Na tropach bohaterów utworów Józefa Mackiewicza

Sergiusz Piasecki pomawiany przez "samych swoich"

,,W Rzymie, po wojnie, gdzieśmy wypili niemało wspólnie ,,grappy” i wina, dumnie nosił swój mundur podporucznika. Choć żalił się, że panowie oficerowie czynią mu niejako wstręty ze względu na jego przeszłość… Zdaje się też, było jego osobistą tragedią, że miał trudności z weryfikacją owego stopnia oficerskiego”. (Józef Mackiewicz „Sergiusz Piasecki i jego Niedźwiedzica”).

Niejednokrotny „zmartwychwstaniec”

Sytuacja Piaseckiego we Włoszech była nader skomplikowana. Jako uciekinierowi z kraju, II Korpus Polski udzielił mu doraźnej pomocy. Natomiast starania Piaseckiego o przyjęcie go do II Korpusu napotkały przeszkody. Z pomocą swemu dawnemu podopiecznemu przyszedł Melchior Wańkowicz, naonczas „firmowy pisarz Korpusu”. Wstawiając się za Piaseckim, zwracał się w swym liście (datowanym dniem 29 września 1946 r.) do generała Władysława Andersa: „Była decyzja D [owódcy] Korpusu o przyjęciu [S. Piaseckiego], ale K [omenda] U [zupełnień] w Rawennie orzekła, że nie może być przyjęty z tego powodu, że w 1926 r. był wydalony z armii i że przekroczył wiek”. Dalej w tym samym liście Wańkowicz sugerował Andersowi: „Przypuszczam, że można go [S. Piaseckiego] przyjąć, dla pośpiechu, jako szeregowca i załadować na transport”.

Wynik był natychmiastowy. 30 września 1946 r. Piaseckiego w stopniu szeregowego wcielono do Baonu Wartowniczego i zaraz potem przeniesiono do Oddziału Kultury i Prasy II Korpusu. Wkrótce Piasecki razem z polskimi żołnierzami przypłynął statkiem z Neapolu do Glasgow. Od tamtej pamiętnej jesieni 1946 osiadł – już do końca życia – w Wielkiej Brytanii.

Jednakże rzetelnej weryfikacji zaniedbano także po jego przyjeździe na Wyspę. Postępowanie zostało wznowione dopiero w 1959 r. (na pięć lat przed śmiercią Piaseckiego), w wyniku którego zweryfikowano go jako podporucznika.

W 1957 r., w odpowiedzi na jedną z ankiet, w punkcie „Nagrody i odznaczenia”, Piasecki pisał: Marmurowa płyta, wmontowana z prawej strony w westybulu daw.[nej] Szkoły Podchorążych w Warszawie, później GISZ. Jest na niej moje imię i nazwisko jako wychowanka Szkoły, poległego w czasie walk z bolszewikami. Druga nagroda: cztery rany. Inne nie są ważne. Może jednak wymienię: „brązowy krzyż z mieczami”, otrzymany podczas służby w AK w 1943 roku za ratowanie życia kolegi [Józefa Mackiewicza] i dokumentów z rąk gestapo.

Tablicę memoratywną ku czci poległych wychowanków Szkoły Podchorążych odsłonięto 24 kwietnia 1921. W uroczystościach wziął udział Józef Piłsudski. Marszałek wygłosił krótkie przemówienie; może i ślizgał się wzrokiem po nazwiskach dzielnych chłopców, może i to zapamiętał: Piasecki Sergiusz…

Ile to już razy „umierał”? Tamtego pamiętnego roku 1946 we Włoszech, kiedy odkrył w księgarniach już trzecie wydanie swego „Kochanka…” w przekładzie na włoski, z przedmowy do książki dowiedział się, że jej autor, czyli on – Piasecki – „zginął w czasie wojny…”

„Umierał” nie tylko pod nazwiskiem własnym. Takoż pod jednym z zakonspirowanych, które przyjęła jego rodzina w Polsce. Jan Tomaszewicz w 1956 roku orzeczeniem sądu PRL, został, jako zaginiony w czasie wojny, uznany za zmarłego.

Trzymał się pisarstwa „jak ranny żołnierz barykady”

...No a obecnie jest rok 1964, 9 stycznia… Piasecki pisze list do swego londyńskiego wydawcy Juliusza Sakowskiego: „Przesłałem Panu „Kochanka” i „Wieżę” po drodze na małą operację, lecz dla mnie bardzo trudną ze względu na osłabienie po długiej chorobie... Chciałem przesłać wam cały materiał na wypadek, jeśli mnie diabli zabiorą do piekła”.

Przeczuwał rychłą śmierć? Czy jednak nie wierzył, że przyjdzie mu dokonać żywota na Wyspie, której nawet nie uważał za swoją przybraną ojczyznę.

Bo przecież od początku czuł się tu źle, obco. Próby przeniesienia się do Brazylii bądź Stanów Zjednoczonych spaliły na panewce. Do Brazylii pragnął przenieść się już w roku 1947 – na propozycję dobrej znajomej sprzed wojny, Wandy Rojcewiczowej, dawniej właścicielki Rohotnej, majątku w Nowogródczyźnie, w której przez pewien czas, po odbyciu kary więziennej przebywał i pisał tam swoją powieść „Bogom nocy równi”. Nic też nie wyszło z jego starań o przyznanie wizy do Stanów Zjednoczonych, podejmowanych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych.

Materialnie powodziło mu się marnie. Gdyby zdradził swą pasję, swój żywioł mógłby nie klepać biedy. Ale tego rodzaju odstępstwo oznaczałoby śmierć pióra. W liście do bliskiego przyjaciela i powiernika jego spraw, P. Janson – Smitha, Piasecki pisał z goryczą: „Gdy przyjechałem do Anglii w 1946 roku, mogłem znaleźć dobrą pracę w ciągu pierwszych lat. Mogłem być nauczycielem języka rosyjskiego, który znam doskonale. Mógłbym uzyskać pracę w Radio albo w redakcji pisma lub w drukarni. W każdym zawodzie byłoby mi lepiej niżeli w obecnym, ale go się trzymam – jak ranny żołnierz barykady”.

Wcześniej, w pierwszych miesiącach pobytu we Włoszech, mimo różnorakich piętrzących się trudności, nie tracił optymizmu. Przygotowywał do druku swe powieści („trylogię złodziejską”), czynił starania o nawiązaniu kontaktów z wydawnictwami w Europie i Stanach Zjednoczonych. Napisał płomienny tekst publicystyczny adresowany do polskich wychodźców pt. „Czy wracać?” (opublikowany w piśmie „Pod prąd” w Szwajcarii i w nowojorskim „Tygodniku Polskim”), w którym apelował do rodaków o pozostanie na uchodźstwie. Pisał: „Moskwa chciałaby mieć wszystkich Polaków ze świata w Polsce – jak w więzieniu – jak w Katyniu… Po co? Po to, żeby – gdy Stalin będzie uważał sprawę za dojrzałą – zacząć „porządkować” Polskę – jak uporządkowano Rosję… Zniszczyć inteligencję, zniszczyć krytycyzm, zniszczyć wszelki opór. To się rozpoczyna zwykle od góry, a kończy na chłopach „kułakach”… A tym kułakiem – z biegiem czasu – stanie się najbiedniejszy nawet chłop polski.[…]

[…] Nie można zwiększać liczby ofiar w kraju. Nie można zmniejszać ilości bojowników o naszą wolność za granicą. Trzeba cierpieć i walczyć, jak kto może: myślą, słowem, czynem, wreszcie biernym protestem przeciw temu, co się dzieje w Kraju.[…]”

„Kombinator”

Święcie wierzył w rychły upadek sowieckiego reżimu. „Po bolszewizmie na stronicy historii zostaną krwawe plamy. Polska będzie znów odbudowywała swój kraj. Wówczas będziemy tam potrzebni. Teraz jesteśmy potrzebni wszędzie, tylko nie w Polsce.[…] Walczmy, jak możemy, o wolność Polski. W Kraju walczy o nią cały naród: każdy mężczyzna, każda kobieta, każde dziecko. Nie utrudniajmy tej walki… Nie zawiedźmy pokładanych w nas nadziei. My tam jesteśmy zbędni – tu służymy Ojczyźnie”. Ostrzegał przed niebezpieczeństwem powrotu: „Pamiętajcie, że są okólniki NKGB [ówcześnie – już NKWD] nakazujące UB i MO śledzenie i rejestrowanie tych Polaków w Kraju, którzy mają kontakt z zagranicą. Zastanówcie się: po co?… Przecież Wy dla bolszewików jesteście najponętniejszą zwierzyną: czarna reakcja, faszyści, sługusy kapitalistów… tak was tam przedstawiają w prasie i na wiecach. I jeśli zwykły robociarz w Polsce nie jest pewien dnia ani nocy, to cóż dopiero wy i wasze rodziny, gdy się zjawicie w Kraju”.

Czy się mógł spodziewać, że ten jego apel tam, we Włoszech w II Korpusie, wśród wybranych „samych swoich” spotka się z niejednoznaczną opinią, nawet ze sceptycyzmem, a nawet więcej – z cieniem podejrzliwości wobec jego szczerych intencji. Piasecki da temu wymowny wyraz w swojej noweli pt. „Kombinator”. Opisze tam spotkanie uchodźcy w salonie mieszkania redaktora X.

Lato 1946. Wieczór. W salonie zgromadziło się paręnaście osób: kilku wojskowych, kilku dziennikarzy, jeden literat, trzech polityków, dwóch działaczy społecznych, kilka eleganckich pań i inni. Zaaranżowano to spotkanie, by posłuchać opowiadań naocznego świadka z Kraju. Był nim uchodźca, który jeszcze przed tygodniem mieszkał w Polsce; udało mu się wydostać stamtąd za granicę.

Zorganizowano coś w rodzaju towarzyskiej konferencji prasowej. Posypały się pytania.

– Czy pan uszedł z Kraju dlatego, że się czuł zagrożony?

– Nie. Byłem, oczywiście, zagrożony w takim stopniu, w jakim jest zagrożony każdy Polak-patriota w Kraju. Lecz opuściłem Polskę w innym celu.

– Czy może pan powiedzieć, dlaczego?

– Owszem. Dowiedzieliśmy się, że emigracja polska nie ma pojęcia o sytuacji w kraju…

Dziennikarze wymienili spojrzenia, jakby urażeni słowami „nie ma pojęcia”. Jeden z nich zwrócił się do uchodźcy:

– Pan powiedział: „dowiedzieliśmy się”. Czy może pan wyjaśnić nam, o kogo chodzi? Czy o całe społeczeństwo?

– Nie. Chodzi o tę grupę organizacji podziemnej, która jeszcze istnieje w Polsce i do której należałem. Na podstawie wielu danych zorientowaliśmy się w tym, że emigracja polska jest błędnie informowana o sytuacji w Kraju.

– Jakie to są dane? – spytał redaktor.

– Jest ich zbyt dużo – odparł uchodźca. – Ale wymienię fakt, że do Polski wracają tysiące emigrantów, którzy wcale się nie orientują w tym, czym jest Polska obecnie. Trafiają oni od razu do ewidencji Bezpieki. Wielu z nich już aresztowano. Trzeba więc temu przeciwdziałać. […]

– W jaki sposób zamierza pan informować emigrację?

– Każdą dostępną mi drogą. Mam ze sobą dużo materiałów. […] Gotów jestem publikować to w prasie, ogłaszać przez radio i na odczytach publicznych. Niech do Polski wracają ci, którzy muszą wrócić dla jakichś względów, nie zaś ludzie zwiedzeni propagandą reżimową. Chcę informować prawdziwie opinię publiczną nie dla własnego zysku czy ambicji, lecz z poczucia obowiązku Polaka, kochającego swój Kraj i wolność. Będę to robił jak żołnierz: za kawałek chleba i miskę zupy, aby żyć. Bo mnie chodzi o ideę, o wypełnienie obowiązku wobec tych kolegów, którzy zostali w Polsce w podziemiu…

Aura „konferencji prasowej” – pisze dalej Piasecki – robiła się coraz sztywniejsza. Sugestie uchodźcy odnośnie braku rozeznania emigracji w temacie obecnej sytuacji w Polsce uraziły wielu z tego zaszczytnego grona. Uchodźca w lot to wyczuł i zrozumiał. Zesztywniał. Na pytania zgromadzonych zaczął odpowiadać skąpo, ogólnikowo i niechętnie. Pod pretekstem rychłego załatwienia „jakiejś jeszcze pilnej sprawy” opuścił towarzystwo.

Zapanowało milczenie, które przerwał jeden z polityków.

– Ma tupet! – rzekł pogardliwie. – Chce od razu zrobić dla siebie ciepłe miejsce.

– Uważa się za delegata z Kraju – dodał redaktor.

– A jak on wyjechał z obowiązkiem wobec tych, którzy zostali w Polsce! – zauważył jeden z wojskowych. – Sprytny kombinator!

– Cóż, celuje na dolarowe stanowisko! – skomentował dziennikarz.

– Jak on to powiedział? – odezwał się drugi dziennikarz. – Że będzie pracował jak żołnierz…

– Za kawałek chleba i… miskę zupy – dodał jego kolega i się roześmiał.

– Za miskę zupy! – powtórzył jeden z polityków i też zaczął się śmiać.

Wówczas śmiech ogarnął wszystkich zebranych i wciąż się wzmagał. Panie wycierały chusteczkami załzawione od śmiechu oczy. […].

Kim jest w tej nowelce uchodźca, łatwo odgadnąć. Kim pozostali, można snuć domysły. Piasecki obcował naonczas z Jerzym Giedroyciem, Melchiorem Wańkowiczem, dziennikarzem Jerzym Strążewskim, z Andrzejem Czyżowskim, Zofią Hertz. (Poznał wtedy pisarza i dziennikarza Ferdynanda Goetla, niebawem wielkiego admiratora twórczości Sergiusza Piaseckiego, jej wnikliwego badacza, życzliwego krytyka oraz pisarza i dziennikarza Janusza Kowalewskiego – takoż sympatyka pisarstwa Piaseckiego). Kto w tym gronie był z wojskowych? Najprawdopodobniej ktoś z tamtych „panów oficerów, którzy czynili mu wstręty” z powodu jego, Piaseckiego, przeszłości…

Samotnik w wolnym świecie

Trzy lata później (w 1949 r.) Sergiusz Piasecki, już w Anglii, złoży obszerny Wniosek, skierowany do Zarządu Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie z propozycją zorganizowania w szeroko zakrojonej skali akcji antybolszewickiej w formie wydania w języku angielskim książki autorstwa pisarzy i uczonych polskich celem – jak pisał – „uświadomienia intelektualistów Europy i Ameryki o istocie bolszewizmu i sytuacji za „żelazną kurtyną”. (Akcja ta nie doszła do skutku z powodu, jak oświadczono Piaseckiemu, braku na to pieniędzy).

We Wniosku pisał o aktualnej sytuacji na świecie w kontekście zręcznie prowadzonej olbrzymiej propagandy sowieckiej, wskutek której „czasem nawet ludzie uczciwi, nawet: literaci, publicyści, artyści, malarze, a nawet duchowni zajmują pozycję „prosowiecką”, ponieważ uważają, że postępują zgodnie ze swoim sumieniem i bronią sprawy słusznej”. Obrona Zachodu przeciwko tej propagandzie – pisał dalej – jest anemiczna. „Po prostu – Zachód dotychczas nie orientuje się całkowicie, czym jest bolszewizm i co się stanie z kulturą i ludzkością, jeśli on ogarnie świat. […] Dzieje się nawet tak, że Zachód wiąże ręce i zamyka usta tym, którzy ofiarnie i bezinteresownie bronią go. Doświadczyłem tego i ja… niestety, nawet ze strony emigracji polskiej […]”

W sferze ściśle twórczej nie miał także szczęścia do Anglików. W tym samym czasie, w latach 1946-1948, miał liczne propozycje dokonania adaptacji filmowej „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”. Zgłaszali się różni pośrednicy, agenci. Ale – jak pisał w liście do przyjaciela P. Janson-Smitha – proponowali marne warunki. Potem zgłosił się pewien „typ”, który zapewniał go, że w szybkim terminie uda się film puścić w świat – w wersji włoskiej i angielskiej. „Typ” roztaczał przed Piaseckim szerokie widoki, obiecywał „rzecz” polecić słynnemu angielskiemu scenarzyście, natomiast autora (Piaseckiego) zaangażować w roli doradcy reżysera. Piasecki uwierzył mu. „Byłem nawet – pisał – z p. Michaelem u kompozytora i zaśpiewałem mu kilka razy całą piosenkę przemytniczą: „Poszli chłopcy na robotę”… Trzeba było utrwalić ją dla tła muzycznego filmu i dla płyt patefonowych. Potem zapadło milczenie. […] Później zwrócono się do Michaela z zapytaniem: jakie honorarium zechcę otrzymać za pracę doradcy reżysera?.. Doskonale się orientowałem, że z „Kochanka” można wyprodukować wspaniały film i chciałem w tym dopomóc. Bo któż potrafi zrekonstruować tamto „życie”: stroje, typów, melodie, nawet wygląd nosek przemytniczych albo zasieki graniczne… I znów sprawa nie doszła do skutku. Słowem, wszystko było niepoważne, niesolidne, małostkowe”. Antybrytyjskiego urazu Piasecki nie pozbędzie się do końca życia.

Ostatni Komendant… podziemia

W czerwcu 1949 we Wniosku złożonym do Zarządu Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie pisał: „Uszedłem na Zachód – za zgodą, radą i pomocą ostatniego mego komendanta z Organizacji Podziemnej na Wybrzeżu (pseudo: „Czarny”, drugie pseudo, jednoczesne nazwisko na literę P., którego nie chcę wymienić)”.

Nazwiska na „P” (a właściwie pseudonimu) Piasecki nie chciał wymienić ze względów konspiracyjnych („P” naonczas przebywał już w więzieniu).

Tym ostatnim komendantem był Antoni Olechnowicz (pseudonimy – „Pohorecki”, ostatnie – „Lawicz”, „Czarny”).

Mjr Antoni Olechnowicz od 27 marca 1945 (po aresztowaniu przez sowieckie władze bezpieczeństwa swego poprzednika, ppłk. Stanisława Heilmana „Wileńczuka”), automatycznie przejął dowództwo nad Komendą Okręgu Wileńskiego AK. Po otrzymaniu jednoznacznych wytycznych z Delegatury Sił Zbrojnych w Warszawie o rozwiązaniu wszystkich struktur Okręgu Wileńskiego z obszaru Wileńszczyzny, Olechnowicz, w nowej sytuacji politycznej, skoncentrował działania na rzecz sprawnej działalności dwóch komórek – legalizacji i przerzutu. Legalizacja wykonywała fałszywe dokumenty; działała sprawnie do końca lipca 1945, po czym została wykryta i rozbita przez NKWD. Akcja przerzutu ludzi z podziemia w pociągach repatriacyjnych trwała sprawnie do połowy czerwca 1945, ale już w końcu czerwca również i tu komórka została prawie całkowicie zlikwidowana przez sowieckie NKWD. (Sergiusz Piasecki „repatriował się” z Wilna do „nowej Polski” 8 czerwca 1945).

Mjr Antoni Olechnowicz opuścił Wilno w połowie czerwca 1945. Po przybyciu do Warszawy, ze struktur Okręgu Wileńskiego AK powołał Ośrodek Mobilizacyjny Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej. Funkcjonował on na Wybrzeżu i w Polsce Centralnej do 1948 roku, w którym polskie Służby Bezpieczeństwa aresztowały cały sztab, razem z jego dowództwem. W toku procesu Antoni Olechnowicz został skazany na karę śmierci. Stracony w więzieniu Mokotowskim w Warszawie w 1951. Przed śmiercią, w czasie pobytu w więzieniu, opisał na 200 stronicach dzieje Wileńskiej AK.

Oszczercze zeznania „spreparowanego” „T-5”

W tym samym, 1949 roku, w końcu sierpnia i początkach września przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Bydgoszczy odbył się proces Jerzego Łozińskiego, Władysława Subortowicza i Witolda Milwida – członków Ośrodka Mobilizacyjnego Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej, oskarżonych „o współpracę z wywiadem niemieckim w czasie okupacji i prowadzeniu działalności szpiegowsko-dywersyjnej przeciwko Polsce Ludowej”. Wszyscy oskarżeni otrzymali wyroki śmierci, wykonane 12 listopada 1949. Ten proces, w szczególności zeznania Witolda Milwida, bezpośrednio, w perfidny sposób dotknęły Sergiusza Piaseckiego. „Spreparowany” w czasie śledztwa Milwid (w wileńskim podziemiu pseud. „T5”) zeznawał tak, jak chciała tego prokuratura. Mianowicie: „…planowane poprzednio zamachy na gestapowców [w Wilnie] nie dochodziły do skutku, gdyż dowódca tzw. „małej komendy dywersyjnej” – Sergiusz Piasecki, udaremniał wszystkie te akcje”.

Sprawozdanie z procesu Wileńskiej Grupy Armii Krajowej, oczerniające działalność AK w czasie okupacji niemieckiej i zeznania Milwida opublikował londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” (27 sierpnia 1949). Oburzony Piasecki przesłał do redakcji „Dziennika…” obszerny artykuł pt. „Iperyt”, w którym dokładnie wyjaśnił sprawę nieudanego zamachu na współpracownika gestapo w Wilnie, Gojżewskisa. Artykułu Piaseckiego redakcja nie opublikowała, zgodziła się jedynie na zamieszczenie Listu otwartego pt. „Prawda o wyrokach na gestapowców w Wilnie” . (Opublikowany w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” 9 września 1949). W tekście tym Piasecki wyjaśniał, że nigdy nie był dowódcą „małej komendy dywersyjnej”, natomiast był przez pewien czas kierownikiem Egzekutywy, mającej dokładnie określone zadanie: wykonywanie wyroków Sądu Tajnego, zatwierdzanych przez Komendę Okręgu. Gdyby Komenda – pisał – nie chciała wykonywać zamachów na gestapowców, to nie utrzymywałaby Egzekutywy, która była dość kosztowna i trudna w prowadzeniu.

„Mnie właśnie na początku 1943 r. Komenda wydelegowała dla zbadania przyczyn braku wyników działalności Egzekutywy, której „poprzednie planowania” pozostawały w dziedzinie planowania, a nawet bujania. O wynikach „inspekcji” powiadomiłem Komendę i po porozumieniu się z drugim zastępcą Komendanta zorganizowałem i zmusiłem Egzekutywę (pod groźbą likwidacji jej i zorganizowania innej) do wykonania zamachu. Był to pierwszy skuteczny zamach za czasów niemieckiej okupacji Wilna. W kilka miesięcy później objąłem kierownictwo Egzekutywy, mimo że byłem dobrze znany i przez gestapo (tak jak i przez NKWD) poszukiwany.

Mam właśnie dane stwierdzające, że „wtyczki” bolszewickie starały się paraliżować naszą walkę z gestapo i szkodzić pracy AK. Między innymi faktami był następujący: dano mi dla dokonania zamachu na gestapowca Gojżewskisa iperyt, który nie poskutkował, mimo to, że na wysmarowanie nim motocykla gestapowca zużyto porcję dziesięciokrotnie większą niźli według wskazówek było trzeba. Iperyt nie był iperytem. Dostarczył go właśnie Witold Milwid. Więc komuś tam zależało na ocaleniu gestapowca, ale nie mnie, bo ja sam (dla pewności) siodło i rączki motocykla naiperytowałem”.

Dalej pisał o tym, iż na razie [jest rok 1949] nie chce operować faktami i nazwiskami, bo uważa, iż jest jeszcze za wcześnie o tym mówić. „Lecz są dowody, że Komenda robiła wszystko, co mogła, aby pracę gestapo paraliżować. Ja zaś zrobiłem, co mogłem, aby zlecenia Komendy spełnić. Ubolewania nad wspomaganiem przez nas gestapo czy Niemców ze strony lokajów moskiewskich (w sądzie czy w rządzie) są nawet zabawne. Niech raczej zwrócą uwagę na Katyń czy porzuconą na samotną walkę z Niemcami Warszawę albo na własne konszachty z gestapo, których skutki dla nas były straszne”.

Historię z organizowaniem zamachów, przygodę z iperytem opisze Piasecki po latach w swej 2-częściowej powieści „Wieża Babel”.

…Jest rok 1964. Razem z przeredagowanym, poprawionym „Kochankiem Wielkiej Niedźwiedzicy” Piasecki przesyła na ręce Juliusza Sakowskiego „Wieżę Babel”. Wydawnictwo londyńskie, zorientowane w stanie zdrowia pisarza, śpieszy się z wydaniem w pierwszej kolejności najnowszej powieści Piaseckiego – „Wieży Babel”. „Kochanek…” ukaże się dopiero w 1969 r., pięć lat po śmierci pisarza.

(Dokończenie nastąpi)

Alwida A. Bajor

Wstecz