę przenieść na dłoni do Paryża. Ale nie wyszło mu. Bo nie w tym kierunku było. Musiał jechać dalej i jeszcze dalej, aż do Moskwy, gdzie miał zgubić całe swoje dostojeństwo wojskowe, bo zapomniał zabrać z sobą strażaków.

Rykonty wzmiankował w swojej słynnej powieści „Wojna i pokój” Lew Tołstoj.

Takie to są „te Rykonty”.

Cicho tu, ładnie, spokojnie. Czasem w południe można spotkać kogoś „trocha podpiwszy”. To z przyczyny zawiedzionej lokalnej patriotycznej dumy. Lecą obok sznurem autokary, wycieczki – do Kowna bądź do sąsiednich Trok. Na Rykonty – nikt nie zwraca uwagi...

Alwida A. Bajor

Wstecz