Na 120. rocznicę urodzin

Dreszcz sztuki i „dreszcz Istnienia” czyli rzeczywistość a la Witkacy

W literaturze polskiej mamy niewielu pisarzy, których „życie i twórczość” są oceniane w kategoriach „osobliwości”, „zagadkowości”, „niesamowitości” itp. Przed Witkiewiczem nadaje się do takiej charakterystyki Stanisław Przybyszewski, nieco przed i równolegle z Witkacym – Tadeusz Miciński, równolegle i nieco później – Bruno Schulz (jest „niesamowity” częściowo, bo tylko jako artysta), Witold Gombrowicz, Konstanty Ildefons Gałczyński.

Nad wymienionymi tutaj mniej czy bardziej „niesamowitymi” artystami Witkacy dominuje swoim niemal renesansowym talentem. Był dramato– i powieściopisarzem, malarzem, teoretykiem sztuki, filozofem i po prostu niekonwencjonalnym, o jaskrawej osobowości człowiekiem. Oczywiście, że nazwane tutaj pola działalności artystycznej zazębiają się, nakładają się często na siebie.Witkiewicz stał się jednym z pierwszych prawodawców groteski w literaturze polskiej.

Już od samego dzieciństwa otaczała przyszłego Witkacego sprzyjająca rozwojowi artysty aura. Urodził się 24 lutego 1885 r. w Warszawie jako syn wywodzącego się ze Żmudzi Stanisława Witkiewicza, znanego młodopolskiego malarza i krytyka sztuki, twórcy stylu zakopiańskiego, oraz Marii z Pietrzkiewiczów, nauczycielki muzyki. Czyż nie urasta do rangi symbolu fakt, że trzymali go do chrztu słynna aktorka Helena Modrzejewska i bajarz Sabała?

Niedługo po urodzinach Stanisława Ignacego, jedynaka zresztą, w 1890 r. rodzina przeniosła się do Zakopanego. Stało się ono niebawem jedną z głośniejszych stolic Młodej Polski, a tutejszy dom Witkiewiczów należał do najbardziej uczęszczanych przez świat artystyczny. Gościli tu ludzie tej miary co Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, zaś z młodszych, z którymi się zaprzyjaźnił, Tadeusz Miciński czy Karol Szymanowski. Słowem, ludzi znanych, wielkich, wybitnych Witkiewicz–junior, jeszcze będąc dzieckiem, miał niejako „w zasięgu ręki”. A że był młodzieńcem dociekliwym, niezwykle chłonnym nowych wrażeń, przerzucał się często od jednej pasji do drugiej. Stałe poszukiwania, eksperymenty będą charakteryzowały w przyszłości także jego życie dorosłe.

Wykształcenie również zdobywał inaczej niż wielu jego rówieśników. Ojciec nie znosił rutyny, rygoru czy nawet musztry, jakie kojarzą się często ze szkołą. Dlatego też zapewnił synowi staranne nauczanie domowe, z naciskiem na rozwijanie autentycznie przejawianych zdolności. Ta dość przychylna pedagogika w miarę dorastania i dojrzewania młodego artysty nie uchroniła jednak od pewnego napięcia między dwoma artystami. Silniejszy związek emocjonalny łączył Stanisława Ignacego z matką. W 1903 r. edukacja domowa była uwieńczona zdaniem matury we Lwowie. Był to okres, kiedy młodemu Witkiewiczowi się wydawało, że największą jego pasją jest malarstwo. W 1904 r. odbył podróże artystyczne do Niemiec i Włoch. Wbrew woli ojca studiował krótko w Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. W 1908 r. odwiedził Paryż, gdzie także zapoznał się z najnowszymi trendami w malarstwie.

W 1909 r. pojawia się jedna z bardziej znaczących kobiet jego życia – aktorka Irena Solska. I w miłości, i w przyjaźni, w całym swoim życiu i sztuce szukał czegoś mocniejszego, nadzwyczajnego, wyrastającego ponad przeciętność. Świadczą o tym przyjaźnie ze wspomnianymi już K. Szymanowskim i T. Micińskim, etnografem Bronisławem Malinowskim, malarzem i filozofem Leonem Chwistkiem itp.

Wielu przyjaciół młodości odmalował w swojej pierwszej powieści 622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta, pisanej w latach 1910–1911, wydanej dopiero w 1972 roku. W poszczególnych postaciach utworu można rozpoznać realnych przyjaciół młodości, zaś „demoniczna kobieta” była tu kreowana z myślą o Irenie Solskiej, co wcale nie znaczy, że wszystkie opisane „wypadki” zostały zaczerpnięte z życia. Artysta, jak wiadomo, uwielbiał przejaskrawienia. Już w tej powieści tkwią zalążki późniejszej twórczości Witkiewicza. Jej główny bohater, tytułowy Bungo, jest dojrzewającym artystą. Modernistyczny temat sztuki i artysty, antynomii sztuki i życia jest obsesyjnym niemal tematem Witkacego.

Tymczasem zbliżały się wydarzenia, które musiały, zdawałoby się, usunąć i bez tego niemodną antynomię na dalszy plan. Dotyczyły one zarówno prywatnego życia, jak i tzw. wydarzeń społeczno–historycznych. Chociaż Witkacy grał nieraz rolę błazna, kpiarza, humorysty, szydercy, dziwaka, była to często właśnie rola, maska, zgrywa, była to raczej „powierzchnia zdarzeń”, która nie zawsze jest wiernym odbiciem tego, „co się komu w duszy gra”. Pod tą maską ukrywała się natura chorobliwie wrażliwa, niespokojna, poszukująca mocnych wrażeń, coś z ducha Przybyszewskiego, z tym, że może nawet głębiej odczuwająca tzw. niepokój metafizyczny, stale przeżywająca nienasycenie intelektualno–emocjonalno–metafizyczne. Okresy podniecenia twórczego występowały na przemian z okresami melancholii, przygnębienia, depresji. Według legendy, jaka otacza jego życiorys, był Don Juanem, nie stronił jakoby od narkotyków. Jeżeli chodzi o ostatnie, wyraźnych dowodów nie ma, podobno bardziej się chwalił, był nieobliczalny, lubił prowokować.

Po burzliwym jakoby romansie ze znaną aktorką Ireną Solską zaręczył się z niejaką Jadwigą Janczewską. Kiedy ta, z niewyjaśnionych do końca przyczyn, popełniła samobójstwo, Witkacy wpadł w stan przygnębienia, może miał też coś na sumieniu, poczuwał się jakoby do winy. Z tego stanu spróbował go wyrwać Bronisław Malinowski, zabierając ze sobą w charakterze fotografa i rysownika w egzotyczną podróż etnologiczną do Australii. Niewiele z niej skorzystał, gdyż zaczęła się I wojna światowa i Witkiewicz, mając poddaństwo rosyjskie, musiał wracać. Zatrzymał się u krewnych w Petersburgu i z niezrozumiałych pobudek wstąpił do reprezentatywnego Pawłowskiego pułku gwardii cesarskiej, co bardzo oburzyło ojca.

W ogóle epizod rosyjski jest jednym z najbardziej tajemniczych okresów w biografii Witkacego. Był zapewne świadkiem rewolucji 1917 roku i wojny domowej w Rosji, może w jakimś sensie też uczestnikiem, ale nie lubił podobno poruszać tego tematu. Jeżeli przypuszczać, że poszedł do wojska w poszukiwaniu mocnych wrażeń, o które mu zawsze chodziło, to można również dopuścić, że tym razem okazały się one zbyt mocne nawet dla takiego ekstrawaganta jak Witkacy. W każdym razie badacze są raczej zgodni co do tego, że głównie podczas pobytu w Rosji w latach 1914–1918 zrodziło się w Witkiewiczu katastroficzne nastawienie do rzeczywistości.

Po powrocie w 1918 r. do odrodzonej już Polski Witkiewicz trafia na kolejną rewolucję, tym razem artystyczną. Poddając się, jak i wszyscy, euforii, radości z odzyskania ojczyzny, artyści w przyśpieszonym tempie przyswajają rodzimej sztuce europejskie „-izmy”. Witkiewicz staje się od razu jednym z prawodawców nowej sztuki. Stworzył niebawem własny oryginalny program Nowe formy w malarstwie (1919), który, jak się okazało, sięgał znacznie szerzej i głębiej, gdyż nie tylko malarstwa dotyczył. Przyniósł jakby całą wykładnię witkiewiczowskiej estetyki, filozofii i historiozofii. Rozwijał ją w kolejnych swoich pracach: Wstęp do teorii Czystej Formy, Szkice estetyczne (1922) oraz Teatr (1923).

Ciśnienie przeżytych i przeżywanych wydarzeń historycznych, pragnienie zreformowania sztuki były tak wielkie, indywidualność zaś artysty tak bogata, że Witkacy nie ograniczał się do jednej gałęzi sztuki. Równolegle z malarstwem, już w roku 1918, zaczął uprawiać dramatopisarstwo. W połowie lat 20. prawie zrezygnuje z wysokiego malarstwa, otworzy zaś w 1928 r. Firmę Portretową, wykonując na zamówienie mniej lub bardziej finezyjne, ale zawsze czymś zaskakujące, intrygujące wizerunki klientów. Obfita i oryginalna twórczość dramatopisarska (około 40 tytułów, z których zachowało się 21, a więc zaledwie połowa) nie stała się ani jedyną, ani ostatnią jego pasją. Nie był, zresztą, zadowolony z recepcji rewelacyjnych, lekceważonych jednak najczęściej jego dzieł czy to przez widza, czy przez sam teatr, który nie zawsze podejmował się ryzyka i zamiast ekstrawaganckich wolał dzieła cichsze, klasyczne, stonowane.

Wydając w roku 1927 Pożegnanie jesieni objawił się Witkiewicz jako powieściopisarz. Ściślej mówiąc, raczej wrócił do powieściopisarstwa, jednak dla odbiorcy właśnie się objawił, gdyż wspominane 622 upadki Bunga... spoczywały wtedy jeszcze w szufladzie. W 1930 r. wydał następną opasłą, najlepszą bodaj swoją powieść, Nienasycenie. Trzeciej, pisanego w latach 1932–1933 Jedynego wyjścia, jak i niektórych dramatów, już nie dokończył.

Druga połowa lat 30. upływała Witkacemu pod znakiem powrotu do filozofii. W 1935 r. poszło w świat, wielokrotnie podobno poprawiane przez pisarza, ambitne i zawiłe dzieło Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie istnienia. O nietuzinkowości przemyśleń Witkacego świadczy chociażby fakt, że jego poglądy nie uszły uwagi filozofów uniwersyteckich tej miary, co Władysław Tatarkiewicz, Roman Ingarden czy Tadeusz Kotarbiński. Inna sprawa, że w docieraniu do tej filozofii przeszkadzają nieraz zawiłości, dziwaczności, dłużyzny stylu witkacowskiego. Dopiero w powojennym okresie był znaleziony rękopis Niemytych dusz, pisany od 1936 r. w celu popularnego przybliżenia teorii Freuda i Kretschmera. Zawiłości i dziwactwa, zakrapiane w dodatku pogłębiającym się pesymizmem, zgęszczają się tutaj jeszcze bardziej.

Nic w tym dziwnego. Chmury zgęszczały się wówczas nie tylko w utworach Witkacego. Nazwany „prorokiem zagłady”, niejako XX–wieczny Jeremiasz, miał, niestety, rację. Nieuchronnie zbliżał się dramat, jego i świata, czy też świata i jego. Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. Tu też mieszkała poślubiona w 1923 r. Jadwiga von Unrug Witkiewiczowa. Imponowało mu ponoć wielkopańskie pochodzenie żony. Pełnego szczęścia nie zaznała w tym małżeństwie chyba żadna strona, gdyż nawet po ślubie Jadwiga była zmuszona w pełni uszanować wolność artysty. Wracał do domu, kiedy sobie zażyczył, spotykał się, z kim chciał. Żona tolerowała nie ukrywaną, zresztą, kolejną kochankę, jaką była Czesława Oknińska. Z nią to właśnie, w ogólnej panice i zamieszaniu, uciekał po wybuchu wojny na wschód. 18 września 1939 r. w Jeziorach na Polesiu dotarła do nich wieść o przekroczeniu przez Armię Radziecką ówczesnych wschodnich granic Polski. Widocznie uświadamiając sobie, że spełniają się właśnie najczarniejsze jego proroctwa, a i wcześniej będąc już nieraz jakby na granicy obłędu, Witkacy popełnia samobójstwo, omal nie pociągając za sobą Czesławy Oknińskiej. Ta jednak przyjęła za małą dawkę trucizny, wróciła więc jeszcze na dłuższy czas do świata takiego, jaki on jest.

Przybliżmy kwintesencję filozofii i estetyki Witkiewicza, o ile to możliwe, najprostszymi słowy.

Witkacy, podobnie jak młodszy od niego Witold Gombrowicz, także wprowadził do użytku pewne istotne kategorie filozoficzne, takie jak „Tajemnica Istnienia”, „Istnienie Poszczególne” i in. Zgodnie z jego filozofią, cała otaczająca rzeczywistość (łącznie z mikro– i makrokosmosem) jest spowita jakąś nieodgadnioną Tajemnicą. Człowiek, niepowtarzalne Istnienie Poszczególne, zmierza do uchylenia rąbka owej Tajemnicy, chciałby, na przykład, wiedzieć, skąd przybył, dlaczego taki a nie inny, jak najintensywniej przejść przez życie, jak wzbudzić w sobie najszczytniejsze i najmocniejsze doznania itp. Jest to niezmiernie trudne zadanie. Są jednak takie pola działalności człowieka, które, jeżeli nie odsłaniają najgłębszej Tajemnicy, to przynajmniej pozwalają się do niej przybliżyć, zdolne są do wywoływania łączących z Kosmosem uczuć metafizycznych, pozwalają wywołać mniejszy czy większy „dreszcz Istnienia”, poczuć „dziwność Istnienia”. Są to: Religia – Filozofia – Sztuka – słynna witkacowska triada. Religia najbardziej działa na emocje, Filozofia w sposób rozumowy przybliża do Tajemnicy, Sztuka zaś działa na zmysły.

Pesymizm Witkacego brał się z przekonania, że Religia, jego zdaniem, już prawie odeszła (jeszcze u schyłku XIX wieku groźnie przebrzmiało nietscheańskie „Bóg umarł”). Filozofia, jak się zdawało Witkacemu, już właśnie umiera. Jedyną nadzieją pozostaje Sztuka, ale i ta powoli karłowacieje, i ona nie jest wieczna i całkowicie będzie zniwelowana w zautomatyzowanym społeczeństwie przyszłości. Zanim jednak nie nastąpiła ostateczna mechanizacja, uniformizacja, niwelacja wszelkich wartości, które niszczy, z jednej strony, rewolucja społeczna, z drugiej, źle zrozumiany postęp techniczny, zanim nie doszło do całkowitego „zbydlęcenia” natury ludzkiej, Istnienie Poszczególne, zwłaszcza artysta, stale odczuwa metafizyczne nienasycenie, głód czegoś głębszego, nadzwyczajnego, co by pozwalało chociaż w jakimś stopniu otrzeć się o „dziwność Istnienia”. Owo nienasycenie jest właśnie osią przewodnią całej twórczości.

Tematem dysput swoich bohaterów czyni Witkacy problemy, które nurtowały jego samego. Nazwani i nienazwani bohaterowie rozmawiają o religii, filozofii, sztuce, każdy próbuje niby dowodzić wyższości i ważności sfery, którą reprezentuje, każdego męczy jednak jakieś totalne poczucie pustki i nudy, braku prawdziwych, mocnych wrażeń. Wszystko to się odbywa na tle ogólnego zaniku wszelkich ludzkich wartości, jak czytamy w powieści „Nienasycenie”. Polsce i całemu światu zagraża „żółte niebezpieczeństwo”. Nie jest w stanie jemu zaradzić nawet dowódca naczelny Kocmołuchowicz (postać kreowana nie bez myśli o Piłsudskim). W finale powieści Chińczycy docierają właśnie do Polski, traktując ją jako bazę wypadową dla aneksji całego skomunizowanego już Zachodu. Jednych załatwiają przemocą, innym zmieniają kierunek myślenia drogą organiczną, rozpowszechniając pigułki wynalezione przez jakiegoś Murti–Binga. Pomysł ten wykorzysta później Miłosz w „Zniewolonym umyśle”. Pamiętajmy, iż rzecz dzieje się w końcu XX wieku, a więc mniej więcej w naszych czasach. Pewnej przenikliwości dziejowej, czegoś z ducha proroctwa nie da się zaiste odmówić Witkacemu. Wystarczy zamiast Chińczyków podstawić te czy inne siły, do dzisiaj niwelujące kulturę i ta niby groteska, niby niedorzeczność nabiera barw niemal realistycznych.

Witkiewicz – dramatopisarz jest bardziej znany niż Witkiewicz–powieściopisarz. Nie zależało mu zbytnio na powieści, tym bardziej, że nie uważał jej za dzieło sztuki, o czym mówi wprost w Przedmowie do Nienasycenia. Traktuje dany gatunek jako worek, w którym wszystko można umieścić. Podając w tejże przedmowie swoją definicję powieści formułuje ją prawie jak realista: Powieść jest dla mnie przede wszystkim opisaniem trwania pewnego wycinka rzeczywistości – wymyślonego czy prawdziwego – to obojętne – rzeczywistości w tym znaczeniu, że główną rzeczą w niej jest treść, a nie forma.

Otóż właśnie! Coś wręcz odwrotnego mówi Witkacy w odniesieniu do teatru i dramatu. Mając przeświadczenie o niedługim już żywocie sztuki, w tym też teatralnej, Witkiewicz chciał niejako ożywić ostatnie jej podrygi. Niezmiernie go niepokoiło, że w jego czasach nadal święcił triumfy na scenach dramat realistyczny czy naturalistyczny, który, jego zdaniem, nie może już wstrząsnąć głębszą jednostką. Postanowił więc ożywić dramat i teatr za pomocą Teorii Czystej Formy. Koncepcję Czystej Formy tworzył według analogii do swojej teorii malarstwa. Nie znosił realizmu i naturalizmu, za którym opowiadał się ojciec. Stawiał na deformację rzeczywistości w sztuce, w czym jednym ze wzorów byli chociażby kubiści. Nie będę oryginalna, jeżeli zamiast dalszego teoretyzowania przywołam bardziej plastyczny fragment wywodów samego autora. Cytują go często znawcy teatru i dramatu Witkacego, gdyż bardzo dobrze i obrazowo przybliża jeden ze sposobów realizacji Teorii Czystej Formy. Jej pomysłodawca tak oto wyobrażał scenariusz sztuki, odpowiadającej kryteriom Czystej Formy:

Wchodzą trzy osoby czerwono ubrane i kłaniają się, nie wiadomo komu. Jedna z nich deklamuje jakiś poemat (powinien on robić wrażenie czegoś koniecznego w tej właśnie chwili). Wchodzi łagodny staruszek z kotem na sznurku. Dotąd wszystko było na tle czarnej zasłony. Zasłona się odsuwa i widać włoski pejzaż. Słychać muzykę organów. Staruszek mówi coś z postaciami, coś, co musi dawać odpowiedni do wszystkiego poprzedniego nastrój. Ze stolika spada szklanka. Wszyscy rzucają się na kolana i płaczą. Staruszek zmienia się z łagodnego człowieka w rozjuszonego „pochronia” i morduje małą dziewczynkę, która tylko co wypełzła z lewej strony. Na to wbiega piękny młodzieniec i dziękuje staruszkowi za to morderstwo, po czym postacie czerwone śpiewają i tańczą. Po czym młodzieniec płacze nad trupem dziewczynki i mówi rzeczy niezmiernie wesołe, na co staruszek znów zmienia się w łagodnego i dobrego i śmieje się w kącie, wypowiadając zdania wzniosłe i przejrzyste. Ubrania mogą być zupełnie dowolne – stylowe lub fantastyczne – podczas niektórych części może być muzyka. A więc, po prostu szpital wariatów? Raczej mózg wariata na scenie?(...)

Wychodząc z teatru, człowiek powinien mieć wrażenie, że obudził się z jakiegoś dziwnego snu, w którym najpospolitsze nawet rzeczy miały dziwny, niezgłębiony urok, charakterystyczny dla marzeń sennych, nie dających się z niczym porównać.

Musimy jednak zrobić zastrzeżenie, że witkacowska Teoria Czystej Formy nie zawsze szła w parze z praktyką dramatopisarską. Sam artysta zdawał z tego sprawę i tylko nieliczne swoje dramaty zaklasyfikował jako te, które się zbliżają do stworzonej koncepcji teoretycznej. Jak w powieści, tak i w dramacie, Witkiewicza nurtował, m. in. problem dojrzewania, wtajemniczania się w życie młodego człowieka, artysty bądź innego osobnika, noszącego w sobie niepokój metafizyczny. Owo wtajemniczenie odbywa się zazwyczaj w sposób brutalny i komiczny zarazem, przynosi zaspokojenie ciekawości, ale i rozczarowanie. Zarówno wtajemniczani, jak i wtajemniczający cierpią jednak na wieczne nienasycenie, bez względu na to, że przechodzą przez wszystkie, zdawałoby się, kręgi możliwych na świecie doświadczeń, zaczynając od najniższych (narkotyki, ciemna, wyuzdana, masochistyczna erotyka), na najwyższych kończąc (religia, filozofia, sztuka). Witkacy szczodrze obdarza bohaterów zarówno elementami swojego światopoglądu, jak i perwersyjnym, balansującym nieraz na granicy obłędu sposobem bycia. Otwórzmy Nowe Wyzwolenie, Janulkę, córkę Fizdejki czy dowolny inny dramat, żeby się o tym przekonać.

Wysiłki dotarcia do Tajemnicy Istnienia, zaspokojenia głodu metafizycznego kończą się porażką. Nawet wtedy, kiedy podejmują je tytani, wielcy władcy, którzy mają, zdawałoby się, jakiś wpływ na bieg wypadków. Są sztuki, które już poprzez tytuły wyeksponowują takich bohaterów, na przykład, Tumor Mózgowicz czy Jan Maciej Karol Wścieklica. Jak nazwani tytułowi bohaterowie, tak wielu innych, błąkających się po utworach Witkacego, mają często udziwnione imiona i nazwiska, albo pod jakimś względem wymowne, typu Wścieklica, albo po prostu niecodziennne, oryginalne, pretensjonalne: Bellatrix, Persy Zwierżontkowskaja itp.

Tym czy innym bohaterom, a już w pierwszej kolejności artystom, zagraża najczęściej jakiś kataklizm (czy to w postaci rewolucji społecznej, czy rozwoju cywilizacji technicznej, czy „czort wie czego jeszcze”, jak by powiedział sam Witkiewicz), w wyniku którego będą zniwelowane ostatnie wartości. W obliczu katastrofy artyści degenerują, zaczynają się „rozkładać” już w oczekiwaniu na wyczuwaną burzę dziejową. Taka sytuacja występuje, m. in., w Matce, Sonacie Belzebuba i, oczywiście, w Szewcach. W ostatnim, uważanym za jeden z najbardziej historiozoficznych dramatów autora, rozwój wypadków zaszedł już tak daleko (rzecz, na zasadzie antycypacji, dzieje się w końcu XX wieku, chociaż sztuka powstała w 1934 r.), że artysta jest tu nieobecny. Niezależnie od tego, jakie zabarwienie mają, migające tu jak w kalejdoskopie, przewroty (faszystowski czy komunistyczny), nie prowadzą one do uszczęśliwienia ludzkości. Każda kolejna ekipa bierze odwet za swoje poprzednie „przesycenie” czy „nienasycenie”. Dojście do władzy tak niedawno jeszcze poniewieranych szewców nie oznacza triumfu sprawiedliwości społecznej. Zwycięzcy szybko opanowują technokratyczny język, nie za górami są czasy absolutnej mechanizacji i wszechogarniającej nudy. Sajetan Tempe, majster szewski, który ma jeszcze w sobie coś z indywidualisty, ginie. Miejsce w nowej rzeczywistości znajduje bez trudu księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka–Podberezka, jedno z wcieleń „demonicznej kobiety”, która już nie po raz pierwszy będzie zaspokajać zachcianki nowych władców.

To jeden z najbardziej pesymistycznych, katastroficznych dramatów Witkacego, nie rokujący nadziei na tak zwaną „dobrą władzę” gdziekolwiek kiedykolwiek. Nienapawająca optymizmem historiozofia Szewców wcale nie oznacza nudy przy ich lekturze. Jak i w innych swoich dramatach autor obficie tutaj korzysta z groteskowego sposobu mówienia. Prawdziwe pomieszanie z poplątaniem, jeżeli chodzi o język postaci. I szewcy, i księżna mówią podobnie. Język jest inkrustowany, z jednej strony, w terminologię erudycyjno–naukową, z drugiej, w mocne, zaiste szewskie, prostackie zwroty, brutalizmy, przekleństwa. Jak to zawsze u Witkacego, bohaterowie stosują nie tylko szermierkę słowną, potrafią siebie też dręczyć na różne inne sposoby. Tortury, gwałty, zabójstwa są stale na porządku dziennym. Groza, makabra, śmiech, szyderstwo, głupota, fantastyka, filozofowanie – wszystko przeplata się tu ze sobą, buduje się z ułomków dobrze znanych tradycji, tworząc jakiś dziwoląg, krwawy nonsens a`` la Witkacy, jak świetnie określił to sam autor, wkładając w usta Kmiotka, żeby było jeszcze dziwniej, tę autotematyczną replikę. Wszelkiego rodzaju dziwności i niesamowitości nie brakowało też w życiu Witkacego, które, jak zabłąkany w innej epoce modernista, pragnął przemienić w dzieło sztuki, wywołujące „dreszcz Istnienia”, nie zawsze licząc się z otoczeniem, dlatego sądy o nim i jego dziele są bardzo sprzeczne, czasem zupełnie wykluczające się nawzajem.

Trudno jest podsumować czyjekolwiek życie, cóż dopiero takie, jak Witkacego. Budzi ono zachwyt i podziw, niechęć i rozgoryczenie, w zależności od tego, jakiego komu figla spłatał artysta. Tak mocno wcielił się w rolę trefnisia i błazna, że nie wyszedł z niej nawet po śmierci? Taka myśl przychodzi do głowy (chyba nie tylko mnie), kiedy przywołuję stosunkowo jeszcze nową historię przeniesienia zwłok pisarza. Czegóż jest warta najbardziej nawet pompatyczna ceremonia, jeżeli nie ma w niej treści? Z wielką celebracją złożone 14 kwietnia 1988 r. na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem (obok matki Marii Witkiewiczowej) „zwłoki Witkacego” okazały się prochami zupełnie innego człowieka z Jezior na Polesiu, gdzie rzeczywiście przedterminowo zakończył swój żywot artysta.

Sytuacja, której nawet on chyba by nie wymyślił – kwituje ten pośmiertny epizod reportażystka Joanna Siedlecka. Rzeczywistość przebieglejsza i pikantniejsza od sztuki? Czyż nie jest to epizod wywołujący autentyczny, tak upragniony przez Witkacego „dreszcz Istnienia”?

Halina Turkiewicz, docent Katedry Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Wilnie

Wstecz