„(…) nazwałbym Ją piątym żywiołem”

(Wojciech Piotrowicz)

Już niejeden jubileusz tak wysoko ceniącego poezję Wojciecha Piotrowicza minął bez większego echa. Harmonizuje to poniekąd z jego skromną, zrównoważoną naturą. Jest człowiekiem, który podejmując wiele potrzebnych, szlachetnych poczynań wcale nie zabiega o poklask, co jest niezgodne z duchem współczesności. Zresztą jubileusz nie musi być widowiskiem. Ważne, żeby stwarzał okazję powrotu do twórczości autora, niekoniecznie w krzykliwych dekoracjach, gdyż przesłaniają one nieraz istotę dorobku.

Wojciech Piotrowicz jest dobrze znany w środowisku wileńskim, nie tylko polskojęzycznym. Encyklopedyczne fakty jego życia i twórczości są, na pozór, także skromne. Urodził się 18 czerwca 1940 roku w zaścianku Obiejucie rejonu święciańskiego. Zdobywał wiedzę w Tarakańskiej Szkole Średniej (rejon wileński), którą ukończył w 1958 r.

W roku 1960 miał już za sobą dwuletnie studia fizyczno-matematyczne w Instytucie Nauczycielskim w Nowej Wilejce. W latach 1960-1964 studiował matematykę na Uniwersytecie Wileńskim. Zdobyte kwalifikacje wykorzystywał później pracując przez dłuższy czas w litewskich ośrodkach obliczeniowych.

Z biegiem lat piszącego wiersze matematyka pochłania dziennikarstwo. W latach 1981-1983 jest związany z gazetą „Czerwony Sztandar” (dzisiejszy „Kurier Wileński”). W 1983 r. zostaje redaktorem audycji polskojęzycznych w Państwowym Komitecie do spraw Radia i Telewizji.

Ponadto jest człowiekiem, który zawsze i wszędzie, nawet teraz, będąc emerytem, chętnie udziela się społecznie. Śpiewał niegdyś w „Wilii”. Jeszcze wcześniej współpracował, m. in., z polskim teatrem amatorskim, założonym przez Aleksandra Czernisa i dra Jerzego Ordę w 1962 r. Miał szczęście brać udział w pilotowanych przez ostatniego wycieczkach po Wilnie. Po latach poświęci mu książkę „Jerzy Orda. Wilnianin z wyboru” (Warszawa 1999). Stąd i skądinąd zdobyte doświadczenie przyczyniło się do rozszerzenia horyzontów intelektualnych poety, uczyniło zeń znawcę przeszłości miasta. Jest ciekawym rozmówcą, gawędziarzem, od pewnego czasu rejestrującym swoje spostrzeżenia, odczucia nie tylko wierszem, ale też prozą.

Jak wielu piszących, zastanawia się nieraz nad sensem swoich poczynań, próbuje zgłębić istotę tworzywa, z którym pracuje, czy przynajmniej odpowiedzieć na pytanie, czym dla niego jest poezja.

Godna uwagi autorefleksja poprzedza wiązankę wierszy Piotrowicza w znanej warszawskiej antologii „Współczesna polska poezja Wileńszczyzny” (1986):

(…) Myślę, że życie ukształtowane w myśl mądrych zasad Wielkiej Poezji miałoby jeszcze większą wartość a świat byłby lepszy. (…) Odbieram Ją jako żywy przekaz pewnych autentycznych stanów wewnętrznych, nad którymi nawet czas bywa bezsilny – ten najpotężniejszy środek rozsypywania wszystkiego w proch i zupełnego zapomnienia. Więc pojmuję Poezję jako swoisty rodzaj pamięci ludzkiej wynaleziony przez naszych przodków tak dawno, jak dawno zaistniały treści w myśli i mowie warte i niezbędne dla przekazania. (…) Kruchość przekazu w zwykłej mowie ustnej została przez Poezję pokonana. Pieśń okazała się trwalsza od relacji potocznej i w tym zwycięstwo.

Ostatnia myśl jest jakby echem Mickiewiczowskiego „pieśń ujdzie cało”. Zaiste romantyczna koncepcja myślenia o poezji przyświeca Piotrowiczowi, gdyż dalej znowu czytamy:

Świat jest pełen Poezji, jak powietrza, że nazwałbym Ją piątym żywiołem i trudno nie ulec pokusie nie tylko słuchać, czytać, lecz i poczynić próbę stworzenia rzeczy chociażby drobnych, może równie ułomnych (…).

Jak dawne są owe próby? Ocenia się zazwyczaj to, co zostało opublikowane. Pierwszy utwór poetycki autorstwa Wojciecha Piotrowicza zamieszczono na łamach „Czerwonego Sztandaru” w roku 1960, ale poddano jednocześnie obróbce koniunkturalnej, co na pewien czas zniechęciło debiutanta do ogłaszania swoich „prób”. Kolejne wiersze dopiero w końcu lat 60. zaczynają pojawiać się sporadycznie w tejże gazecie.

Zdecydowany przełom, jeżeli chodzi o wyjście w świat nie tylko poezji Piotrowicza, stanowi wydana dzięki inicjatywie Koła Literackiego przy „Czerwonym Sztandarze” antologia „Sponad Wilii cichych fal” (1985). W roku bieżącym mija 20 lat od momentu jej ukazania się. Wśród wierszy 15 autorów wileńskich znajdujemy tu kilkanaście tekstów również Wojciecha Piotrowicza. Nie ominięto poety także we wspominanej już antologii warszawskiej, która prezentuje dziesiątkę polskich autorów wileńskich. Dzisiaj, w ramach zaledwie artykułu, nie sposób wymienić wszystkich antologii, do których weszły wiersze poety. Znacznie łatwiej natomiast nazwać tomiki autorskie. Debiutancki zbiorek „Nec mergitur” (nie utonie, nie zaginie) ukazał się w Warszawie w 1992 r. Kolejny, „Nad zgiełk”, był wydany tamże w 1995 r.

W. Piotrowicz tłumaczy także poezję litewską na język polski. Ukazują się więc czasem zbiorki, zawierające przekłady, takie, jak powiedzmy „Pamięć. Wiersze poetów litewskich” (Warszawa 1995) czy „Barwy i dygresje” (Wilno 2002), zawierające utwory O. Z. Šalniene i W. Piotrowicza w oryginale i wzajemnym tłumaczeniu. Zdarzyło mu się także przekładać z języka ukraińskiego, starobiałoruskiego i in.

Oryginalny dorobek Wojciecha Piotrowicza należy, bez wątpienia, do jaskrawszych zjawisk współczesnej literatury polskiej na Litwie. Wyprzedza on pewne tendencje, które są charakterystyczne dla młodszych o pokolenie Henrykas i in. Poezja autora „Nec mergitur” oscyluje jakby na pograniczu tradycji i współczesności. Piotrowicz, poza nielicznymi wyjątkami, preferuje wiersz biały, w dodatku zwięzły, lakoniczny. W stosowanym przez niego słownictwie próbują się ze sobą pogodzić prostota z erudycyjnością, intelektualizm z lirycznością, uniwersalizm z prywatnością itp.

W poezję Piotrowicza jest także wpisany dość klarowny system wartości, nie ma w niej chaosu, bezwładu czy pustki światopoglądowej bądź innych trendów współczesnego świata i towarzyszącej mu literatury. Poezja ta przemawia do wielu, znajduje jeszcze swojego odbiorcę. Miejscowemu czytelnikowi na pewno bardziej odpowiadają wiersze, w których zarysowuje się koloryt lokalny, w których jest, na przykład, apostrofa do „brzozy wileńskiej” („Jesienną kreską”) czy podziękowanie za „wileńską zieleń” (*** „Za wszystko”). Nie są to jednak wiersze tylko regionalne.

Najczęstsze sytuacje, kiedy utwory, nie pozbawione kolorytu lokalnego, nabierają ogólniejszej wymowy. Jakże odczytać inaczej wzruszający wiersz „Matce”, który ma wymiar co najmniej trójwarstwowy: jest hołdem, złożonym własnej matce, każdej matce z podwileńskiej wsi i matce w ogóle, pod każdą szerokością geograficzną spełniającej swoją odwieczną, niezastąpioną misję:

W ukołysanej podwileńskim pejzażem wsi

dałaś mi życie

Po nierozrzutnym skrawku ziemi

szczodrym li tylko w piosnki ptasie

i tęcze

wiodły mnie Twoje ręce

i serce

 

Niezawodna przystań spokoju i ciepła

gdy staję –

wieczny dłużnik

gołębiej bieli Twojej głowy

i dobroci

Jakże wielu z nas, każdy z myślą o własnej matce, mogłoby się podpisać pod tymi wersami.

W wierszu, zaczynającym się od incipitu „***Za wszystko”, pada zapewnienie pamięci pod adresem obojga rodziców:

Za wszystko

za istnienie

za chleb i piołun

wileńską zieleń

słońce

trudu mozół

powszedniość i niedzielę

hart lęk i klęski

że czas me dni i lata

w piach przesypuje

Za każde serca drgnienie

cóż mogę więcej – ponad pamięć

tobie Matko

i tobie Ojcze

Pamięć, zarówno indywidualna, jak i zbiorowa, jest jednym z najważniejszych elementów konstruktywnych twórczości Piotrowicza. Tkwią w niej nie tylko obrazy i wartości, wyniesione z domu rodzinnego.

Ważny krąg doświadczeń dziecięcych związany jest także ze szkołą, której poeta poświęcił nawet osobny wiersz. Obraz pierwszej szkoły przypływa tutaj na zasadzie asocjacyjnej:

Kiedy omijam jakiś szkolny gmach

i słyszę

jak na lekcje dzwonek woła

z pamięci się wyłania zwykły wiejski dom

czerwony dach

szkoła

dokoła sad i płot

pod płotem konny wóz

 

jak cicha przystań w zieleni się pławi

rzucona w złoto zagajników brzóz

pod jesiennym klangorem żurawi (…)

Kiedy czytam ten tekst, nie wysilam się raczej na odtwarzanie w wyobraźni szkoły, do której uczęszczał poeta, ale widzę przede wszystkim swoją szkołę początkową. Ileż tutaj szczegółów, dotyczących także mojej szkoły, jej atmosfery, otaczającego ją krajobrazu!

Spędzone w wiejskim domu i wiejskiej szkole dzieciństwo nauczyło autora wnikliwszej, emocjonalnej obserwacji natury, co się unaocznia w takich, na przykład, wierszach jak „Obłok”, „Śpiewogra śródwiośnia”, „Jesienną kreską” i in. Pogłębiająca się z biegiem lat erudycja sprawuje, że natura jest tu zazwyczaj oglądana przez pryzmat kultury. Stąd, na przykład, w „Dmuchawcach”:

Secesja liści

wyjętych z kart

zielnika Wyspiańskiego (…)

 

czy zwrot do „Obłoku”:

runicznym

rozsypujesz się wierszem

albo

W ruszczycowskim skręcie gałęzi

jabłoń milcząca i równie smutna (…)

I odwrotnie, w wierszach o tematyce kulturowej punktem odniesienia staje się natura. „Muzyka Szopena” może być, na przykład, odbierana jako:

(…) Błękitnych tonów strugi

z firmamentu nieba

tężyzna ziemi

kwiatów woń

smak powszedniego chleba

Łączenie motywów kultury i natury niekoniecznie musi być zasadą w innych wierszach poety. „Nec mergitur”, tytułowy wiersz pierwszego zbiorku, stanowiący poetycką interpretację znanego dzieła Ferdynanda Ruszczyca, pogłębia, na przykład, refleksja metafizyczna:

(…) Czuwasz Mistrzu zza gwiezdnej zasłony

aby latarnie podsycały ufność

w nadziei na rozpogodzenie

 

Losy kraju ludzkości i ziemi

umieścimy na Twej arce

co nie zginie

 

Nec mergitur

Motywy metafizyczne bywają także bezpośrednim przedmiotem dociekań w takich, na przykład, wierszach, jak „Starcia” z „Nec mergitur” czy „Prawda” z tomiku „Nad zgiełk”:

(…) Jakżeś daleka dłoniom mym

 

I jak wysoko krawędź toru Twoich zmagań

za którą się rozkrzewi

krzepiąca

dziś wątła jeszcze Twoja ruń

Głębsza refleksja metafizyczna nie jest zbyt częstym zjawiskiem we współczesnej polskiej poezji na Litwie, warto więc sobie zapamiętać te dość oryginalne wiersze.

Jako poeta starszego pokolenia, mający za sobą „wileńskie wrastanie” ma Piotrowicz w swoim dorobku także wiersze o tematyce dość typowej dla współczesnej polskiej poezji na Litwie. Jeszcze do niedawna nieodłącznym wyróżnikiem poezji naszego regionu była tematyka wileńska i nakładająca się nieraz na nią tematyka mickiewiczowska. Te, zainspirowane przez przywiązanie do swoich korzeni motywy, będące także echem tradycji romantycznej, jak i regionalizmu międzywojennego Wilna zaczynają zanikać w twórczości poetów najmłodszej generacji. Tym bardziej więc odnotujmy tak swojskie dla miejscowego odbiorcy wiersze, jak nawiązujące do legendy o żelaznym wilku „Zaranie Wilna”, „Zimowe Wilno”, „Dygresja” i in. Ostatni jakby się ociera o impresjonistyczną technikę rejestrowania subtelnych, ulotnych wrażeń. Motywy pejzażowe spotykają się tutaj znowu z kulturowymi, efekty wzrokowe synkretyzują się z dźwiękowymi i zapachowymi, konkret lokalny zazębia się o fikcję i powstaje w wyniku wysnuta z wyobraźni, znana dziś zapewne dla wielu „Dygresja”:

Na Belmoncie wiatr trąca

w struny sosen

pachnąca

żywicą i tęsknotą

zwarta boru ściana

filareckie rojenia

Cziurlionisa westchnienia

traw poszumy

fatamorgana

 

Zachód z chmur

jak czas z marzeń

zdejmuje pozłotę

ostatniego muśnięcia promyka

 

Las o innym już gwarzy

cień chwilowych miraży

z Gałczyńskiego Farlandią

gdzieś znika

Wśród wyznaczników kolorytu lokalnego znalazły się w danym tekście także „filareckie rojenia”. Głębsze czy płytsze przywoływanie reminiscencji romantycznych, zwłaszcza Mickiewiczowskich, od dawna jest zakorzenione w literaturze Wileńszczyzny. Patronują tej tradycji najprzedniejsze pióra.

Uwzględniając okoliczność tegorocznego Jubileuszu Mickiewiczowskiego przypomnijmy niektóre teksty Piotrowicza, nawiązujące do życia i twórczości Wieszcza. Stanowią one najczęściej pokłosie wrażeń, wynikających z chodzenia nie tylko wileńskimi śladami naszego Wieszcza, jak, na przykład, „Nowogródzki jesienny dzień”, upamiętniający pobyt

(…) w domu nie ogrzanym oddechem Poety

Po trzykroć budowanym – kartki lub portrety

Czas uszczuplił nieliczne autentyzmu szczątki

I gromadzi pochodnych pochodne pamiątki (…)

W antologii „Współczesna polska poezja Wileńszczyzny” został zamieszczony „Tryptyk romantyczny”, którego pierwszy wiersz przywołuje „Kaplicę w Solecznikach”. Drugi wprowadza obraz Bieniakoń, miejsca wiecznego spoczynku wybranki serca Poety:

Bieniakonie osada niewielka

Ale piękna i cicha o tyle

Że usłyszysz jak rosy kropelka

Zmywa płytę co kryje Marylę (…)

Trzeci wiersz „Bolcieniki” przybliża zwłaszcza dworek hrabiego Puttkamera („Pałacyk się czerwieni strojny w ostrołuki…”). Nieunikniony przy zwiedzaniu podobnych pamiątek powrót do przeszłości jest tutaj świadomie konfrontowany ze współczesnymi realiami kołchozowymi.

W roku 150-lecia śmierci Mickiewicza nie sposób nie przywołać wiersza „26 XI 1855 w Konstantynopolu”. W kalejdoskopowym skrócie przywołuje on przypuszczalne myśli, nawiedzające świadomość umierającego Wieszcza, którego odejście przyśpieszyła zapewne (…)

Bolesna troska i największa miłość

Ojczyzna (…).

Zbyt silna troska o dobro ojczyzny została opłacona wygnaniem zasługującym na pamięć ludzką:

 

(…) Inna wędrówka znad brzegów Bosforu

Poprzez francuską gdzie ojczysta ziemia

Wielka wędrówka przez serca narodów

I pokolenia

Ostatnią myśl, wzbogacając ją o nowe motywy, rozwija także wiersz „Gotycka Anna”, napisany „Na wzniesienie pomnika Adama Mickiewicza w 1984 roku w Wilnie”. Jego podmiotem jest upersonifikowany kościół św. Anny, w którego sąsiedztwie rozlokował się pomnik Wieszcza. Gotycka Anna, według koncepcji Piotrowicza, była świadkiem tego, jak młodzieniec (…) odmawiał zwrotki o Grażynie, wsłuchiwała się także w inne słowa wieszcze. Cieszy się więc teraz z jego powrotu i zapowiada mu równą swojej trwałość i sławę:

(…) Za pokoleniem

przyjdzie pokolenie

każde na chwilę przystanie

i rzuci w naszą stronę

spojrzenie dziękczynne

mnie – Annie gotyckiej

i tobie – kamienny Adamie

 

Za moich wież

za twoich strof strzelistość

że tu jesteśmy

i – będziemy

Nie sposób prześcignąć strzelistości strof Wieszcza, ale pomnażać słowo poetyckie, szlifować je, wyrażając radości i smutki dzisiejszego człowieka, nie odrzucającego pięknego ciężaru tradycji – wszystko to jest cennym udziałem współczesnych polskich poetów Litwy, w tym też Wojciecha Piotrowicza.

Ten poeta, jako jeden z nielicznych wśród naszych literatów, uprawia także prozę. Jak wielu pisarzy współczesnych preferuje małe formy narracyjne: jedne z nich ciążą ku opowiadaniu, inne – bardziej ku esejowi wspomnieniowemu czy nawet prozie poetyckiej. Występuje w nich pierwszoosobowy narrator, który naśladuje styl języka mówionego, stosuje stylizację regionalną, słowem, jest dość pociągającym gawędziarzem. Sam autor określił uprawiane przez siebie formy jako „gawędy wileńskie”. Zostały one na razie zebrane w dwóch tomikach z 1998 r.: „Igła i spowiedź” oraz „Podzwonne sośnie”.

Podobnie jak i w poezji Piotrowicza, najlepszą materią do snucia gawęd stanowi pamięć o rzeczach i ludziach, często już nieistniejących, ale godnych wzmianki, odtworzenia, przypomnienia. Zajrzyjmy do zbiorku o intrygującym tytule „Igła i spowiedź”. Jest on skomponowany prawie cyklicznie. Akcję pierwszych gawęd określa:

Czasoprzestrzeń wczesnowiosenna, kiedy każda gałązka sokiem wezbrana gotowa strzelić pąkiem, korony drzew zagęścić, sypnąć deszczem kroplistym po dachu, strugą spłynąć znów w nagłym słońca rozbłysku. I tak się dzieje raz, dwa, trzy… w nieskończoność rozłożoną na chwile, które kto by tam liczył. Za wiele cudów naraz się dzieje, z początku nieśmiało przyczajonych, nabierających coraz większego przyśpieszenia później: pod błękitem w zieleni, nad szarością.

Ostatnie gawędy zbiorku grają „Na gromniczną nutę”, kiedy „Wichura lutowa wszystkim wokół kręci…”. Każda pora roku ma swój rytm, wymaga odpowiednich prac i czynności, przynosi stosowne święta i obrzędy, niczym w „Chłopach” Reymonta, z tym, że naszkicowane w miniaturowym skrócie. Miejsce akcji stanowi dom rodzinny i okolica, czyli „mała ojczyzna” pisarza. Dominującą aurę narzucają, bez wątpienia, „ciepłe wspomnienia z dzieciństwa”. Są one czasem zakłócane przez wzmianki o dochodzących do cichego zaścianka odgłosach wojny czy realiach radzieckich okresu powojennego:

Nie wiem, czy aby nie jednocześnie zacząłem uświadamiać sobie sens słów: mama, ojciec i wojna… Spracowane ręce matki stanowiły niezawodną tarczę od twardego świata, który był kanciasty, w nim się padało, nabijało kolejnego guza, omijało się przeszkody ruchem nieopatrznym i znów groziła jakaś przykra niespodzianka. Ojciec – to był ktoś bliski, ale nie zwracałem się do niego o byle co. Spracowany wracał wieczorem z pola lub lasu i po późnym posiłku próbował pogłaskać płową głowę syna. Nie była to pieszczota łatwa do zniesienia. Widać – ręka nawykła do kosy i pługa, do przewracania i podnoszenia klocków drzewa, nie zawsze umiała wymierzyć stopień lekkości potrzebny temu dotykowi.

Wojna – to było coś bardzo złego, co odbierało przede wszystkim spokój dniem i nocą, zwłaszcza kiedy pies zaszczekał. (…)

To, co groźne i to, co łagodne, współegzystuje więc ze sobą nie tylko w biografii omawianego tutaj autora.

„Rzecz o palmach”, zapowiadająca na pozór wspomnienie radosnego wiosennego święta, rzucona na tło historii współczesnej, przekształci się w rzecz o Palmie Męczeństwa. Opowiadanie przywołuje zapamiętany przeddzień Niedzieli Palmowej, w którym przyszło pożegnać wyjeżdżające do Polski stryjostwo:

Stryjna do ułamanych kilku gałązek z wierzby, rosnącej nad jeziorem, dołączyła ze łzami w oczach jeszcze świeżo zerwany „jodłowczyk”. To był jałowiec. „Swój – mówiła – na pamiątkę z rodzinnych stron. Boże, mój Boże – szlochała – czy zobaczymsie kiedy?”.

Gawędziarska relacja o zarejestrowanych w pamięci czasach i ludziach, o czczonych tradycjach i obyczajach jest niezwykle konkretna. Autor, jakby zgodnie z tytułem jednego z opowiadań, docenia „szczegółu niegasnącą moc”, niezależnie od tego, co opisuje – „drogę do szkoły” czy obrzędy świąteczne, czy przygotowania do prac polowych „o przedsiewnej porze”, czy wiejskie zabawy taneczne i in.

Realia świata minionego (mijającego) w większości wypadków są oglądane oczyma dziecka, które nie może jeszcze nadążyć za świadomością dorosłych, w wyniku czego powstają zabawne komentarze, interpretacje do zasłyszanego od nich. Potyczki kojarzą się, na przykład, dziecku z patyczkami, ucieczka z zesłania – z Zesłaniem Ducha Świętego itp.

Jak i w przypadku rozważań o poezji Piotrowicza, tak i teraz, przy wybiórczym omawianiu prozy, chciałoby się powtórzyć rzuconą już wcześniej myśl. Opowiadania także, przy całym swym operowaniu konkretyką, przywoływaniu widoków, dźwięków, smaków, zapachów i kształtów, wyniesionych z domu i wsi rodzinnej, mają walor ogólniejszy. Odmalowują w wielu wypadkach zachowania i nastroje typowe dla prostego, wiejskiego człowieka bądź charakterystyczne dla okresu dzieciństwa.

Przywoływanie aury i realiów wiejskiego dzieciństwa nie jest tu tylko „sztuką dla sztuki”. Wspomnianej już wierności szczegółu, mającej wartość poznawczą dla człowieka innego pokolenia, towarzyszy w wielu wypadkach zasługująca na uwagę myśl przewodnia. O czymkolwiek, o kimkolwiek się w gawędach mówi, pragnie się podkreślić, że formację przedwojenną wyróżniały bardziej precyzyjnie określone ład i porządek. Wszystko było lepsze, jakościowsze, nietandetne. Nobilitacja odchodzących realiów i obyczajów zapamiętanej z dzieciństwa „małej ojczyzny”, wprowadzanie regionalnego słownictwa, gawędziarski styl – wszystko to przypomina aurę eseistycznych niby-dzienników Tadeusza Konwickiego.

Podobną wymowę ma zbiorek „Podzwonne sośnie”, który zawiera całe akapity, bezpośrednio oceniające świat rzeczy i ludzi, utrwalony podczas obserwacji wiejskiego „żywota człowieka poczciwego”. Oto wybrany przypadkowo passus o rzeczach, w których starzy ludzie cenili ich praktyczność, nie zatracając jednocześnie zmysłu estetycznego:

Na wsi każda rzecz ceniła się przede wszystkim za jej użyteczność. Uchwyty, rączki, rękojeści powinny były dobrze przylegać do dłoni. Obuwie miało być wygodne, z zapasem objętości na okres zimowy. Ubranie nie mogło krępować ruchów przy żadnej z prac. Zdawałoby się, że wszystko musiało wyrodzić się w formę nie do zniesienia surową, oblekającą tylko funkcyjną treść.

A jednak było inaczej. Jakaś wewnętrzna potrzeba na piękno zmuszała te kształty surowe przedmiotów użytku nawet najbardziej codziennego jakoś urozmaicać, ozdabiać. (…)

A oto, dla symetrii, fragment o ludziach:

(...) We wsiach pod Wilnem spotykam jeszcze i dziś ludzi wiekowych, steranych może latami i życiem, ale jakby rozświetlonych od wewnątrz. Z dobrym blaskiem w oczach, z ciepłą serdecznością do wszystkiego, co ich otacza, z niewymierną wprost cierpliwością wobec tego, co i nadal wrywa się i burzy ich świat, a co tyle razy próbowało obrócić w ruinę, niejedno niszczyło, ale jakże często rozbijało się marną pianą o twardy brzeg. Brzeg wytrzymałości fizycznej za młodu, i tego mocnego blasku od wewnątrz – teraz.

Lepiąc te ułamki, okruchy, zerwane łącząc nici, podciągając to wszystko pod strzechę tej rubryki w postaci urywków wspomnieniowych, fragmentarycznych spojrzeń wstecz, jeszcze bardziej uświadomiłem sobie, jak wiele zawdzięczamy ludziom pokolenia moich rodziców. I jak niewspółmiernie mało o nich i lekcji od nich płynących pamiętamy. (…)

A więc tym bardziej cenne są owe gawędy, jak i cały dorobek literacki Wojciecha Piotrowicza, przypominający te „lekcje”. Przydałby się w budowanych dzisiaj „pałacach” niegdysiejszy system wartości spod „omszałych strzech”. Ludzie z „pałaców” wolą inny, ale na pewno nie lepszy, bo jak w takim wypadku zinterpretować paradoks: coraz więcej „pałaców”, a coraz mniej ludzi „rozświetlonych od wewnątrz”?

Lekturę tomików omawianego dziś autora warto zalecić zwłaszcza tym, którzy mimo wszystko nie ustają w drodze, którzy nawet wśród zgiełku współczesnego świata poszukują rozświetlenia wewnętrznego.

Halina Turkiewicz

Wstecz