Podglądy

Panie Don Kichocie, lancą w te wiatraki!

Ile razy ostatnio włączę telewizję, tyle razy dostaję „przelęknięcia”. Od pewnego czasu straszy tam nowy image prezydenta Valdasa Adamkusa. Szef państwa zaktywizował się nam ostatnio jak, nie przymierzając, plama na słońcu. Nie wiadomo czy to jakiś doradca mu się zbiesił i nakazał demonstrować ludowi wyłącznie srogie oblicze, a też besztać wszystkich, kto się nawinie, czy wreszcie sam prezydent miał dość ciągle powtarzanych zarzutów, że w polityce wewnętrznej jest dynamiczny... jak walec drogowy. A może rozzuchwaliła go decyzja ministra gospodarki Wiktora Uspaskicha? Wszak ten ostatni zrugany przez prezydenta w którymś tam z kolei orędziu podał się (co prawda nie od razu) do dymisji, więc też jakby się przeląkł. Właściwie nie ma dowodów na to, iż to Adamkus aż tak zawstydził ministra, istnieją przypuszczenia, że Uspaskich uznał się za pokonanego po ujawnieniu, że popadł w konflikt interesów i legitymował się (prawdopodobnie) sfałszowanym dyplomem. Mniejsza o to, prezydent widocznie pogonienie ministra przypisał sobie, bo nagle w naszego łagodnego dotąd jak gołąb pokoju szefa państwa jakby jaki szatan wstąpił. Wszystko wskazuje na to, że uświadomił sobie nagle, iż polityki się nie poślubia, politykę się gwałci. W związku z tym z beztroskiego dotychczas amerykańskiego staruszka przekształcił się w miotacza gromów. Stroi groźne miny i obsobacza kogo popadnie. Kogoż on tylko ostatnio nie złajał... I Uspaskicha na spółkę z Zuokasem, i Sejm z rządem oraz sądem, przy okazji dostało się też dzikim budowlom na Mierzei Kurońskiej, a pewnie też prezydenckim doradcom, bo Adamkus zapowiedział w ich szeregach czystkę. Oberwała również Rosja, która złamała zasady savoir-vivre. Najmocniej zaś prezydent beształ panią minister rolnictwa Kazimierę Prunskiene, która postradawszy wszelkie samozachowawcze instynkty pojechała do Kaliningradu świętować 750-lecie założenia tego miasta. Zapomniała widocznie o starym rosyjskim przysłowiu: „Nie leź wpieriod bat’ki w piekło”. A w obliczu faktu, że prezydent w ogóle nie został na te obchody zaproszony, minister nie powinna była tam jechać nie tylko „wpieriod bat’ki”, ale w ogóle. Nie miała prawa tam być nawet w roli dekoracyjnej paprotki, a co dopiero przedstawicielki rządu tak spotwarzonego kraju. No i oberwała za swoje.

„Kierując się prawem nadanym mi przez Konstytucję nie pozwolę na Litwie prowadzić prywatnej polityki zagranicznej” – jadowicie wycedził na tę okoliczność prezydent wprost do kamer wycelowanych w jego nowy image, po czym zasugerował pani Prunskiene, że w razie dalszego uprawiania takich pozamałżeńskich... przepraszam, pozapaństwowych stosunków z Rosją, pożegna się ze stołkiem.

Dostało się przy okazji i Rosji. Nasz prezydent nie usiłował ukryć, że bardzo nie spodobał się mu sposób, „w jaki Rosja odświętowała rocznicę Kaliningradu”. Oświadczył, że „nie jest on (ten sposób) przykładem dobrosąsiedzkich stosunków”. Widocznie Valdas Adamkus uważa, że przykładem takich stosunków jest sposób, w jaki on sam potraktował zaproszenie prezydenta Rosji na obchody 60 rocznicy zakończenia II wojny światowej. Tymczasem (na mój rozum) po afroncie, jaki nasze państwo w związku ze wspomnianą rocznicą zafundowało Rosji, naiwnością było oczekiwanie na zaproszenie do Kaliningradu. Wydaje mi się też, że prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski, który był w Moskwie 9 maja, ma prawo do obrażania się na brak takiego zaproszenia, nasz natomiast – nie. Nie jego też chyba sprawą jest ocenianie sposobu, w jaki Rosja świętuje cokolwiek bądź. Putin ma prawo pić wódkę z kim mu się żywnie podoba, podobnie jak ma powody dąsać się na oba nasze państwa. Niezależnie od tego czy prezydent Rosji orłem jest, czy się tylko za takowego uważa, trudno nie zauważyć, że Litwa z Polską ostatnio ostro majstrują mu koło pióra, a orły tego nie lubią.

Przykłady majstrowania? Podczas dyskusji o bezwizowym tranzycie przez Litwę do obwodu kaliningradzkiego Francja w swoim czasie sugerowała, że jest gotowa na uchylenie norm UE. Protestowała oczywiście Litwa, ale też i Polska. Drugi bolesny cios w ambicje Rosji to pomarańczowa rewolucja na Ukrainie i jej finał. Kreml tak łatwo nie zapomni, kto się przyczynił do zwycięstwa Wiktora Juszczenki, podczas gdy faworytem Putina był Janukowycz. Ze strony Litwy do tej wyliczanki można dodać wydalenie z Wilna (pod zarzutem szpiegowskiej działalności) rosyjskich dyplomatów, ciągle spływające z najdostojniejszych politycznych warg oskarżenia Rosji o ingerencję w nasze wewnętrzne sprawy, domaganie się odszkodowania za lata sowieckiej okupacji i wiele innych zgrzytów. Nie zamierzam tu rozwodzić się nad ich słusznością lub nie, chodzi mi tylko o przypomnienie, że Rosja przy swoich wielkomocarstwowych ambicjach od tych delicji dostaje niestrawności, więc łapie każdą okazję, by puścić w naszym kierunku pawia. W tej sytuacji nam pozostaje jedynie zachowanie odrobiny godności. Nie zaprosili nas do tego Kaliningradu, no i pal ich licho zusammen do kupy z Jacquesem Chirac’iem i Gerhardem Schröderem. I niech się im „Russkij standard” (jedna z najlepszych rosyjskich wódek) naszą krzywdą odbeknie. Napijemy się żubróweczki z suktinysem i nie będziemy się wpraszać tam, gdzie nas nie chcą. To byłby scenariusz optymistyczny, my wybraliśmy pesymistyczny. Podnieśliśmy lament na całą Europę. Słowo daję, bo do mnie te łkania dotarły za pośrednictwem telewizji niemieckiej. Słowem, zachowaliśmy się jak obrażone dzieci, które nie wpuszczono do Disneylandu – zamiast zająć się własnymi klockami, wspięliśmy się na ogrodzenie, by zrobić raczki-buraczki i pokazać język gospodarzowi trwającego tam kinderbalu.

Ale wracajmy do spraw wewnątrzkrajowych i naszego prezydenta. Jego nowa postawa przemyślnego Don Kichota, który zerwał się wreszcie do walki ze złem, nawet imponuje. Niektóre media i politolodzy wręcz mdleją nad nią z zachwytu. Przypomnę jednak, że Valdas Adamkus w swojej walce z wiatrakami jest samotny jak amerykański cedr w dzikiej litewskiej dębowej puszczy. Nie stoi za nim żadna wpływowa opcja polityczna, nie ma też w swoim otoczeniu odpowiednika Sancho Pansy, rezolutnego giermka, który by przypominał mu o prozie życia, a też o tym, że zamiast łajania wypadałoby większą część naszej politycznej hołoty rozpędzić na cztery wiatry. Zresztą i to na nic, bowiem wg Konstytucji, Adamkus nie ma takich uprawnień, a jego funkcje są raczej reprezentacyjne. Może więc tylko pozazdrościć prezydentom takich krajów jak Stany Zjednoczone, Francja lub Białoruś, gdzie władza skupia się prawie w jednym ręku. A u nas jak jest, każdy widzi. Co z tego, że wszyscy rozwodzą się nad tym, na jak wielki szacunek zasługuje prezydent, skoro nikt go nie słucha. Tak jak wspomniany rycerz staje się symbolem donkiszoterii, którą, cytuję za encyklopedią, „cechuje idealizm, szlachetny, lecz nierozsądny zapał, brak trzeźwości w osądzaniu rzeczywistości oraz podejmowanie się zadań niewykonalnych lub bezcelowych”.

Walka naszego prezydenta jest tym bardziej skazana na porażkę, że nasze „wiatraki” są żelbetowe. Nowy groźny wizerunek Valdasa Adamkusa nikogo z besztanych ani nie zawstydził, ani tym bardziej nie przestraszył. A już najmniej mera Arturasa Zuokasa, którego prezydent od dłuższego czasu bezskutecznie nawołuje do dymisji. Nasz, co prawda mocno sponiewierany przez nieciekawe zarzuty, ale nadal wszechwładny pan na stolicy, zamiast spodziewanego ustąpienia z urzędu obwieścił niedawno wszem i wobec, że nadal będzie tu rządził, bo jest czysty jak czeski kryształ. Po czym odwiesił swoje przewodnictwo w partii i wywalił z niej mącicieli, którzy wzorem Adamkusa domagali się jego ustąpienia. Swój przedwczesny powrót do roli prezesa centroliberałów umotywował, ku ogólnemu osłupieniu… dymisją Uspaskicha. Powiedział, że skoro minister gospodarki wreszcie podał się do dymisji, to już ustała przyczyna, dla której on – Zuokas – tymczasowo zawieszał swoje przewodnictwo w partii. Zabrzmiało to tak, jakby to szlachetne pacholę poświęciło się, by oczyścić litewski polityczny krajobraz z „takiego syna” Uspaskicha. Gdyby bezczelność mogła latać, nasz mer mógłby sobie dorabiać jako sztuczny satelita. A co na to nasz groźny prezydent, który obydwu tym absztyfikantom jednocześnie powiedział: „a panom już dziękujemy”… Ano nic. Jak mantrę powtarza, że Zuokas powinien podać się do dymisji, jednak to jego pobożne życzenie za cholerę nie chce się zmaterializować. I nie dziwota, skoro w tym samym czasie prezydent podejmuje mera na prywatnych salonach. Wydawało się, że Zuokas już niczym nie potrafi nas zaskoczyć, a jednak zrobił to, gdy nie zważając na prezydencką niełaskę pofatygował się na party zorganizowane w rezydencji Adamkusa w Turniszkach (z okazji pierwszej rocznicy jego kadencji). Pikanterii tej historii dodaje fakt, że było to przyjęcie kameralne, wyłącznie dla oddanych stronników prezydenta, którzy przed rokiem wsparli go w kampanii wyborczej. Gdy zapachniało skandalem – wszak prezydent wręcz obnosi się z faktem, że mer, choć kum, dawno utracił jego zaufanie – otoczenie Adamkusa (jak jeden mąż) tego gościa się wyparło. Podobno przyszedł bez zaproszenia, co zresztą sam potwierdził. Oznajmił, że jak się dowiedział, iż to przyjęcie dla najbliższych stronników prezydenta, to sobie nań poszedł. A co nie miał pójść? To, że Adamkus przestał być jego fanem nie oznacza jeszcze, że on nie może być fanem prezydenta. No czyż nie żelbetowy wiatrak?

Szczerze mówiąc, gdy obserwuję wstrząsające ostatnio Litwą coraz obrzydliwsze skandale, gdy widzę polityków, którzy bezkarnie wynoszą swe spasione tyłki z afer, za które w normalnym kraju urwano by im te przylutowane do intratnych stołków siedzenia wraz z kawałkiem szyi, tracę dystans i poczucie humoru. A gdy słyszę z ust prezydenta, że „Litwa jest taka jacy jesteśmy my sami”, z trwogą spoglądam w lustro. Mój Boże, czyżby aż tak zeszpetniałam.

To porównanie „Litwy z nami samymi” padło w wypowiedzi Adamkusa z okazji dnia koronacji Mendoga. Usłyszawszy to naród miał prawo popaść w ciężką zadumę: „Do kogoż to prezydent pije – do wiatraków czy do społeczeństwa jako ogółu?”. Okazało się, że do ogółu.

„Czy my – dzisiejsi obywatele Litwy – robimy wszystko, by na Litwie było więcej szacunku dla człowieka i ustawodawstwa, by było więcej odpowiedzialności i ufności? By w państwie było więcej państwowości…” – w ten oto deseń hamletyzował odmieniony prezydent. Przy okazji zasugerował, żebyśmy się zastanowili nad naszym, ogółu, „moralnym kręgosłupem i systemem uznawanych wartości”. Hm... Czy ten nasz Don Kichot, przekładając problem z chorej głowy na zdrową, ociupinkę nie przesadził? Uważam, że jako społeczeństwo jesteśmy w porządku – ani lepsi, ani gorsi od innych. Nie nadstawiajmy się więc do dźwigania współodpowiedzialności za to, że w naszym kraju nie ma za grosz szacunku ani dla człowieka, ani dla ustawodawstwa? Przydałby się jednak rozsądny Sancho Pansa, który wytłumaczyłby Adamkusowi, że pogardzany przez elity polityczne obywatel nie może mieć żadnego wpływu na zawartość w państwie państwowości, tym bardziej, że nawet sam prezydent takiego wpływu nie ma. Może wytłumaczyłby mu przy okazji, że to nie ten pogardzany obywatel podzielił to społeczeństwo na „nas” i „ich” – ledwo wiążących koniec z końcem obywateli i bezczelne, nie liczące się z nikim i z niczym, wypasione na obywatelskich podatkach i superprzekrętach polityczne szumowiny. Może taki Sancho zasugerowałby prezydentowi, kto u nas cierpi na deficyt odpowiedzialności. A co się tyczy braku ufności… Czy zasługują na nią władze kraju, w którym 61 procent mieszkańców uważa, że demokracja w litewskim wydaniu jest chora, oraz, że nie ma u nas wartych szacunku polityków. O braku tego szacunku najlepiej świadczy reakcja obywateli na informację, że do gmachu Sejmu zostanie dobudowana nowa sala posiedzeń, bo obecna jest postsowiecka i posłowie się jej wstydzą. Koszta inwestycji szacuje się na 40 milionów litów. Ukazanie się tego news’a na portalu internetowym DELFI zaowocowało propozycjami przeniesienia litewskiego parlamentu m. in.: do chlewa, izby wytrzeźwień, domu wariatów, na wysypisko śmieci, do więzienia na Łukiszkach i w inne nie mniej interesujące miejsca. Żadna dotąd wiadomość nie wywołała tak burzliwej reakcji internautów. 99,9 procent wypowiedzi zawierało pod adresem naszego parlamentu komentarze nie nadające się do powtórzenia. Może taki brak szacunku wobec politycznej reprezentacji kraju i nie najlepiej świadczy o moralnym kręgosłupie społeczeństwa, ale jeszcze gorzej – o naszych wiatrakach. Panie Don Kichocie, lancą w nie, lancą!…

Lucyna Dowdo

Wstecz