250 lat obecności relikwii św. Justyna na Wschodzie

Kresowe losy rzymskiego filozofa

W ub. roku minęło 250 lat od chwili sprowadzenia na ziemie kresowe relikwii św. Justyna-Męczennika. Przywiezione z Rzymu w 1754 r., przez pierwsze 84 lata przebywały pod opieką oo. karmelitów bosych w Starym Miadziole, a od 1838 r. znajdują się w kościele pw. św. Anny w miejscowości Mosarz (obecnie obwód witebski na Białorusi). Burzliwe koleje 2,5-wiekowej historii relikwii, niejednokrotnie przypominające powieść z pogranicza detektywu, ściśle wiązały się z historycznymi wydarzeniami na tych terenach.

Postać świętego - według źródeł Kościoła

Jak twierdzą źródła hagiograficzne, Justyn urodził się w pierwszej poł. II wieku w kolonii rzymskiej Flavia Neapolis (dziś Jordania). Rodzice Justyna, arystokraci rzymscy, wychowali go w wierze pogańskiej. Zaledwie jednak wyrósł z wieku szkolnego, udał się na poszukiwanie „jedynego i prawdziwego Boga”. Studiując początkowo filozofię grecką sprowadził do domu najwybitniejszych nauczycieli tamtych czasów, lecz żaden z nich nie potrafił mu niczego powiedzieć o jedynym i prawdziwym Bogu. Pewnego razu podczas spaceru brzegiem morza spotkał nieznajomego starca, który w długiej rozmowie przekonał go do wiary chrześcijańskiej. Po gruntownym zapoznaniu się z Biblią Justyn przyjął chrzest i odtąd wszędzie zaczął głosić Ewangelię.

Wkrótce przybył do Rzymu, gdzie stał się niebawem znanym nauczycielem, gromadząc wokół siebie żądnych wiedzy rzymian. Justyn napisał wiele pism filozoficznych, w których żarliwie bronił chrześcijaństwa, najważniejsze z nich - to „Apologia religii chrześcijańskiej”, które skierował ok. 150 r. do cesarza, jego synów, senatu i ludu rzymskiego. Występował też nieustannie przeciwko prześladowaniom chrześcijan, publicznie oskarżając oprawców i potępiając ich. Taka postawa nie mogła nie ściągnąć prześladowań na niego samego: razem z sześcioma uczniami został aresztowany i wtrącony do więzienia. Uwięzionych zmuszano do oddawania czci bożkom pogańskim, po stanowczej odmowie poddano ich biczowaniu, a następnie publicznie stracono. Justyn poniósł śmierć przez ścięcie głowy mieczem ok. 165 r.

Według legendy, po straceniu ciało męczennika zostało wrzucone do sadzawki. Miejsce, gdzie znajdowało się, podobno wskazały pływające gęsi, nie ustępujące stamtąd, zanim go nie zabrano. Grób Justyna początkowo pozostawał pod gołym niebem i wkrótce stał się miejscem licznie odwiedzanym przez pielgrzymów, zwłaszcza lud wiejski, doznający przy nim wielu cudów. Po legalizacji chrześcijaństwa Justyna ogłoszono świętym, szczególnie czczonym jako obrońcę wiary. Przypuszcza się, że obecnie jego grób znajduje się w rzymskim kościele św. św. Placyda i Pudencji. Św. Justyn patronuje filozofom i jest uważany za skutecznego opiekuna wiary chrześcijańskiej.

Tyle informacji ze źródeł.

Wędrówka relikwii na Wschód

Od wieków w zwyczajach pobożnej szlachty i magnaterii Rzeczypospolitej czynem szczególnej chluby było fundowanie na terenie swych posiadłości świątyń katolickich. Nie szczędzono na to grosza, z zagranicy sprowadzano architektów i budowniczych jak też ofiarowano nowe budowle sakralne zgromadzeniom zakonnym. Dzięki tej ofiarności na ziemiach kresowych zachowały się dotychczas okazałe barokowe kościoły, mające wartość zabytkową. W 1859 r. w Warszawie ukazała się książka pt. „Wiadomości o kościołach i klasztorach w Dyecezji Mińskiej”, której autor, Dominik Chodźko, zebrał wiadomości historyczne o kościołach i klasztorach na podstawie wizyt kanonicznych. W dziele tym figurują m. in. informacje o klasztorze w Starym Miadziole.

„Antoni Koszczyc, starosta zarzycki, dziedzic majętności zwanej Stary Miadzioł, w I poł. XVII w. fundował zakonników karmelitów bosych w miasteczku tegoż nazwiska, znaczny ponosząc nakład na wymurowanie ozdobnej ku czci Pana Boga świątyni, klasztoru i Drogi Krzyżowej Zbawiciela, kaplicami i bramami oznaczonej. Aby zaś miejscu temu więcej jeszcze przyczynić pobożnej okazałości i jeśli rzec można, świętości, dokładał usilnego starania w Rzymie o sprowadzenie wielu relikwii świętych męczenników Justyna, Justyny i Placyda”. Życzeniom Antoniego Koszczyca stało się zadość, kiedy odbywając pielgrzymkę pokutną do Wiecznego Miasta podczas audiencji osobistej u papieża Benedykta XIV złożył mu swą pobożną prośbę odnośnie relikwii. Z polecenia Ojca Świętego odnaleziono zatem grobowiec świętego Justyna i darowano „fundatorowi kościoła miadziolskiego ten święty upominek ku większej czci i chwale”. Zdanie to zostało wzięte w cudzysłów nieprzypadkowo, gdyż dotyczy poniekąd sporu, który rozgorzał o relikwie prawie po 200 latach, czyli już w wieku XX.

Po przewiezieniu świętych relikwii do swoich posiadłości w 1754 r. Antoni Koszczyc umieścił je w wybudowanym przez siebie kościele św. Stanisława w Starym Miadziole. Zwyczajem włoskim w tamtych czasach koście męczenników umieszczano w woskowych lub porcelanowych figurach, odtwarzających ciała świętych i ubranych w szaty odświętne lub rycerskie. Opisywane tu relikwie św. Justyna, które zachowały się w nienaruszonym stanie do naszych czasów, przedstawiają porcelanową figurkę świętego prawie naturalnej wielkości. Jest ona ubrana w drogie szaty, naśladujące strój rycerski, przepasane przez ramię pasem rycerskim i spięte orderem w kształcie sześcioramiennej gwiazdy. Figura jest złożona w posrebrzanej trumience na prawym boku, jedna ręka podpiera głowę, druga złożona na piersi. Jest doskonale widoczna przez oszkloną boczną ścianę trumienki: święty jak gdyby śpi z błogim uśmiechem na twarzy.

Relikwie św. Justyna od chwili sprowadzenia były przechowywane w kościele staromiadziolskim aż do czasu pierwszego rozbioru Polski, podczas którego ziemie te przeszły we władanie państwa rosyjskiego. Wkrótce nakazem władz carskich kościół został zabrany katolikom w celu przekształcenia w cerkiew prawosławną. Dopóki jednak oo. karmelici pozostawali w klasztorze, nadal opiekowali się relikwiami i były one czczone przez tłumy pobożnego ludu. Gromadził się on do Starego Miadzioła znajdując u podnóża ołtarza „ulgę w strapieniach, zdrowie w niemocy i inne dobrodziejstwa, o jakie żebrać przychodził, a sława cudownego Miadzioła szeroko zalegała obszary kraju w odleglejsze nawet strony sięgając”.

Po Powstaniu Listopadowym i kasacie na tych ziemiach zakonu karmelitów w 1832 r., po którym niezwłocznie nastąpiło wypędzenie przez władze carskie ojców karmelitów ze Starego Miadzioła, relikwie św. Justyna pozostawały jednak w zamkniętym kościele do 26 grudnia 1834 r. Dziedzic i fundator świątyni już dawno nie żył, zaś jego dobra ziemskie zostały nabyte na własność przez niejakich Dworzeckich.

Jedynym ratunkiem było porwanie

Wkrótce rozchodzi się wieść, że kościół i budynki klasztorne zostały przekazane grekokatolikom i mają być w nich osadzone zakonnice bazylianki z Mińska. By ratować relikwie przed zabraniem zaczęto niezwłocznie realizować plan ich uprowadzenia.

W ostatnich dniach 1834 roku do wileńskiego wojskowego generał-gubernatora księcia Dołgorukowa nadchodzi ściśle tajny raport powiatowego policmajstra, informujący o nadzwyczajnym zajściu, jakie miało miejsce w Starym Miadziole w nocy z 26 na 27 grudnia. Otóż, jak donosi podpułkownik Czertoriżskij, z zamkniętego kościoła zostają potajemnie uprowadzone relikwie św. Justyna. Parokonnym powozem, pod ochroną dziesięciu miejscowych chłopów, przez organistę z tejże parafii i ks. bernardyna Sadowskiego zostają one przewiezione do kościoła parafialnego w Nowym Miadziole. Władze natychmiast wszczynają w tej sprawie śledztwo. W Centralnym Historycznym Archiwum Litwy znajduje się teka, zawierająca raporty i inne dokumenty, dotyczące sprawy nowej lokalizacji relikwii św. Justyna, a obejmująca okres od 10 stycznia 1835 do 24 września 1838 roku.

Już wstępne rozeznanie wykazało, że uprowadzenie relikwii odbywało się za wiedzą, a nawet z polecenia biskupa mińskiego Mateusza Lipskiego. Oddelegowany do biskupa urzędnik dowiaduje się o wydanym przez władze rzymskokatolickiego kolegium rozkazie z 12 grudnia 1834 r. o zabraniu relikwii ze staromiadziolskiej świątyni i żąda wyjaśnień. Biskup Lipski istotnie powołuje się na rozkaz kolegium. Co do sposobu wykonania polecenia - motywuje go obawą przed zamieszkami i protestami miejscowej ludności, a nawet przeszkodami, jakie mogli czynić nowi właściciele majątku Dworzeccy. Wyjaśnienia biskupa wywołują u władz carskich wielkie niezadowolenie. A chociaż relikwie odtąd znajdują się w czynnym nowomiadziolskim kościele, walka o ich odzyskanie nie ustaje.

Wymuszona przeprowadzka

W ciągu niemal trzech lat swoje prawa do relikwii św. Justyna roszczą córka ich fundatora - Antoniego Koszczyca - hrabina Anna Hrebnicka i właścicielka majątku Stary Miadzioł Dworzecka. Pierwsza bowiem motywowała swą prośbę o przekazanie relikwii w jej posiadanie tym, że stanowią one własność familijną. Druga zaś uważała swe prawa do nich jako nowa właścicielka posiadłości, proponując nawet wybudować dla nich murowany kościół. Z kolei parafianie Nowego Miadzioła też prosili zostawić relikwie u nich.

Budowanie nowych kościołów nie leżało jednak w interesach caratu, zaś biskup Lipski uznał drewniany kościół w Nowym Miadziole za nieodpowiedni do przechowywania takiej świętości. Proponuje więc, nie przekazując relikwii w posiadanie spadkobierczyni fundatora, przewieźć je do kościoła parafialnego w miejscowości Mosarz powiatu dziśnieńskiego - majątku hrabiostwa Brzostowskich. Tamtejszy murowany kościół powstał z ich funduszy w 1792 r., zaś Barbara Brzostowska była wnuczką Antoniego Koszczyca i córką Hrebnickiej. A ponieważ matka zamieszkała już wtedy w majątku córki, na przeniesienie relikwii do Mosarza zezwolono.

Władze, pragnąc pozbyć się świętości, która poczyniła tyle zamieszania i nadal przyciągała do siebie tłumy wiernych postawiły warunek, by przeprowadzka relikwii odbyła się bez specjalnego rozgłosu i jakichkolwiek uroczystości oraz procesji podczas powitania ich w Mosarzu. 28 sierpnia 1838 r. św. Justyn w swych relikwiach „przybył” tam „bez wszelakiego rozgłosu i uroczystości”, jak poinformował miński gubernator w swym raporcie wojskowemu gubernatorowi w Wilnie.

Nowa siedziba relikwii

Mosarz - miasteczko i centrum rozległych dóbr, których właścicielami w XVI w. byli Despot-Zenowiczowie. Podobno, właśnie w ich dworze zatrzymywał się na nocleg sam król Stefan Batory podczas wyprawy na Psków. Później posiadłość często zmieniała właścicieli, przekazywana tytułem wiana córkom dziedziców. Mosarz należał więc kolejno do Paców, Wołłowiczów, Dołmat-Isajkowskich, Mleczków i Brzostowskich. W posiadaniu tego rodu pozostał przez blisko 200 lat. M. in. przyszedł tu na świat późniejszy twórca „republiki Pawłowej” k. Turgiel, Paweł Ksawery Brzostowski. Właśnie w ręku Anny i Roberta Brzostowskich Mosarz stał się wspaniałą rezydencją magnacką. W latach 1775-90 wznieśli tu okazały klasycystyczny pałac, a w 1792 r. sumptem 1000 dukatów czerwonego złota ufundowali świątynię katolicką pod wezwaniem św. Anny. Kościół został zbudowany w stylu neoklasycystycznym, jednonawowy, kształtem i wystrojem wnętrza bardziej zdradzający podobieństwo do sali pałacowej. Ściany ozdobiono ornamentami roślinnymi i artystycznie wykonanymi płaskorzeźbami, przedstawiającymi czterech Ewangelistów, dwunastu Apostołów oraz scenę chrztu Pana Jezusa.

Według znanego historyka sztuki Romana Aftanazego bogactwo wnętrz pałacu Brzostowskich w Mosarzu nie miało sobie równych na obszarze całego Wielkiego Księstwa. Salę królewską upiększały wykonane przez francuskiego rzeźbiarza stiukowe ornamenty i podobizny wszystkich królów polskich, zwieńczone płaskorzeźbą Pogoni. Dekoracje, powstałe już w okresie rozbiorów, miały bardzo wyraźne akcenty patriotyczne, nawiązujące do tradycji Rzeczypospolitej. Pałac został rozgrabiony i spalony przez zbolszewizowany tłum w 1918 r., zachowało się jedynie kilka zdjęć, jego plany wywieziono do archiwum w Moskwie. W okresie międzywojennym ruiny pałacu utrwalił na fotografiach podróżujący po ziemiach kresowych Jan Bułhak.

W II poł. XIX w. Mosarz został własnością Piłsudskich, w których rękach znajdował się do II wojny światowej. Spokrewniony z właścicielami majątku Józef Piłsudski odwiedzał Mosarz kilkakrotnie, w latach młodości i później, po raz ostatni w 1930 r. Jak podaje prof. M. Morelowski, dwie akwarele wnętrz mosarskiego pałacu wykonane w 1916 r., znajdowały się w zbiorach po Marszałku w pałacu belwederskim w Warszawie.

Taką oto miejscowość „wybrał” dla siebie św. Justyn. Albowiem wśród miejscowej ludności jeszcze w XX w. krążyła legenda, według której powóz z 8 koni, wiozący relikwie, nie mógł ruszyć z miejsca, zanim nie wybrano kierunku na Mosarz. Z udokumentowanej wyżej historii z przeprowadzką relikwii widać, że jest to tylko legenda, niemniej świadcząca o ogromnym przywiązaniu ludności do „swego” świętego opiekuna, szczycącej się tym wybraństwem. Odtąd dzieje relikwii są związane z tym zakątkiem Wileńszczyzny. Już od samego początku były one otaczane powszechną czcią wiernych, nie tylko katolików, ale i prawosławnych. Kult św. Justyna wzrastał z roku na rok, słynąc cudami i przyciągając wciąż nowe rzesze czcicieli. W 1851 r. relikwiarz został opieczętowany przez biskupa Wacława Żylińskiego i zaopatrzony w odpowiedni dokument, świadczący o jego przynależności do świątyni w Mosarzu.

„Wiary świętej wyznawco żarliwy...”

Słowa te stanowią jedno z wezwań Litanii, ułożonej przez nieznanego autora, którą po dziś dzień modlą się przy relikwiach świętego w kościele mosarskim. W latach zaboru rosyjskiego stał się on oparciem w walce o zachowanie polskości i wiary katolickiej na tych ziemiach. Ze źródeł archiwalnych wiadomo np., że za pomoc powstańcom w 1863 r. aresztowano i zesłano mosarskich księży. Szczególne ataki caratu na Kościół katolicki nasiliły się jednak po stłumieniu Powstania Styczniowego. W latach 70. XIX w. do nabożeństw w kościołach zaczęto przymusowo wprowadzać język rosyjski, by tym samym ułatwić plan późniejszego przejścia ludności na prawosławie. Przykład skutecznego oporu parafian mosarskich został udokumentowany kolejną sprawą śledczą.

W dziale spraw politycznych kancelarii wileńskiego generał-gubernatora pod datą 29 lipca 1870 r. zarejestrowano „dieło”: „O zamieszkach, które miały miejsce 12 lipca 1870 r. podczas odprawiania nabożeństwa przez ks. Szyryna w kościele mosarskim dziśnieńskiego powiatu”. Naczelnik żandarmerii święciańskiego i dziśnieńskiego powiatów donosi w raporcie szefowi policji guberni, że w tym dniu „podczas nabożeństwa ks. Szyryn zaczął odmawiać modlitwę w intencji cara Wszechrosji i panującej familii w języku rosyjskim, co spowodowało, że znajdujący się w kościele lud, przeważnie chłopi, z hałasem i przekleństwami rzucił się ku wyjściu. Kiedy zaś ks. Szyryn wracał na plebanię, tłum spotkał go na podwórku i obrzucił wyzwiskami od zdrajcy i antychrysty. Kilka osób wtargnęło do domu księdza i groziło mu wygnaniem z Mosarza i niewpuszczeniem do kościoła”. Informowano też, że okoliczni ziemianie, wiedząc, iż ks. Szyryn przyjął od władz modlitewnik w języku rosyjskim, zaprzestali chodzić do kościoła, z czego wnioskuje się, że powstałe 12 lipca zamieszki zostały przez nich zainspirowane.

W tym też czasie ks. Szyrynowi podrzucono dwa anonimy w języku polskim, zawierające pogróżki i wyzwiska pod adresem jego osoby.

Jako na sprawców tych pisemnych ataków, podejrzenie padło na ziemianina Jana Turskiego i wikarego Augustyna Sobolewskiego. Obaj zostali niezwłocznie aresztowani i stanęli przed komisją śledczą w Wilnie. Ks. Sobolewskiemu z racji na charakter pisma udowodniono autorstwo listów i ukarano go umieszczeniem w wileńskim klasztorze karmelitów pod surowym nadzorem przełożonych i policji, zaś pana Turskiego zwolniono. W raportach agentów policji ks. wikary Sobolewski figuruje jako religijny fanatyk, przesiąknięty ideami polonizacji, który zaskarbił sobie tym w parafii ogromną popularność i wpływ na wiernych. Wśród ludzi tymczasem zaczęły krążyć pogłoski o tym, że ks. Szyryn otrzymał od władz 5 tys. rubli, za co pisemnie obiecał z całą parafią przejść na prawosławie.

Nieostrożnymi wypowiedziami i żartami ks. Szyryn nawet to potwierdzał, co jeszcze bardziej zaogniło sytuację. Zresztą sami żandarmi w raportach wydali niezbyt pochlebną opinię o ks. Szyrynie, pisząc, że nie wyróżniał się on nadzwyczajną gorliwością w wykonywaniu swej posługi. Zachowanie jego wobec parafian było nieco grubiańskie, a ze względu na słabość do alkoholu - zbyt poufałe i prostackie. Podsumowując osobę ks. Szyryna określili, że „odnośnie polityki nie jest on w stanie przynieść ani korzyści, ani szkody”. Zresztą ks. Szyryn pochodził z zamożnego rodu, posiadając znaczny kapitał i dwa majątki, toteż sprawy patriotyzmu i wiary niezbyt go wzruszały.

Podczas rozmów z policją ludzie przekonywali, że osobę cara szanują, ale nie chcą łamać wiary ojców i zmieniać religii. Powiatowy policmajster Englezi musiał nie lada napracować się, przekonując mosarskich parafian, że wprowadzenie modlitw w języku rosyjskim nie zagraża ich wierze. Na pewien czas wszystko się uspokoiło, modlitwy za cara bez widomego sprzeciwu wznoszono po rosyjsku. A jednak już jesienią rozruchy zaczęły się od nowa, zwłaszcza kiedy do parafian dotarło nowe rozporządzenie konsystorza, by sakramenty chrztu i ślubu również były udzielane po rosyjsku. 1 listopada tegoż roku, w uroczystość Wszystkich Świętych tłum wiernych spotkał ks. Szyryna na dziedzińcu z zamiarem nie wpuścić go do kościoła. Zaczepki trwały, została wezwana policja, przeprowadzono śledztwo i kilka osób aresztowano.

Po jakimś czasie ks. Szyryna odwołano, a parafia, zanosząca modlitwy do św. Justyna, pozostała przy katolickiej wierze. Pracujący tu później księża troszczyli się nie tylko o stan wiary ludzi, ale i o samą świątynię. M. in. administrujący parafii w latach 1889-93 ks. Paweł Szepecki (znany ze wspomnień ks. prałata Józefa Obrembskiego, późniejszy dziekan w Turgielach) zbudował wokół kościoła ogrodzenie z ciosanych kamieni, które doskonale zachowało się do dziś.

Pod koniec lat 90. XIX w. władze carskie ponowiły próbę zlikwidowania parafii, tym razem zamierzając przekształcić świątynię w cerkiew. Wierni znów stanęli w jej obronie, nawet obrzucając skłaniającego się do ugody proboszcza jajkami, kilkunastu z nich przypłaciło to utratą wolności, jedna osoba podobno zmarła w więzieniu, ale kościoła nie oddano. Z początkiem XX w. carski ukaz tolerancyjny zezwolił na pewne ulgi wyznaniowe, a odzyskana przez Polskę niepodległość przywróciła wolność religijną. Ten kolejny okres znacząco wpłynął na umocnienie wiary zamieszkałej na tych terenach ludności.

W międzywojennym dwudziestoleciu Mosarz zasłynął dzięki parafialnemu odpustowi, ustanowionemu przez Stolicę Apostolską w uroczystość św. Jana Chrzciciela. Pokonując dziesiątki, a nawet setki kilometrów przybywano w tym dniu do Mosarza, by wymodlić u św. Justyna potrzebne łaski. 38 wot dziękczynnych, umieszczonych obok ołtarza, świadczyły o cudownych uzdrowieniach doznanych za wstawiennictwem świętego. Ale akurat w tym czasie w dziejach relikwii nastąpił kolejny niespodziewany zwrot.

(Cdn.)

Czesława Paczkowska

Wstecz