Piękni siedemdziesięcioletni 

Aktywność jako sposób na życie

Koledzy żartują o niej, że spędzając dużo czasu w szkolnej pracowni chemicznej wynalazła eliksir wiecznej młodości, piękności i energii. Ona uważa, że najlepszym sposobem na dobry wygląd i pogodę ducha jest zaangażowanie w sprawy społeczne, pomoc innym.

Gdy w maju zespół pedagogiczny Mejszagolskiej Szkoły Średniej Nr 1 zorganizował uroczyste obchody jubileuszu 70-lecia pani Teresy Matukańskiej – wieloletniej nauczycielki tej szkoły – ściągnęli do niej czołowi przedstawiciele władz rejonu wileńskiego, z panią mer Marią Rekść na czele. O złożeniu życzeń pani Teresie nie zapomnieli też Waldemar Tomaszewski, poseł na Sejm i prezes Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, a także proboszcz mejszagolskiej parafii – ksiądz dziekan Józef Aszkiełowicz. A dyrektorka szkoły pani Alfreda Jankowska, organizatorka tego radosnego zamieszania, zadbała o to, by jubilatka zasiadła na scenie szkolnej auli na specjalnym „tronie”. Obok – nieco skromniejsze miejsce – przygotowano dla pana Zygmunta, małżonka i najwierniejszego przyjaciela jubilatki, który zawsze wspierał ją w każdym poczynaniu. Obecni uczniowie deklamowali swojej pani wiersze, wychowankowie, którzy dawno temu opuścili mury szkoły, dziękowali za matczyną opiekę i przepraszali za płatane kiedyś figle, a zespół pedagogiczny dedykował specjalnie na tę okazję ułożone piosenki. Jubilatkę dosłownie skąpano w wiązankach kwiatów, a wszyscy gratulujący pani Teresie zgodnym chórem podkreślali takie jej cechy jak życzliwość, mądrość, pracowitość i umiejętność łączenia pracy zawodowej z aktywnością społeczną, a także... elegancję.

Miała łzy w oczach.

- Nigdy w życiu nie dostałam tyle kwiatów, nigdy nie byłam taka szczęśliwa... – powtarzała raz po raz.

Wulkan pozytywnej energii – jakże inaczej można by określić kobietę, która nie zważając na piękny, ale dostojny już wiek, nadal wykłada w szkole, już drugą z rzędu kadencję jest radną samorządu rejonu wileńskiego, aktywną działaczką Związku Polaków na Litwie, siłą napędową wielu akcji społecznych, a też żoną, matką i babcią dwojga wspaniałych wnuków. Przy tym swoim wyglądem zadaje kłam zapisowi figurującemu w dokumentach jako data urodzenia.

A przecież nie miała łatwego startu w życie, chociaż wcale się z tym nie afiszuje. To od pana Zygmunta dowiedziałam się, że aby kontynuować naukę, jako kilkunastoletnia dziewczyna wyprowadziła się z domu i sama zarabiała na dalsze kształcenie.

Urodziła się we wsi Gowsztany, w pobliżu Niemenczyna. Do nauki garnęła się od dziecka, ale rodzice woleli, by jak najwcześniej zdobyła jakiś fach. Namówili ją więc, by przerwała naukę w szkole podstawowej i uczyła się krawiectwa.

- Uległam – opowiada - ale szycie zupełnie mnie nie interesowało. Coś tam tą igłą dłubałam, a jednocześnie z tęsknotą spoglądałam przez okno na rówieśników idących do szkoły.

W efekcie wypłakała u rodziców zgodę na kontynuowanie nauki, ale gdy ukończyła 8 klas, los jej zgotował ciężki cios. Zmarła kochana mama. Ojciec jeszcze bardziej nalegał, by zrezygnowała z dalszych szkół, bo w gospodarstwie były potrzebne kobiece ręce. Tym razem nie uległa. Wyprowadziła się nawet do Niemenczyna. Ale sama musiała zarobić na swoje utrzymanie, a szkół wieczorowych wówczas nie było.

- To, że mogłam się jednak uczyć, zawdzięczam śp. Włodzimierzowi Czeczotowi, który był wówczas dyrektorem niemenczyńskiej szkoły – opowiada.

Wdzięczność dla tego człowieka przeniosła przez całe życie. Zrozumiał jej sytuację, widział też niepohamowany pęd do nauki, więc pozwolił uczęszczać na lekcje wg indywidualnego harmonogramu, kiedy pozwalała na to praca. W kwestii nauki nie stosowała jednak wobec siebie taryfy ulgowej, dowodem na co jest fakt, że po szkole dostała się do Instytutu Nauczycielskiego.

- Moje pierwsze specjalności to biologia i geografia, ale tak się złożyło, że zawsze miałam więcej lekcji z chemii – przyznaje.

Tę chemię dodała sobie już na studiach w Instytucie Pedagogicznym, gdzie wstąpiła z zamiarem dokształcenia się w biologii, ale to już było później. Wcześniej, jeszcze w Instytucie Nauczycielskim, poznała swojego przyszłego męża – młodego studenta polonistyki Zygmunta.

- Tak naprawdę to zaiskrzyło między nami... w Kazachstanie, dokąd jako studentów wysłano nas na obóz pracy... – wspomina z uśmiechem pan Zygmunt.

- Przy tym ja pojechałam z musu, a on – dobrowolnie, w poszukiwaniu przygód – dodaje pani Teresa.

Ich przygoda na dwa serca trwa do dziś. Pobrali się w 1959 roku, więc za cztery lata będą świętowali złote wesele, a do dziś dnia patrzą na siebie z czułością, zrozumieniem i oddaniem. Przez całe życie byli jak igiełka z niteczką – gdzie jedno, tam i drugie. Po studiach w Instytucie Nauczycielskim, jeszcze jako para narzeczeńska, dostali zatrudnienie w 7-letniej polskiej szkole w Ornianach, nieopodal Podbrodzia. Pan Zygmunt został jej dyrektorem, najmłodszym na Litwie, bo miał wówczas zaledwie 21 lat. Wykładał też język polski i swoje ukochane wychowanie fizyczne (z czasem zdobył dyplom Kowieńskiej Akademii Wychowania Fizycznego). Pani Teresa była, jak to w wiejskiej szkole, nauczycielką wszystkich opanowanych podczas studiów przedmiotów - chemii, biologii, geografii. Oddali tej szkole dziewięć lat życia, a jednak z bólem serca musieli się z nią pożegnać.

- W międzyczasie Orniany trzy razy zmieniały przynależność administracyjną – opowiada pani Teresa. – Początkowo należały do rejonu podbrodzkiego, później do niemenczyńskiego, aż w końcu przyłączono je do malackiego. I to był początek końca. Zaczęły się naciski, by polską szkołę przekształcić w litewską. Wieś należała do gospodarstwa rybnego – sowchozu, którego dyrektor rządził się jak udzielny książę. Od niego zależało czy miejscowi mieszkańcy mają pracę, czy dostaną przydział na paszę, możliwość korzystania z łąk.

Ten to kacyk stosował wobec rodziców i personelu szkoły szykany – „oddasz dziecko do szkoły litewskiej, dostaniesz przydział”. Matukańscy walczyli jak mogli, ale przeciwko huraganowi nie nadmuchasz.

- Kiedyś wezwano męża do KC partii... – wspomina pani Teresa i natychmiast dodaje: – tak, oboje należeliśmy do partii. Nie ukrywamy tego, nie wstydzimy się, tym bardziej, że tylko dzięki tej przynależności mogliśmy mieć przynajmniej jakiś wpływ na to, co działo się w szkole. A więc pewnego dnia męża wezwano do KC, widocznie tylko w celu wywabienia go ze szkoły, bo w tym czasie dyrektor sowchozu zaczął kolejno wzywać rodziców i zmuszać do pisania podań o przeniesienie dzieci do litewskiej szkoły. Pan Zygmunt wrócił w trakcie tego procederu i narobił rabanu. Zaczął tłumaczyć rodzicom, że w ten sposób łamane są ich konstytucyjne prawa. Ci, którzy nie zdążyli napisać podania, zaczęli się wycofywać. Rozpętała się piekielna awantura. Dyrektor szkoły został oskarżony o nacjonalizm. Co prawda nie wyrzucili go ze szkoły, ale dostał ostrą naganę z adnotacją w aktach osobistych. Jednak dzięki temu szkołę udało się jeszcze na parę lat uratować. Tym niemniej jej los był przesądzony, podobnie jak los jej dyrektora, który nie ograniczył się do tej jednej wpadki. Niedługo po awanturze w szkole, na konferencji partyjnej wypowiedział się przeciwko dyrektywie Chruszczowa o odstąpieniu od średniego kształcenia młodzieży i kierowaniu jej po podstawówkach do pracy. Oznaczało to praktycznie likwidację szkół średnich.

- Byłem głupim idealistą – wspomina pan Zygmunt z uśmiechem. – Wszyscy tej inicjatywie przyklasnęli, a ja – jak filip z konopi – wyskoczyłem z pytaniem, co taka niedokształcona młodzież ma ze sobą począć? Tym bardziej, że w mieście pracy brakowało, a w kołchozach, jeżeli już płacono, to w najlepszym wypadku... płodami rolnymi.

Młody dyrektor szkoły swoim wystąpieniem wzbudził wówczas grozę i protesty kierownictwa partii, więc spytał się wprost sekretarza rejonowego komitetu partii czy chciałby, by jego dzieci zamiast dalszej nauki podjęły pracę w kołchozie... Znowu więc awantura. Po tym wystąpieniu do szkoły w Ornianach zaczęły się pielgrzymki dziennikarzy, którzy próbowali namówić dyrektora do odwołania swoich słów.

- Nie zrobiłem tego, a i tak jakaś gazeta napisała, że odwołałem – dziś na to wspomnienie pan Zygmunt się uśmiecha, wówczas musiało zaboleć.

Ostatecznie szkołę w Ornianach wykończono szykanami, a raczej przekształcono w litewską. I ta z czasem przestała istnieć. A pedagogiczny tandem Matukańskich w 1967 roku przeniósł się do szkoły w Mejszagole. Pani Teresa pracuje tu już 38 lat, wykłada chemię, czasem biologię (przez 9 lat była wicedyrektorką szkoły). Pan Zygmunt (od siedmiu lat na emeryturze) wykładał tu wychowanie fizyczne.

- Miał dobre wyniki – mówi z dumą pani Teresa, - przez wiele lat tenisiści z naszej szkoły zwyciężali na ogólnozwiązkowych igrzyskach, więc i o szkole było głośno...

Oboje interesują się polityką, oboje działają społecznie, pani Teresa zaliczyła niejedną kadencję w Zarządzie Głównym Związku Polaków na Litwie. Byli w gronie inicjatorów powołania lokalnego oddziału Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie (później przekształcony w ZPL). Z zapałem opowiadają o pani Annie Aleksandrowicz, śp. dyrektorze szkoły Edwardzie Jaszczaninie, którzy stanęli wówczas na czele tego ruchu. Odrodzenie zorganizowanej świadomości narodowej Polaków na Wileńszczyźnie było wielkim wydarzeniem w ich życiu. Dali się ponieść tej fali. Do dziś z wypiekami na twarzy (szczególnie pani Teresa) wspominają patriotyczne wiece, akcje, pochody. To przedsięwzięcia, udział w których zawsze uważali za swój święty obowiązek. I dziś gotowi są zerwać się do każdej akcji patriotycznej, jak chociażby do takiej, jak zbieranie pieniędzy na pomoc ofiarom powodzi w Polsce (1997 rok). Pani Teresa podjęła się organizacji tej akcji... gdyż nikt inny nie chciał, a ówczesny prezes ZPL Ryszard Maciejkianiec nawet od tego pomysłu odwodził: „nie wiecie, na co się porywacie”. Pani Teresa porwała się i okres ten wspomina jako bardzo trudny (mnóstwo formalności, papierzysk do wypełnienia), ale też piękny. Darczyńcy ustawiali się w długie kolejki. Na zawsze zapamiętała wiejską kobietę, która wysupłując skromny datek pytała: „co tam słychać w Polsce?...”. Okazało się, że nie miała w domu telewizora. Nie było jej na to stać, ale datek na ofiary powodzi przyniosła. Pani Teresa opowiada o tym z drżeniem w głosie.

- Za czasów sowieckich też działaliśmy społecznie – wspomina, - ale mogliśmy się wówczas poruszać tylko w określonych ramach. To było jak jazda do celu po torach, ani kroku w bok, bo groziło to poważnymi konsekwencjami.

Teraz tę polskość w szkole mogą pielęgnować bez przeszkód, tym bardziej, że obecna dyrektorka pani Alfreda Jankowska jest życzliwa wszystkim tego typu poczynaniom.

- W ogóle jest osobą, która tworzy w szkole jakąś niezwykle przyjazną, dobrą atmosferę – podkreśla pani Teresa dodając z niejakim smutkiem, że trzeba już myśleć o odejściu ze szkoły, o przekazaniu sztafety młodszym. Również mąż ją do tego namawia. Grono pedagogiczne nie chce natomiast o tym słyszeć.

- Stać będzie nasza szkoła z Panią Teresą wraz,/ Za Panią jak za murem my też będziemy stać! – śpiewał jej podczas jubileuszu chórek koleżanek-nauczycielek, z których wiele było w swoim czasie jej uczennicami.

Poproszona o podsumowanie minionych lat, pani Teresa mówi, że była i jest szczęśliwą kobietą. Zawsze miała obok siebie oddanego przyjaciela, wspólnie wychowali córkę Irenę, która poszła w ich ślady. Ukończyła psychologię w Instytucie Pedagogicznym i przez wiele lat była nauczycielką klas początkowych w ich szkole. Teraz jest psychologiem w samorządzie, chociaż tęskni do szkoły...

- Uważam, że córka to jest coś najlepszego, co nam się z mężem w życiu udało – zdradza pani Teresa i dodaje: - Tak szczerze, to pedagogami z prawdziwego zdarzenia są mąż i córka (pan Zygmunt protestuje – przyp. L. D.), we mnie więcej polityka, społecznika.

Udały im się też wnuki. Zuzanna jest uczennicą 10 klasy wileńskiej szkoły im. Szymona Konarskiego, Robert po ukończeniu kowieńskiej Akademii Policyjnej, pracuje w dziale kryminologii oraz studiuje prawo i praktykę policyjną na Uniwersytecie Wileńskim. Dziadkowie mają nadzieję, że podobnie jak córce, zaszczepili im wartości, które sami wyznają: uczciwość, odpowiedzialność, pracowitość, świadomość własnej tożsamości narodowej i szacunek wobec niej.

Lucyna Dowdo

Wstecz