„Jesteście duchową częścią mojego narodu”

Z Jerzym Bahrem, Ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej na Litwie rozmawiamy o jego wrażeniach z pobytu na placówce w Wilnie, o przyszłości Litwy, zaletach Litwinów i dorastaniu społeczności polskiej, a także o pięknym darze, jaki zostawi w parafii w Rudziszkach.

Panie Ambasadorze, przykro nam, że Pan nas opuszcza, w dodatku przed zakończeniem kadencji, tym niemniej chcielibyśmy pogratulować nominacji na stanowisko szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Dziękuję.

Jest Pan doświadczonym dyplomatą. Pełnił Pan misje dyplomatyczne w Bukareszcie, Moskwie, Kaliningradzie, na Ukrainie, w Turkmenistanie. Trudno Pana zaskoczyć, zadziwić. Ciekawi jednak jesteśmy, czy pobyt na placówce w Wilnie przyniósł Panu jakieś nowe interesujące doświadczenia bądź spostrzeżenia?

W swojej pracy, dokądkolwiek jadę, nastawiam się na specyfikę tego kraju. Tym niemniej z dyplomacją jest trochę tak, jak ze zdjęciami robionymi przez satelitę. Czym bliżej powierzchni, tym więcej widać szczegółów. To samo mogę powiedzieć o Wilnie, z tym, że od samego początku miałem świadomość wielkiej jego specyfiki. Należy Litwę postrzegać z dwóch punktów widzenia: pierwszy to ten, że mamy do czynienia z normalnymi międzypaństwowymi stosunkami dyplomatycznymi, o tyle specyficznymi, o ile niepodległość litewska jest niepodległością świeżą, po traumie, jaką stanowił komunizm. Ale jest i drugi punkt widzenia: przed nami kraj, którego związki z Polską są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Mówię o przeszłości, ale też o tych, którzy tutaj zostali, o ich losie. To także musi być brane pod uwagę. Te dwie optyki nawzajem się przeplatają, czasami to jest równoległe, czasami coś na siebie nachodzi i powstaje bardziej skomplikowana sytuacja. Ale w sumie ktoś, kto chce zrozumieć ten kraj, musi to uwzględniać. Utwierdza mnie w tym przekonaniu fakt, że inni, na przykład moi koledzy dyplomaci, ciągle się na to natykają i jest to dla nich swego rodzaju zaskoczeniem.

Czy mówi Pan o polskich dyplomatach czy o przedstawicielach innych krajów?

Nie, chodzi mi o inne kraje. My tę historię znamy, a z ich ust często słyszę zdumione: „Och, myśmy nie wiedzieli o tym, że tutaj kamienie mówią po polsku”. Odpowiadam, że dla nas to jest oczywiste. Taka specyfika.

W rozmowie sprzed trzech lat powoływaliśmy się na jednego polskiego dyplomatę, który powiedział, że Wilno jest dla Warszawy jedną z najtrudniejszych placówek dyplomatycznych. Właśnie ze względu na zaszłości historyczne i obecność licznej polskiej społeczności. Wówczas Pan zgodził się z tym tylko częściowo. Jak Pan to widzi po kilku latach, przed zakończeniem kadencji?

Sądzę, że Litwa z punktu widzenia dyplomacji jest trudnym krajem. W innych mamy do czynienia właściwie tylko z tą pierwszą rozbudowaną funkcją, chociaż musimy się też opiekować wszystkimi Polakami, którzy się w danym kraju znajdują. Najświeższym tego przykładem były tragiczne wydarzenia w Azji Południowo-Wschodniej: można było obserwować, jak bardzo nasze placówki były w to wszystko zaangażowane - w pomoc poszkodowanym, ofiarom. Dramatyczne okoliczności, ale one czyniły to, co należało do ich funkcji.

Tak, ale tam chodziło o wydarzenia tragiczne. Nam raczej nie grozi tsunami, ale w każdej chwili może wyniknąć sytuacja, gdy na przykład polska mniejszość uzna, że została pokrzywdzona, poszkodowana i będzie oczekiwała na jakąś reakcję placówki dyplomatycznej.

Tak, tu ta czujność powinna być stale zachowana. Mogę powiedzieć, że jest to bardzo dobry (z punktu widzenia działalności dyplomatycznej) poligon do ćwiczeń. Chociaż nie chciałbym namawiać na ten poligon kogoś bardzo młodego, kto by w ogóle nie miał rozeznania w naszej służbie. To byłoby dość trudne. Ale świadczy to jednocześnie o tym bagactwie i o tej specyfice, o którą Państwo pytali.

Mamy nadzieję, że nie zabiera Pan ze sobą z Wilna jakichś przykrych doświadczeń.

Dla mnie pobyt tutaj jest przede wszystkim doświadczeniem bogatym i bardzo radosnym. Nasza praca jest tak różnorodna, że trudno mówić, iż to było pasmo jakichś sukcesów. Wcale tego tak nie widzę. Jednak owe lata mnie ubogaciły wewnętrznie, zawodowo i (co sprawia mi szczególną radość) jako Polaka. Wielokrotnie powtarzałem i powtarzam, że natykamy się tutaj na ludzi, od których Polski można się uczyć. I jest to bardzo piękna lekcja.

Gdy w poprzednim wywiadzie rozmawialiśmy o tym, że włada Pan wieloma językami, powiedział Pan, że uczy się ich, by lepiej poznać sąsiadów. Język litewski Pan, przyjeżdżając tu, już znał. Czy podczas pobytu na placówce w Wilnie poznał Pan lepiej Litwinów?

Tak, na pewno. Mieszkanie w jakimś kraju i codzienny kontakt z jego obywatelami każdego człowieka wzbogaca. Zawsze przywiązywałem ogromną wagę do uczenia się języków sąsiadów. Na przykład, od półtora roku poświęcam bardzo dużo czasu na naukę języka czeskiego. I było bardzo trudno przekonać moje środowisko zawodowe, że nie uczę się po to, żeby - mówiąc brutalnie - przejąć placówkę w Pradze. Mało kto mi uwierzył.

Czeski będzie, którym z rzędu opanowanym przez Pana językiem?..

Siódmym.

Jesteśmy pełni podziwu...

W tej sytuacji (śmieje się) zawsze trzeba pamiętać o Michale Korybucie Wiśniowieckim, który znał wiele języków, ale w żadnym podobno nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Sama nauka języków jest tylko pierwszym krokiem ku poznawaniu ludzi, narodu.

Powróćmy więc do Litwinów. Czy pobyt w tym kraju w jakiś sposób wpłynął na ich postrzeganie przez Pana?

Nie. Od wczesnej młodości stykałem się z ludźmi, którzy mi dużo o Litwinach opowiadali, więc powiem nieskromnie, że w pewnym stopniu znałem ich mentalność. I to się potwierdziło. Jednego nie wiedziałem, że są tak fatalnymi kierowcami. Sposób, w jaki traktują samochody jest niebezpieczeństwem dla narodu jako populacji. To, że Litwin jest przysłowiowo uparty, ma swoje dobre strony, ale upór na drodze może spowodować tragedię. Na przykład, zdarza mi się, że ktoś próbuje rozklekotanym autem ze mną się ścigać. I gotów jest wygrać, chociaż ja wcale nie zamierzam z nim rywalizować.

To chyba świadczy, że Litwini są ambitni...

Ale to jest zagrożenie. Nie dalej jak dziś czytałem o krwawym żniwie na litewskich drogach. I gdyby mnie ktoś zapytał o radę dla rządzących, powiedziałbym, że należy to jakoś uregulować poprzez edukację połączoną z przepisami, a nawet karami.

W tej kwestii całkowicie się z Panem zgadzamy, ale czy w jakiś sposób zmieniło się Pana ogólne postrzeganie Litwinów jako narodu, państwa?

Nie. Uważam Litwinów za takich, którzy potrafią porządkować własny dom, czyli państwo. A ponieważ jest to państwo małe, przypuszczam, że za jakieś kilkanaście lat będzie ono pod wieloma względami lepiej urządzone niż Polska. Co prawda zawsze można użyć kontrargumentu, że łatwiej jest ustawić kraj, który ma trzy i pół miliona mieszkańców niż ten, który ma trzydzieście osiem. To nie ulega wątpliwości. Tym niemniej, widzę logikę w rozwoju tego kraju. Chociażby w tym, jak Litwini traktują swoją infrastrukturę. To zresztą było widoczne już na początku lat dziewięćdziesiątych. W każdym razie, podczas mojego pobytu tu jedynie umocniłem się w przekonaniu, że Litwini są dobrymi gospodarzami.

A jak się Panu podobają nasi politycy?

Nie wypada mi się na ten temat wypowiadać, ale skoro to pytanie już padło... Wydaje mi się, że jakość litewskich elit politycznych, zarówno na Litwie jak i we wszystkich innych krajach, jest porównywalna.

Nawet w obliczu tego, co się u nas od paru lat dzieje?

Mnie nic nie dziwi i nie uważam, by tu się działy jakieś nadzwyczajne rzeczy. Nadzwyczajne być może było doświadczenie impeachmentu. To był pewien rodzaj niebezpiecznego zakrętu, z którego Litwa wyszła bezkolizyjnie. Myślę, że Litwini w tej sytuacji zdali egzamin z demokracji. Chodzi mi o mechanizmy wychodzenia z kryzysu. Poza tym, wszyscy jesteśmy na początku drogi, uczymy się zarówno niepodległości jak i demokracji.

Teraz chcielibyśmy porozmawiać na temat naszej polskiej społeczności. Na początku swojej kadencji mówił Pan dokładnie tak: „marzyłbym sobie, by mniejszość polska tutaj - kiedy można i trzeba - przemawiała jednym głosem”. Działo się to w czasie, gdy, trzeba przyznać, nie bardzo nam się to udawało. Związek Polaków na Litwie borykał się z kryzysem, zaś inne polskie organizacje działały w rozsypce. Czy w tej kwestii coś się zmieniło? Jak Pan to ocenia jako osoba, która nas jako społeczność, nie wątpimy, uważnie obserwuje?

Odnoszę wrażenie, że ta przestrzeń ostatnio się poszerzyła, uporządkowała i została już kilkakrotnie sprawdzona. Takim sprawdzianem dla zbiorowości są różne wybory, inne momenty, które wymagają zebrania ludzi razem i pokazania, że potrafią przemawiać jednym głosem. Otóż z mojej perspektywy widać, że dzisiaj sytuacja jest naprawdę inna. I jest to zasługa wiodących organizacji, a być może też zrozumienia, że konflikty przynoszą szkodę każdej zbiorowości, a mniejszości w danym kraju - szczególnie. Mniejszość i tak ma do odrobienia większą „pracę domową” niż inne zbiorowości. Gdy się w dodatku okazuje, że we własnym środowisku jest ktoś, kto w jakiś sposób przeszkadza, to jest bardzo niedobre.

Mówiąc o naszej polskiej zbiorowości na Litwie często używa Pan określenia - my. Bardzo nam schlebia, że Pan się tak z nami utożsamia.

Mówię - my, bo mam świadomość, że Polacy tutaj są duchową częścią mojego narodu. Gdybyście natomiast zadali mi pytanie z punktu widzenia obywateli Republiki Litewskiej, na pewno bym jako pierwsze zadanie postawił nie tylko lojalność wobec tego państwa, ale też umiejętność znalezienia się w nim, cenienia go, korzystania z jego instytucji i wzbogacania sobą tych instytucji. Jednak doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie tylko od Polaków zależy, czy będą się czuli lepszymi obywatelami. Chodzi także o to, by to państwo uznawało tę społeczność za prawdziwe bogactwo i otwierało się przed nią. Ale to jest proces...

I wymaga działań obustronnych...

Zgadza się, ale mam nadzieję, że wiele idzie w tym kierunku. Byłem świadkiem, jak ten proces się posunął i dzisiaj sytuacja pod wieloma względami jest zdrowsza.

Wracając do naszej polskiej społeczności, jak Pan uważa, czy za Pana kadencji stała się ona bardziej dojrzała, czy też zastygła zarówno w swoich zaletach jak i wadach?

Wasze dojrzewanie nie ma żadnego związku z moją kadencją...

Nam chodzi o ocenę człowieka, który nas widział przed czterema laty i teraz...

Powiedziałbym raczej, że to ja dojrzałem przyglądając się tej polskiej zbiorowości... I ucząc się. Myślę, że nauczyłem się wielu rzeczy. Ale w sumie na pytanie o dojrzewanie dopowiedziałbym – tak. Jednak, odpowiadając na to pytanie, trzeba uwzględnić pojawienie się „trzeciego” czynnika, mianowicie Unii Europejskiej. O ile (to jest moje odczucie) zbiorowość polska dojrzała z punktu widzenia współistnienia z Litwinami, o tyle chyba jeszcze nie postawiliśmy sobie pytania: co to znaczy być mniejszością w kraju, który jest członkiem Unii? Oraz jakie skutki może mieć to, że wszyscy jesteśmy w Unii? Podam prosty przykład, który dokładnie dotyczy Waszej zbiorowości: przez wiele lat stawialiśmy, jako jeden z priorytetów, wzmocnienie intelektualne mniejszości, to znaczy dążenie do tego, by jak najwięcej osób zdobywało wyższe wykształcenie. Elementem tego było dokształcanie się w Polsce. W efekcie, ta młodzież często zostawała w Polsce, a Wasza zbiorowość mogła na tym zyskać tylko w sposób pośredni. Natomiast, na dobrą sprawę tego, o co Wam chodziło, ten proces nie gwarantował. Staraliśmy się ten proces odwrócić pomagając młodzieży, która wybiera studia na Litwie albo popierając ideę powołania filii polskiego uniwersytetu tutaj. To zresztą jest coś, o co naprawdę warto walczyć. Dzisiaj młody człowiek po studiach może zostać już nie tylko w Polsce, ale też we Włoszech, Portugalii czy Norwegii. A czynniki, które go będą tam zatrzymywać, zostaną zwielokrotnione. Zresztą, dotyczy to również młodych Litwinów. I tu powstaje kwestia, co uczynić, żeby przyszłość tutaj – na Litwie – była dla młodych atrakcyjna. Rozumiem, że jest to rozmowa bardziej na tematy gospodarcze, ale uważam też, że Litwa jest krajem bardzo przyszłościowym. Nad tym się jednak trzeba zastanawiać, bo nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że to przyciąganie młodzieży do innych krajów może być tak mocne i tak różnorodne.

Może obecność naszych elit intelektualnych w innych krajach będzie sprzyjała prowadzeniu lobbingu na rzecz naszych spraw, może ci ludzie będą tam naszymi rzecznikami?

Przyjmuję ten argument. Przestrzeń między państwami kurczy się i czasem nieważne jest, czy ktoś na stałe mieszka w Wilnie, czy powiedzmy, dwieście kilometrów dalej. Tak zresztą jest w całej Europie. Na przykład w Belgii można spotkać wielu Hiszpanów, którzy tam pracują i nie czują się przez to w mniejszym stopniu Hiszpanami. Jednak, by dojść do jakichś sukcesów (mówię o mniejszości), potrzebny jest lobbing prowadzony tu, w kraju. Nie zrobi się go z zewnątrz. Zainteresowanie, nawet stałe, Waszymi sprawami z Polski pozostanie zainteresowaniem z zewnątrz. To nie to samo, gdy przyjedzie polski poseł z Warszawy i będzie zabiegał o jakiś problem dotyczący mniejszości, i gdy o wasze prawa będzie walczył poseł Polak, wyuczony tu, na Litwie, doskonale znający język i realia. Ciężar gatunkowy lobbingu tego Polaka, z punktu widzenia państwa litewskiego, będzie większy i bardziej się będą z nim liczyli niż z gościem. Uważam, że macie tu do załatwienia wiele spraw, których wyliczanie sobie darujemy, bo wszyscy je dobrze znamy, a do tego potrzeba elity, która potrafi o nie walczyć.

Panie Ambasadorze zostawia Pan na Litwie, a dokładnie kościołowi parafialnemu w Rudziszkach, piękny dar - obraz Matki Boskiej „Leśnej”. Niech Pan nam trochę o tym obrazie opowie.

Mam zwyczaj w każdym państwie, gdzie pracuję, dawania obrazu ołtarzowego jako podarunku dla kościoła rzymskokatolickiego. Tak było we wszystkich tych krajach, które Państwo wymienili.

Czyli dar w postaci obrazu jest ustanowioną przez Pana tradycją?

Tak. Jest to współdziałanie rodzinne, gdyż moja siostra jest malarką. Bardzo dobrą malarką. Nauczyła się tej sztuki będąc konserwatorem zabytków – właśnie portretów, szczególnie barokowych i renesansowych. I od tej umiejętności naprawiania przeszła do malowania, to znaczy kopiowania. Dlatego w licznych kościołach w krajach, gdzie rezydowałem, jak też w Polsce i w Stanach Zjednoczonych, gdzie siostra mieszka, wiszą jej obrazy religijne. Właściwie, tylko takie maluje.

Czy jest to talent odkryty dopiero w waszym pokoleniu, czy ma to po przodkach?

Ma ten talent po naszym Ojcu - śp. Andrzeju Bahrze. I tym razem zostawiam w Wilnie nie obraz siostry, tylko obraz pędzla mojego Ojca. Był taki malarz Piotr Stachiewicz, który tworzył w końcu XIX i na początku XX wieku. Namalował on m. in. cykl obrazów Matki Boskiej i jednym z nich jest obraz „Leśnej”. Ojciec w 1938 roku stworzył jej kopię. Uznałem, że ten obraz, który jest dla mnie najdroższą pamiątką po Ojcu, pasuje do zielonej Litwy. Ponad rok temu oddałem wizerunek do fachowego odrestaurowania, zamówiłem odpowiednie ramy. I można powiedzieć, że w ten sposób mój Ojciec, który nigdy nie był na Wileńszczyźnie, po pierwsze – będzie, po drugie - zostanie na zawsze. To mi też sprawia satysfakcję.

Czy Pana Ojciec miał jakieś wykształcenie związane ze sztukami pięknymi?

Nie, z zawodu był architektem, ale już jako dziecko zarabiał malowaniem obrazków, które sprzedawał na ulicy w Krakowie.

Dlaczego na miejsce dla tego obrazu wybrał Pan akurat Rudziszki?

Nie ukrywam, że decyzję o jego przekazaniu parafii w Rudziszkach poprzedziły poszukiwania, gdyż, jak już powiedziałem jest to dla mnie niezwykle droga i jedyna tego rodzaju pamiątka. Zacząłem więc szukać takiego miejsca, które by do niego pasowało swoim krajobrazem. I doszedłem do wniosku, że właśnie Rudziszki, leżące stosunkowo niedaleko od słynnych Trok, pasują. Nie ukrywam też, że chciałem ten obraz dać tam, gdzie, szczerze mówiąc, jest biednie. Bo zupełnie mi nie zależy na jakiejś „chwale”, na jakimś zamożnym miejscu. Tym bardziej, że poprzednie obrazy są w różnych pięknych obiektach, jak na przykład wspaniały wizerunek – symbol polsko-rosyjskiego pojednania – obraz Matki Boskiej Katyńskiej, który znajduje się w Moskwie, w katedrze rzymskokatolickiej. Uważam, że gdy chodzi o wartości religijne, trzeba być bardzo skromnym. Dlatego wybrałem miejscowość położoną nieco na uboczu, wśród pięknych lasów. Chciałbym, żeby ta urocza, jeszcze nie do końca odkryta okolica przekształciła się kiedyś w miejsce młodzieżowych obozów – polskich, litewskich, litewsko-polskich. I żeby Matka Boska „Leśna” była patronką tej młodzieży. Będę działał w tym kierunku, by nie była to akcja jednorazowa. Chodzi mi też o to, by ludzie obraz, że tak powiem, „omodlili”, by do niego przychodzili, traktowali jako swój, by im się kojarzył z ich własnym krajobrazem.

Wiemy, że Pan kocha, kolekcjonuje i naprawia drewniane przedmioty. Czy podczas pobytu na Litwie trafił się Panu jakiś wyjątkowy okaz?

O tak. Moje mieszkanie w Warszawie zawiera elementy z tych wszystkich krajów, w których mieszkałem - w postaci czy to obrazów, rzeźb czy innych przedmiotów. Są tam oczywiście i pamiątki wileńskie. Przede wszystkim w postaci wspaniałych palm, ale też obrazów i małych rzeźb. Muszę przyznać, że Litwa jest krajem głębokiego „rozumienia” drewna. To jest, między innymi, odpowiedź na wcześniej zadane pytanie, czy będąc tu nauczyłem się czegoś nowego o Litwie i Litwinach. Utwierdziłem się w przekonaniu, że prawdziwy Litwin to człowiek, który rozumie przyrodę w sposób bardzo szczególny i bogaty. Nieraz spotkałem się tu ze zjawiskami, które w zurbanizowanej Polsce byłyby nie do pomyślenia: sprzedając jakiś drewniany przedmiot ludzie mówili mi o nim tak, jak matka mówi o dziecku. Jest to jakby odnalezienie naszej pępowiny z przyrodą. Zresztą, dotyczy to nie tylko Litwinów. Kiedyś poprosiłem o zrobienie mi wileńskiego wieńca dożynkowego. Przygotowała to pani, która jest Polką. To było zachwycające! Nie przypuszczałem, że mogę dostać tak piękną naturalną rzecz. Tego się nie zdobędzie gdzie indziej.

Może żegnając się z Wilnem chciałby Pan naszym czytelnikom złożyć jakieś życzenia?

Staliście się mi tak bliscy, że życząc Wam, to tak jakbym sobie samemu życzył. A życzę, żebyście byli coraz światlejszą częścią tego społeczeństwa. Życzyłbym też, żebyście się bardziej umieli cieszyć. Nie chcę, by to zabrzmiało krytycznie, bo Polaków w Polsce też to dotyczy, wszystkim nam tej cechy brakuje. Widocznie tak silne były ciosy, które spotkały Was jako zbiorowość, że nawet gdy przyszły czasy łatwiejsze, przede wszystkim wolność, nie odnosi się wrażenia, że ludzie potrafią się cieszyć. Uwierzcie człowiekowi, który jest już trochę starszy i który się cieszy każdym dniem – nawet takim, gdy w porównaniu z dniem poprzednim jest mniej bólu, czysto fizycznego. Po tym, co przeszły nasze narody, obecny czas, na pewno wypełniony nowymi trudnościami, jest jednak błogosławiony. Chciałbym, by każdy zobaczył, że jednak można się w tym czasie odnaleźć. Tym bardziej, że Opatrzność Boska nad nami czuwa. A nad Wileńszczyzną roztacza się szczególna opieka Matki Boskiej Ostrobramskiej, która ma zresztą taką siłę, że wystarcza jej na całą Polskę, na całą Litwę.

Dziękujemy i za życzenia, i za otuchę. My zaś życzymy Panu powodzenia na nowym stanowisku, jak też tego... by Pan, przynajmniej troszeczkę, tęsknił do Wilna. Zaś sobie, jeżeli to wypada, życzymy egoistycznie, by był Pan teraz naszym ambasadorem w pałacu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

Bardzo będę się starał. Pragnę też skorzystać z okazji i zapowiedzieć, że chcę się z Polakami pożegnać na Rossie - w sobotę 26 lutego o godzinie 12.00 - i bardzo Wszystkich w tym dniu do odwiedzenia tego miejsca zapraszam.

Rozmawiali Lucyna Dowdo, Michał Mackiewicz

* * *

Drodzy Rodacy,

W najbliższych dniach kończy się moja misja jako Ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Litewskiej. Blisko cztery lata minęły tak szybko, że trudno jest uwierzyć w nieubłagany upływ czasu.

W pamięci pozostaną niezliczone wspomnienia i wzruszenie towarzyszące wielu – wielu wydarzeniom, w trakcie których spotykaliśmy się, przekazując sobie nawzajem radości i troski. W tym miejscu pragnę najserdeczniej podziękować wszystkim za okazaną mi życzliwość i zaufanie, lecz nade wszystko – za Waszą wierność kulturze polskiej, wierność Wileńszczyźnie.

Spotkajmy się więc jeszcze ostatni raz! Serdecznie przeto zapraszam Rodaków na uroczystość złożenia kwiatów, która odbędzie się

w sobotę 26 lutego 2005 r. o godzinie 12.00

przy grobie Matki i Serca Syna na Rossie

Jerzy Bahr

Ambasador

Wstecz