Komentarz gospodarczy

Wbrew zapewnieniom i przedwyborczym obietnicom rządu, że zrobi wszystko, by życie obywateli (zaraz po objęciu władzy przez tę ekipę) zmieniło się na lepsze, nic z tego nie wyszło. Dużo mówiono o obniżeniu podatków, zwiększeniu minimalnych zarobków, jak też o tym, że planowane wprowadzenie euro nie wpłynie na podwyżkę cen. I co się okazało? Rząd po prostu opowiada ładne bajeczki. Jeżeli już jakieś podatki zmniejsza, to inne, jeszcze wyższe, wprowadza. Zwiększenie minimum to naprawdę jedno wielkie oszustwo, zaś praktyka innych krajów wykazała, że po wprowadzeniu euro nie da się zapanować nad wzrostem cen.

Chodzi baj po ścianie... i kłamie

Biura tańsze, mieszkania droższe. Specjaliści od nieruchomości twierdzą, że w najbliższym okresie podaż nowych budynków biurowych będzie wzrastał, zaś popyt na nie – malał. Dyrektor generalny agencji obrotu nieruchomościami Ober-Haus Vytas Zabilius prognozuje, że już w najbliższych miesiącach, szczególnie w Wilnie, właściciele biur klasy A będą mieli trudności z ich wynajmem, co spowoduje obniżki cen. W najbliższych latach oferta budynków na biura ma wzrosnąć aż o 50 proc. Nie dotyczy to tylko wileńskiej Starówki, głównie z powodu dużego ruchu, korków i braku miejsc do parkowania samochodów. W ciągu najbliższych miesięcy nowe biura będą więc powstawać w takich dzielnicach jak Żyrmunai, Lazdynai oraz na peryferiach miasta. Największym powodzeniem w tej chwili cieszą się biura, których ceny za metr kwadratowy kształtują się w granicach 30-35 litów. Inne będą musiały tanieć.

Tymczasem nadal, zresztą dotyczy to wszystkich republik bałtyckich, nieubłagalnie będą rosły ceny nowych mieszkań. Dowodem na to chociażby duża spółka budowlana Eika, która w ubiegłym roku na budowie mieszkań zarobiła dwa razy więcej niż w roku 2003.

Budowa nowych mieszkań jest więc nadal dobrze opłacalsnym biznesem. Wciąż kupowane są „na pniu” i popyt na nie rośnie, dlatego należy się spodziewać dalszego wzrostu cen. Nadal rośnie popyt na ekskluzywne mieszkania jedno-, dwu- i trzypoziomowe na krańcach miasta. Budowę kolejnych takich lokali planuje się w Santoryszkach oraz w Parku Werkowskim.

Największy problem spółki budowlane mają z zakupem działek pod budowę oraz brakiem wysokiej klasy specjalistów. Ten ostatni problem powoduje, że mieszkania w nowym budownictwie nieraz pozostawiają wiele do życzenia – pękają w nich ściany i rury, odpadają tynki. Tym niemniej ludzie ryzykują. Coraz więcej osób pragnie uciec z dawnych mrówkowców nawet kosztem zaciągniętego na nowe mieszkanie kredytu. Badania spółki Ober-Haus wykazują, że co roku do nowych mieszkań przeprowadza się od 2 do 3 tysięcy rodzin. W samym Wilnie do końca tego roku planuje się wybudować 3 600 nowoczesnych mieszkań.

Pociąg inwestycyjny jedzie na Wschód. Na przestrzeni kilku minionych lat zachodni producenci chętnie korzystali z litewskiego rynku pracy. Do niedawna mieliśmy bodajże najtańszą i dobrze wykwalifikowaną siłę roboczą w tej części Europy. Przez wiele lat szyliśmy ubrania, obuwie Niemcom, Francuzom. Ostatnio koszty robocizny na Litwie poszły w górę, rosną więc i koszty własne produkcji „made in Lithuania”. Zresztą ubyło też dobrych fachowców. Coraz częściej w prasie ukazują się ogłoszenia, że np. firma zatrudni wykwalifikowane krawcowe. Niestety, kolejki do tej pracy nie ustawiają się. Sporo bowiem dobrych krawcowych wyjechało na zarobki do Wielkiej Brytanii oraz Szwecji.

Czy oznacza to, że możemy się liczyć z obniżeniem inwestycji w naszym kraju? Chyba tak. Brytyjska firma Economist Intelligence Unit przeprowadziła sondaż w siedmiu państwach Europy Wschodniej, który wykazał, że w ciągu najbliższych pięciu lat inwestycje przedsiębiorcze w naszym kraju skurczą się o 40 proc. Głównie z powodu wysokich podatków (wadliwego systemu podatkowego), drożejącej siły roboczej, a także ze względu na stosunkowo niską zdolność nabywczą obywateli. Zachód w tej sytuacji skłania się ku inwestycjom w rynki rosyjskie. Przedsiębiorcy wolą tam kupować wciąż jeszcze tanią siłę roboczą, a wyprodukowany towar sprzedawać na rynkach zachodnich.

Fachowców brak, płace nie wzrastają. Nie od dziś litewscy pracodawcy borykają się z poważnym brakiem wykwalifikowanej siły roboczej. Wielu polityków uważa, że problem powstał w związku z zarobkową emigracją. Ich zdaniem, z chwilą przystąpienia Litwy do UE specjaliści wysokiej klasy masowo wyjeżdżają do pracy na Zachód. Tymczasem pracodawcy twierdzą, że nie można winą za ten deficyt obarczać wyłącznie emigrację, ale przede wszystkim system oświaty.

Podczas gdy od 15 lat nasza gospodarka rozwija się według zasad rynkowych, w oświacie nic się nie zmieniło. Szkoły zawodowe oraz wyższe uczelnie nadal „sztampują” specjalistów starym zwyczajem. Bez uprzedniego zbadania rynku pracy produkują armie pracowników niby mających w ręku fach, ale często nieperspektywiczny. W efekcie fachowców w jednej branży mamy za dużo, w innych brak. Nieraz więc świeżo upieczony absolwent tej czy innej uczelni z braku pracy staje przed koniecznością zmiany kwalifikacji i rozpoczynania nauki od nowa. To jest akurat ten przykład, gdy potrzebna by była „gospodarka planowa”, badanie rynków pracy i kierowanie młodzieży na zdobycie mających wzięcie zawodów.

Co roku na Litwie wyższe uczelnie kończy średnio 130 tys. osób, szkoły zawodowe – 40 tys. Tymczasem pracodawcy od kilku lat uskarżają się, że brakuje im wysokiej klasy ślusarzy, budowlanych, kierowców i nawet krawcowych. Co z tego, że mamy w kraju 15 centrów szkolenia zawodowego, skoro żadne z nich nie spełnia wymogów Unii Europejskiej. Minie jeszcze kilka lat, a młodzież masowo ruszy na studia do innych krajów europejskich, gdzie jest wyższy i lepszy poziom nauczania. Wielu zostanie tam na stałe. Utracimy najlepszych i najzdolniejszych, podczas gdy w kraju będą rosły szeregi ludzi niby wykwalifikowanych, ale nie w tym kierunku, więc bezrobotnych.

Szacunku dla pracownika! O godne warunki pracy i godne zarobki walczymy w kraju od 15 lat. Każdy nowy rząd coś w tym kierunku obiecuje ...na obiecankach poprzestając. Najszczodrzej je rozdziela aktualny rząd. Tymczasem 100 dni rządów tej koalicji wykazały jej bezsilność, a i ospałość. Podstawowe tematy, jakie dotąd poruszał rząd, to głównie wydatki budżetowe, a kiedy będzie o dochodach? Gdy czasem coś o tych ostatnich pobąkiwano, łączono to głównie z zapowiedziami nowych podatków.

Owszem, tuż po swojej niezbyt udanej „studniówce” rząd zdecydował się na podwyżkę (od 1 lipca br.) minimalnej gaży o 50 litów i na zmniejszenie do 27 proc. podatków dochodowych. Jest to bardzo spekulacyjny chwyt, tak naprawdę zwrócony przeciwko pracodawcom, a i pracowników nie uszczęśliwi. Tak się składa, że z tych 50 litów pracownikowi pozostanie zaledwie 17, resztą zasilimy budżet. Przy czym więcej zapłaci pracodawca, który (żeby wyjść na swoje) część ludzi zwolni. Zyska więc na tej podwyżce tylko rząd, wszyscy pozostali stracą. Tymczasem gdyby rząd naprawdę miał na myśli dobro obywateli, po prostu zwiększyłby nieopodatkowane minimum.

I jeszcze jeden cud podatkowy. W ramach zrekompensowania sobie likwidacji podatku drogowego, rząd wymyślił dla przedsiębiorstw nowe myto – tzw. podatek solidarnościowy. I praktycznie nikt nie potrafi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. Nikt nie wie, za co, po co i dlaczego ma się solidaryzować podatkowo. Jedno jest pewne – pieniądze zasilą budżet. Czyli rząd po raz kolejny jedną ręką daje, drugą – zabiera. A ile przy tym wrzawy i bajania o prospołecznej polityce rządu...

Państwo robione na szaro. Szara strefa gospodarcza coraz bezczelniej wypycha z rynku uczciwych przedsiębiorców. Szacuje się, że na dzień dzisiejszy w szarej strefie jest w obrocie prawie 10 mld litów. Co drugi papieros, co czwarta wypita butelka wódki i co piąty litr benzyny w naszym kraju pochodzą z przemytu. W ten sposób 14 proc. podatku dochodowego nie trafia do budżetu. Szczególnie boleśnie wpływy szarej strefy odczuwa przemysł meblowy. Legalni producenci mebli mają coraz mniej pracy, stale spada popyt na ich wyroby, co wcale nie oznacza, że ludzie kupują mniej mebli. Kupują nawet więcej, ale są to coraz częściej wyroby z nielegalnych pracowni rozlokowanych w podmiejskich garażach.

Prezydent Litewskiego Stowarzyszenia Budowlanych Adakras Šustauskas jest zdania, że rozwój szarej strefy gospodarczej można byłoby przynajmniej nieco zahamować... karząc nie tylko nielegalnych producentów, ale też tych, którzy nielegalną produkcję kupują. Prezydent Stowarzyszenia twierdzi, że powszechnym zjawiskiem jest, gdy np. nabywca oficjalnie płaci za mieszkanie 120 tys. litów, zaś kolejnych 80 tys. idzie z rączki do rączki. Ale to też wynik pazerności naszych ustawodawców. Zdaniem Šustauskasa, gdyby podatek dochodowy na Litwie wynosił nie 33, a 20 proc., wiele osób z pewnością zrezygnowałoby z podwójnej księgowości i oszukiwania państwa innymi sposobami. Innym powodem rozkwitu szarej strefy są zbyt niskie kary za tego rodzaju działalność.

To dziw, że chociaż wszyscy wokół mówią o dużych stratach gospodarczych z powodu wpływów szarej strefy, jednak nikt w tej kwestii nic nie robi. Premier Algirdas Brazauskas jeszcze do niedawna twierdził, że wraz z wstąpieniem do Unii Europejskiej problem ten rozwiąże się samoistnie. Niestety, cudu nie ma. Wręcz odwrotnie, otwarte granice stworzyły jeszcze lepsze warunki dla nielegalnej działalności.

Julitta Tryk

Wstecz