Podglądy

Zwolnijcie, państwo nie jest waszą własnością!

„Państwo nie jest twoją własnością, skorumpowana władzo! Państwo to wspólne dzieło narodu!”. Zdesperowany sytuacją w kraju prezydent Valdas Adamkus zaapelował niedawno do uczciwych obywateli, by jak najczęściej przypominali o tym nieuczciwym politykom. Chętnie, ale nasuwa się pytanie: w jaki sposób? Sęk w tym, że uczciwi obywatele polityków mających uczciwość w głębokim lekceważeniu widzą tylko w szklanych pudłach. Im bardziej który z nich brzydzi się uczciwością, tym mniej jest dostępny dla narodu.

Jakże więc do nich przemówić, skoro na odległość docierania głosu zbliżają się do nas tylko raz na 4 lata, tuż przed wyborami? Już wiem… Należy, gdzie się tylko da, ustawiać opatrzone stosownym napisem gigantyczne billboardy z podobiznami polityków-aferałów. Wyobraźcie sobie ich fizjonomie wyłaniające się zza każdego zakrętu, a pod nimi napisy: „Państwo nie jest twoją własnością!”. I takie ostrzeżenia należałoby zamieszczać co krok. Mają politycy ulubione knajpy, gdzie załatwiają swoje szemrane geszefty. Nic prostszego niż witać ich tam ogromnymi plakatami: „Państwo nie jest…” itd. Mają służbowe komórki. Nietrudno sprawić, by zamiast wydzwaniać jakieś kretyńskie melodie, szeptały im ciepło acz stanowczo: „Państwo nie jest…”. Mają pulpity do głosowania. Niech przed każdym wciśnięciem guziczka wyświetlają im one to szczytne upomnienie. Jeden z pomysłów na to, jak ostrzegać polityków i puchnących z nadmiaru pazerności urzędasów przed zawłaszczaniem państwa podsunął mi właściciel miasta Wilna Arturas Zuokas. Na jego to bowiem zlecenie przed 1 września tu i ówdzie na słupach umieszczono świetlne sygnały w kształcie elipsy. Niby w imieniu uczniów dla kierowców. To cholerstwo miga na przemian – to na czerwono napisem: „zwolnij!”, to na zielono: „dziękuję”. Nie wiem, czy zmierzające do szkoły dzieciątka mają z tego novum jakiś pożytek, wiem za to na pewno, że kierowcy przez długi czas reagowali na nie gwałtownym hamowaniem z cyklu „ki diabeł?”. W sumie powodowało to zagrożenie dla okolicznych zmotoryzowanych i pieszych. Skutek odwrotny od zamierzonego. Ale pamiętajmy, że niektóre banalne na pozór wynalazki swoją genialność ujawniają zupełnie przypadkowo. Weźmy dla przykładu viagrę, która została wynaleziona jako lek kardiologiczny, a karierę zrobiła jako panaceum na problemy… tylko pośrednio związane z sercowymi. Tak też może być z tymi cholernymi sygnałami świetlnymi. Umieszczać takie migające elipsy w hotelu sejmowym, w rezydencjach polityków, w ich gabinetach, a nawet… w łazienkach. I niech ostrzegają: „Zwolnij! Państwo nie jest twoją własnością!”. Co prawda, bardziej prawdopodobne jest, że od tego nieustannego migania nasi władcy nabawią się raczej oczopląsu i lekkiego obłędu niż wyrzutów sumienia, ale co szkodzi spróbować.

Są i inne niebanalne pomysły. Pamiętacie, jak to w 1995 roku znany z szalonych projektów duet artystyczny – Christo i Jeanie-Claude Denat – ubrał w srebrzyste płótno i opasał niebieską szarfą berliński Reichstag. Proponowałabym przystroić w ten sposób wileński hotel Lietuva. Tylko płótno dałabym białe, a zamiast błękitnej szarfy, jak na klepsydrze, elegancki czarny napis – „Wilno i Wileńszczyzna nie są waszą własnością!”. Dlaczego hotel i dlaczego akurat ten? Bo jest duży i pięknie usytuowany – akuratnie naprzeciwko administracji wileńskiego samorządu i powiatu. Co mer Zuokas lub naczelnik powiatu Gibas spojrzą w okno – to memento będzie im waliło po oczach.

Może w ten sposób osiągnęlibyśmy więcej niż np. organizując wiece, na których domagamy się zwrotu należnej nam ziemi, a których uparcie nie zauważają nie tylko odpowiedzialni za ten proces decydenci, ale też litewskie media. W dniu, w którym prawie trzy tysiące oszukanych prawowitych właścicieli ziemi w Wilnie i na Wileńszczyźnie skandowało pod gmachem administracji stołecznego powiatu „hańba!”, wszystkie media ekscytowały się kilkuosobową grupką mieszkańców dalekiego Pakruojisu, którzy protestowali przeciwko podsuwanej im przez Duńczyków świni. Ściślej mówiąc – przeciwko planowanej w tym rejonie przemysłowej hodowli świń. Z litewskich mediów polskim wiecem zainteresował się jedynie wadzący się z każdą władzą dziennik Respublika… O, przepraszam, coś tam o tej akcji bąknęła też telewizja V kanał, ale chyba tylko po to, by w swojej relacji liczbę pikietujących „zredukować” do kilkuset osób. I nie dziwota, bo gdzie tam ziemskiemu problemowi do świńskiego? Taki tuczony przemysłowo wieprzek nie tylko bowiem cuchnie, ale też haniebnie zatruwa środowisko. Bez ironii. To prawda. Problem jednak w tym, że zagrabiona prawowitym właścicielom ziemia też może narobić nielichego smrodu. Nie tylko na skalę kraju. Organizatorzy „ziemskiego” wiecu już zapowiedzieli, że jeżeli w ciągu najbliższych trzech miesięcy sytuacja ze zwrotem ziemi nie ulegnie poprawie, a władze nadal będą ten problem lekceważyć, podobne akcje protestacyjne odbędą się przed budynkami ambasad państw UE, NATO i organizacji międzynarodowych. Poskutkuje czy nie, to inne pytanie, ale wstydu dla państwa trochę będzie, bo zawłaszczanie cudzego to nic innego jak ordynarna kradzież. Nie pokładałabym natomiast, wzorem przywódców naszych polskich organizacji, zbyt wielkich nadziei w Służbie do Badań Specjalnych, zadaniem której jest walka z korupcją. Nie liczyłabym też zbytnio na prezydenta Valdasa Adamkusa. Jeżeli bowiem chodzi o rewelacje wspomnianych służb, to mam wrażenie, że organy praworządności albo od razu oddają je na makulaturę, albo zawieszają w toalecie. Bo gdyby robiły jakiś użytek przynajmniej z połowy materiałów SBS, to kultura w naszych więzieniach wzrosłaby znacznie. A to za sprawą kulturalnych lokatorów. Bądź co bądź, politycy i urzędnicy, nawet kantując własne państwo i obywatela, używają bardziej kulturalnych metod (może poza merem Zuokasem) niż osobnicy, których znakiem wyróżniającym są niskie czółka, golone pały, brak szyi i kije bejsbolowe. Jeżeli zaś chodzi o stanowisko prezydenta, pewnie oświadczy, że ci, którzy ograbiają nas z ziemi to są „brzydkie i niegrzeczne chłopaki”, ale obawiam się, że nic z tego nie wyniknie. Pakruojskich przeciwników wieprzków też pocieszył, że „żaden biznes nie może być realizowany ze szkodą dla otoczenia i ludzi”. Ale trzeba być kompletnym durniem, by uwierzyć, że to słuszne skądinąd twierdzenie naszego prezydenta zrobi jakiekolwiek wrażenie na Duńczykach czy wieprzkach, a już tym bardziej na pakruojskich władzach lokalnych, które są temu świńskiemu biznesowi przychylne. Z prezydentem nie liczy się u nas nawet kundel z kulawą nogą. Obawiam się, że dlatego właśnie przoduje on w rankingach popularności. Nasz sponiewierany przez inną władzę obywatel po prostu się z nim solidaryzuje, dlatego mu współczuje i go lubi.

Ale co nam pozostaje w walce o swoje? No chyba tylko przypominanie naszym władcom, co jest, a co nie jest ich własnością. Aż do skutku. Na przykład, na należącym do Kristiny Brazauskiene hotelu Crowne Plaza Vilnius umieściłabym upomnienie dla premiera: „Ten hotel jest twoją własnością, państwo – nie!”. Co prawda kwestia własności Crowne Plazy nadal cuchnie nie słabiej niż przemysłowa hodowla świń, ale wszystko wskazuje na to, że jego zawłaszczenie (nazwijmy rzecz po imieniu, bo czy można nazwać kupnem przejęcie czegoś dzięki protekcji, w dodatku za ułamek prawdziwej wartości?) zostało już państwu premierostwu darowane. Co prawda, zarówno premier jak i pani premierowa zostali nawet przesłuchani przez prokuratora na okoliczność prywatyzacji tej nieruchomości, ale jako… świadkowie. Nasza Temida wymaga chyba poważnych badań psychiatrycznych, skoro osoby podejrzane o konflikt interesów i nadużycia występują we własnej sprawie w roli świadków. I chyba zeznania tych „świadków” nie były dla państwa premierostwa zbyt obciążające, skoro obserwujący ten cyrk doświadczeni prawnicy oświadczyli, że sprawę tego feralnego hotelu można odłożyć ad acta. Pozostaje jeszcze tylko kwestia przeprosin szefa rządu za to, że był zmuszony do randki z prokuratorem. Choć niewinny, przeżył to ciężko. Skarżył się potem mediom, że nigdy się nie spodziewał, iż będzie musiał tłumaczyć się w prokuraturze, on, który 50 lat uczciwie spędził na litewskiej scenie politycznej. Naprasza się na bis czy jak? Nie wiem tylko, czy zostały nam jeszcze jakieś interesujące obiekty do sprywatyzowania przez panią Kristinę? Zresztą szkoda, żeby taki polityk marnował się w naszym mikroskopijnym kraiku. Po skończeniu kadencji premier może być naszym najlepszym towarem eksportowym. Oddajmy go na jaki intratny urząd międzynarodowy. Tylko na tym zaoszczędzimy. Chłop obrotny, żona pyskata, to wezmą sobie choćby i pół świata.

Ale a propos dyskomfortu, jaki może odczuwać polityk zmuszony do kontaktu z prokuratorem. Okazuje się, że nieraz warto go przeżyć. Przekonał się o tym eksprezydent Rolandas Paksas, z którego koledzy-politycy najpierw uczynili zdrajcę sposobiącego się do sprzedania państwa Ruskim, potem przez kilka miesięcy szczuli jak wściekłego psa, by w końcu z piętnem hańby przegonić z urzędu prezydenta i oddać pod opiekę prokuratora. I znów skutek odwrotny od zamierzonego – w tym miesiącu Sąd Najwyższy uwolnił Paksasa z zarzutu ujawnienia tajemnicy państwowej. Decyzja sądu jest ostateczna. To był ostatni obalony przez sąd poważny zarzut wobec byłego prezydenta. Jedyny, który się ostał do dziś, to ten, że w trybie przyśpieszonym nadał litewskie obywatelstwo najhojniejszemu sponsorowi swojej kampanii wyborczej Jurijowi Borisowowi. Przypomnę, że w trakcie procesu impeachmentu zarzucano mu jeszcze (poza tym obywatelstwem i zdradą państwowej tajemnicy) zaangażowanie się w prywatne przedsięwzięcia biznesowe. Zarzut tego zaangażowania sąd obalił już dawno. Wniosek – prezydent Paksas został odsądzony od czci i wiary oraz wysadzony z prezydenckiego fotela za to bzdurne obywatelstwo. Gdy teraz porównuję te grzechy z wybrykami innych polityków, Paksas jawi mi się jako wzór cnót wszelkich. I na logikę należą mu się teraz przeprosiny za ten inkwizycyjny proces, który mu zgotowano w Sejmie. Przynajmniej ze względu na jego elektorat, który czuje się wystawiony do wiatru. Okazało się bowiem, że ten potwór-Paksas to wytwór wyobraźni jego wrogów. Ale nasi politycy nie znają słów „przepraszam” czy „pomyłka”. Sytuacja jest jednak dość niezręczna, więc żeby tę niezręczność jakoś zatuszować, z Paksasa czyni się pośmiewisko, a z orzeczenia sądu – cyrk. Pamiętacie scenę z kultowego filmu „Sami swoi”, jak to Pawlak, procesujący się z Kargulem o kota, wyjeżdżając do sądu dostaje od teściowej granat. „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – perswaduje staruszka wzdragającemu się przed takimi metodami zięciowi. Nasi władcy zachowują się „toczka w toczkę”. Nieważne, jaka była decyzja sądu, sprawiedliwość i tak została po ich stronie.

„Impeachment jest decyzją polityczną i nikt go nie anulował” – obwieścił przewodniczący Sejmu Paulauskas zapytany, jak to teraz będzie z Paksasem, skoro okazał się niewinny? Intelektualna kolubryna konserwatystów Rasa Juknevičiene powiedziała więcej: „decyzja Sądu Najwyższego pomoże Paksasowi jedynie uniknąć odpowiedzialności karnej”.

Cóż, chrzanu nie przetrzesz, baby nie przeprzesz… Szczególnie takiej.

Wniosek z powyższego: Temida w naszym kraju jest nie tylko durnowata, ale też robi za popychadło polityków. A wyroki odtąd będzie ferować Sejm. I będzie to sąd najwyższy i ostateczny… Nawet bym w to uwierzyła, gdyby nie nasze cudowne dziecię, gdyby nie nasz „abonent” kochany, któremu akurat decyzje Sejmu zwisają i dyndają poniżej pasa jak kilo kitu na agrafce.

Okazuje się, że Sejmem można nastraszyć prezydenta, ale na pewno nie mera. I co z tego, że komisja sejmowa badająca przypadki domniemanej korupcji w samorządzie uznała, że karmiony łapówkami przez grupę przedsiębiorstw Rubikon group tajemniczy „abonent” i nasz mer Zuokas – to ta sama osoba? Co z tego, że Sejm zaaprobował wnioski tej komisji, po czym zaczął naciskać na samorząd, by coś z tym fantem… przepraszam „abonentem” zrobił? Ano nic z tego. W dniu, gdy Sejm obradował nad wnioskami komisji, Zuokas siedział w Szwecji i raczył sobie dworować za pośrednictwem prywatnej strony internetowej: „Dowiedziałem się – pisał, – że szacowny Sejm przegłosował, iż jestem krokodylem i należy mnie zamknąć w zoo”. Dalej było coś o tym, że biedny chłopak padł ofiarą zemsty, sądu kapturowego i takie tam tere-fere.

Od tego czasu mijają dni i tygodnie, Zuokas urzęduje sobie przez nikogo nie niepokojony. A Sejm wyszedł na zbiorowego durnia, z którym byle watażka stołeczny liczy się tyle, co duński hodowca świń z litewskimi zwolennikami chowu ekologicznego. Nic dziwnego, że nasze parlamęty zepchnęły ten cuchnący problem z powrotem do samorządu. A co, skoro może Sejm ferować wyroki, to może i samorząd. Niestety, opowiadający się za dymisją Zuokasa radni w 51-osobowej radzie nie są w stanie zebrać głupich 17 podpisów pod interpelacją do mera (na marginesie: radni Akcji Wyborczej Polaków na Litwie podpisali ją jako pierwsi, o czym media milczą jak o wspomnianym wiecu). Osobiście nawet się tej interpelacji boję. Bo „abonent” to nie Paksas. On tak pokornie nie ustąpi. Nie należy do ludzi brzydzących się żadnymi metodami, by „sąd sądem, a sprawiedliwość była po jego stronie”. Jedyna nadzieja w prezydencie. Może ten uczciwy człowiek przekona swojego niedawnego pupila, by nieco zwolnił, bo Wilno nie jest jego własnością… Chociaż, obawiam się jednak, że jest.

Lucyna Dowdo

Wstecz