Z galerii naszych Czytelników

Kobieta spełniona

… I szczęśliwa. Tak można z pewnością powiedzieć o pani Leonilli Łastowskiej. I dodać jeszcze: kobieta nieprzeciętna. Lekarz z zawodu, z duszą poetki i artystki. Pomimo obowiązków rodzinnych i zawodowych, przez całe życie miała potrzebę udzielania się społecznie, robienia dobrych uczynków bliźnim. Jednakże w codziennym kołowrocie obowiązków i trosk nie zgubiła, a zachowała do dziś - radość życia, życzliwość wobec otoczenia i dystans do rzeczy przemijających. Jest piękną kobietą o dziewczęcej sylwetce, ujmującym uśmiechu i bystrym spojrzeniu mądrych oczu. Nie zważając na… osiem krzyżyków, które w roku mijającym przyjęła z pogodą i z właściwym sobie poczuciem humoru. Żartuje, że własnych lat nie ukrywa, ale i nie rachuje. A ludzie, patrząc na tę uroczą kobietę, zapewne myślą sobie, że tym własnym wiekiem po prostu ich kokietuje.

Znamy panią Łastowską w redakcji jako naszą aktywną czytelniczkę, a przed pięciu laty pisaliśmy o niej na prośbę innych czytelników „Magazynu Wileńskiego”. Tym razem - z okazji pięknego jubileuszu, o którym również przypomnieli nam sympatycy naszego pisma – chcielibyśmy, razem z naszą rozmówczynią, streścić to, co uważa za ważne w swoim życiu.

Od wielu lat wilnianka, urodziła się w 1925 roku w powiecie oszmiańskim, w parafii Graużyszki. Jej rodzice Jan i Józefa Łastowscy byli właścicielami folwarku Łostaje. Jako siedmioletnią dziewczynkę ojciec oddał ją do Żeńskiej Szkoły Powszechnej im. Królowej Jadwigi przy ulicy Królewskiej w Wilnie. Po jej zakończeniu, tuż przed samą wojną została gimnazjalistką, ale zmuszona była przerwać naukę na trzy lata. Świadectwo dojrzałości otrzymała w Oszmianie, już za nowej władzy. Studia wyższe podjęła w Leningradzie, w pięcioletnim Instytucie Weterynarii. Wybrała tę uczelnię ze względów materialnych, chociaż bardziej jej się chciało leczyć ludzi niż zwierzęta, a tak naprawdę marzyła… o aktorstwie. Tu, na weterynarii, poznaje Jerzego, swego przyszłego męża. Po cichym ślubie kościelnym w Narwiliszkach (w stronach rodzinnych pani Leonilli) jako młodzi specjaliści zostają wysłani do pracy w obwodzie briańskim w Rosji, do miejscowości Komaryczy. W 1952 roku pani Leonilla zostaje kierowniczką międzyrejonowego laboratorium serologicznego oddziału briańskiego. Po śmierci Stalina, dzięki staraniom męża, przyjeżdżają w 1954 roku na Litwę, do Solecznik i odtąd ich życie i praca zawodowa związane będą z tą miejscowością. Mąż w ciągu szeregu lat kieruje Solecznicką Rejonową Lecznicą Weterynaryjną, a pani Leonilla podejmuje tu pracę w dziale diagnostycznym.

Ogółem służbie zdrowia oddała 45 lat, w ciągu których zebrało się sporo podziękowań, dyplomów i nagród - za twórczy i sumienny stosunek do tego, co robiła. Przez całe życie dokształcała się na różnych kursach szkoleniowych, nieraz kilkumiesięcznych: w Charkowie, Mińsku, Wilnie, Kownie; odbywała specjalizacje i staże zawodowe. Najdłużej pracowała w charakterze lekarza-laboranta Solecznickiego Szpitala Rejonowego; 18 lat kierowała laboratorium tego szpitala, była kierowniczką laboratorium diagnostyki klinicznej i bakteriologii, członkinią rady rejonowej lekarzy-laborantów. W wieku, gdy się należy już człowiekowi zasłużony odpoczynek, w ciągu 17 lat była jeszcze czynna w zawodzie.

Wychowywała dwóch synów, awansowała zawodowo, udzielała się społecznie. Cztery lata była członkiem Rady Związków Zawodowych Litwy, członkiem Republikańskiego Komitetu Pracowników Medycyny; siedem lat – przewodniczącą Solecznickiego Rejonowego Komitetu Związków Zawodowych; członkiem, a później – przewodniczącą rejonowej Rady Kobiet; członkiem towarzystwa „Wiedza”. Do dziś należy do Polskiego Stowarzyszenia Medycznego na Litwie, z okazji jego 15-lecia otrzymała dyplom za aktywny udział w pracy stowarzyszenia. W latach 1949 – 54 opublikowała szereg prac z dziedziny diagnostyki laboratoryjnej. Była uczestniczką I i IV Światowych Kongresów Polonii Medycznej, z czego jest niezmiernie dumna.

Zawsze, w każdym okresie życia towarzyszyła pani Leonilli twórczość artystyczna. Zamiłowanie to, jak mówi, odziedziczyła po ojcu, człowieku naonczas wykształconym, który umilał czas sobie i innym, organizując po majątkach przedstawienia sceniczne. Pani Leonilla należała początkowo do zespołu dramatycznego przy rejonowym domu kultury. A kiedy w 1987 roku powstał Folklorystyczny Zespół Pieśni i Tańca „Solczanie”, nie tylko przez szereg lat śpiewała w nim sopranem, ale też pisała dla zespołu wiersze, którymi przedstawiała solczan podczas występów gościnnych w Polsce, wypełniała nimi przerwy między poszczególnymi numerami i które w pewnym sensie stanowią kronikę zespołu. Związana z nim była przez niemal piętnaście lat. Z okazji jubileuszu 15-lecia „Solczan” pożegnała się z nimi, otrzymując podziękowanie od władz rejonowych za wieloletnie krzewienie i propagowanie kultury polskiej w tym zespole.

Najważniejsze – mówi pani Leonilla – że się miało w życiu „mocne zaplecze”: udany związek małżeński, rodzinę. Mąż Jerzy (który już nie żyje i którego tak bardzo jej brakuje już oto 13 lat), rozumiał aspiracje małżonki, jej zamiłowanie do twórczości artystycznej. Sam kochał sztukę w każdej postaci, często razem z żoną brał udział w koncertach i festiwalach. Udali im się synowie, którzy, podobnie jak rodzice, pracują w dziedzinie medycyny. Starszy, Paweł, jest lekarzem-anestezjologiem w Szawlach; tak samo młodszy, Jan – w Solecznikach. Młodszy syn jest na razie kawalerem „do wzięcia”. Starszy podarował pani Leonilli wspaniałą synową i wnuczkę Julkę, którą babcia wprost ubóstwia. Nie może narzekać: ma od synów należytą troskę i szacunek…

Cóż więcej człowiekowi do szczęścia potrzeba? Chyba tylko zdrowia niezawodnego, czego pani Leonilli, z okazji pięknego Jubileuszu, życzymy na długie jeszcze lata. Jak również tego, by kłopoty ją omijały.

Helena Ostrowska

Wstecz