Podglądy

Ale wkoło jest wesoło!!!

Ambasador Rosji na Litwie Borys Cepow, zachował się nie jak dyplomata, tylko – nomen omen – jak prymitywny cep, obwieszczając w dzienniku Respublika, że nasz piękny kraj zamieszkuje „zbiorowisko awanturników”. Litewska opinia publiczna zawyła z oburzenia. Co prawda dyplomata miał na myśli nie wszystkich obywateli, jeno polityków, ale i tak (a może tym bardziej) wypadało się śmiertelnie obrazić. I obraziliśmy się. Wilno ogłosiło nawet przerwę w kontaktach dyplomatycznych z przedstawicielem Rosji, a szef MSZ Antanas Valionis, przy okazji wizyty w Moskwie, naskarżył na Cepowa najładniej jak umiał. Ponoć bez skutku. Rosja nie zamierza skandalisty odwoływać. Widocznie uprawia jakiś odmienny rodzaj dyplomacji, podobnie jak Cepow reprezentuje dość nietypowy rodzaj poczucia humoru. Jakiś bardzo „sierjozny” i nieco agresywny.

Panie ambasadorze! – chciałoby się zakrzyknąć, - daj pan sobie trochę luzu i spójrz na Litwę spokojniej i życzliwiej. „Kraj awanturników” – to ciężka przesada. Jesteśmy krajem po prostu wesołym. Bardzo wesołym...

Ale wkoło jest wesoło

Człowiek w pracy, małpa w zoo

Puste pole za stodołą

Chłop zaprawia - ale dżez ...

To o nas. Chociaż czasem potrafimy się i nasrożyć. Nie tylko na ambasadora Cepowa. Lubimy się, na przykład, nawzajem postraszyć. Ostatnio straszył prezydent Valdas Adamkus. W swoim dorocznym orędziu o stanie państwa! Czym? Ano rządami oligarchicznymi! Ale, jak to człowiek kulturalny, straszył niezdecydowanie. Nie żeby coś stanowczo twierdził, tylko stojąc na sejmowej trybunie pytał retorycznie acz dramatycznie: „Czy (...) nie zbliżamy się do rządów oligarchicznych, do modelu państwa z wpływową grupą oligarchów i dużą, ale łatwo poddającą się manipulacjom klasą ubogich?”.

W tym momencie rejestrujące wystąpienie prezydenta telewizyjne kamery zaczęły miotać się po sejmowej sali, próbując wyłapać „gorejące czapki”, czyli twarze maskujących się oligarchów. Szukały przede wszystkim „głównego”, w ich mniemaniu, oligarchy – szefa Partii Pracy i ministra gospodarki Wiktora Uspaskicha. Pech chciał, że minister akurat w tym czasie gorączkował (nie mylić z gorączkował się, po prostu dostał gorączki, nie mylić z białą), więc z braku innych wdzięcznych kandydatów, podstępne obiektywy spoczęły na twarzach premiera Brazauskasa i przewodniczącego Sejmu Paulauskasa. Zarejestrowały głębokie zdumienie, żeby nie powiedzieć – osłupienie.

I tak oto – w marcu w kraju skończyło się polowanie na wilki, w kwietniu – rozpoczęło na wypasionych oligarchów. Ponieważ prezydent tych ostatnich nie wymienił z nazwisk, dziennikarze zaczęli grasować po kraju w ich poszukiwaniu. Okazało się, że wcale niełatwo jest upolować na Litwie takie wypchane forsą i politycznymi wpływami duże zwierzę. Tym bardziej, że Partia Pracy, jako kandydatka na matecznik nadających się do medialnego odstrzału oligarchów, niebawem przestała wchodzić w rachubę. Kilka dni po wygłoszeniu swojego orędzia prezydent spotkał się z przedstawicielami sejmowej frakcji Uspaskicha i uspokoił, że strasząc oligarchami, uchowaj Boże, nie miał na myśli jego ludzi. W tej sytuacji zdezorientowani żurnaliści, zamiast szukać odpowiedzi u źródeł, czyli spytać się samego prezydenta, rzucili się na premiera Brazauskasa. Ten przyciśnięty do muru wyznał, że jest głuchy jak, nie przymierzając, głuszec podczas tokowania. Okazało się, że w ogóle nie słyszał, by prezydent w swoim orędziu wspominał o jakichkolwiek oligarchach. A gdy dziennikarka mu dobitnie Adamkusa zacytowała, szczerze wyznał, że nie ma pojęcia, co prezydent miał na myśli. Pogonił wścibskie babsko do autora, czyli do prezydenta. I słusznie. Toż chodzi o poważne polityczne oświadczenie, nie o jakąś kretyńską zgaduj zgadulę.

Komu auto, komu chatę

Komu awansować tatę

Komu nie podawać ręki

Komu słowa do piosenki...

Przewodniczący Sejmu Arturas Paulauskas, w odróżnieniu od premiera, zaprezentował idealny słuch, lecz przytępioną przenikliwość. Owszem, o oligarchach w orędziu prezydenta słyszał, ale żadnego nie potrafił wskazać. Przypuszcza, że strasząc tą plagą, prezydent nie mówił o zaistniałej sytuacji, a chciał jedynie ostrzec przed ewentualnym zagrożeniem.

Wydaje mi się, że wiem, przed kim prezydent chciał ostrzec. W moim mniemaniu, w kraju są tylko dwaj kandydaci na oligarchów – mer miasta Arturas Zuokas oraz jego przyjaciel, prezes spółki Rubicon Group Andrius Janukonis. Dlaczego Adamkus nie wymienił tych panów z nazwiska? Pierwszy jest jego przyjacielem i kumem (prezydent trzymał do chrztu jego latorośl), drugi – przyjacielem pierwszego. To by wyjaśniało, dlaczego prezydent ostrzegał przed ich panowaniem tak mętnie, pokrętnie i bez wymieniania personaliów. Ugrzązł między dwiema lojalnościami. Ta wobec kraju nakazywała mu ostrzegać, inna – wobec kumpla – powstrzymywała przed powiedzeniem za dużo.

Z kim nie wolno pić, z kim gadać

Co we środy wolno jadać

O kim milczeć, o kim pisać

Kogo skarcić za Pociusa...

Istnieje jeszcze jedna wersja. W wesołym kraju – wesołe orędzie. Tuż przed wygłoszeniem tego dorocznego raportu w Urzędzie Prezydenta został zatrudniony Arnas Ališauskas. W charakterze referenta, a ściślej mówiąc autora prezydenckich przemówień. Wcześniej Ališauskas pisał... scenariusze do najwredniejszego polityczno-satyrycznego programu „Rowerowe wiadomości” („Dviračio žynios”), który ostatnio traktuje naszego prezydenta jak wiejską żwirówkę – jeździ po nim, aż się kurzy! Może ten fragment o oligarchach jest autorstwa Ališauskasa, który zapomniał, że pisze nie do „Rowerowych wiadomości”...

A swoją drogą, to bardzo dobrze, że istnieje takie polityczne show, jak orędzie prezydenta o stanie państwa. Zmuszeni do jego wysłuchania posłowie przynajmniej na krótko oderwali się od swoich frasunków, od tego, co ich trapi. A są to zmartwienia nie lada!

Arturas Paulauskas na chwilę zapomniał, że w naszym Sejmie tyle jest życia i wigoru co w śniętej rybie. Wcześniej mu to nie przeszkadzało, ale podróże kształcą. Speaker Sejmu gościł onegdaj w Kanadzie, gdzie obserwował godzinę rządową. Był zachwycony zachowaniem tamtejszych parlamentarzystów, którzy przesłuchując przedstawicieli rządu swoją aprobatę demonstrują oklaskami i wykrzykami, zaś dezaprobatę... też głośno, chociaż Paulauskas nie zdradził jak. „Może mają dubeltówki?...” – rozmarzył się czytając to doniesienie niejeden obywatel naszego wesołego kraju. Niestety, wszystko wskazuje na to, że raczej tupią i gwiżdżą.

„W naszym parlamencie taką reakcję słyszymy bardzo nieczęsto. Tam zaś odczuwa się tę aktywność” – żalił się przewodniczący Sejmu po powrocie z kraju klonowego liścia.

Być może ta niemrawość naszych parlamentów jest skutkiem braku ruchu. Nie na próżno grupa posłanek wystosowała apel do komitetu radia i telewizji o przywrócenie w tych mediach tak modnej za czasów radzieckich porannej gimnastyki. Piękniejsza część naszego Sejmu apel swój motywowała koniecznością rozruszania emerytów. Nie stać ich wszakże na kosztowne fitness kluby, a przy takiej gimnastyce w telewizorze (będącym jedyną dostępną im rozrywką) mogą wszak gratisowo dla zdrowotności pofikać. A i parlamentki też by sobie pofikały, bo od tego ciągłego siedzenia w ławach obrastają w „koła ratunkowe” na talii i biodrach. Co prawda panie z Sejmu mogą sobie pozwolić i na fitness, i na pilates z hatha–jogą (cokolwiek to znaczy) włącznie, ale nie mają na to wszystko czasu. No czyż nie zmartwienie?

Z drugiej strony na wałki na talii najlepsza jest głodówka, tym bardziej, że w naszym Sejmie można połączyć pożyteczne z jeszcze pożyteczniejszym. Jest jeden szkopuł. Głodówka powoduje ospałość, która tak drażni w kolegach przewodniczącego Sejmu. Nie bacząc na to zainicjowana w parlamencie przez dwóch posłów głodówka niczym zaraza morowa zatacza coraz szersze kręgi. Od posłów Petrasa Gražulisa i Egidijusa Klumbysa zarazili się nią ponoć parlamentarzyści Valentinas Mazuronis, Remigijus Ačas i Vytautas Galvonas. Co prawda posłowie zrezygnowali z posiłków w bardzo słusznej intencji – odwołania ze stanowisk rezerwistów KGB – ministra spraw zagranicznych i szefa litewskiej bezpieki, ale jeżeli głodówkowa epidemia będzie się szerzyła w Sejmie w takim tempie, kto to (do muchomora plamistego!) będzie się zajmował stanowieniem prawa?

Z drugiej strony... Rozumiemy, że nie ma nic nudniejszego niż udział w obradach parlamentu. Nie dziwota więc, że zamiast tego nasi posłowie, pod pretekstem wyjazdów służbowych, byczą się na różnych Hawajach czy innych Malediwach. Przyłapani na tym interesującym zajęciu kłamią tak, że aż dostają zeza rozbieżnego. Gdy grupka desperatów podjęła próbę ukrócenia tego procederu poprzez stosowne poprawki w statucie Sejmu, nosiciele mandatów stanęli przeciwko temu murem. I daj im Bóg takiej jednomyślności w sprawach państwowej wagi. Miło było patrzeć, jak zgodnie opowiedzieli się przeciwko stosowaniu bardziej surowych kar (finansowych) za nieusprawiedliwioną nieobecność na obradach. Jak jednomyślnie odrzucili propozycję korzystania z kanikuły w jednym czasie – gdy jest dłuższa przerwa w obradach Sejmu.

I cudnie. Uważam, że chłopaki z Sejmu (i dziewczyny też) harują tak ciężko (w dodatku, jak twierdzą – za marne grosze), że czas obrad należy im skrócić do minimum. Na przykład do 35 dni w roku (tyle mają urlopu), zaś pozostałym czasem niech dysponują wg własnych zachcianek. Tym bardziej, że fantazji w wymyślaniu rozrywek można im pozazdrościć. Ostatnio trzej parlamentarzyści – Algirdas Sysas, Gediminas Jakavonis i Algis Čaplikas – wystąpili do zarządu Sejmu z prośbą o wydelegowanie ich do Krakowa, gdzie zamierzają wziąć udział... w III światowym biegu maratońskim. Jakie to urocze, nieprawdaż.

Tak czy owak, pomysły posłów bledną wobec ostatniej inicjatywy premiera Algirdasa Brazauskasa. Ten z rezerwowego funduszu rządu wykroił 5 tysięcy litów na premię dla zamrożonych. Chodzi o rodzeństwo Gaičiunasów, które w ramach pobicia jakiegoś kretyńskiego rekordu, na ponad 60 godzin dało się zamrozić w ogromnej bryle lodu. Cóż, nie wszyscy muszą mieć klepki w głowie ułożone akurat w takiej kolejności, co większość społeczeństwa. Głowa to nie parkiet... A show, to show, nawet gdy jego uczestnicy grzechocą klepkami aż dudni. A ludzie lubią igrzyska, szczególnie, gdy z chlebem jest krucho. I tym razem zabawa się udała. Telewizja LNK ją sfilmowała, Gaičiunasowie uważają, że pobili jakiś rekord, a gapie mający pociąg do sadomasochistycznych widowisk mieli satysfakcję z oglądania zamrożonych. I wszyscy byliby o tych igrzyskach zapomnieli, gdyby nie szef rządu, który obwieścił, że zamrożeni zasługują na rządową premię, bo dokonali... bohaterskiego czynu, który na cały świat rozsławił Litwę. „Poprzez internet dowiedział się o tym cały świat, że jest Litwa, że na Litwie są ludzie, którzy podjęli się... takiego bohaterstwa” – entuzjazmował się premier. No patrz ty! A wydawało mi się, że bohaterstwo to, gdy ktoś koktajlem Mołotowa przywali we wraży czołg, ewentualnie (w czasach pokojowych) tonące dzieciątko spienionym falom wyrwie lub z narażeniem własnego życia staruszkę z płonącej izby wyprowadzi. Błąd. Wg premiera, bohaterstwo to „fantastyczne i nieprzeciętne widowisko”.

„Młodzi ludzie postanowili to zrobić, ktoś (za pomocą zarostu) na brodzie podnosi kobiety i wszyscy to oklaskują, inni postanowili się zamrozić. Tłumy ludzi ściągnęły do Połągi” – tak uzasadnił Algirdas Brazauskas konieczność nagrodzenia zamrożonych. Opozycja była przekonana, że to primaaprilisowy żart. Nie. Po prostu żyjemy w wesołym kraju.

Lucyna Dowdo

PS Cytaty (nieco sparafrazowane) pochodzą z piosenki grupy Perfect

Wstecz