Komentarz gospodarczy

Europejski walc na litewską nutę

Od roku należymy do Unii Europejskiej. W tym czasie wiele się wydarzyło. Czy się przystosowaliśmy do nowej rzeczywistości? Co się w naszym życiu zmieniło? Czy czujemy się bardziej bezpieczni, a może nawet... zamożni?

Generalnie rzecz biorąc czujemy się chyba bardziej dowartościowani, bo Europa spogląda na nas jak na równych partnerów. Z ulgą też odetchnęli biznesmeni, którzy teraz mają ułatwienia w przekraczaniu granic. Cała odprawa trwa obecnie 15-20 minut. Szersze perspektywy otworzyły się też przed młodzieżą, która ma większe możliwości podjęcia studiów na Zachodzie. Wreszcie, wiele osób legalnie podejmuje pracę w Anglii, Hiszpanii, Niemczech itp.

Jednak przynależność do Unii Europejskiej jak dotąd nie poprawiła naszej sytuacji materialnej. Według sondaży Szwajcarskiego Banku, mieszkańcy Wilna i Tallinna mają najniższą zdolność nabywczą pośród krajów unijnych. W Kopenhadze np. ludzie mają osiem razy wyższe wynagrodzenia za pracę niż w Wilnie, a ceny na wszystkie towary są tylko dwukrotnie wyższe. Mieszkańcy Litwy, chociaż mniej zarabiają, na żywność wydają więcej niż obywatele państw zachodnich, bo aż 38 proc. (tam 25 proc.).

Roczne doświadczenie Litwy w UE wykazało, że obywatele lepiej radzą sobie w nowej rzeczywistości niż władze. Partie rządzące bowiem, zamiast skonsolidować siły w kierunku dorównania poziomem gospodarczym do Europy, zarówno w Sejmie, jak i w rządzie knują intrygi, prowadzą kłótnie o stołki i większe wpływy polityczne. Okazało się również, że nasi prawnicy są słabo zorientowani w przepisach i ustawach unijnych. Ciągle na ten temat prowadzą dyskusje, bowiem do końca nie wiedzą, czy taka bądź inna decyzja jest zgodna z wymogami Unii. Wypadałoby więc, by przed objęciem odpowiedzialnych stanowisk nasi prawnicy dokształcali się w tym kierunku, a nie tańczyli europejskiego walca na nutę litewskiego suktinisu.

Do Ameryki za chlebem. Niekiedy o pomyślności biznesowego przedsięwzięcia decyduje nie tylko tęga głowa lub łut szczęścia, ale też klęski żywiołowe. Tak właśnie stało się po huraganie „Erwin”, który wniósł spore zamieszanie na europejski rynek producentów i przetwórców drewna. Huragan w Skandynawii zwalił aż 90 mln metrów sześciennych drzew iglastych. Automatycznie więc spadły ceny drewna w Europie. W tej sytuacji Litwa spróbowała eksportu drewna za ocean, do USA. Zmniejszyła natomiast eksport do Wielkiej Brytanii i Danii, gdzie nadmiar skandynawskiego drewna obniżył ceny na rynkach co najmniej o 7 procent. Tymczasem okazało się, że litewskie drewno w Ameryce można sprzedać nawet o 16 proc. drożej niż w Europie. Na tej transakcji można więcej zarobić nie bacząc na koszty transportu. Jedno z największych przedsiębiorstw przeróbki drewna koło Prenai w minionym miesiącu wysłało do USA 20 kontenerów drewnianego budulca. W przyszłym miesiącu wspomniany tartak planuje podwoić objętość eksportu do Stanów Zjednoczonych.

Prezes Stowarzyszenia Właścicieli Lasów na Litwie Algis Gražutis pozytywnie ocenia amerykański rynek zbytu. Ostatnio w USA panuje moda na drewno, a szczególnie na drewniane domy jednorodzinne. W ubiegłym roku rozpoczęto tam budowę 2 mln takich domów. Przed kilkoma laty USA importowały z Europy zaledwie 13 proc. drewna, dziś – prawie 50 proc. Co prawda, Litwa w tej dziedzinie ma konkurentkę – Rosję, która oferuje dużo taniego drewna.

Litewscy producenci drewna wkraczają także na rynek japoński. Ich zdaniem, jest to poważny partner. Japończycy zwykle dotrzymują umów i terminów rozliczeń. Jeżeli strona litewska okaże się dla Japończyków równie solidnym partnerem, zyska szansę na dłuższe utrzymanie się na tym rynku.

Pogoda robiona przez bogaczy. Litwa rozwarstwia się nam na garstkę bogaczy, niewielką klasę średnią i pozostałą ubożejącą część społeczeństwa. To ci najbogatsi kształtują oblicze Litwy za granicą i poprawiają wewnętrzną statystykę. Dzięki milionerom mamy zupełnie przyzwoitą średnią krajową, jeśli chodzi o zarobki i zdolność nabywczą. Dzięki tej statystyce Unia często chwali nas za dobrze rozwijającą się gospodarkę. Jednak ten sztuczny balon może wkrótce z hukiem pęknąć. Komisja Europejska ostrzega nas przed szeregiem zagrożeń gospodarczych. Do nich zalicza m.in.: stałe dążenie do zwiększania budżetu państwowego; zbyt rozrzutne gospodarowanie budżetem; korupcję w dziedzinie prywatyzacji; zbyt pochopne udzielanie kredytów bankowych sektorowi państwowemu; nieprzemyślane i często skorumpowane rozdzielanie funduszy europejskich itp.

Mamy więc sporo powodów, by poważniej zająć się gospodarką kraju. Tymczasem premier ciągle powtarza: „Żadne niebezpieczeństwo naszej gospodarce nie grozi”. Dziś być może nie, ale gdy „zagrozi”, może być za późno na interwencję. Wszak nasi rządzący już przekonywali, że nie powinniśmy się bać kryzysu w Rosji, że nie obchodzi nas spadek kursu dolara czy finansowe turbulencje w rodzimych bankach. Za tę beztroskę wcześniej czy później płacił obywatel.

4+ 4 = 9. W polityce doszło nawet do takich paradoksów, że usiłuje się dowieść, iż 2 + 2 wcale nie równa się 4. Dowodem na to planowany nowy podatek solidarnościowy. Premier Algirdas Brazauskas i Ministerstwo Finansów utrzymują, że wprowadzenie 4 proc. podatku od obrotu, a nie od zysku przedsiębiorstwa, nie oznacza zwiększenia podatku. Premier tłumaczy, że będzie to obciążenie tymczasowe, wprowadzone tylko na dwa lata, dzięki któremu do budżetu państwa dodatkowo wpłynie 80 mln litów. W zamian do ustawy podatkowej zostaną wniesione inne poprawki, na mocy których od 2006 roku podatek od osób fizycznych zostanie zmniejszony z 33 do 27 proc., a od 2008 roku – zamrożony na poziomie 24 proc. Premier grozi, że jeżeli „tęczowa koalicja” nie zgodzi się na wprowadzenie podatku solidarnościowego, to rząd nie obniży podatków osobom fizycznym.

W rządzie już zacierają ręce i liczą dochody, ale jak się okazuje, sami pomysłodawcy słabo się orientują, w co się nowy podatek obróci, a minister finansów Algirdas Butkevičius nagle się wystraszył i podał do dymisji. Swoją decyzję motywuje tym, że nie chce ponosić odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje. Jeśli się bowiem okaże, że podatek ten jest sprzeczny z przepisami Unii, będzie to nas słono kosztowało. Niektórzy przedsiębiorcy już zapowiedzieli, że będą się z rządem procesować, a adwokaci zacierają ręce ciesząc się perspektywą wygranych spraw.

Prezydent Instytutu Wolnego Rynku Litwy Ugnis Trumpa w aferze podatkowej dostrzega wątek polityczny. Jego zdaniem, niektórym politykom zależało właśnie na dymisji ministra finansów. Wykazał się niedyskrecją. Za dużo gadał o niezbyt klarownym wykorzystywaniu funduszy europejskich.

Plusy i minusy UNII. Przed rokiem uroczyście obchodziliśmy przystąpienie do Unii Europejskiej. A jak oceniamy wyniki naszej akcesji dziś? Niejednoznacznie. Są plusy i minusy. Pierwszy rok wykazał, że nie byliśmy przygotowani do wstąpienia do Unii. Okazało się, że naszym politykom i ekonomistom zabrakło nie tylko kompetencji, ale też uczciwości. Zaowocowało to rozkwitem korupcji, szarej strefy gospodarczej, łapownictwa, nieudolnością w gospodarowaniu pieniędzmi. Do ciemnych stron medalu należy zaliczyć wzrost cen na artykuły pierwszej potrzeby takich jak mięso, nabiał, pieczywo, leki. Nastąpiło to wbrew wielokrotnym zapewnieniom władz, że przystąpienie do Unii nie spowoduje wzrostu cen. Zresztą, Litwa nie jest wyjątkiem, to samo zjawisko obserwowaliśmy i nadal obserwujemy w innych krajach unijnych. Co prawda próbuje się nas pocieszać, że Litwa jest najtańszym krajem unijnym, ale wszyscy milczą o tym, że jesteśmy także krajem, gdzie ludzie mają najniższe zarobki, renty i emerytury, że jesteśmy krajem o najwyższym wskaźniku samobójstw, przestępstw kryminalnych i stale rosnącej liczbie rodzin asocjalnych. Przemilczamy też fakt, że wiele dzieci w wieku szkolnym w ogóle nie chodzi do szkoły, a absolwenci wyższych uczelni swoją karierę rozpoczynają od giełdy pracy.

Tyle o minusach. A co zyskaliśmy? Przede wszystkim (w razie potrzeby) możliwość rozstrzygania niektórych sporów na szczeblu europejskim. Zwiększyły się też szanse naszej młodzieży na pobieranie nauki w innych krajach unijnych i na uzyskanie tam legalnej, lepiej opłacalnej pracy. Jeśli zaś chodzi o artykuły spożywcze, mamy ich w nadmiarze, co jest nawet niebezpieczne. Zbyt duże rezerwy spożywcze grożą nam sankcjami finansowymi ze strony Komisji Europejskiej. Wprawdzie z tym problemem boryka się aż 10 państw unijnych, dlatego przygotowywany jest wspólny, skierowany do Komisji Europejskiej, komunikat o niestosowanie takich kar, gdyż rezerwy te powstały jeszcze przed naszym przystąpieniem do Unii Europejskiej. Czy będzie to apel skuteczny – nie wiadomo. Jedno jest pewne – przynależność do Unii daje wiele przywilejów, ale nakłada również wiele obowiązków i jeśli nie potrafimy się dostosować do wymogów ogólnych, będziemy ponosić konsekwencje. Przynależność do jakiegokolwiek układu nie oznacza absolutnej wolności, a już tym bardziej anarchii.

Julitta Tryk

Wstecz