Kaziuk wileński w dalekim Poznaniu

Przywieźli go tu w sercach

„Nikt nie może uzurpować sobie prawa do tego, że zainicjował tu, w Poznaniu, Kaziuka – mówi pan Ryszard Liminowicz z Poznańskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. – Kaziuka każdy kresowiak z Wileńszczyzny przywiózł tu w sercu, we wspomnieniach. Wyczarowanego, pięknego, zapamiętanego z młodości czy dzieciństwa”.

Pan Ryszard z uśmiechem wspomina na pewno nieco odrealnione nostalgią opowiadania matki o tym wileńskim Kaziuku. „Moja matula nieraz opowiadała, jak to słoneczko zawsze w tym dniu pięknie świeciło, a po ulicach szemrała wiosenna woda, co prawda wpadała gdzieś do ścieku, ale jakże przy tym grała... Matula twierdziła, że była to piękna symfonia. Ojciec zaś na to: „Co ty gadasz, słotnie bywało, różnie bywało...”. Ona zaś gniewnie: „No coś ty, to chyba u ciebie w Trzecikiszkach...”. I tak się przekomarzali”.

A gdy w Poznaniu powstał oddział Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, to odnalazło się więcej takich, którzy wspominali o Wileńszczyźnie, kultywowanych tu tradycjach, obyczajach i o Kaziuku, ma się rozumieć, też. Opowiadali więc o przeszłości na Kresach, wzruszali się, czasem się spierali, a nawet się kłócili aż wrzało. Ale Kaziuk akurat nie dzielił.

Jak powstała idea organizowania Kaziuka w dalekiej Wielkopolsce, w Poznaniu, gdzie i kresowiaków, szczerze mówiąc, jest jak na lekarstwo? Ano, jak gdzieś się „zagnieździ” człowiek z pasją, to nie ma na niego rady, zarazi innych tym swoim szaleństwem. A co dopiero gdy takich ludzi jest dwoje... Takimi pasjonatami są państwo Krystyna i Ryszard Liminowiczowie. On naturalizowany poznaniak, ale w duszy ciągle jeszcze kresowiak, ona Wielkopolanka z krwi i kości, ale nieuleczalnie chora na Kresy.

„Urabialiśmy ją, urabialiśmy, aż się udało...” – żartuje pan Ryszard. Pani Krystyna już nieco poważniej wyznaje, że zaraziła się tą miłością od teściowej, która tak naprawdę nigdy z Wilna nie wyjechała, chociaż przez wiele lat mieszkała w Poznaniu i po repatriacji nigdy się nie odważyła odwiedzić rodzinnych stron. Ojciec pana Ryszarda urodził się we wsi Trzecikiszki (nieopodal Mejszagoły), mama pochodziła z Wilna.

„Przed samą wojną rodzice wyjechali na obecną Białoruś, bo ojciec tam dostał pracę – opowiada pan Ryszard. – Ja się urodziłem w miejscowości Piesiewicze, tuż na skraju puszczy Nalibockiej. Tym niemniej uważam się za wilniuka, gdyż rodzice o niczym innym nie opowiadali. To Wilno ciągle było w naszym domu obecne”.

Ale wracajmy do Kaziuka w Poznaniu. Pierwszy, przed 12 laty, zrodził się zupełnie spontanicznie. Państwo Liminowiczowie, którzy są w Wilnie częstymi gośćmi, zachwycili się naszą Kapelą Wileńską. Postanowili ją zaprosić do Poznania. W międzyczasie pan Ryszard wypatrzył w tym mieście znanego konferansjera Jerzego Garniewicza (również wilniuka z pochodzenia) i postanowił go w jakiś sposób z Kapelą wyswatać. Uczynił to tak skutecznie, że to „małżeństwo” przetrwało do dziś, a my już nieraz oglądaliśmy wspólne występy Kapeli Wileńskiej z panem Garniewiczem, chociażby podczas festiwalu w Mrągowie. W każdym bądź razie przy okazji występu kapeli w 1993 roku podjęto próbę zorganizowania w Poznaniu pierwszego kiermaszu kaziukowego. Przyszło nań około 50 osób, głównie kresowiacy oraz poznaniacy, którzy się dowiedzieli o święcie tzw. pocztą pantoflową. W tegorocznym Kaziuku-2005, dwunastym już z rzędu, uczestniczyły tysiące.

„Ponad 95 procent ludzi, którzy uczestniczą w tym święcie, to Wielkopolanie otwarci na czar kresów i zaledwie 5 procent - to kresowiacy” – mówią organizatorzy. Również wśród organizatorów są ludzie dotknięci kresomanią, choć wcale z tymi terenami nie związani. Ot, jak chociażby panie Anna Niedziela i Małgorzata Jagielska, które zanurzyły się w działalność Towarzystwa i utonęły w nim z kretesem. Jeżdżą na Kresy, przygotowują tematyczne wystawy, uczestniczą w organizacji innych przedsięwzięć jak chociażby kresowe opłatki czy Kaziuk, o którym dziś mówią z dumą: „Poznański Kaziuk już tak obrósł sławą, że kresowiacy na to święto ściągają też z innych miast Polski”.

Rzeczywiście, dziś poznański Kaziuk to wielkie święto, w którego przygotowanie organizatorzy zaangażowali też władze miasta Poznania, Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego, Pocztę Polską, Zarząd Regionu Wlkp. NSZZ „Solidarność”, Centrum Kultury Zamek, bank PKO BP, Herbapol SA, Muzeum Narodowe, Drukarnię SERIKON. Patronat medialny nad imprezą sprawują poznańska TVP 3, dziennik Głos Wielkopolski, Radio Merkury. A sztab poznańskiego Kaziuka zawsze mieści się w Restauracji Kresowej, która serwuje potrawy kuchni lwowskiej i wileńskiej. Lokal mieści się tuż przy Ratuszu na Starym Rynku i ma niepowtarzalną atmosferę. Ściany zdobią wielkie archiwalne fotografie przedwojennego Wilna i Lwowa (niektóre są współczesne, stylizowane na przedwojenne), a na suficie można sobie obejrzeć przyprawiającą o zawrót głowy galerię portretów znakomitych gości, którzy odwiedzili to miejsce.

Tak się utarło, że poznański Kaziuk ma zawsze część religijną i świecką. Zresztą patronat honorowy nad całym świętem, zwanym oficjalnie Obchodami ku czci św. Kazimierza z rodu Jagiellonów – patrona Polski i Litwy, sprawuje metropolita poznański ks. Arcybiskup Stanisław Gądecki. W tym roku, a działo się to dokładnie 4 marca, obchody zostały zainaugurowane Mszą świętą w intencji kresowiaków oraz ich przyjaciół, którą odprawiono w kościele pw. św. Wojciecha. Nabożeństwo uświetnił koncert chóru profesora Stefana Stuligrosza Poznańskie Słowiki. Po Mszy w podziemiach Domu Parafialnego odbyła się prelekcja Marii Powalisz-Bardońskiej O witrażu św. Kazimierza w kościele św. Wojciecha w Poznaniu.

Jeżeli chodzi o profesora Stuligrosza i jego chór, to wypada nadmienić, że towarzyszą poznańskiemu Kaziukowi od pierwszej edycji w 1993 roku. Poznańskie Słowiki też mają swoje powiązania z Wilnem. Chór nagrał (i w 2002 roku wykonał w kościele pw. śś. Janów w Wilnie) najpopularniejsze z utworów religijnych Stanisława Moniuszki Litanie Ostrobramskie, które powstały w naszym mieście. Poznańskie Słowiki mają też w swoim repertuarze Litanię Pielgrzymską Mickiewicza, do której muzykę (na prośbę pana Liminowicza) skomponował Zbigniew Lewicki.

Organizatorzy poznańskiego Kaziuka ciągle zresztą szukają jakichś powiązań między Wielkopolską i Wileńszczyzną, Poznaniem i Wilnem. Niektóre z nich już istnieją – uwarunkowane historycznie, inne miłośnicy Kresów tworzą sami. Do tych pierwszych należy dynastia Jagiellońska, która już 250 lat temu (w postaci fresków) widniała na fasadzie Ratusza w Poznaniu. Państwo Liminowiczowie podkreślają, że Władysław Jagiełło odwiedził to miasto 14 czy 15 razy. I ponoć to właśnie w Poznaniu, w kościele Bożego Ciała, z ust króla padło słynne powiedzonko I Bogu świeczka, i diabłu ogarek...

„Mamy te sentymenty wileńsko-poznańskie i muszę powiedzieć, że kochamy takie chwile, gdy udaje nam się w jakiś sposób związać te dwa miasta” – wyznaje pani Krystyna.

Kimś, kto łączy Wilno z Poznaniem jest m. in. jedna z najwybitniejszych polskich poetek Kazimiera Iłłakowiczówna, o której państwo Liminowiczowie mówią z miłością jak o kimś bliskim. Wnuczka Zana „promienistego” (przyjaciela Mickiewicza), sekretarka Marszałka Józefa Piłsudskiego, nieprzeciętna osobowość. Urodziła się 6 sierpnia 1889 roku w Wilnie, z Poznaniem związana była od 1947 roku i została wierna temu miastu do śmierci. Zmarła 16 lutego 1983 roku. Z tej miłości zarówno do poetki, jak i do jej rodzinnego miasta, państwo Liminowiczowie namówili Polski Teatr w Wilnie pod kier. Ireny Litwinowicz do wystawienia dramatu Iłłakowiczówny (zresztą odnalezionego w Poznaniu) o ostatnich dniach życia świętego Kazimierza pt. W wigilię cudu. Premiera poznańska odbyła się na Kaziuka - 3 marca 2002 roku, wileńska - w 2004, gdy na Litwie obchodzono 400-lecie kanonizacji św. Kazimierza.

Ale wracajmy do poznańskiego Kiermaszu Kaziukowego 2005. Rozpoczął się w niedzielę – 6 marca. Początek kaziukowym atrakcjom dały, tradycyjnie, hejnały poznański i wileński, które w samo południe popłynęły z ratuszowej wieży. Już wcześniej z logii Ratusza witał zebranych „dwór jagielloński” na czele z wychowawcą św. Kazimierza Janem Długoszem, który po hejnałach i zmaganiach legendarnych Poznańskich Koziołków, w towarzystwie dudziarzy i koźlarzy poprowadził paradny przemarsz po rynku. Za dworem pociągnęły tłumy, ku usytuowanej nieopodal scenie i stoiskom z wileńskimi palmami, kaziukowymi sercami i obwarzankami.

Ponieważ Kaziuk wileński został, moim zdaniem, skomercjalizowany do bólu, rozbudowany do nierozsądnych megarozmiarów i wypłukany z polskości, osobiście od lat dość konsekwentnie unikam tego święta. Z tym większą więc rozkoszą dałam się ponieść temu poznańskiemu. Na pewno innemu niż tradycyjny wileński, ale jakże polskiemu. Wzruszyło mnie to, że Wielkopolanie nauczyli się wić palmy wileńskie. I to w jakich ilościach! Trochę inne są niż nasze krawczuńskie, bo jaskrawsze i jakieś takie rozwichrzone w formie, powiedziałabym – nieuczesane, ale przecież palmy. Rozbawiło mnie to, że znaleźli się spryciarze, którzy palmy typowo poznańskie opatrzyli szyldem „palmy z Wilna” i te schodziły im jak świeże bułeczki (chociaż palma wileńska na to rzekome „pokrewieństwo” bardzo by się zdziwiła). Było i stoisko z autentycznymi wileńskimi palmami, moim zdaniem, nie były najurodziwsze, ale szybko się rozeszły, zadziałała magia słowa „wileńskie”. Były stosy kaziukowych serc i wiązki obwarzanków... też niezbyt wileńskich, bo lekkich i kruchych (sprzedawcy tłumaczyli mi, że takie właśnie mają być), ale niech im tam. Bo jakaż wspaniała temu wszystkiemu towarzyszyła atmosfera. Ze sceny jarmark umilały swoimi występami zespoły ludowe z Grodziska, Kostrzyna, Wrześni, Kapele Dudziarzy i Koźlarzy i gwóźdź tegorocznego Kaziuka – uroczy zespół pieśni i tańca „Karolinka” z Brześcia na Białorusi. Ponieważ od pierwszej edycji poznańskiego Kaziuka przez to święto przewinęły się prawie wszystkie zespoły artystyczne z Wilna i Wileńszczyzny, tym razem organizatorzy postanowili nieco odejść od tradycji i stąd zaproszenie dla białoruskiej „Karolinki”, świetnego zresztą zespołu.

W czasie, gdy na scenie szalały kapele, do licznych kuchni polowych, które serwowały cepeliny i bliny żmudzkie (žemaičiu) ustawiły się długachne kolejki. Niektórzy przyszli po te specjały z termosami, na zapas. Ale gdy zaczęto rozdawać prowizoryczne śpiewniki, cała wiara runęła pod scenę, by sobie razem pośpiewać. Tradycję wspólnego śpiewania organizatorzy poznańskiego Kaziuka wprowadzili już dawno. Wielkopolanie to uwielbiają i z roku na rok całym Starym Rynkiem zaciągają nasz hymn „Wileńszczyzny drogi kraj...” i nie tylko. Przyznam, że dość to wzruszające, gdy mieszkańcy Poznania i okolic zgodnym chórem śpiewają „Wilija naszych strumieni rodzica...”, „Za Niemen hen precz! hen precz!” czy o tym, że „... żył sobie facet, facet na Litwie, co się Mickiewicz nazywał...”.

Od czterech lat poznańskie święto ma też swoją nagrodę „Żurawiny”. Dostają ją ludzie, którzy piękno Kresów ukazują w sposób szczególny, którzy są ideowo wierni tej kresowości. Dlaczego żurawiny? „Bo jest w tych owocach tyle, ile trzeba cierpkości, słodyczy, goryczy i kwasu, jak w naszej kresowości...” – mówi pan Ryszard Liminowicz, autor pomysłu. Nagroda ma postać szklanego pucharu spiętego mosiężną klamrą (jej autorem, jak i całej oprawy plastycznej poznańskiego Kaziuka jest nasz krajan Władysław Saletis - chłopak z Dukszt, który po studiach osiadł w Poznaniu na stałe), koniecznie napełnionego żurawinami, o które zresztą w tych stronach nie jest tak łatwo jak u nas. Ale trzeba je zdobyć, bo po wręczeniu nagrody wszyscy wznoszą toast kisielem żurawinowym.

Państwo Liminowiczowie, gdy tylko jest okazja, przywożą te żurawiny z Wilna i twierdzą, że muszą je w jakiś cudowny sposób rozmnożyć, szczególnie w czasie organizowanego przez Towarzystwo opłatka, na który trzeba ugotować kisiel żurawinowy... na 800 osób.

Ale wracajmy do nagrody. Laureatem pierwszej był Tadeusz Konwicki, to zresztą jego osoba natchnęła pana Liminowicza do ustanowienia takiej nagrody. Działo się to 4 lata temu. W niędzyczasie laureatami „Żurawin” zostali prof. Stefan Stuligrosz i pisarka Barbara Wachowicz. Tegoroczne „Żurawiny” kapituła przyznała żywej legendzie, Bernardowi Ładyszowi. Znakomity bas, nieprzeciętna osobowość, niezwykle ciepły, dowcipny człowiek, chłopak z Zarzecza, jak go określił Jerzy Garniewicz, podczas odbierania nagrody, choć wyraźnie wzruszony, ciągle sobie dworował. Twierdził, że z żurawin zrobi sobie nalewkę, podzielił się też z zachwyconą publicznością przepisem na wyśmienitą „piołunóweczkę”. A gdy konferansjer poprosił go: „Beńka, no pozaciongaj nam jeszcze troche po wieleńsku...”, Ładysz ripostował: „O co wam chodzi, ja używam najpoprawniejszej polszczyzny, „ł” wymawiam jak „ł”, nie „eu”, „ś” jak „ś”, nie mówię też cherbata, tylko herbata...”. Nasz wspaniały rodak sypał żartami też podczas koncertu „Karolinki”, który odbył się kilka godzin później w Centrum Kultury Zamek. Jednak na wspomnienie Matki Boskiej Ostrobramskiej tak się wzruszył, że z trudem wymówił przez łzy: „raz jeszcze pojechać, pokłonić się i można umierać...”.

Wzruszeń było więcej. Gdy organizatorzy ujawnili, że w święcie uczestniczy przedstawicielka Magazynu Wileńskiego, zostałam „zaatakowana” falą takiej życzliwości, że długo nie mogłam ochłonąć z przejęcia. Ludzie otoczyli mnie ciasnym kręgiem i mówili wszyscy naraz. Pytali o Wilno, pozdrawiali je, prosili o autografy na egzemplarzach Magazynu, ktoś przyznawał się, że jest stałym czytelnikiem, ktoś pytał, gdzie pismo można zdobyć, ktoś inny, jak pani Katarzyna Andrzejewska-Nałęcz, ocierał łzy. Przyszła tu z bratem panem Zbigniewem Andrzejewskim. Wyjechali z Wilna w 1945 roku. Dotychczas tęsknią. „Dlatego działamy w Towarzystwie, dlatego tu jesteśmy...” – mówili.

Poznański Kaziuk jest imprezą wielowątkową. Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w tym roku w ramach tego święta zorganizowało cykl wykładów poznańskich historyków, poświęconych dziejom Jagiellonów i ich związków z Poznaniem oraz muzyce na dworze Jagiellonów. Był też koncert zespołu „Karolinka”, o którym wspomniałam. W przerwie tego koncertu w Centrum Kultury Zamek otwarto wystawę z cyklu Kresy w Fotografii Wielkopolan pt. Kraj lat dziecinnych on zawsze zostanie święty i czysty jak pierwsze kochanie. Poświęcono ją Adamowi Mickiewiczowi w 150 rocznicę śmierci. Tego typu wystaw, poświęconych m. in. Piłsudskiemu, Mickiewiczowi, Słowackiemu, konfederatom barskim, świątyniom na kresach itp., Towarzystwo organizowało już około 20. Dwie z nich, na temat kultu Świętego Kazimierza oraz poświęcona Kazimierze Iłłakowiczównie, dotarły do Wilna, można je będzie obejrzeć w Domu Kultury Polskiej.

A dla Magazynu Wileńskiego organizatorzy tegorocznego poznańskiego Kaziuka przygotowali najpiękniejszy prezent, jakim tylko można obdarować redakcję. Dostaliśmy 50-tomowy Praktyczny Słownik Współczesnej Polszczyzny, który dopiero co się ukazał nakładem Wydawnictwa Kurpisz. 10 tomów słownika ofiarowało nam Towarzystwo, zaś 40 – państwo Dorota i Jan Michniewiczowie. Pani Dorota jest współautorką tego słownika, rodzice pana Jana pochodzą z Kresów. Dziękujęmy, na pewno będzie nam służył. Dziękujemy też za zaproszenie nas na to wspaniałe święto jak i za słowa uznania, które padły z ust naszych poznańskich przyjaciół przy okazji wręczania tego daru. Usłyszeliśmy co następuje: „Styl, piękną polszczyznę i szatę graficzną Magazynu Wileńskiego nieraz stawiamy za wzór naszym poznańskim wydawcom”. Jesteśmy tą oceną nie tylko wzruszeni, lecz też zobligowani do jeszcze staranniejszego redagowania naszego pisma.

Lucyna Dowdo

Wstecz