„... aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”

O wieloznaczności wyrazów i polskim pochodzeniu

Mimo że dzisiejsza rozmowa o wieloznaczności wyrazów ma być jak najbardziej poważna, zacznijmy ją od dowcipów językowych, których źródłem jest właśnie owa wieloznaczność.

Mój kolega przełożył wczoraj całego Balzaka, Dickensa i Tołstoja. Na inną półkę.

Nasi zjazdowcy zjechali najdalej od wszystkich. Na sam koniec tabeli.

Ogromna trybuna była nabita. W butelkę.

Petent wyciągnął z sytuacji wniosek, a z kieszeni banknot.

Kolejny mówca budził podziw i widownię.

Reżyser X ostatnio nakręcił aż dwa zegarki.

– Pana córka jest piękna jak poezja. – O tak, trudno ją wydać.

– Czy pani córka nie wychodzi czasem za mąż? – Tak, czasem wychodzi, ale zawsze wraca.

– Kowalski, do jakiej rodziny należą palmy? – Do bogatej, panie profesorze.

Lekarz do pacjenta: Niech pan chodzi wcześnie spać. Ja sam kładę się spać z kurami. – Panu doktorowi to dobrze, ale skąd ja wezmę kury?

– Szczęściarz ten Ford. Ciągle jeździ samochodem! – No, niezupełnie. Przecież przyszedł na świat.

– Dlaczego zamykasz oczy podczas picia? – Bo mi lekarz powiedział, żebym nie zaglądał do kieliszka.

Nowobogacki w księgarni:

– Proszę coś do czytania.

– Coś lekkiego?

– Niekoniecznie, mam samochód przed sklepem.

We wszystkich powyższych przykładach mamy do czynienia z wieloznacznością wyrazów (wychodzić z domu i wychodzić za mąż, ogłosić drukiem, czyli wydać tomik poezji i wydać za mąż, czasem w znaczeniu przypadkiem i czasem w znaczeniu niekiedy, przełożyć w znaczeniu przetłumaczyć i przełożyć w znaczeniu przemieścić itd.) bądź wieloznacznością zwrotów frazeologicznych (chodzić spać z kurami, zaglądać do kieliszka).

Wieloznaczność wyrazów jest zjawiskiem powszechnym w leksyce i występuje we wszystkich bodaj językach. Wynika ono z właściwości umysłu ludzkiego. Człowiek szuka podobieństwa tego, co nowe, do tego, co jest mu znane, ma swą nazwę. Wieloznaczność, zwana też w językoznawstwie polisemią, jest zjawiskiem niewątpliwie pozytywnym, podobnie zresztą, jak wszelkie inne prawa, którymi rządzi się język. Dzięki wieloznaczności język nie jest przeładowany nowymi wyrazami, a my, jego użytkownicy, nie musimy obciążać pamięci ich mnogością. Czyż nie jest to prawdziwym dobrodziejstwem?

Przyjrzyjmy się kilku wyrazom. Dom to budynek przeznaczony na mieszkania, na pomieszczenia dla zakładów pracy, instytucji; mieszkanie, miejsce stałego zamieszkania; rodzina, domownicy; ogół spraw rodzinnych, domowych, gospodarstwo domowe; ród, rodzina, dynastia; instytucja państwowa, społeczna, np. dom dziecka, dom kultury. Wieloznaczny (polisemiczny) wyraz iść może znaczyć: poruszać się przy pomocy nóg; być w ruchu (o mechanizmach, np. o zegarach); postępować w jakiś sposób; dążyć do jakiegoś celu itd. Słownik języka polskiego podaje aż 12 różnych znaczeń tego wyrazu.

Pokój to stosunek między państwami, które nie prowadzą ze sobą wojny; układ o zakończeniu działań wojennych między państwami prowadzącymi wojnę; spokój, stan wypływający z braku trosk i kłopotów; część mieszkania lub innego lokalu oddzielona ścianami od innych pomieszczeń. Do dziesięciu albo i więcej różnych znaczeń mają rzeczowniki dusza, interes, strona, droga, czasowniki trzymać, mieć, liczyć. Przykłady takie można mnożyć i mnożyć.

Według profesora Andrzeja Markowskiego, w ostatnich latach neosemantyzacja, czyli wzbogacanie się wyrazów o nowe znaczenie, stała się bardzo żywa w polszczyźnie. Nowe znaczenia powstają zarówno wskutek wewnętrznego rozwoju znaczeń wyrazów polskich, jak i zapożyczeń znaczeń wyrazów z języków obcych. Polski wyraz szczęki w ostatnich dziesięcioleciach zaczął oznaczać nie tylko część ciała człowieka lub zwierzęcia, ale i pewien typ straganów na bazarach czy też ulicach, których, notabene, sporo mamy w Wilnie. Ludzie starszego pokolenia ucząc się w szkołach otrzymywali promocję do następnej klasy. Dziś już się chyba przyzwyczaili do innej promocji, czyli lansowania i reklamowania towaru (najczęściej gorszego gatunku) w wielkich sklepach. Plastikową torbę, bez względu, czy są na niej jakieś napisy i reklamy, czy nie, nazywamy reklamówką.

Używając wyrazów wieloznacznych musimy pamiętać, że nie wszyscy muszą znać będące w użyciu danego środowiska znaczenie danego wyrazu, co może prowadzić do nieporozumień. Na Wileńszczyźnie można się zetknąć z dość osobliwą polisemią niektórych słów. Wyraz haniebnie nie ma nic wspólnego z hańbą. Rodowity mieszkaniec Wilna czy też okolic nie zdziwi się, słysząc, że w tej sukience, choć jest haniebnie ładna, obojętnie jest wychodzić na pole, czy do żywioły, bo dziś jest haniebnie zimno. Nie zdziwi się bo wie, że haniebnie znaczy bardzo, a obojętnie to niebezpiecznie, z kolei żywioła (albo żywiołka) to bydło domowe. Inna sprawa, kiedy te regionalizmy nasi dziennikarze traktują jako pełnoprawne składniki języka literackiego. Nasz polski dziennik kilkakrotnie pisał o pierogach zamiast o kołaczach. Kiedyś nawet zdobył się na tytuł: Świąteczny pieróg. Pierogi, jako rodzaj nadziewanych gotowanych klusek, zazwyczaj używane są w liczbie mnogiej (bo kogo nasyci ta jedna kluska?), więc ten tytułowy świąteczny pieróg – to prawdziwy humor, szkoda, że niezamierzony.

Wieloznaczność wyrazów zazwyczaj nie sprawia nam kłopotu, bowiem z kontekstu rozumiemy, o co chodzi. Kiedy słyszymy o tym, że Adam Małysz bije rekordy (czego życzymy mu również w tym roku), to ze wzruszenia i radości głośno bije nam serce, niemal tak, jak kiedyś biły dzwony na krakowskim rynku podczas przysięgi Kościuszkowskiej. Bywa jednak, że z kontekstu nie możemy wywnioskować, o jakie znaczenie wyrazu chodzi. A chodzi mi w tym wypadku o bardzo znane, często używane wyrazy, takie jak na przykład: Polak, Polacy, Litwin, Litwini. Problem polega na tym, że wyrazy te oznaczają dwa różne pojęcia: narodowości i obywatelstwa. Owszem, pojęcia te są zbliżone, jednak różne oznaczają treści. Czy sympatyczny czarnoskóry piłkarz, który przed paru laty otrzymał obywatelstwo polskie, jest i czuje się Etiopczykiem czy Polakiem?

My, mieszkający na Kresach Polacy, nigdy nie mieliśmy kłopotów z określeniem swojej tożsamości narodowej. Zawsze wiedzieliśmy, kim jesteśmy. Jednakże, skoro wyraz Polak oznacza obecnie obywatela Polski bez względu na jego narodowość, a Polacy, mieszkający poza jej granicami są Litwinami, Francuzami, Amerykanami polskiego pochodzenia, albo też mający polskie korzenie, to może jednak nie bardzo wiemy, kim jesteśmy? Nawet Jan Paweł II, choć podczas wizyty na Litwie bardzo serdecznie odniósł się do mniejszości polskiej, zwrócił się do nas jako do Litwinów polskiego pochodzenia. Określenie to jest bowiem w powszechnym użyciu.

Z dwuznacznością wyrazu Polak zetknęłam się osobiście. W 1993 roku jako uczestniczka kursu polonistycznego miałam okazję słuchać wykładu pana Jarosława K. o współczesnej literaturze polskiej. Nawet nie muszę zaglądać do konspektu. Pamiętam go dobrze, bowiem niektóre zagadnienia naświetlane były zbyt jednostronnie, a w sumie – niezgodnie z prawdą. Chodziło mianowicie o wyolbrzymione przedstawienie antysemityzmu polskiego. Po wykładzie podeszłam do wykładowcy mówiąc, że mnie jako Polce wykład ten sprawił wielką przykrość, bo należało mówić również o tym, że Polacy ratowali Żydów, przy tym wielu przypłaciło to własnym życiem. W odpowiedzi usłyszałam, że ja jako Litwinka nie mogę odczuć tego wstydu za swych rodaków, który czuje on, Polak. Muszę tu dodać, że pan Jarosław K. nie jest narodowości polskiej. Tak więc oboje byliśmy Polakami inaczej – on z racji obywatelstwa, ja z racji narodowości.

Przyznam, że nie bardzo rozumiem, co oznacza polskie (czy też inne) pochodzenie. Bo tak samo dobrze oznaczać może człowieka, którego dalecy przodkowie byli Polakami, a on sam już nie zna języka, historii, kultury kraju przodków, zna i kocha tę ojczyznę, w której się urodził, jak i tego, którego rodzice są Polakami, a i on sam za takiego się uważa, bo wychowany został w duchu polskości. Zna i posługuje się językiem polskim, emocjonalnie związany jest z kulturą polską, tyle że mieszka poza krajem. Tak więc określenie polskie pochodzenie nie jest precyzyjne. Zwłaszcza że jest stosowane również wobec ludzi innej niż polska narodowości. Polska prasa niejednokrotnie pisała o Romanie Polańskim jako o Żydzie polskiego pochodzenia. Wydaje mi się, że jeśli polskie pochodzenie ma oznaczać związek z tą narodowością, to o amerykańskim reżyserze Polańskim należałoby raczej pisać jako o pochodzącym z Polski. Niedawno honorowy konsul RP w Izraelu pan Heev Baran mówił o „ludziach w Izraelu polskiego pochodzenia”. Chodziło nie o mieszkających tam Polaków, lecz o niegdysiejszych obywateli polskich narodowości żydowskiej, którzy wyjechali bądź też byli zmuszeni po 68 roku do wyjazdu z Polski. Zresztą określenie ludzi narodowości żydowskiej jako Izraelczyków polskiego pochodzenia słyszałam w telewizji i czytałam w prasie polskiej niejednokrotnie. Co więc znaczy to polskie pochodzenie i z czym jest związane? Z miejscem urodzenia człowieka? Jego narodowością? Narodowością jego przodków? Rosyjski profesor Piotr Kapica uważa Marię Curie-Skłodowską za uczoną rosyjską, ponieważ pochodziła z Imperium Rosyjskiego.

Język rosyjski jest pod tym względem bardziej precyzyjny: na określenie narodowości i obywatelstwa ma dwa różne wyrazy: russkij i rossijanin.Russkij oznacza człowieka narodowości rosyjskiej, rossijanin – obywatela lub mieszkańca Rosji. W języku polskim takiego rozgraniczenia nie ma. Owszem, jest urzędowe wyrażenie obywatel polski, jednak nie jest ono w powszechnym użyciu. Widocznie Polacy nabawili się alergii na ten wyraz jeszcze w okresie PRL, kiedy to zwroty grzecznościowe pan, proszę pana oceniane były pod kątem klasowym, a więc jako niepożądane i zamiast grzecznościowego pana i pani byli grzecznościowi obywatele i obywatelki.

Łucja Brzozowska

Wstecz