Podglądy

Wielcy nieobecni? Mali niedostrzegalni...

Zawsze sądziłam, że dowolny dialog można prowadzić tylko stojąc bądź siedząc twarzą w twarz do adwersarza. Okazuje się, że jest jeszcze litewski sposób prowadzenia dialogu. Sprowadza się on do pokazania rozmówcy pleców i wszystkiego co poniżej. Odchodząc zaś trzeba nie zapomnieć o zelżeniu odwersarza siarczyście. I niech no tylko spróbuje odpysknąć! Całemu światu obwieścimy jaki z niego podlec i kanalia.

„W Rosji odradza się stalinizm i jest fałszowana prawda historyczna!” – obwieścił radośnie mój najukochańszy polityk europarlamentarzysta Vytautas Landsbergis tuż po tym, gdy prezydent Adamkus ogłosił, że nie jedzie do Moskwy na obchody 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej.

Jedzie, nie jedzie, mniejsza o to. Świat się przez to nie zawali, Moskwa stać będzie tak jak stoi, Putin zawału nie dostanie, a Litwa nie dozna ze strony Rosji żadnego gospodarczego odwetu. Jestem pewna, szczególnie tego ostatniego, gdyż strasząc sami siebie przykręcaniem moskiewskich kurków w odwecie za to, że odrzuciliśmy zaproszenie Rosji, mocno przeceniamy swoją rolę w świecie i w obliczu Rosji. Państwo to samo ze sobą ma bowiem tyle kłopotów, że nie w głowie mu jakieś sankcje wobec Litwy. Inna rzecz, że naszych stosunków politycznych z tym imperium nie ociepli zarówno odmowa Adamkusa jak i komentarze, jakie w związku z tym sypią się ze strony Litwy jak łupież z głowy dotkniętej ciężkim łojotokiem. Co prawda Adamkus odmówił Moskwie w tonie dość spokojnym i grzecznym, ale po tej decyzji znalazło się wielu harcowników-ochotników, którzy wyskakują przed szereg i plują w kierunku Rosji z rozkoszą a siarczyście. Najzagorzalszym harcownikiem jest oczywiście Vytautas Landsbergis, który nie tylko oskarżył obecną Rosję o odradzanie stalinizmu, ale też oświadczył, zapewne ku zdziwieniu szefów innych państw, że jego opinię podziela cały demokratyczny świat.

„Gdy przed paroma laty to twierdziliśmy (że Rosja jest siedliskiem zła – przyp. L. D.), podejrzewano nas, że jesteśmy nadwrażliwi, bo ucierpieliśmy, że mamy jakieś fobie. Teraz oni sami to widzą. Zachodowi potrzebna jest lepsza Rosja. I nam potrzebna jest lepsza Rosja.(...) Chcielibyśmy, by się polepszała, by była europejska, przyjazna, by nie groziła, nie rzucała oszczerstw, nie kłamała” – oto fragment słownej rozpusty, w jaką pan Landsbergis wpadł po tym, gdy prezydent Adamkus ogłosił swoją decyzję.

Jaka jest Rosja, każdy widzi. Kolos na glinianych nogach, który jednak wbrew temu, że się mocno chwieje, próbuje budować u siebie demokrację. Kruchą bo kruchą, czasem ocierającą się o dyktaturę, ale też każdy, kto nie jest półgłówkiem, widzi, jak trudno w tym kraju kształtować ten może nie najlepszy z ustrojów, ale jedyny dobry, jaki się dotychczas udało wymyślić. Tym bardziej, że ani rosyjscy władcy (ktokolwiek by to był: car, pierwszy sekretarz czy prezydent), ani też naród nigdy dotąd tej demokracji nawet nie liznęli. Na początku wieku dali nurka wprost z ustroju pańszczyźnianego w komunizm (czytaj totalitaryzm), by w końcu XX stulecia z tego co rzeźbili przez ponad 70 lat (a co narzeźbili, każdy widział, my zaś odczuliśmy na własnej skórze), zacząć lepić coś na kształt demokracji. Idzie im jak po grudzie, ale Zachód nie chce już więcej totalitarnej Rosji, więc na to, co tam kiełkuje, chucha i dmucha z godną podziwu czułością. Przodują w tym chuchaniu Niemcy, Włochy i Francja, które na każdym europejskim forum stają za Rosją żelaznym murem, nawet gdy ta w jakiś sposób narozrabia.

Czym był stalinizm i późniejszy socjalizm, niestety, dobrze pamiętamy. Akurat Polacy na Litwie ucierpieli od tych ustrojowych wynalazków szatana w sposób szczególny. I gdy Litwini z bólem krzyczą o wywózkach i innych represjach, to my do tej listy możemy dodać zafundowaną nam repatriację i fakt, że tych, którzy zostali, przekroczyła granica. „Po zakończeniu II wojny światowej rozpoczęła się 50-letnia radziecka okupacja tych ziem” – lamentują nasi historycy, dysydenci i niektórzy politycy. I to jest fakt. Wypada jednak pamiętać o tym, że fakt, iż Litwa, co prawda powiększona o Wilno i Kłajpedę, obudziła się pewnego ranka jako jedna z republik ZSSR, zawdzięczamy ustaleniom Konferencji Jałtańskiej. Więc jak już żądać przeprosin to od spadkobierców całej „Wielkiej Trójki” – Putina, Blaira i Busha. Zresztą, sądząc z wypowiedzi Landsbergisa, ze strony Moskwy przeprosiny za stalinowską przeszłość nie wystarczą. Rosja powinna wytarzać się w popiele, ukorzyć się, przyznać, że „każdy jej dzień to kłamstwo”, że jest groźna, fałszywa, oszczercza...

Chyba Pan Bóg postanowił pana Landsbergisa za coś ukarać, skoro najpierw aż do tego stopnia zabrał mu rozum. Przeprosin nie można bowiem wymuszać obelgą, tym bardziej, jeżeli mają być szczere. Ale o tym zapominają nawet nasi umiarkowani politycy, którzy zachowują się tak, jakby Putin zapraszając przywódców krajów bałtyckich na obchody 60. rocznicy zwycięstwa nad faszystowskimi Niemcami chciał nas obrazić, poniżyć. Nie bardzo wierzę w taką przewrotność intencji. Zresztą dowodem na to zdumienie prezydenta Rosji naszą reakcją. Ten zresztą całą sytuację komentuje spokojnie i logicznie:

„Wyciągamy przyjazną dłoń. Nie od nas zależy czy zostanie uściśnięta, czy nie, tę decyzję powinni podjąć szefowie państw bałtyckich. Mam nadzieję, że zwyciężą zdrowy rozsądek i interesy tych narodów, zaś polityczne ambicje pozostawimy historykom” – powiedział. Dodał, że „szanuje opinię tych mieszkańców krajów nadbałtyckich, którzy uważają, że z zakończeniem drugiej wojny światowej zaczęła się tragedia utraty niepodległości przez niektóre państwa”. Gdzie tu kłamstwo, fałsz czy wielkomocarstwowe chamstwo, które nasi ciągle Rosji i jej przywództwu imputują? Podoba mi się też następująca uwaga Putina: „z całym szacunkiem wobec różnych opinii poszczególnych warstw (rosyjskiego) społeczeństwa, kierujemy się tym, że należy patrzeć w przyszłość”. Nie widzę też nic zdrożnego, poza ukrytą szpileczką, w następującej wypowiedzi Putina: „Musimy szanować też opinię tych, którzy są przekonani, że łotewscy strzelcy pomogli bolszewikom utrzymać władzę”. A przecież tych szpileczek mogłoby być więcej, gdyby na przykład prezydent Rosji zaczął zgłębiać temat, czyimi rękami w tej części Europy naziści dokonywali wyroków na ludności żydowskiej czy gdyby w jakiś sposób nawiązał do ochotniczych batalionów Vietine rinktine Plechavičiusa. A jaką przykrość mógłby sprawić Litwie wypominając istnienie współpracującej z gestapo litewskiej służby bezpieczeństwa pod kierownictwem Aleksandrasa Lileikisa.

Putin nie posunął się do takich chwytów i dobrze, gdyż jest to dowodem, iż nie jest zwolennikiem stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Mało tego, spróbował uciąć litewskie spekulacje na temat tego, jak to Rosja będzie się mściła na naszych krajach za ewentualną odmowę prezydentów udziału w moskiewskich obchodach. Powiedział wyraźnie, że „niezależnie od tego, jaka decyzja (w sprawie udziału prezydentów Litwy i Estonii w moskiewskich obchodach – przyp. L. D.) zapadnie, „będziemy podtrzymywać (z tymi krajami – przyp. L. D.) przyjazne stosunki”. W tym wypadku nie cytuję bynajmniej Putina z sufitu, tylko za litewską agencją ELTA.

Gdy Putin to mówił decyzja prezydentów Adamkusa i Ruutela nie była jeszcze znana, dlatego nasi rusofobowie-masochiści z lubością mogli snuć domysły, jak też śmiertelnie obrażona Rosja będzie się odtąd pastwić nad naszymi maleńkimi, ale dumnymi państwami. Ogłosili nawet, jak się okazało bez podstaw, o zamiarze odwołania z Wilna ambasadora Rosji. To ponoć za karę, że utrzymywał Moskwę w błędnym przekonaniu, iż Adamkus da się skusić. Okazało się, że to spekulacje. Niedługo po tym doradca prezydenta Siergiej Jastrzembski, zapytany w programie „Zierkało” na kanale TV Rossija o reakcję Kremla na naszą odmowę, odpowiedział, że „jest spokojna, gdyż prawem każdego suwerennego państwa jest decydowanie czy szefom tego kraju wypada jechać z oficjalną wizytą lub odwiedzać to czy owe państwo”.

Jastrzembski zapewnił też, że ta absencja „nie zepsuje świątecznej atmosfery”, tym bardziej, że „do Moskwy przyjadą przywódcy ponad 50 państw, w tym USA, Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch, kanclerz Niemiec...”. I tu doradca nie powstrzymał się przed uszczypliwością sugerując, że w tak zacnym gronie trudno będzie zauważyć, że brakuje dwóch prezydentów. Docinek – to fakt, ale dość powściągliwy. Tymczasem obserwując sytuację z Litwy trudno nie zauważyć, że robimy wszystko, by nasza odmowa wywołała skandal i im większy tym lepiej. Niestety, nie udaje się! Chcieliśmy być wielkimi nieobecnymi, będziemy małymi niedostrzeżonymi. W tej sytuacji odsądzona przez Landsbergisa od czci i wiary za przyjęcie zaproszenia prezydent Łotwy Vaira Vike-Freiberga wyraźnie wygrała, tym bardziej, że zamierza przedstawić stanowisko swojego kraju, na to co się działo po zakończeniu II wojny światowej.

Jastrzembski zaś jeszcze raz potwierdził stanowisko Kremla: „Nikt nie neguje zbrodni reżimu stalinowskiego, faktu represji i deportacji, których ofiarami padli przedstawiciele wielu narodów, wśród nich estońskiego, łotewskiego czy litewskiego, rozumiemy też uczucia, o których mówi się w Estonii, na Łotwie i w Litwie. (...) Ale od nas żąda się o wiele więcej, tego, z czym się kategorycznie nie zgadzamy: żąda się, byśmy do jednego wora wrzucili i nazistowskie Niemcy, i Związek Sowiecki, zapominając o wyzwoleńczej misji ZSRR, o jego roli w wyzwoleniu od nazizmu wielu narodów i krajów Europy”. Logiczne. A jeżeli już mówimy o dyskomforcie udziału w moskiewskich obchodach, to większy niż nasi przywódcy powinien czuć taki kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, przywódca kraju, który w swoim czasie piekło II wojny rozpętał, kraju w tej wojnie pokonanego, kraju, który w konsekwencji porozumień poczdamskich na wiele dziesięcioleci został rozdarty na pół, czego skutki odczuwa do dziś. A co by było, gdyby nadwrażliwcem był Silvio Berlusconi, premier Włoch, które za II wojny światowej również były państwem faszystowskim i walczyły u boku III Rzeszy? Zgodnie z logiką naszych moralistów ci dwaj panowie samo zaproszenie do Moskwy powinni potraktować jako śmiertelny afront, bo będą brali udział w uroczystościach z okazji pokonania ich krajów. Tym niemniej nie spazmują, bo nikt ani ich osobiście, ani ich państw w obecnym obliczu, nie obarcza winą za sprawki Hitlera czy Mussoliniego, podobnie jak Putin niekoniecznie musi być rozliczany ze zbrodni Stalina.

A skoro już prezydent Adamkus nie przyjął zaproszenia do Moskwy, zachowajmy, na Boga, twarz i nie próbujmy szukać adwokatów, którzy nas przed Kremlem usprawiedliwią. Tak odczytałam zachowanie przewodniczącego Sejmu Arturasa Paulauskasa, który prosił goszczącego niedawno na Litwie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, by ten w Moskwie „przypomniał o radzieckiej okupacji Litwy”. Przecież to brzmi jak prośba wytłumaczenia się z naszej nieobecności. Cudzymi ustami. Żenujące! Paulauskas miał w związku z tą sprawą więcej genialnych pomysłów. Przedtem, w zastępstwie prezydenta, chciał delegować na moskiewskie uroczystości umoczonego w kagebistowski skandal i obnoszącego się ze swą antyrosyjskością szefa MSZ Antanasa Valionisa. Co tam Valionis. Wysyłałabym od razu Landsbergisa. Ten by dopiero pokazał rosyjskim chamom, gdzie ich miejsce. A może i znalazłby wspólny język... Jak kłamca z kłamcami. Wszak niedawno z dumą ujawnił, jak to w 1990 roku okłamał Michaiła Gorbaczowa. Nie wszyscy pamiętają, że w czerwcu tego roku, w wyniku sankcji gospodarczych ze strony ZSRR, Litwa na pewnien czas ogłosiła moratorium na Akt Niepodległości 11 Marca, czyli tymczasowo zawiesiła niepodległość. Landsbergis strasznie nie lubi o tym wspominać, więc zbeształ historyków, którzy nie ukrywają tego faktu w szkolnych podręcznikach. „Moratorium to nie było moratorium, a swego rodzaju grą tym słowem i tylko wróg czy dureń może tego nie rozumieć” – obwieścił po 15 latach ówczesny przewodniczący Rady Najwyższej Litwy dodając, że Gorbaczow wówczas albo został przez nas oszukany, albo świadomie przyjął to kłamstwo za dobrą monetę. Ładnie, nie? Boję się, by pan Landsbergis pewnego dnia nie ogłosił, że „Akt Niepodległości nie był Aktem Niepodległości tylko pewną grą tym słowem, a świat został oszukany”.

Lucyna Dowdo

Wstecz