Janusz Skolimowski urodził się 27 marca 1947 roku w Warszawie. W 1969 roku, po ukończeniu Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, rozpoczął pracę naukową w Ośrodku Badania Przestępczości Ministerstwa Sprawiedliwości (późniejszy Instytut Badania Prawa Sądowego, aktualnie Instytut Wymiaru Sprawiedliwości). W latach 1977-1980 był I sekretarzem Ambasady w Moskwie, gdzie jednocześnie ukończył Akademię Dyplomatyczną. Przez następne dwa lata pracował w Protokole Dyplomatycznym MSZ. W latach 1981-1985 był radcą – kierownikiem Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Libii. Po powrocie z placówki w Trypolisie przez dwa lata pracował na stanowisku wicedyrektora Departamentu Konsularnego MSZ. Na przełomie lat 80.-90. był konsulem generalnym RP w Londynie, następnie przez 6 lat kierował w MSZ Departamentem Łączności (od 1996 roku Departament Informatyki i Łączności). W 1997 został mianowany ambasadorem RP w Dublinie. W 2002 roku, po zakończeniu kadencji w Irlandii, kierował w MSZ Departamentem Konsularnym i Polonii. Od 2003 roku – ambasador tytularny.

Janusz Skolimowski, w imieniu ministra Spraw Zagranicznych, kierował zespołami antykryzysowymi, które zajmowały się rozwiązywaniem problemów obywateli i polskich placówek dyplomatycznych w państwach ogarniętych wojną lub konfliktami wewnętrznymi, m.in. w Luandzie, Dżakarcie, Limie, Tiranie, Kinszasie. Od 1994 roku przewodniczył międzyresortowemu zespołowi ds. organizacji wymiany informacji z NATO i Unią Europejską. Należy do Rady Fundacji Polsko-Niemieckiej Pojednanie. Bezpośrednio nadzorował przystosowanie urzędów konsularnych do wprowadzenia obowiązku wizowego wobec obywateli Białorusi, Rosji i Ukrainy.

Nowo mianowany ambasador RP w Wilnie dobrze zna problemy mniejszości polskiej na Litwie. Był współprzewodniczącym Polsko-Litewskiej Komisji ds. Problemów Mniejszości Narodowych.

Żonaty, ma dwoje dzieci. Żona jest lekarzem (położnikiem-ginekologiem) w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie Córka ukończyła studia w Irlandii (Europeistyka w Uniwersytecie Dublińskim), pracuje w Ministerstwie Infrastruktury. Syn jest studentem III roku Informatyki w Warszawie.

„Mamy tutaj taką małą Polskę”

Z Panem Januszem Skolimowskim, nowo mianowanym ambasadorem RP w Wilnie rozmawiamy – m. in. – o korzyściach wynikających dla współpracy naszych państw z przystąpienia do Unii Europejskiej, o zmianach zachodzących w polsko-litewskich stosunkach, o próbach ich zepsucia oraz o społeczności polskiej na Litwie, która ma prawo domagać się rozstrzygania swoich problemów.

Pozwoli Pan, że chociaż z pewnym opóźnieniem, jednak w imieniu własnym i naszych Czytelników, powitamy Pana Ambasadora w Wilnie. Rozpoczął Pan swoje urzędowanie dość intensywnie, od organizacji wizyty prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, potem powrócił Pan na jakiś czas do Warszawy. Po powrocie zajmował się Pan delegacją komisji rządowej ds. problemów mniejszości... Czy w tej sytuacji już zdążył Pan się tu przynajmniej trochę zaaklimatyzować?

Szczerze mówiąc, nie zdążyłem nawet dobrze zapoznać się z budynkiem ambasady. Z personelem tak, ale z gmachem – pobieżnie. Co prawda jestem tu od 2 marca, ale moje życie w Wilnie, i poza nim, toczyło się dotąd bardzo intensywnie. 4 marca złożyłem listy uwierzytelniające, 9-10 mieliśmy wizytę Prezydenta RP Pana Aleksandra Kwaśniewskiego. Po jej zakończeniu pojechałem złożyć swe dotychczasowe pełnomocnictwa w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, zaś po powrocie na Litwę już mieliśmy tu parę interesujących spotkań dotyczących stosunków polsko-litewskich. W tej chwili przygotowujemy wizytę naszego ministra Spraw Zagranicznych. Weźmie tu udział w nieformalnym spotkaniu wszystkich szefów dyplomacji państw NATO, z udziałem przedstawicieli Grupy Wyszehradzkiej. I dopiero gdy udaje mi się wykroić wolną chwilę, zapoznaję się z pracownikami, z miastem, z ambasadą, z kolegami z Korpusu Dyplomatycznego. Miałem też już dwa spotkania z liderami społeczności polskiej. Ale ma Pani rację, że – jak na te dwa tygodnie od chwili mojego powrotu z Warszawy – wydarzeń było dość dużo.

Panie Ambasadorze, z wykształcenia jest Pan prawnikiem, a ściślej mówiąc kryminologiem. Jak to się stało, że został Pan dyplomatą i czy w tej branży da się wykorzystać kryminologię...

Kryminologia, czyli socjologia przestępczości, była pierwszą moją specjalnością. Poza tym jestem radcą prawnym, ten zawód mam wpisany do CV i zawsze mogę do niego wrócić. I też mi to w działalności dyplomatycznej pomaga. A czy kryminologię można zastosować w dyplomacji?... Znajomość ludzi – na pewno. Znajomość mechanizmów modus operandi, czyli przestępczości w mechanizmach działania – w jakimś stopniu też. Kryminologia jest nauką, która zajmuje się przyczynami przestępczości. A te leżą głównie w sprawach społecznych, zaś dyplomaci zajmują się zarówno sprawami społecznymi tych krajów, w których urzędują, jak też własnych. Można więc to jakoś wykorzystać, zresztą – każda wiedza jest przydatna.

A jak to było z dyplomacją?

Zaczynałem od pracy w Moskwie, gdzie byłem I sekretarzem ambasady, a przy okazji skończyłem tam Akademię Dyplomatyczną. Zawsze trzeba znać sztukę dyplomacji głównego partnera, a Rosja była wówczas... i jest zresztą do dziś, jednym z takich partnerów. Potem była Libia, trudny kraj, po powrocie z którego pracowałem w Departamencie Konsularnym i Polonii. Zajmowałem się głównie sprawami prawnymi i ruchu wizowego. Następną moją placówką był Londyn.

Był Pan tam konsulem generalnym...

Tak, zresztą w bardzo ciekawym czasie – w latach 1988-91. Był to okres przełomu zarówno w stosunkach z emigracją, jak i zmian ustrojowych w kraju. Bardzo trudny, skomplikowany, ale też niezwykle interesujący. W grudniu 1990 roku miałem przyjemność odprowadzać prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego na samolot specjalny do Warszawy, gdzie uroczyście przekazał insygnia prezydenckie zaprzysiężonemu wcześniej Prezydentowi RP Lechowi Wałęsie. Aranżowaliśmy zresztą ten wyjazd.

W tym czasie zaczęły też powstawać organizacje zajmujące się Polonią – „Wspólnota Polska”, różne fundacje. Nastąpiła w tym czasie zmiana koncepcji postrzegania i współpracy z Polonią. A potem – otwarcie na Wschód, gdzie dotychczas możliwości działania były ograniczone. Chociaż mogę się pochwalić, że już w latach 80. prowadziłem negocjacje w sprawie powołania przedstawicielstw konsularnych w Wilnie i we Lwowie. Trwało to cały rok, ale potem mieliśmy już otwarty przyczółek, by tworzyć konsulaty generalne, a następnie ambasady.

Po powrocie z Londynu przez następnych 6 lat znów pracował Pan w MSZ-cie.

Tak. W „centrali” zajmowałem się, między innymi, sprawami struktury i sieci naszych placówek, łączności między nimi...

Aż do chwili, gdy został Pan ambasadorem w jednej z nich – w Irlandii.

Dublin to kolejny interesujący okres w moim życiu. Irlandia jest jednym z krajów, który ma bezkrytycznie sympatyczny stosunek do Polaków. Świadczy o tym chociażby fakt, że Irlandia nie zamknęła przed Polską swojego rynku pracy. W tej chwili pracuje tam ponad 50 tysięcy Polaków. Było to pouczające doświadczenie, szczególnie w okresie akcesyjnym do Unii Europejskiej. Irlandia przystąpiła do Unii w 1973 roku. Jeszcze w końcu lat 70. należała do najbiedniejszych krajów w starej Europie. I nagle, na przełomie lat 80.-90., dokonała znakomitego skoku w górę, przekształciła się w gospodarczego tygrysa celtyckiego – tak ją niektórzy określają nawiązując do tygrysów azjatyckich. Wynika to przede wszystkim z faktu, że Irlandczycy postawili na edukację, dotychczas studia tam są bezpłatne. Poza tym skoncentrowali się na rozwoju industrialnej infrastruktury – stworzyli wspaniałe warunki inwestycyjne dla obcego kapitału. Weszły tam z inwestycjami ogromne firmy, głównie amerykańskie, czemu zresztą sprzyjała ogromna, licząca około 40 milionów, irlandzka diaspora w USA.

Nic tylko powielać takie schematy... Ale powróćmy wraz z Panem do Polski. Jest rok...

...2002. Ostatnio w Departamencie Konsularnym i Polonii MSZ zajmowałem się głównie przygotowaniem, od strony prawnej i organizacyjnej, wejścia Polski do Unii. Udało nam się stworzyć dobrze działający system wizowy na Wschodzie – czyli w Rosji, na Ukrainie i Białorusi. Zreorganizowaliśmy 12 konsulatów. Chodziło nam głównie o to, by – przy sprawnie działającym systemie i zachowaniu naszych interesów narodowych – mieszkające tam miliony osób polskiego pochodzenia nie miały utrudnionego kontaktu z krajem.

Jeżeli chodzi o mniejszość polską na Litwie, chyba nie mamy przed Panem żadnych tajemnic? Przez minione półtora roku był Pan współprzewodniczącym wspomnianej Polsko-Litewskiej Komisji ds. Problemów Mniejszości Narodowych.

Znam te problemy bardzo dobrze. Zresztą Państwo powinniście być przekonani o tym, że w polskim MSZ-cie wszyscy je znają. Nie ma takiego spotkania międzyrządowego, gdzie nie byłyby poruszane problemy Polaków na Litwie i Litwinów w Polsce. Byłem świadkiem też, jak prezydenci o tym rozmawiali. I, proszę mi wierzyć, są tu naprawdę sprawy do rozstrzygnięcia...

Tym niemniej, my dziennikarze, przy okazji wizyt na najwyższym szczeblu zawsze mamy się czego czepiać... Zresztą mamy dość tego „pogłębiania i poszerzania” cudownych stosunków na najwyższym szczeblu.

Od czasów Hemingway’a sensacją dziennikarską nie jest „pies, który pogryzł człowieka, tylko człowiek, który pogryzł psa”. Rozumiem, że takie wzorcowe stosunki, jako temat do pisania, mogą być nudne, ale chodzi o to, że mamy te same interesy... I prawda jest taka, że w wymiarze politycznym, europejskim, w regionalnym, nam z Litwą pracuje się dobrze.

No tak, nasi prezydenci ostatnio zachowują się prawie jak syjamskie bliźnięta, są nierozłączni... Nawet skandale mamy z Polską podobne. Ujawnianie współpracowników bezpieki, komisje sejmowe, które zamiast badania meritum zajmują się autopromocją...

Na temat skandali jako dyplomata nie chciałbym się wypowiadać. Ale jeżeli spojrzeć na Czechy, Słowację, Węgry – tam się dzieją mniej lub bardziej podobne sprawy. To jest naturalne, przechodzimy okres transformacji. Myślę, że trzeba patrzeć na to inaczej. Tak jak ja patrzę na Wilno. Gdy po raz pierwszy byłem tu w 1992 roku, wyglądało zupełnie inaczej. To samo mogę powiedzieć o Dublinie i o mojej ukochanej Warszawie, która zabudowywana jest trochę chaotycznie, ale postęp jest znaczący.

Będzie pan czwartym ambasadorem urzędującym w Wilnie. W międzyczasie między naszymi państwami zostały zawarte wszelkie możliwe traktaty, umowy, porozumienia. Czy jest w naszych kontaktach międzypaństwowych jakiś ugór, który chciałby Pan zaorać?

Podstawową rzeczą, którą chciałbym się zająć, jest sprawa stosunków gospodarczych. Nie nazwałbym tego ugorem, gdyż oficjalnie działa tu 635 firm z polskim kapitałem, a będzie ich jeszcze więcej, tym niemniej wiele jest do zrobienia. Już w tej chwili mam telefony od biznesmenów, od przedstawicieli służb handlowych, którzy chcą te kontakty nawiązywać lub umacniać. Trzeba tym ludziom stworzyć wszelkie udogodnienia, a już oni się dogadają. Dla mnie bardzo sympatycznym symbolem polsko-litewskiej współpracy była chwila odznaczenia Pana Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, podczas ostatniej jego wizyty na Litwie, nagrodą Litewskiej Konfederacji Przemysłowców im. Petrasa Vileišisa. Chociaż dla wszystkich uczestników uroczystości przygotowano słuchawki, by mogli słuchać tłumaczenia, w chwili, gdy przemawiał prezydent Kwaśniewski, nikt z Litwinów tych słuchawek nie założył. Wszyscy doskonale rozumieli, co mówi.

Na granicy jest wiele do zrobienia. Chcemy zrobić dodatkowe przejścia dla turystów. Jak przystąpimy do Schengen, będą przekraczali granicę nie dostrzegając, że w ogóle istnieje. Ale chodzi o to, by już teraz, przed lipcem, uruchomić kilkanaście przejść turystycznych – w lecie otwartych od rana do wieczora, w zimie przez 6-8 godzin...

Trzeba też zadbać o przepływ informacji, której czasem brak. Zazdroszczę, na przykład, Litwinom, którzy otworzyli w Warszawie ośrodek informacji turystycznej. Chociaż i tak tu wiele ludzi z Polski przyjeżdża. Coraz więcej. Po 1 maja ubiegłego roku odnotowano 70-procentowy wzrost ruchu turystycznego z Polski na Litwę. I bardzo się z tego cieszymy. Wilno jest piękne, ma rozbudowane zaplecze gastronomiczne, hotelarskie...

Widzę, że nie tylko lubi Pan Wilno, ale jest też pełen entuzjazmu, co chyba dobrze rokuje dla tej rozpoczynającej się właśnie kadencji.

Nie przyjąłbym tej funkcji, gdybym nie wiedział, po co tu jadę, gdybym miał jakieś zastrzeżenia do ludzi czy kraju. Dziwię się dyplomatom, którzy jadą do państwa, którego nie lubią, albo coś im się tam nie podoba. Poza tym, gdy tu jestem, to mi – jako człowiekowi wychowanemu na polskiej literaturze klasycznej – cała historia staje przed oczyma. Zesztą nie jestem wyjątkiem. Przed objęciem tego urzędu miałem bardzo ciekawe przesłuchanie w komisji spraw zagranicznych, które trwało godzinę. Okazało się bowiem, że wszyscy się znają na Litwie, każdy ma jakieś związane z tym krajem doświadczenia i sentymenty. Przekonuję się o tym również podczas spotkań z przyjaciółmi. Na hasło „Wilno, Litwa” wszyscy jak jeden mąż reagują zwierzeniami w stylu: „mój dziadek pochodzi z Wileńszczyzny...” lub: „moja mama urodziła się w Wilnie...”, ewentualnie: „słuchaj, ja byłem tam rok temu...”, a kończy się przeważnie deklaracjami: „świetnie, to ja cię tam odwiedzę...”. Bez przerwy odbieram telefony od przyjaciół i znajomych, którzy chcą tu przyjechać.

O ile się orientuję, jest to problem wszystkich urzędujących w Wilnie polskich dyplomatów. Zawsze ściąga tu za nimi gromada miłośników tych stron...

Ale to świetnie, tu są przepiękne rzeczy do obejrzenia. Co prawda, uważa się, że dzisiaj Polacy najchętniej jeżdżą na wakacje do ciepłych krajów...

...A na pielgrzymki do Wilna...

Nie tylko na pielgrzymki i niekoniecznie są to podróże sentymentalne. W tej chwili jest tu duża grupa studentów z Uniwersytetu Stefana Wyszyńskiego z Warszawy. Są wśród nich dzieci moich przyjaciół. Ci młodzi ludzie zadzwonili do mnie z relacją, że są zachwyceni Wilnem i tym, co ich tu spotkało. Byli w jakiejś polskiej szkole na kolacji, spotkali się z młodzieżą. Są pod wrażeniem zarówno zgotowanego im przyjęcia – i tego, co zobaczyli, i sposobu komunikowania się wileńskiej polskiej młodzieży. A przecież to nie była ani pielgrzymka, ani podróż śladami wspomnień.

Panie Ambasadorze, Pana poprzednicy nie ukrywali, że Wilno jest trudną placówką... Ze względu na istnienie tak licznej polskiej społeczności, która nie tylko boryka się z pewnymi problemami, ale jest też niepokorna, walcząca o swoje prawa, jest trudną społecznością. Często udaje nam się, w trakcie obrony swoich praw, nieco zachmurzyć te wspaniałe polsko-litewskie stosunki na najwyższym szczeblu. Czy Pan się tego nie boi?

Głównym zadaniem służby konsularnej, którą przez wiele lat się zajmowałem, jest opieka nie tylko nad obywatelami polskimi za granicą, ale też nad osobami polskiego pochodzenia. A że czasem jest to trudne... A kto powiedział, że ma być łatwo? Prezydent Francji Charles de Gaulle narzekał w swoim czasie, że „nie jest łatwo rządzić krajem, który ma 246 gatunków sera”. Polską też rządzić nie jest łatwo... A tutaj mamy taką małą Polskę w postaci polskiej społeczności. Oficjalnie jest tu Was około 250 tysięcy, ale gdybyśmy dokładniej porachowali, to pewnie ta liczba byłaby o wiele większa. I to jest naturalne, że macie swoje problemy, jak też macie prawo, a nawet powinniście, zabiegać o ich rozstrzygnięcie. Jestem daleki od zamiaru wtrącania się w Wasze sprawy, od narzucania Wam czegokolwiek. Tym bardziej, że jesteście społecznością dojrzałą. To nie tylko moja opinia, lecz też tych kilku fundacji, które zajmują się Polakami poza granicami Macierzy – takich jak „Wspólnota Polska”, „Semper Polonia” czy „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Są one zgodne co do tego, że Wasza społeczność, chyba głównie dzięki Związkowi Polaków i Akcji Wyborczej, jest silna, świetnie zorganizowana, ma jasno określone cele. A wracając do problemów... Nie będziemy tu mówili o historii, bo ją należy pozostawić historykom, ale te dzisiejsze problemy, wśród polskich polityków będących na topie, są dobrze znane. Oto przykład. Przed wyjazdem do Wilna byłem na spotkaniu z marszałkiem Cimoszewiczem. Rozmawialiśmy o sprawach Unii Europejskiej, ale też nawiązaliśmy do wspomnianych problemów, które i jemu, i mnie leżą na sercu.

Myślę, że stopniowo wszystko wynegocjujemy. Zresztą po 1 maja, będzie to o wiele łatwiejsze. Po wejściu do Unii każde państwo musi trochę oddać ze swojego imprimatur władzy. Wiem to, bo spędziłem parę lat w krajach unijnych. Wraz z przystąpieniem do tej struktury wszystkich nas obowiązuje inne prawo, mamy też inne obowiązki. Oczywiście potrzebujemy nieco czasu, by nauczyć się z tych praw korzystać. Nauczymy się. Nauczymy się też pisać skargi (śmieje się) do tych wszystkich trybunałów... A wobec Unii każda władza w pewnych sytuacjach leciutko pokornieje, tym bardziej, że w Brukseli mają również instrumenty oddziaływania o wymiarze finansowym.

Nie zgadzam się więc z Panią, że Polacy na Litwie są trudną społecznością. Po poziomie rozmów, poziomie spotkań, sposobie interpretowania różnych aktualnych spraw i problemów widzę, jak dojrzałą jesteście społecznością. A problemy?.. Gdyby Pani posłuchała, z jakimi problemami boryka się Polonia amerykańska... Każda mniejszość ma swoją specyfikę i swoje problemy. Da się je rozstrzygnąć i dobrosąsiedzkie stosunki oraz wzajemne zrozumienie są tu bardzo ważne.

Ale dlaczego te problemy są rozstrzygane tak powoli. Prosta sprawa pisowni nazwisk finiszuje dopiero po 10 latach.

Miejmy nadzieję, że finiszuje.

Wątpi Pan?

Jestem zwolennikiem czasu przeszłego dokonanego. Gdy już będzie uchwalona ustawa (w litewskim Sejmie – przyp. L. D.), będziemy mogli o tym porozmawiać. W Sejmie też są różne partie, różne opinie i różne środowiska. Możemy natomiast porozmawiać o sukcesie, jakim jest podpisanie umowy o wzajemnym uznawaniu dyplomów. Zresztą jest to sukces nie tylko dla strony polskiej, ale też litewskiej.

A co z dyskryminującą Polaków na Litwie ustawą o podwójnym obywatelstwie? Przecież to łamanie praw człowieka.

Stanowisko Polski w tej sprawie jest jednoznaczne. Uważamy zresztą, że ta ustawa jest dyskryminująca nie tylko wobec Polaków, ale też wobec etnicznych Żydów, Rosjan czy innych narodowości. Nie może być tak, że jeden Litwin może mieć podwójne obywatelstwo, zaś inny – pochodzenia polskiego czy innego – nie. Podobny problem istniał w Niemczech, gdzie przez wiele wiele lat Polacy otrzymujący niemieckie obywatelstwo musieli się zrzec polskiego. Na szczęście po 1 maja ten problem przestał istnieć i nagle nam Polonia w Niemczech „cudownie” urosła. Tam więc zostało to uregulowane, tu też powinno, zresztą nawet siłą rzeczy – jesteśmy przecież w kraju unijnym. W pewnym sensie, z punktu widzenia historycznego i politycznego, rozumiem obawy Litwinów o ten rdzeń narodowy... Podobną sytuację mieliśmy w okresie międzywojennym w Polsce. Pierwsza ustawa o obywatelstwie polskim z 1920 roku głosiła jednoznacznie: „ktokolwiek nabywa obywatelstwo obce, z mocy prawa traci polskie”. Ale wówczas tworzyliśmy Polskę po trzech rozbiorach. A dzisiaj mamy pokój, jesteśmy w zjednoczonej Europie, należymy do NATO, nie ma żadnych zagrożeń. W związku z tym uważam, że wspomniana ustawa jest efektem jakichś uczuleń, które powinny zniknąć. Będziemy to Litwinom tłumaczyli i powtarzali aż do skutku, chociaż nasze stanowisko już znają. Myślę, że gdy spotkają się prawnicy, specjaliści obu krajów, to ta kwestia ulegnie przyśpieszeniu. Gdy się spotkamy za rok, zobaczy Pani, że pewne rzeczy się unormują. Zacznie się nasza współpraca w gabinetach europejskich, na innej bazie polityczno-prawnej.

Mówimy o przyszłości. A przecież istnieją jeszcze drażniące zaszłości historyczne. Wilno powitało Pana filmem o rzekomej ludobójczej działalności Armii Krajowej na Wileńszczyźnie. Jak Pan to odebrał i czy była jakaś reakcja ze strony ambasady?

I w Polsce, i na Litwie – są grupy ludzi motywowanych ideologicznie, politycznie, często nawet indywidualnie, które bardzo by chciały te dobre stosunki polsko-litewskie popsuć. Ten problem staramy się rozwiązać wspólnie z władzami litewskimi. W tym wypadku mamy zapewnienie, że działo się to wbrew ich wiedzy, woli i interesom. Nie chcielibyśmy, żeby rządy dwóch suwerennych państw w swojej polityce były manipulowane przez jakieś grupki ludzi. Nie chcę sięgać do Machiavelli’ego, ale tu samo nasuwa się pytanie: „kto na tym może zyskać?”. Na pewno ani Polska, ani Litwa, ani też społeczność polska na Litwie. Można się domyślić, komu na tym zależy. Taki film wyemitowany dwa dni po wyjeździe prezydenta, w weekend... Przecież to była... nie chcę używać tego słowa, bo dyplomacie nie uchodzi. Chcę zaznaczyć, że na moją prośbę kasetę z tym filmem przekazano stowarzyszeniu byłych żołnierzy Armii Krajowej w Polsce, ale z odpowiednim komentarzem, z przedstawieniem stanowiska rządu litewskiego. Zależało nam, by się dowiedzieli o tym z pierwszych ust, bez dolewania oliwy do ognia. Rozmawialiśmy też o tym z moim kolegą, zresztą bardzo sympatycznym, ambasadorem Litwy w Polsce Egidijusem Meilunasem. Mamy takie same zdanie na ten temat – komuś zależało na popsuciu naszych stosunków. Zresztą sama Pani powiedziała, że jak jest za dobrze, zaczyna być nudno, więc trzeba coś zrobić, by tę nudę rozwiać. A na nacjonalizmach najłatwiej się gra. To się zresztą może powtarzać, dlatego też zapowiadam, że nie będziemy w tej sytuacji podejmowali żadnych działań nie uzgodnionych z władzami Litwy, bo widzimy ich dobrą wolę, więc nie damy się sprowokować.

Panie Ambasadorze, od chwili, gdy ambasada przeprowadziła się na ulicę Smelio, mówi się, że zarówno miejsce jak i budynek są niewłaściwe. Kolejni, po panu Widackim, ambasadorzy – pani Teichmann oraz pan Bahr – zapowiadali, że będą w Polsce zabiegali o przeniesienie siedziby. Niestety, bez skutku. Siłą rzeczy ten „gorący kartofel” wpadł Panu w ręce. Czy będzie Pan zabiegał...

A tak się miło nam rozmawiało (śmieje się)... Zobaczymy, co się da zrobić, ale to jest bardzo trudne, bo tu chodzi o sprawy finansowe. Tym niemniej pewne rozmowy już prowadzimy, przede wszystkim ze stroną litewską, bo od niej też wiele zależy. Nie chcę jednak składać żadnych deklaracji. Tym bardziej, że zbudowałem już dwie siedziby dyplomatyczne w Libii i w Londynie, więc wiem, jakie to skomplikowane. Tu można pracować, jako biuro to jest wystarczające, natomiast jeżeli chodzi o reprezentację, to Polska powinna mieć w Wilnie lepsze miejsce. I tu nie chodzi o mnie czy mojego następcę, ale o przedstawicielstwo państwa. W każdym bądź razie w sprawie siedziby nie mam zamiaru nic deklarować, zapewniać, że za tej kadencji na pewno się uda.

Przynajmniej szczerze. Panie Ambasadorze, życzymy w takim razie, by Panu się nawet w tym niezbyt urodziwym budynku dobrze urzędowało, by rozpoczynająca się właśnie kadencja była tą, o której najwdzięczniej będzie Pan wspominał na tych placówkach, które na Pana czekają w przyszłości.

Dziękuję.

Rozmawiała Lucyna Dowdo

Wstecz