W 90. rocznicę urodzin ks. Jana Twardowskiego

Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie

Nie przyszedłem pana nawracać (...)

po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret

że ja, ksiądz

wierzę Panu Bogu jak dziecko

Późniejszy autor tego wyjaśnienia, ks. Jan Twardowski, urodził się w 1915 roku w Warszawie. Może to nie jest przypadek, że przyszedł na świat właśnie w dniu 1 czerwca, który jest dzisiaj obchodzony jako Dzień Dziecka. Przez całe swoje życie ujawnia sentyment do tego pięknego okresu życia, lubi dzieci oraz sam, jako kapłan i jako poeta, zachowuje przede wszystkim autentyczną postawę dziecka Bożego.

Przodkowie rodu reprezentowali ziemiaństwo, ale rodzice przyszłego księdza, Jan Twardowski i Aniela z Konderskich, niewiele już mieli wspólnego z aurą wielkopańskości. Ojciec, mający wykształcenie techniczne, zawodowo był związany z Koleją Warszawską, awansował później zostając radcą w Ministerstwie Komunikacji. Matka zajmowała się głównie domem, wychowywaniem dzieci, gdyż oprócz Jana dorastały w rodzinie trzy jego siostry: Halina, Lucyna i Maria. Obraz matki utrwali się potem w poezji Twardowskiego, gdyż był z nią mocno związany duchowo.

Wśród innych ważkich wrażeń z dzieciństwa przywołuje ks. Twardowski wspomnienia z wakacji, spędzanych w Druchowie koło Płocka, w majątku wuja Wacława Konderskiego. Tutaj właśnie dało się coś uchwycić z atmosfery życia dworkowego. Bardziej jednak niż pozostałości jakichś obrzędów wielkopańskich wciąga, urzeka dziecko przyroda, która stanie się później nieodłącznym elementem jego oryginalnej poetyki. Dorastający chłopak najwięcej czasu spędza w polu, na łące, w lesie i, będąc miejskim dzieckiem, zdobywa bardzo szczegółową, czerpaną z autopsji, wiedzę o bogactwie przyrody, która pozwoli mu w przyszłości w modlitwie do świętego Jana od Krzyża nazwać się Janem od Biedronki:

Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata

i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki,

owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści,

rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki

W 1927 roku, mając za sobą szkołę powszechną, kształci się Twardowski w Gimnazjum im. T. Czackiego w Warszawie. Była to szkoła o profilu matematyczno-przyrodniczym, co też zapewne przyczyniło się do pogłębienia wiedzy o tajemnicach świata natury.

W okresie gimnazjalnym krystalizują się również skłonności literackie Twardowskiego. W 1933 r. debiutuje na łamach międzyszkolnej „Kuźni Młodych”, zostaje niebawem członkiem redakcji i prowadzi w piśmie „Poradnik literacki”. Zajmuje się więc oceną nadsyłanej produkcji literackiej, decyduje o losach innych adeptów pióra.

Pracę w redakcji łączył z własnymi zainteresowaniami literackimi, pisał wiersze, opowiadania, eseje. Sporo czytał, nie sugerując się raczej tym, co było modne, co czytała większość. Wśród jego fascynacji lekturowych znaleźli się, m. in., Franciszek Karpiński (zwłaszcza jako autor znanych tekstów religijnych), Józef Czechowicz, jak też Kornel Makuszyński, bliski Twardowskiemu ze względu na typ humoru, występujący w twórczości autora „Awantury o Basię”.

Ukończenie gimnazjum oznaczało także pożegnanie z pracą redakcyjną. W 1935 r. dostaje się Twardowski na Uniwersytet Warszawski. Jak wielu innych ambitnych studentów, pogłębia i rozszerza swoje zainteresowania literackie aktywnie działając w uczelnianym Kole Polonistów. Tutaj ma też możliwość prezentowania własnej poezji.

W 1937 r. ukazuje się debiutancki tomik poetycki Powrót Andersena, nie wywołując większego echa. Nie zawsze pamiętano o nim także po wojnie.

Waldemar Smaszcz, autor monografii Ks. Jan Twardowski. Poeta nadziei (Białystok 2003), której zawdzięczamy sporo nieznanych dotychczas szczegółów biograficznych, słusznie podkreśla, że „najmniej znanym okresem w biografii kapłana–poety są lata wojny”. Wiadomo, że był zaangażowany w Powstanie Warszawskie, ale, jak nietrudno się domyślić, nie był stworzony do tego rodzaju akcji. Już w pierwszych dniach potyczek doznał obrażeń cielesnych, musiał się leczyć. Po wyjściu ze szpitala przedostał się do Radomia, gdzie przebywali wówczas jego rodzice.

Właśnie w Radomiu, w czasie wojny, zaczęła dojrzewać w nim myśl o wejściu na drogę kapłaństwa i już w 1945 r. znalazł się w seminarium, które funkcjonowało w majątku ziemskim w Czubinie koło Rokitna, zaś rok później przeniosło się do Warszawy.

Będąc seminarzystą, podobnie jak Karol Wojtyła, nie zrezygnował z zainteresowań literackich, współpracował, m. in., z „Tygodnikiem Powszechnym”, zamieszczał tam swoje wiersze, co stało się tradycją na długie lata.

W 1947 r. obronił pracę magisterską, poświęconą „Godzinie myśli” Juliusza Słowackiego, kończąc tym samym studia polonistyczne.

4 lipca 1948 r. przyjął święcenia kapłańskie. Przynajmniej jakąś cząstką wynikających z nowej roli doznań i wzruszeń podzielił się w pięknym wierszu:

Własnego kapłaństwa się boję,

własnego kapłaństwa się lękam

 

i przed kapłaństwem w proch padam,

i przed kapłaństwem klękam

 

W lipcowy poranek mych święceń

dla innych szary zapewne –

jakaś moc przeogromna

z nagła poczęła się we mnie

 

Jadę z innymi tramwajem –

biegnę z innymi ulicą –

 

nadziwić się nie mogę

swej duszy tajemnicą

Motywy kapłańskie wejdą odtąd na trwałe do twórczości poety-księdza. Już w przywołanym wierszu ujawnia się także postawa zdziwienia, zdumienia, która także będzie stale towarzyszyć poezji Twardowskiego.

Praktyczne wtajemniczenie w służbę kapłańską zdobywa w wiejskiej parafii w Żbikowie. Bardzo szybko oswaja się z miejscem pierwszej posługi, tym bardziej, że znajduje tu znowu bezpośredni kontakt z przyrodą. To będąc tutaj ma ją na wyciągnięcie ręki, może pisać niemal niczego nie zmyślając, jak w wierszu O lasach:

Poszedłem w lasy ogromne szukać

buków czerwieni

 

jeżyn dojrzałych dzięciołów małych

rogów jelenich

jagód prawdziwych wilg piskląt żywych

mrowiska

 

i w oczy sarny – brązowej panny

popatrzeć z bliska –

szyszek strąconych – tajemnic sowich

zająca

 

i strach mnie porwał

na myśl o Bogu – bez końca

Imponuje mu także wiara prostych ludzi, którzy nie zajmują się zawiłymi dociekaniami, nie roztrząsają globalnych dylematów. Zapewne Żbików i jemu podobne prowincjonalne zakątki będzie Twardowski miał na myśli, kiedy napisze w późniejszym wierszu na wsi:

(...) tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy

tylko dla filozofów garbaty i krzywy

Będąc w Żbikowie ks. Twardowski jak najbardziej praktycznie sprawdza autentyczność swojego powołania zwłaszcza wtedy, kiedy zostaje katechetą Państwowej Szkoły Specjalnej (dla dzieci upośledzonych). Ci podopieczni staną się pośrednio jakby współtwórcami poezji Twardowskiego. W jakim sensie? Ano w takim, że mówiąc do nich musiał się dopracować prostoty języka, zrezygnować ze stylistycznych zawiłości, operować konkretem, szczegółem, nie mógł także zanudzać. Potrzebne były cierpliwość, pokora, humor, uśmiech i wiele jeszcze pięknych cech, które przedostały się także do jego poezji.

Jeden ze swoich wierszy skierował bezpośrednio do nich, do moich uczniów, wymieniając wielu po imieniu:

(...)Wiecznie płaczący Wojtku i ty, coś po sznurze

drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie,

Pawełku z wodą w głowie, stary niewdzięczniku,

coś mi żabę położył na szkolnym dzienniku

 

Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką –

z niebem betlejemskim, co w pudełkach świeci –

z barankiem wielkanocnym – bez was świeczki gasną –

i nie ma żyć dla kogo.

 

Ten od głupich dzieci

Zdobył więc tym samym kolejny, zaiste ewangeliczny fach, pomagał maluczkim poznawać Boga.

O przywiązaniu do okresu żbikowskiego (1948–1952) świadczy wiersz pożegnanie wiejskiej parafii, utwór o tonacji elegijnej, nie ukrywający wzruszeń, w którym, metodą wyliczenia, częstą w poezji Twardowskiego, wymienia się to wszystko, do czego odczuwa się sentyment:

(...)Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe

że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem

Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno

wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą

las z dzięciołem

kukułkę uczącą w gęstwinie

jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię

przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką

i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką (...)

Lubił później, przynajmniej podczas wakacji, odwiedzać różne wiejskie parafie, utrwalać ich obrazy w swoich tekstach pisząc, na przykład, takie wiersze, jak o łasce Bożej w brzydkim kościele. Posługę kapłańską po opuszczeniu Żbikowa pełnił już potem w warszawskich parafiach, m. in., w kościele Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu.

W 1959 r. został rektorem przy Klasztorze Nawiedzenia NMP Sióstr Wizytek. W „wizytkowym” kościele Św. Józefa Oblubieńca Niepokalanej Dziewicy pełni posługę ponad 40 lat, przyciągając do tej świątyni wiernych z różnych dzielnic Warszawy.

Zakorzenienie się w Warszawie sprzyjało także nawiązaniu kontaktów, przyjaźni literackich, jak chociażby z Anną Kamieńską, co zaowocowało, m. in., jej powrotem do wiary, jak też wspólnymi inicjatywami wydawniczymi.

Pierwszy w powojennej Polsce tomik Twardowskiego, o bardzo skromnym i niewyszukanym tytule Wiersze, ukazał się w 1959 r. Należyte uznanie i popularność przynosi jednakże dopiero następny – wydane w 1970 r. Znaki ufności.

Powodzenie Znaków... przyśpiesza wydanie kolejnego zbiorku: Zeszyt w kratkę. Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi (1977). Tym razem Twardowski przemawia głównie do najmłodszych, z którymi uczył go kiedyś obcować sam Janusz Korczak, jak też wspomniana posługa w Żbikowie. Twórczość kapłana–poety rozwija się więc dwutorowo: pisze dla dzieci i dla dorosłych, a ponieważ ostatni są zazwyczaj bardziej krnąbrni i podejrzliwi, stawia im często za wzór dziecięcą ufność. Więcej, ksiądz niejednokrotnie podkreśla, że dzieci go wiele nauczyły.

Wierszy wciąż przybywało, więc u schyłku lat 70. można już było pozwolić na Poezje wybrane (1979) oraz na kolejny tomik poetycki Niebieskie okulary (1980).

Dość owocnie prezentują się w dorobku Twardowskiego lata 80., gdyż przynoszą większe i mniejsze tomiki: Rachunek dla dorosłego, Który stwarzasz jagody, Rwane prosto z krzaka, Na osiołku, Nie przyszedłem Pana nawracać, Polska litania, Sumienie ruszyło, Wiaro malutka, Stukam do nieba, Tak ludzka. Są to najczęściej wybory z domieszką najnowszej twórczości autora.

Twórczość ks. Twardowskiego mieści się, oczywiście, w nurcie liryki religijnej, kontynuuje w jakimś stopniu tradycję międzywojennej poezji wcześnie zmarłego Jerzego Lieberta.

Kapłanowi piszącemu wiersze udało się wypracować poetykę, która zaskakuje przede wszystkim oryginalnością, niekonwencjonalnością na tle tradycji poezji religijnej, wysoką tematykę oprawianej zazwyczaj w odpowiednio wysokie, a więc wzniosłe, patetyczne, dostojne obramowanie.

Ks. Twardowski całkiem świadomie odrzucił ze swojej poezji, jak określił to w jednym z wierszy, „byka retoryki”. Jakby wbrew i na przekór zawiłościom teologicznym, wbrew wyrafinowanemu kaznodziejstwu czy wyszukanej poezji ksiądz woli pisać wiersze „rwane prosto z krzaka”, jak sformułował to w Wierszu z dedykacją, skierowaną do Zbigniewa Herberta, przedstawiciela poezji erudycyjnej, intelektualno-filozoficznej, w którym swoją poezję scharakteryzował następująco:

Tu znowu jest tak samo i nic się nie zmienia

trójkątne liście brzozy i olchy okrągłe

akacja pachnie jak za czasów Prusa

obowiązkowo bo zawsze przed deszczem

altana niby bliska a woła z daleka

młodej kobiety bój się, przed starą uciekaj

leszczyna rodzi swój orzech laskowy

tak sobie dla zagadki nazwany tureckim

ogórki jak wiadomo rosną tylko nocą

pszczoła staroświecka jak z carskiego złota

na trzeciej parze nóżek trzyma swój koszyczek (...)

Pan Cogito zdumiony meandrami świata

niech wybaczy wiersze rwane prosto z krzaka

Przytoczony fragment może być także świetną odskocznią do mówienia o tych wierszach księdza, w których on występuje jako niezwykle kompetentny obserwator, podglądacz natury. Takie utwory stale mógłby podpisywać właśnie stworzonym przez siebie pseudonimem Jan od Biedronki.

Miłośnicy poezji Jana od Biedronki wiedzą, jak dużym respektem obdarza on naszych mniejszych braci. Zna obyczaje, zachowania motyla i pszczoły, pająka i chrabąszcza, ćmy i mola oraz innych przedstawicieli świata owadziego.

Samo natomiast wymienianie ptaków, występujących w poezji Twardowskiego, zajęłoby sporo miejsca. Zaznaczmy więc tylko, że obok tych najbardziej popularnych, jak wróbel, dzięcioł, słowik... podpatrywane są nieraz krzyżodzioby, derkacze, kwiczoły, dropy etc.

Nieco mniej liczna jest może galeria zwierząt, ale jest uwzględniona ich różnorodność. Są wspominane w jego poezji niepozorne myszki czy żaby, są także żubry czy hipopotamy.

Pisząc o naszych niższych braciach ksiądz–poeta nieraz jakby zawstydza człowieka, uświadamiając mu, jak bardzo mógłby się uszlachetnić podglądając, ucząc się od nich sposobów przejawiania szczerych uczuć, przywiązania do tego, co najistotniejsze, prawdziwej wierności i oddania:

Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem

o swym panu myśli

i rwie się do niego

na dwóch łapach czeka

pan dla niego podwórzem łąką lasem domem

oczami za nim biegnie

i tęskni ogonem

 

pocałuj go w łapę

bo uczy jak na Boga czekać

Zgodnie z humorystyczną logiką poetyckiego świata księdza–poety szlachetne zachowanie naszych czworonogów winno być nagrodzone umieszczeniem ich W niebie razem ze świętymi. Wchodząc do nieba, jak się dowiadujemy:

Trzeba minąć świętego Piotra z ciężkim kluczem

Agnieszkę z barankiem przy twarzy

Teresę co jeszcze kaszle

bo marzła w klasztorze

trzeba przepychać się przez męczenników

co stanęli z krzyżem i utworzyli korek

obok skromnego bociana

obok Agaty co częstuje solą

obok świętego Franciszka z wilkiem (...)

Upiększające poezję Twardowskiego drzewa zostały nawet uhonorowane osobnym wierszem, który, jak przeważająca większość tekstów niezwykłego autora zdumiewa wnikliwością spostrzeżeń, humorystyczną, opartą na grze słów pointą:

Brzozo nazbyt wieśniacza aby rosnąć w mieście

dyskretny grabie w sam raz na szpalery

jarzębino dla drozdów dzwoniących i szpaków

akacjo z której nie złote tylko białe miody

olcho co jedna masz przy liściach szyszki

głogu co chronisz gajówkę krewniaczkę słowika

jesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam jesień

 

Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci

w każdą wolną sobotę chodzili po lesie

bo niebo nie jest niebem jeśli wyjścia nie ma

Zauważa poeta również kwiaty, zwłaszcza te mniej pozorne, polne i łąkowe, takie, jak niezabudka, przebiśnieg, rumianek, śnieżna rzeżucha itp. Zwracając się do św. Franciszka nieco przekornie twierdzi w jednym ze swoich wierszy, że nie umie go naśladować, ale charakteryzując swoją postawę wobec świata natury czyni to zgodnie z duchem franciszkanizmu właśnie:

(...) Piękne są góry i lasy

i róże zawsze ciekawe

lecz z wszystkich cudów natury

jedynie poważam trawę

 

Bo ona deptana niziutka

bez żadnych owoców, bez kłosa

trawo – siostrzyczko moja

karmelitanko bosa

Chociaż nazywa siebie Janem od Biedronki i w licznych swoich wierszach przywołuje najprzeróżniejsze elementy natury, nie zgadza się zazwyczaj z opinią badaczy, którzy widzą w jego poezji jedynie owe „mrówki, ważki, biedronki”, nie zauważając czy nie chcąc zauważać głębszej wymowy jego poezji. Każde niemal przywołanie jakiegoś elementu natury służy przecież u Twardowskiego nadrzędnemu celowi, przekształca się przede wszystkim w pochwałę Stwórcy, tym bardziej, że więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga niż na istnienie człowieka, jak, stosując zasadę paradoksu, zauważył w wierszu Wyznanie.

Obraz Boga w poezji Twardowskiego mógłby być tematem osobnych rozważań, gdyż pojawia się bardzo często i jest ujmowany bardzo niekonwencjonalnie, po przyjacielsku. Bóg niejednokrotnie jest obdarzony uśmiechem. Posłuchajmy, jak brzmią suplikacje w wydaniu księdza Twardowskiego:

Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty –

Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną –

kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom –

teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami –

 

dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno –

uśmiechnij się nade mną

Uśmiech, określany nieraz przez krytyków jako franciszkański, towarzyszy często poezji Twardowskiego. Nie omieszka przypomnieć O uśmiechu w kościele, w innym zaś tekście ceni go tak wysoko, że pisze nawet o sakramencie uśmiechu. Słowem, i Bóg, i świątynia Go uobecniająca stanowią przestrzeń oswojoną, łagodną, przyjazną, bezpieczną, podatną na żart, humor. Ta sama zasada dotyczy opisywania świętych i zwykłych śmiertelników. Możemy więc przeczytać o świętym przystrzyżonym jak trawa, o tym, że św. Antoni (jako figura w wiejskim kościele) miał twarz wykrzywioną itp. Albowiem Bóg świadomie stworzył świat niedoskonały, żeby było zabawniej, żebyśmy byli bardziej sobie potrzebni, żebyśmy się uczyli pokory, żebyśmy wreszcie potrafili cieszyć się nawet drobnostką, żebyśmy przestali ciągle narzekać.

Wiersze ks. Twardowskiego jakby dodają odwagi, pozytywnie zmieniają perspektywę widzenia rzeczywistości, krzepią Wiarę, Nadzieję i Miłość. Miłość trudną, zaiste ewangeliczną, bo przekreślającą siebie:

Nie płacz w liście

nie pisz że los ciebie kopnął

nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia

kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno

odetchnij popatrz

spadają z obłoków

małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju

i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz

Całą kopalnię zaskakujących, paradoksalnych, humorystycznych (nie tylko wierszowanych), ale dążących zawsze do jedynej za Bogiem tęsknoty myśli, zawiera Elementarz księdza Twardowskiego, do którego teksty wybrała i je ułożyła Aleksandra Iwanowska. Kiedy się go wertuje, kiedy się wertuje i czyta inne książki Twardowskiego, nasuwa się często myśl: dlaczego właściwie poeta nie ma dotychczas nagrody Nobla? Dlaczego te afirmujące i niepatetyczne, ciepłe i humorystyczne, a jednocześnie oparte na najtrwalszym fundamencie światopoglądowym teksty, przy całej niby popularności, są wciąż za mało znane?

Księdzu-poecie nieobca jest także refleksja autotematyczna, ma świadomość swojej odrębności, zdaje sprawę z tego, że pisze wiersze:

(...) takie co nie biegną jak krytyk za modą

szanują księdza Bakę z klerykalną brodą

takie co nie świecą jak szyja ozdobna

za które nie płacą dolarami Nobla

A więc takie, dodajmy, które najlepiej realizują sformułowaną w jednym z wcześniejszych wierszy zasadę: Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie. Czyż nie rekompensuje ona wszystkich nawet nagród ziemskich razem wziętych?

Halina Turkiewicz

Wstecz