Święto folkloru polskiego w Wilnie: „Polonia – Wileńszczyźnie”

Złączeni wspólnymi korzeniami

Po raz pierwszy od roku 1969 – kiedy to odbył się w Rzeszowie I Światowy Festiwal Polonijnych Zespołów Artystycznych, mogliśmy się w Wilnie w pełni poczuć członkami tej wielkiej (bo ponad 15-milionowej) rodziny polonijnej. Magiczne hasło Światowy Festiwal Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie (taką nazwę przybrała ostatecznie ta piękna impreza) od 16 lat przyciągało do Rzeszowa również zespoły ludowe zza wschodniej granicy Polski. Jak wiadomo, do roku 1989 po prostu nie mogliśmy być razem ze względów politycznych. Ale nawet po wielkich transformacjach ustrojowych w Europie z pewnością żaden z zespolaków z Wileńszczyzny nie mógł sobie wymarzyć, że Festiwal zawita kiedyś do Wilna. Parafrazując słowa hymnu festiwalowego: „Trochę z przypadku, trochę z potrzeby razem jesteśmy już 30 lat…”, tego roku trochę za sprawą przypadku (szczęśliwego) i trochę z potrzeby (oczywiście, serca) udało się duch Rzeszowa przenieść do Wilna w ramach wspaniałego Święta Folkloru Polskiego: „Polonia – Wileńszczyźnie”.

A stało się to za sprawą trzech organizatorów, którzy wspólnie zadecydowali o tym, by polonusi z Rzeszowa przyjechali na Wileńszczyznę, by wilnianie mogli podziwiać swych rodaków z szerokiego świata. No i tam, w Rzeszowie, został ułożony program koncertu galowego „Polonia – Wileńszczyźnie”. W ten oto sposób organizatorami święta zostali: Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, Związek Polaków na Litwie oraz Dom Kultury Polskiej w Wilnie. Podstawowymi sponsorami imprezy byli: Senat RP, Samorząd Wilna, Departament Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa przy rządzie RL.

Tego roku w XIII Rzeszowskim Festiwalu uczestniczyło 40 zespołów, które reprezentowały Polonię z 13 krajów zamieszkania. A że Rodaków nie brak na całym świecie, więc do Polski ściągnęły zespoły ze wszystkich praktycznie kontynentów (no, z wyjątkiem Antarktydy i Afryki). Ale Australia, obie Ameryki i Eurazja stawiły się masowo – ogółem 40 zespołów. Wileńszczyznę reprezentowały: „Wilia”, „Wileńszczyzna” i „Zgoda”. W Rzeszowie młodzież tak się zapaliła do idei kontynuacji Festiwalu w Wilnie, że pomimo wyczerpujących koncertów i prób, znalazła siły, by pracować nad nowym programem. Hasło „Z Rzeszowa do Wilna” realizować miało 10 zespołów, które po uroczystym zamknięciu Festiwalu w Rzeszowie już w drugim dniu stanęły do próby generalnej w wileńskiej hali „Ledo rumai”.

Wspaniały koncert, który zjednoczył zarówno widzów jak i artystów przybyłych z bliskiej Europy oraz jakże geograficznie (ale nie uczuciowo) odległej Australii oraz Ameryki Północnej zaprezentowały zespoły: „Lajkonik” (Sydney) oraz „Polonez” z Australii; „Polanie” z Calgary i „Polonez” z Edmonton w Kanadzie; „Wesoły Lud” z Chicago, USA; „Orlęta” z Anglii; „Piastowie” ze Szwecji oraz nasze „Wilia”, „Wileńszczyzna” i „Zgoda”. Czterogodzinny koncert składał się z trzech części: „Tańce krajów zamieszkania”, „Polski ród” oraz „Polonia w nowym tysiącleciu”. Witając widzów pieśnią „W każdym sercu bije Polska” młodzi artyści-polonusi złączyli zebranych jednym uczuciem – miłością do kraju rodzinnego. A że dziś – rozrzuceni po świecie – mają swe nowe ojczyzny i też darzą je szczerym uczuciem mogliśmy się przekonać podziwiając i rzęsiście oklaskując tańce ich krajów zamieszkania. „Wesoły Lud” z Chicago przeniósł nas w atmosferę Stanów sprzed setki lat, kiedy to wesoły lud wolnego kraju tańczył w takt skocznej muzyki Dzikiego Zachodu w ulubionych amerykańskich „salonach”. „Lajkonik” z kolei swym popisem zrobił widzom powtórkę z geografii i historii: do Australii z własnej (i nie tylko) woli przyjeżdżali twardzi ludzie, którzy nie bali się pracy, ale umieli też setnie się zabawić. „Polanie” z Kanady – kraju dziewiczego i surowego – przywołali na scenę indiańskie smętne motywy i zaraz… współczesne techno. Szwedzi – zimni i spokojni Skandynawowie, ich tańce ludowe i stroje oddają ducha tego narodu, a młodzi Polacy z „Piastów” potrafią go przekazać. Sympatyczna i wcale nie feralna trzynastka (tylu artystów przybyło do Wilna) ze Sztokholmu potrafiła się wykazać już nie skandynawskim temperamentem w zaprezentowanym w drugiej części koncertu „śmigusie-dyngusie”. „Polonez” z Australii przeniósł nas na ulice Warszawy z początku ubiegłego stulecia, zaś „Orlęta” z Londynu – do międzywojennego Lwowa.

Uroczyste odśpiewanie „Gaude Mater Polonia” przez potężny zbiorowy chór wprowadziło widzów w świat tańca narodowego: mazur, polonez, krakowiak, oberek, tańce góralskie – doskonale i mniej znane melodie oraz układy w wykonaniu poszczególnych zespołów tworzyły piękną mozaikę ojczystej kultury. Wileńskie zespoły zaprezentowały kilka tańców litewskich oraz narodowych: „Mazura wileńskiego” wykonała „Wileńszczyzna”, zaś „Wilia” wraz ze „Zgodą” wspaniale odtańczyła mazura ze „Strasznego Dworu”. Na ludową nutę wilnianie zatańczyli suity: Lubelską i Górniczą oraz tańce górali spiskich. Zebrani mogli też podziwiać piękne głosy wilnian Gabrieli Vasiliauskaite i Edwarda Trusewicza, którzy na zakończenie wykonali Hymn Trzeciego Tysiąclecia z repertuaru Międzynarodowego Chóru Pokoju.

Czterogodzinny koncert, serdecznie i dowcipnie prowadzony przez Annę Adamowicz i Dominika Kuziniewicza („Wincuka”), minął widzom bardzo miło. I nawet panujący upał nie potrafił zniechęcić bez mała czterotysięcznej publiczności do głośnych i rzęsistych braw oraz okrzyków zachwytu. Artystom zaś należy się podwójne uznanie: nie tylko za mistrzostwo, ale też wytrwałość – w upalny wieczór, pod jarzącymi się (i grzejącymi) reflektorami, w pięknych (ale też ciężkich i ciepłych) strojach ludowych i narodowych trzymali się bohatersko. A wszyscy razem stanowili jedną dużą rodzinę Polaków mieszkających na różnych szerokościach geograficznych, ale tak samo wzruszających się na słowa hymnu Polonii „Marsz, marsz Polonia” i ze czcią powstających przy dźwiękach „Gaude Mater Polonia” . I tego uczucia wspólnoty i solidarności Rodaków już nam nikt nie zabierze. Bo młodzież, pomimo koncertu, miała też możliwość zwiedzić Wilno, wypocząć i się zabawić w uroczej scenerii Dworku Piłsudskiego w Pikieliszkach. Z pewnością jeszcze nieraz tu powróci… Organizatorom zaś tegorocznej imprezy marzy się, by stała się ona tradycyjną i co trzy lata odbywający się Festiwal Rzeszowski kończył w Wilnie, a może… objął również Mińsk i Lwów, gdzie też biją polskie serca.

Janina Lisiewicz 

Wstecz