Dzieci skrzywdzone przez los

DOM ODZYSKANEJ NADZIEI

Gdy pewnego grudniowego dnia zawitaliśmy do Domu Dziecka w So-lecznikach, dało się tu już zauważyć pewne akcenty zbliżających się Świąt. Najbardziej jednak uwagę naszą przykuły pomysłowo wykonane pocztówki świąteczne, zawieszone na jednym z licznych na piętrze stoisk. Przeczytaliśmy, że akurat trwa konkurs dla wychowanków Domu na samodzielnie zrobione kartki bożonarodzeniowe. Nagrody – pieniężne: od 10 do 20 litów. W odpowiedzi na pewne moje zdziwienie dyrektor pan Antoni Jankowski tłumaczy: wychowankowie powinni się uczyć dysponowania pieniędzmi. A jak tego się nauczą, nie mając grosza przy duszy, nie mieszkając w normalnej rodzinie?..

Zresztą, od założenia tej instytucji, która niedawno święciła swój dziesięcioletni jubileusz, głównym celem jej szczupłego zespołu jest przygotowanie wychowanków do przyszłego samodzielnego życia. Oprócz nauki w szkole, powinni też posiąść inną wiedzę, którą może dać rodzina: nauczyć się niezbędnych czynności bytowych, kultury obcowania, odpowiedzialności względem innych itd. Chłopcy, gdy opuszczą kiedyś ten Dom, usamodzielnią się, nie powinni się stronić od drobnych napraw czy robót „męskich”, dziewczynki – powinny stąd wyjść z podstawowymi nawykami gospodyń domowych. Dlatego wychowankowie, mimo że spożywają posiłki w miejscowej stołówce, mają również do swej dyspozycji pięknie urządzoną kuchnię z obszernym stołem. Tak przyjemnie jest w słotny jesienny wieczór razem z wychowawczynią upiec prawdziwą domową szarlotkę i przy szklance herbaty po prostu posiedzieć, porozmawiać o tym, o czym się rozmawia w każdej rodzinie.

Pod tym kątem właśnie wszystko tu jest pomyślane, również zagospodarowanie posiadanej powierzchni mieszkaniowej. Tę powierzchnię stanowi jedno piętro, które samorząd rejonowy wynajmuje w zespole budynków Szkoły-Internatu dla Dzieci Specjalnej Troski, będącego w gestii administracji powiatu wileńskiego.

Zaglądamy do tzw. pokojów dziennych i sypialnych (po prawej stronie chłopięce, po lewej – dziewczęce), do biblioteki, sanitariatów, pralni. Są też tzw. pomieszczenia gospodarcze z szafami do sufitu, w których wychowankowie trzymają własną garderobę (mają również komody w pokojach sypialnych). Tu można sobie wyczyścić buty, wyprasować spodnie czy bluzkę. Pan Jankowski otwiera kolejno szafę po szafie. Myślałam, że chodzi mu o zademonstrowanie nienagannego porządku: ubranka poukładane jak pod linijkę. Ale się okazało, że co innego miał na myśli:

– Nasi wychowankowie wcale nie wyglądają „jak z sierocińca”. Są dobrze i modnie ubrani. Lepiej nawet od niektórych dzieci z normalnych rodzin. Ale tak ma być…

Podziwiamy porządek i czystość – nie wypucowane na przyjazd gości, ale utrzymywane tu stale. Meble, tapety – nie odrapane, nie zabazgrane, jak nowe, a pan Antoni mówi, że remonty dość dawno tu robione.

– Zdarza się, że ktoś coś zniszczy czy złamie. Nie wyznaczamy jednak za to konkretnej kary. Mówimy, że szkodę trzeba samemu naprawiać. Więc pod okiem wychowawcy winowajca będzie zniszczoną rzecz naprawiać, zabrudzone miejsce czyścić ściernym papierem, lakować… tak długo, aż usterka będzie mało widoczna. Następnym razem na pewno nie zechce tego powtórzyć…

Kiedy nie daję za wygraną i dalej „drążę” mojego rozmówcę, że jednak problemów dyscyplinarnych nie da się uniknąć w tak dużej rodzinie, jaką jest dom opieki, dyrektor oponuje:

– Po prostu nie mamy tutaj tak zwanych trudnych dzieci. Bo dom dziecka – to nie poprawczak. Są przecież specjalne instytucje, ukierunkowane na prostowanie wad dzieci problematycznych, pracuje z nimi duże grono różnych specjalistów. My takich możliwości nie mamy. Ale też nie mamy kogo „prostować”. Nasi wychowankowie najczęściej mieszkają tu od maleńkiego. Pochodzą przeważnie ze wsi, trafiają do nas onieśmieleni, zakompleksieni. Niemało trzeba włożyć wysiłku, by stali się podobni do swoich rówieśników z pomyślnych rodzin. Ale jakże przyjemnie jest zbierać pochwały pod ich adresem, przeważnie od opiekunów w Polsce, którzy goszczą ich u siebie w czasie świąt i wakacji: że są grzeczne, dobrze ułożone.

Tę troskę wychowawców o ich przyszłość starsze dzieci są w stanie pojąć i docenić. Nie wstydzą się swojego Domu, wręcz odwrotnie, dumne są z jego wyposażenia, z tego, że w nim mieszkają. Że mogą się uczyć w języku ojczystym, korzystać z wideo, komputerów, często jeździć do Polski, do Wilna na wycieczki, koncerty, do teatrów. Nawet chwalą się tym swoim kolegom w klasie. Bracia i siostry, pochodzące z jednej rodziny, cieszą się, że mogą być w tym Domu razem.

Właśnie takimi motywami kierowano się przed 10 laty, gdy zakładano podwaliny Domu, jedynego w swoim rodzaju na Wileńszczyźnie: żeby nie rozdzielać rodzeństwa i żeby „swoich” sierot – ze swego rejonu nie oddawać do różnych domów opieki w kraju, w których nie zawsze mogą pobierać naukę w języku ojczystym. Samorząd rejonu wziął na barki swojego budżetu utrzymanie pomieszczenia, wypłaty dla personelu, wyżywienie dzieci. Na resztę wydatków zdobywało się środki dzięki pomysłowości, zaradności, zapobiegliwości grona pracowników z kierowniczką, panią Danutą Jankowską na czele. Taki Dom, jaki jest dzisiaj, w dużej mierze powstał dzięki tej dzielnej kobiecie, jej macierzyńskiej trosce o dzieci skrzywdzone przez los. Włożoną tu jej pracę od trzech lat kontynuuje małżonek, Antoni Jankowski, pedagog wielce doświadczony i zasłużony dla oświaty polskiej na Litwie, legitymujący się ponad 50–letnim stażem pedagogicznym.

– To, co tu robimy – mówi pan Antoni – nie jest pracą. Bo z tymi dziećmi nie pracuje się, a żyje na co dzień – jak w rodzinie. Wychowujemy je, uczymy, martwimy się o nie, cieszymy z ich sukcesów. Tu nie można odsiedzieć określonych godzin i po powrocie do domu spokojnie odpoczywać. Tu się godzin nie liczy, a stale trzeba mieć się na baczności.

Obecnie w Domu Dziecka mieszka 32 dzieci w wieku od 3 do 19 lat, chociaż miejsc jest 40. Chodzi o to, że samorząd chce mieć miejsca rezerwowe. Na przykład, ubiegłym latem w ich rejonie zmarła pewna matka i Dom przygarnął trójkę jej dzieci. Wychowankowie w różnym wieku tworzą trzy grupy, tzw. rodziny. Oczywiście, rodzeństwa nie są rozdzielane i należą do jednej rodziny. Starsze dzieci pomagają młodszym: w utrzymaniu porządku i czystości ubrań, pomieszczeń, pościeli (tylko tę pierze praczka, bieżące przepierki dla siebie i młodszych robią starsi wychowankowie w automatycznych pralkach).

Dzień w Domu Opieki ma następujący rozkład. O 6. 30 pobudka (najmłodsi śpią nieco dłużej). Godziny powinno wystarczyć, by uporządkować pościel, umyć się, ubrać, zjeść śniadanie. I – wyjazd do szkół i przedszkola (mają pięcioro przedszkolaków) w towarzystwie wychowawcy, własnym mikrobusem, o którym wie już zapewne cała republika: jak to przed dwoma laty organizowano akcję na zakup tego przybytku. A najbardziej chyba dumny jest z niego pan Antoni: udało się! Zebrali na ten cel 90 tys. litów. Teraz ich 17-miejscowy volkswagen co dzień robi 5 rejsów: dwa rano i trzy wieczorem. Etat kierowcy opłaca samorząd. Obecnie te 3,5 kilometrów, o które oddalony jest Dom od centrum miasteczka – to żadna przeszkoda dla dzieci, nawet w mróz i niepogodę, zmniejszyła się liczba zachorowań – cieszy się pan Jankowski. A poza tym, mogą teraz co tydzień prawie jeździć do Wilna, na wycieczki, na różne imprezy kulturalne. W ubiegłym tygodniu – mówi pan Antoni – byliśmy na przedstawieniu „Śnieżka i siedem krasnoludków”. Oglądaliśmy balet „Jezioro łabędzie”, byliśmy w cyrku, gościliśmy w radiu „Znad Wilii”, w telewizji TV-3. A propos, wzięcie udziału przez wychowanków Domu w konkursach programu „Nomeda” zaowocowało trzema lodówkami – po jednej na każdą rodzinkę, dwoma stacjonarnymi rowerami treningowymi, komputerem. W przyszłą niedzielę pojadą do wileńskiej hali widowiskowej Siemens Arena na międzynarodowy konkurs tańców sportowych: udało im się otrzymać bezpłatne wejściówki.

Dopóki trwają lekcje w szkole, wychowawcy Domu Dziecka mają czas wolny. Po południu, od 16.00 do 18.00 odrabia się lekcje. Potem jest czas na czytanie, komputer, oglądanie telewizji, gry i zabawy, ulubione zajęcia. Wieczorem o 21 dziecięcy gwar milknie: wszyscy idą spać. Czuwają tylko dwie nocne nianie, które tu pracują na zmianę.

– Oprócz niań – mówi pan Jankowski – zatrudniamy czterech wychowawców, ja jestem piąty. Mamy jeszcze sprzątaczkę (przemiłą panią Danutę Szarkowską, która pełni tu raczej obowiązki gospodyni Domu i całego inwentarza, poznaliśmy osobiście). Pozostali pracownicy są na tzw. „ćwiartkach” etatów – samorząd dopłaca etatowym pracownikom szkoły-internatu, którzy nasz Dom obsługują: hydraulikowi, pielęgniarce, praczce. Krótko mówiąc: dość tanio kosztujemy samorząd. Nasz budżet wynosi 320 tysięcy, do tego „dorabiamy” dodatkowo jeszcze około 150: na wycieczki, bieżące remonty, klamki, zamki, lekarstwa, pampersy… Po prostu szukamy sponsorów, darczyńców. Bo tysiąca, który samorząd przeznacza na ubranie, obuwie dla każdego dziecka – nie wystarcza. Sporo rzeczy otrzymujemy z pomocy humanitarnej, poszczególne przedsiębiorstwa i prywatni dobroczyńcy ofiarują nam pościel, środki higieny.

Bardzo ceni sobie kierownik, jak i lokatorzy Domu, pomoc zaprzyjaźnionych rodzin w Polsce, które zapraszają do siebie dzieci na święta i wakacje. Już teraz dzieci się cieszą: święta i zimowe ferie – całe dwa tygodnie! – spędzą w rodzinach: 18 osób jedzie do Marzęcic k. Nowego Miasta, 5 – do Gdańska, inni – do Warszawy, Łodzi, Połańca. Wiosną, na Wielkanoc, wyjeżdżają na 10 dni. Latem – nawet na trzy miesiące, uczniowie starszych klas – na 1,5 – 2 miesiące.

Nie zawsze zapraszani są do rodzin starsi wychowankowie, którzy mają po 16-18 lat. Wiadomo, duże dzieci – duża odpowiedzialność. Jadą oni do krewnych lub zaprzyjaźnionych rodzin na terenie rejonu. W czasie świąt nikt nie zostaje w Domu Dziecka.

– Staramy się, aby w okresie świąt dziecko pobyło poza naszą instytucją – mówi kierownik. – W normalnych rodzinach kształtują się pewne nawyki bytowe, zachowania się, dzieci poznają życie „z bliska”. Z naszej strony powinna być jednak pewna kontrola: musimy wiedzieć, w jakiej rodzinie, w jakim domu nasz wychowanek będzie przebywać.

– Trudno przecenić korzyści z wyjazdów do Macierzy – uważa pan Jankowski. – Dziecko wraca wypoczęte i odprężone, i szczęśliwsze, bo otrzymuje w zaprzyjaźnionym domu więcej indywidualnej uwagi i troski. Wraca bogatsze o nową wiedzę o świecie i Polsce, bardziej ceni ten kraj, jest dumne ze swego pochodzenia. To są „duchowe” korzyści takich wyjazdów, które kiedyś w ich życiu zaowocują. Są też korzyści materialne dla naszego Domu: rodziny, które goszczą u siebie nasze dzieci, płacą za ich przejazd, karmią je, odciążając nasz budżet. Co więcej, dzieci wracają z prezentami: ubranka, obuwie, przybory szkolne.

Na pytanie: jak takie kontakty z rodzinami, darczyńcami powstają, pan Antoni odpowiada:

– A tak, jak się hoduje wazony. Wysadza się małą, delikatną flancę, chucha się na nią i dmucha, polewa, trzyma w cieple, aż się przyjmie i rozrośnie… Podobnie z ludźmi, rodakami z Polski: zapoznajemy ich z Wileńszczyzną, naszą sytuacją, a potem te kontakty pielęgnujemy… Muszę powiedzieć, że wiele mam osobistych znajomości i kontaktów, zawdzięczając temu, że tak dawno już pracuję…

W toku całej rozmowy pan Jankowski z wielkim szacunkiem mówi o wychowawcach Domu: Walentynie Pukiel, Grażynie Juchniewicz, Lili Sokołowskiej, Jerzym Nikitinie oraz tzw. pomocnicy wychowawców Natalii Balkiene.

– Bo kim jest tu wychowawca? – zapytuje dyrektor Domu i sam odpowiada: – Jest w jednej osobie matką i ojcem, lekarzem i psychologiem, prokuratorem i adwokatem. Wychowawca troszczy się o to, by nie urwały się kontakty dziecka z jego rodziną, krewnymi. Podobnie – z zaprzyjaźnionymi rodzinami, opiekunami spoza Domu. Dba o utrzymanie w czystości ubrań i obuwia, ich naprawę. Troszczy się o zdrowie i nastrój dziecka, o to, by jak najmniej odczuwało krzywdę, która je spotkała…

… Sieroty autentyczne i mające żywych rodziców, pozbawionych prawa tak się nazywać. Ale też dzieci, skierowane do Domu z powodu krytycznej sytuacji materialnej w rodzinie… Trafiają tu zastraszone i onieśmielone, by po upływie wielu miesięcy i lat zmienić się tak bardzo, że trudno je poznać… Jak w tej bajce o brzydkim kaczątku… Starają się i potrafią ładnie mówić po polsku, uczą się grzeczności, odpowiedniego zachowania się, obcowania z ludźmi. Wyzbywają się kompleksów, odzyskują zabraną im nadzieję, że są potrzebne, nabierają pewności, że świat również do nich należy.

Helena Ostrowska

Wstecz