Portrety

Laudańczyk

Paweł Duchowski: lat 28, stan cywilny – kawaler; wykształcenie – wyższe, magister bankowości; wykonywany zawód – kierownik pododdziału w Narodowej Agencji Płatniczej; zainteresowania – literatura, podróże, strzelanie, gry…; rysopis..; cechy szczególne… itp.

Paweł Duchowski, chociaż może się uważać za rodowitego wilnianina (w Wilnie się urodził), przyznaje się raczej do laudańskiego rodowodu, bowiem praktycznie od urodzenia (miał kilka miesięcy) aż do lat 18 jego stałym miejscem zamieszkania było osiedle Akademia, znajdujące się w pobliżu Kiejdan. Dziwne to było osiedle, liczące 3 tys. mieszkańców, do którego w żaden sposób nie pasowało określenie prowincjonalne. Mieścił się tu Naukowo-Badawczy Instytut Rolnictwa Litwy i większość mieszkańców stanowili właśnie pracownicy Instytutu. Rodzice Pawła: ojciec naukowiec (dziś dr hab.) Paweł Duchowski oraz mama – nauczycielka fizyki, metodyk Irena Duchowska (dziś również prezes oddziału ZPL „Lauda” w Kiejdanach) właśnie tu rozpoczynali swe zawodowe kariery.

W osiedlu była szkoła średnia, której poziom nauczania musiał być taki (i był), by mogła sprostać ambicjom młodych, wykształconych rodziców. Prawda, nauczyciele mieli o tyle łatwiejsze zadanie, iż rodzice byli ich pomocnikami i sprzymierzeńcami. Ponadto, uczniowie mieli zaszczepiony w domu kult wiedzy. Paweł nie był wyjątkiem. Jego ulubionymi przedmiotami były matematyka i, oczywiście, fizyka. Nie tylko miał z nich najlepsze oceny, ale też brał udział w olimpiadach. W rejonie rzadko ustępował komuś pierwszeństwa, w republice – mieścił się w 10 najlepszych. Podobnie sobie radził z geografią i biologią. Gorzej było z litewskim – nie darzyli się z wychowawcą sympatią, a to właśnie on wykładał język i literaturę litewską. W świadectwie dojrzałości miał dziesiątki i tylko jedną dziewiątkę – z języka litewskiego. Zresztą uczył się tak, że na trymestr ocen poniżej ósemki nie miał. Będąc uczniem szkoły podstawowej cały czas po lekcjach poświęcał nauce (poza tym „kradł” od snu po parę godzin na czytanie, a podczas dni wolnych kleił modele samolotów i grał w szachy. M. in. jeszcze jako uczeń brał z mamą udział w międzynarodowych zawodach szachowych w drużynie Instytutu Rolnictwa w Estonii, Łotwie i na Białorusi. W klasach starszych, by odrobić sumiennie wszystkie lekcje, musiałby wydłużać dobę, więc sam dla siebie „wprowadził profilowanie” i wybranym przedmiotom poświęcał więcej uwagi. Taka forsowna praca opłaciła się. Jeszcze przed maturą, miał zapewnione studia na dzisiejszym Kowieńskim Uniwersytecie Technicznym (uczelnia brała pod uwagę średnią ocen). Ale stało się tak, że po egzaminach wstępnych na studia do Polski, tam też został przyjęty. Wybrał Polskę. Dziś myśli, że zawodowo bardziej by się zrealizował na politechnice, na kierunku informatyki (komputery również dziś są jego wielką pasją), lecz studia w Polsce na wydziale ekonomii – kierunek bankowość i finanse – dały mu nie tylko duży bagaż wiedzy teoretycznej z określonej dziedziny – bankowości – ale też nauczyły walczyć o swoje miejsce pod słońcem.

Akademia Ekonomiczna w Poznaniu plasuje się bodajże na drugim miejscu (po warszawskiej SGH) w rankingu uczelni tego typu w Polsce. W praktyce było tak, że po pierwszym roku odsiano prawie 40 proc. studentów. Miał szczęście - z podstawowych przedmiotów, które kosiły bezlitośnie fuksów - matematyki i angielskiego – legitymował się gruntowną wiedzą zdobytą w szkole średniej w Akademii. Z ponad 150 osób, które rozpoczynały studia na tym kierunku w 1995 roku, w terminie ukończyło je około 10 procent. Paweł też miał rok przerwy – zmuszony był do wzięcia urlopu akademickiego. A to za sprawą… Ameryki. W ramach studenckich programów, trzy lata z rzędu wakacje spędzał w Stanach - dość skutecznie, bo zarabiał pieniądze pracując w kasynie przy doglądaniu automatów do gier. Praca była niezbyt ciężka, ale dość wyczerpująca: dzień roboczy trwał 16, a tydzień pracy - 80 godzin. Nikt go nie zmuszał do takiej harówy, sam chciał, bo w ciągu takiego tygodnia mógł zarobić tysiąc dolarów. Dzięki temu mógł potem zwiedzić Stany Zjednoczone „wzdłuż i wszerz”. We czwórkę (koledzy byli z Litwy, Polski i Rosji), posługując się różnymi rodzajami transportu – wypożyczonym autem też - zobaczyli Niagarę, Wielki Kanion, San Francisco, Los Angeles, San Diego. Byli w Hollywood, Disneylandzie, Las Vegas i Meksyku. To była podróż życia! Poznawali nie tylko miejsca geograficzne, ale też ludzi i zwyczaje, tego jakże różnorodnego i kontrastowego kraju.

Kiedy po trzecich wakacjach spędzonych w Stanach „spóźnił” się na naukę o prawie dwa miesiące, zmuszono go do wzięcia urlopu akademickiego. Trochę go to zaskoczyło, ale w sumie już wiedział, że za każdą podjętą decyzję, samodzielność i niezależność (materialną też) trzeba płacić. Doświadczył tego jeszcze w szkole średniej, kiedy to koledzy oraz niektórzy nauczyciele nie mogli mu „wybaczyć”, że samodzielnie potrafi zarobić niemałe pieniądze. Tak mu się życie układało, że w wieku lat 14 prowadził swój pierwszy interes. Były to czasy nieutemperowanego biznesu na Litwie i szansa na zarobienie niemałych pieniędzy bez biurokratycznych ramek i kagańca podatków. Zajmował się hurtową sprzedażą tkanin: bliska krewna sprowadzała atrakcyjne materiały z Indii, Emiratów itp. na Litwę i dalej do Rosji, on zaś część towaru wykupywał i rozprowadzał na Litwie. Nie, nie wydawał pieniędzy na chwilowe zachcianki – inwestował. W interes. Zrezygnował z tego biznesu, kiedy za wiele biurokratycznych formalności się pojawiło i już na obsługę firmy musiał za dużo wydawać, no i musiał wyjechać na studia do Polski.

Dziś pracuje w Narodowej Agencji Płatniczej, w departamencie programów regulujących rynek, w dziale bezpośrednich wypłat jako kierownik. Jest tu od trzech lat i za najbardziej ciekawy zawodowo okres uważa organizowanie pracy tej służby. Szykując się do wstąpienia do UE, musieli opracować cały system programów i środków, przestudiować i dopasować akta prawne, na zasadzie których Agencja ma funkcjonować. Wypłacając bezpośrednie dopłaty m. in. rolnikom i pracownikom sfery usług i turystyki na tejże wsi, Agencja dysponuje pokaźnymi sumami – w granicach pół miliarda, a to już jest wielka odpowiedzialność.

Bez większych trudności wygrał konkurs na to stanowisko. Zresztą, zbyt wielu chętnych nie było – w sumie ponad trzy osoby na jedno miejsce. Potrafi docenić poczucie stabilności, jakie daje praca urzędnika. Jednak marzeniem Pawła jest założenie własnego interesu. Dzięki wykształceniu doskonale wie, jak należy się do tego zabrać. Wie też, że w dzisiejszych warunkach należy zaplanować swoje kroki w interesie jak najdalej do przodu - jak w szachach - tylko skutki błędów mogą być boleśniejsze niż mat dla króla.

Pisząc pracę magisterską na temat „Narodowa giełda papierów wartościowych w Wilnie” wielce się zafascynował pracą w tej branży. Ma dostateczne wykształcenie, by ubiegać się o licencję maklera. Na razie nie czyni starań w tym kierunku (bo posiadając licencję powinien w ciągu 12 miesięcy rozpocząć pracę), a sytuacja na Litwie jest taka, że z około 200 osób posiadających taką licencję, w 2001 roku pracowało jedynie 80. Ta sfera działalności nie ma dziś szerszego pola do popisu, no i nie gwarantuje stałych wysokich dochodów, jak to jest w dużych krajach. Jeden z kolegów Pawła (m. in. pochodzący z Rosji, poznali się na studiach w Polsce), po specjalizacji w Harwardzie dostał pracę w Nowym Jorku, która mu zapewnia dochody w granicach ponad 10 mln USD rocznie. Kolega dostał tę posadę dzięki nieprzeciętnym zdolnościom i umiejętności maksymalnego koncentrowania się na pracy: w ciągu dwóch miesięcy szykowania się do konkursu nie zajmował się niczym innym - zrezygnował z wypoczynku i rozrywek. Paweł jeszcze raz miał okazję się przekonać, że Stany dają ludziom zdolnym, upartym i pracowitym naprawdę ogromne szanse awansu i to jest największy atut tego kraju.

Zarówno podczas studiów w Polsce, jak i pracy w Stanach Paweł nieraz miał atrakcyjne propozycje podjęcia całkiem nieźle płatnej pracy. Rozważał je, ale za każdym razem dawał odmowną odpowiedź, bowiem ciągle łapał siebie na myśli, że chce wracać na Litwę. Dziwny sentyment u człowieka z bankowości…

Urodzony w polskiej rodzinie, do lat 18 mieszkał w wyłącznie litewskim środowisku. W domu z mamą mówiło się po polsku, z ojcem – po litewsku, z rodzeństwem… kiedy mama nie słyszała też po litewsku. (Paweł ma młodszą o dwa lata siostrę Alinę i o cztery lata młodszego brata Kazika). Wszyscy zaczynali mówić wyłącznie po polsku, kiedy mama ostatecznie traciła cierpliwość… Kiedy miał nieco ponad trzy latka i chodził do przedszkola, prosił mamę, by nie mówiła do niego po polsku w obecności innych dzieci. Nie lubił, kiedy wołali na niego „lenkiukas” („Polaczek”). I chociaż w domu rozmawiano po polsku, jako uczeń szkoły początkowej swe myśli i marzenia formułował w języku litewskim. Przełom nastąpił, gdy miał 12-13 lat - dzięki literaturze. Zachłannie czytając literaturę piękną w języku polskim – i widząc jej brak po litewsku – zrozumiał, jakim skarbem jest dla niego język polski, język ojczysty. Koledzy szkolni z biegiem lat także często mu zazdrościli znajomości polskiego. W dorosłe życie wkraczał ze świadomością i dumą z tego, że jest Polakiem z Laudy. Kiedy mama aktywnie się włączyła w tworzenie koła ZPL „Lauda” okazało się, że w okolicy jest sporo Polaków. Jednak środowisko i brak szkół polskich zrobiły swoje – ludziom „obumierały” korzenie. Dziś stara się pomóc mamie w organizowaniu imprez, przy tworzeniu kroniki za pomocą fotografii, opracowaniu strony internetowej… Nie jest pewny czy robi to z własnej potrzeby, czy raczej dla mamy…

Mając na wizytówce wypisane z dowodu osobistego „Pavel Duchovski”, dziś będąc świadomym Polakiem, czuje się też Europejczykiem, obywatelem świata. Z doświadczenia doskonale wie, że przyjaciół nie sposób znaleźć na zasadzie wspólnej narodowości. Los chciał, że miał przyjaciół (i ma) na Litwie, w Stanach i tylko w Polsce, gdzie spędził ponad 5 lat, ma jedynie znajomych, niech dobrych, ale nie przyjaciół. W hierarchii wartości bardzo wysoko stawia przyjaźń. Mając 28 lat ma kilkoro prawdziwych przyjaciół i uważa to za wielki prezent losu. Na drugim miejscu w szeregu wartości mógłby ustawić godność i tuż obok swobodę, wolność, o stopniu której w dużej mierze decydują pieniądze. Pieniędzy nie fetyszyzuje, ceni je o tyle, o ile pomagają osiągnąć cel, odnieść sukces. Tak, uważa, że człowiek powinien dążyć do sukcesu: w pracy, w życiu osobistym, w wewnętrznym doskonaleniu…

Obecnie ma taki okres w życiu, kiedy stara się rozwinąć wszystkie swoje zainteresowania, poznać siebie i wziąć od życia jak najwięcej. Analizując minione lata, dochodzi do wniosku, że najbardziej racjonalnie wykorzystywał czas będąc uczniem. Na studiach mógł zrobić więcej. Teraz jest na etapie dążenia do celu... ale cel nie ma jeszcze całkiem realnych kształtów. Pozwala więc sobie zgłębiać sagi japońskich rodów (marzy mu się zwiedzenie Japonii. Stany i Europę już zaliczył); chodzi na strzelanie – nie tylko z karabinu i pistoletu, ale też z łuku; gra w pokera i inne gry, by jeszcze i jeszcze raz siebie sprawdzić i zafundować sobie dawkę adrenaliny. Chociaż lubi ryzyko, stara się, by było umotywowane - matematyk odzywa się w nim co krok.

Kiedy mówi o rodzinie, jest to mama, siostra, brat… Marzy mu się też taki związek małżeński, w którym mógłby być szczęśliwy przez… co najmniej 60 lat! Nie szuka więc partnerki „na siłę” – umie cieszyć się ze spotkań, ale i rozstań też doświadczył, więc nie ponagla wydarzeń. Ma bliskie osoby: mamę i rodzeństwo i tak jest dobrze na dziś. Teraz mieszka w Wilnie wraz z siostrą-studentką we własnym mieszkaniu. Nie boi się jutra, bo ma już pewien bagaż, z którym może startować w dalsze życie.

Janina Lisiewicz

Wstecz