Portrety

Dziewczyna będąca w drodze

Olga Generałowa: lat 23; stan cywilny – wolna; wykształcenie – drugi rok studiów na wyższej uczelni; wykonywany zawód – studentka; zainteresowania – teatr, taniec, literatura, poezja; rysopis...; cechy szczególne... itp.

Reżyser Rimas Tuminas, kierownik Teatru Małego w Wilnie jest wielce popularnym i wziętym twórcą nie tylko na Litwie. Śledząc jego twórczość trafiam na artykuł o gościnnym wystawieniu, z okazji świąt, przez jego zespół eksperymentalnej sztuki w Kownie. Wśród nazwisk aktorów wzrok wyłapuje: „Olga Generałowa”. Zaraz, zaraz, czy to nie ta Ola ze szkoły im. Sz. Konarskiego, która przed kilku laty dała się poznać jako laureatka konkursów „Kresy” oraz krasomówczego? Więc nie były przypadkowe jej nastoletnie sukcesy. W pamięci szukam osoby, która mogłaby mi dać jej dzisiejsze namiary. Któż, jak nie Oli polonistka, pani Anna Gulbinowicz, mnie poratuje. Pani Anna, oczywiście, pamięta swoją „gwiazdę” i zaraz w swych starych notesach znajduje telefon...

Ola Generałowa jest dziś studentką drugiego roku Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru na kierunku reżyserii teatralnej, jest w grupie u mistrza Rimasa Tuminasa. Ma 23 lata, więc już wypadałoby zbliżać się do mety studiów, a ona dopiero na drugim roku... Cóż, dość długo „szła” do swego teatru... Pierwsze spotkanie z Melpomeną pamięta doskonale: był to teatr pani Ireny Rymowicz, na którego przedstawienie Olę zaprowadziła mama. Sześcioletnia Oleńka była oczarowana. Bajka „Żołnierz i królewna” jest dla niej najpiękniejsza do dziś. Po powrocie do domu Ola nie ustawała w naleganiu, by mogła pójść do teatru nie jako widz, lecz aktorka. Kiedy wymogła na mamie to pójście do pani reżyser, usłyszała, że... może przyjść, ale dobrze by było, by dzieci było więcej. Więc Ola namówiła kilka koleżanek i już mogła chodzić na próby do Teatru. Teatr jest dla niej zawsze z dużej litery. Wcale nie dlatego, że pragnie być gwiazdą. Teatr – to twórczość, szansa na stworzenie obrazu świata, który może przemówić do widza. Nie uważa, że teatr kogoś zmieni czy wychowa. Wystarczy, że człowiek ujrzy, niczym w zwierciadle, sytuację, usłyszy dialog i się zastanowi, odbierze przez pryzmat swoich uczuć i wrażliwości to, co odbywa się na scenie. Może słowo czy sytuacja ze sceny obudzi w nim dotąd drzemiące emocje, myśli, zmusi do usłyszenia, zobaczenia, reakcji i to jest najważniejsze. W imię tego warto pracować.

Jej pierwsza rola u pani Rymowicz, to był piesek w bajce... „Żołnierz i królewna”. Potem były inne, nie tak ważne. Liczyło się to, że mogła być na próbach (nie tylko swoich, ale też starszych kolegów), żyć teatrem. Po lekcjach codziennie tam szła. Na szczęście nauka jej się lekko dawała i mama nie miała powodów, by jej tego teatru żałować. Teatr, zresztą, pomagał jej się doskonalić. Dzięki niezwykłej intuicji pani Gulbinowicz do wyszukiwania wśród uczniów tych, z iskrą bożą, Ola brała udział w konkursie recytatorskim „Kresy”, była jego laureatką. Startowała w olimpiadzie języka polskiego oraz konkursie krasomówczym w Polsce.

Ola niewątpliwie ma nieprzeciętne zdolności do języków: dziś biegle posługuje się polskim, litewskim, rosyjskim, angielskim i włoskim. Jako uczennica brała udział w republikańskiej olimpiadzie z języka litewskiego i zajęła II miejsce w republice. To nie tylko jej zasługa, ale też wymagającej nauczycielki pani Kecoriene. Wracając myślami do tak bliskich lat szkolnych, z prawdziwym zachwytem mówi o swoim wychowawcy (od V do XI klasy) panu Kazimierzu Karpiczu. Był dla uczniów wspaniałym starszym kolegą, którego autorytet - w każdej dziedzinie (nauczyciel znał się nie tylko na swoim przedmiocie – matematyce, ale też sztuce, literaturze i wielu, wielu innych rzeczach) był niepodważalny. Kiedy odszedł ze szkoły, urządzili cichy protest – przemilczeli całą lekcję (mieli akurat litewski i pani Kecoriene musiała uciec się do pomocy pani dyrektor, by wyjaśnić, o co im chodzi). Jeszcze jedno wydarzenie ze szkoły zapamięta chyba na bardzo długo. W klasie drugiej napisała swój pierwszy wiersz o misiu i nauczycielce. To nie był zwykły wiersz – Ola z zeszytu zrobiła małą książeczkę, upiększyła ją rysunkami. Był to wyraz jej dziecięcej miłości do nauczycielki... Pani książeczkę zaniosła do pokoju nauczycielskiego i pokazała koleżankom. Czym się chciała pochwalić? Zdolną uczennicą, miłością, jaką ta ją darzy? Ola miała wielki żal do swej pani, że jej uczucie zostało wystawione na pokaz. Ten bolesny dla małej dziewczynki cios nie zniechęcił jednak jej do pisania wierszy. Literaturę, poezję kocha prawie tak jak teatr. Bardzo lubi Baczyńskiego. Nie może wyjść z podziwu, jak poeta potrafił w tak strasznym i okrutnym świecie wojny, trwać wypełniony dobrocią i miłością... Może jest jej tak bliski dlatego, iż wierzy, że piękno i miłość uratują świat. Chociaż nie jest jej obcy młodzieńczy maksymalizm i awangarda, jest przekonana, że teatr nie musi stawiać na pierwszy plan brutalności życia, lubować się grzebaniem w ciemnych zakamarkach naszych dusz, lecz promować piękno... Wiersze nadal pisze. Teraz nie tylko po polsku, ale też po litewsku i angielsku... Może w przyszłości wyda jakiś tomik. Przed laty, jako uczennica należała do polskiej sekcji Związku Pisarzy Litwy, brała udział wraz ze starszymi kolegami w poetyckich imprezach w Polsce, jej wiersze znalazły się w zbiorku „Wschód nad Rossą”...

Po zdobyciu matury postanowiła wprowadzić w swym życiu „duże zmiany”. Pożegnała się nie tylko ze szkołą, „Świtezianką” (w tym zespole tańczyła kilka lat i taniec nadal jest ważny w jej życiu jako jeden ze środków wyrazu i nie jest wykluczone, że w pracy reżyserskiej jeszcze go wykorzysta), teatrem „u kolejarzy”, sekcją literatów... Rozpoczynała życiorys nastoletni jako studentka Uniwersytetu Wileńskiego na wydziale litewskiej filologii. Niestety, nowa kartka w życiorysie nie dawała jej satysfakcji. Po dwóch latach już wiedziała, że to nie jest jej droga. Próbowała studia połączyć z twórczością: poprzez konkurs trafiła do telewizji na miejsce asystentki prowadzącego audycję „VRS kamera”. Przez rok była na ekranie. Owszem, może to niejednej dziewczynie zaimponować: oglądają cię widzowie całego kraju, poznają na ulicy... Ale to było jeszcze nie całkiem to, czego szukała. Lepiej się czuła, gdy pożegnawszy uniwersytet została zatrudniona w wytwórni, która robiła reklamę (Ola pracowała również jako modelka, jej sylwetka widniała na ogromnych plakatach w mieście), realizowała autorskie pomysły. W tej pracy już mogła się wykazać twórczymi pomysłami. Jednak nadal marzyła o poważnej twórczości. Na co się zdobyła? Ano, ku przerażeniu mamy i babci (babcia Maria i mama Anna są najbliższymi jej osobami) postanowiła na wzór romantycznych dziewiętnastowiecznych bohaterów udać się w świat, by poznać ludzi i życie poza opiekuńczymi ścianami domu. Wyruszyła na „podbój” Europy. Praktycznie całą ją poznała w ciągu roku koczowniczego życia. Dzięki koleżeńskim kontaktom i dorywczej pracy mogła poznawać to europejskie życie od podszewki... I chociaż spotkała wielu wspaniałych przyjaciół i nawet tak mało nam znany kraj jak Portugalia przestał być dla niej nic nie mówiącym konturem na mapie, od pierwszego do ostatniego dnia wiedziała, że to wszystko: ci ludzie i miasta są tymczasowe, a jej miejsce jest na Litwie i w Wilnie. Ta europejska eskapada może też po to jej była potrzebna, by nie wątpić, że tak jest.

Po roku wróciła... Skierowała swe kroki do Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru. Nie przeraził jej konkurs – 10 osób na jedno miejsce. Swoją grupę nabierał reżyser Rimas Tuminas. Konkurs twórczy: deklamacja utworu, przedstawienie scenki i pisemna praca – interpretacja poszły jej całkiem dobrze. Zdawała na aktorstwo. Po interpretacji wezwał ją do siebie pan Tuminas i zaproponował reżyserkę. O tym mogła myśleć tylko w najskrytszych marzeniach. Dziś jest na drugim roku. Zajęcia z teorii ustępują w większej mierze ćwiczeniom: głosu, tańca... Są pierwsze próby reżyserki... Z dyskusji, wymiany zdań, spierania się racji rodzi się coś, co może stać się ważne nie tylko dla ciebie – twórcy, ale też innego człowieka, innych ludzi, którzy zechcą twoje przesłanie odczytać... W Akademii, na próbach spędza całe dnie. Tym dzisiaj żyje. Wierzy, że to jest jej droga... Znalazła ją i kroczy coraz bardziej pewnie. Na Litwie mamy praktycznie dwie kobiety-reżyserki, których nazwiska się liczą: Dalia Tamulevičiute i Angelika Cholina. Czy marzy się Oli powtórzenie ich sukcesu? Powtórzenie – nie. Chce iść swoją drogą: pracować, pracować i... dotrzeć do widza - jego świadomości, uczuć.

Janina Lisiewicz

Wstecz