Włóczęgowskie obchody piętnastolecia

Złaz Pokoleń

Złaz? Dlaczego nie? Wszak kiedyś mieliśmy coś podobnego, a ten będzie złazem pokoleń klubowych, a i nie tylko, bowiem dorastają nam najmłodsi włóczędzy.

Podobną rozmową z pierwszym wygą1 Klubu Włóczęgów Michałem Kleczkowskim poruszyliśmy kwestię obchodów jubileuszu.

Przeważnie ludzie zjeżdżają się (na zjazdach), zbierają (na zebraniach), zlatują (na zlotach), a skoro włóczęgów nie zalicza się do powyższych kategorii, więc najlepszym określeniem zgromadzenia braci wędrownej okazał się właśnie złaz (od słowa „łazić”).

Gdy lipcowe słońce mocniej przygrzało, na różne sposoby w okolice Mickun „złazili się” nieograniczeni wiekiem i niespokojni duchem. Coś w tym było z masońskiej tajemniczości, jak niegdyś podczas „mobilizacji”2 u włóczęgów Korabiewicza, Jasienicy i Miłosza sprzed wojny bądź „chrztów”3 u dzisiejszych włóczykijów.

Noc ciemna. Las o tej porze wygląda ponuro i niezachęcająco. Kandydat więc będzie miał trochę pietra. Zresztą nie wiedział, co ma ze sobą dalej robić. Kazano mu po prostu: „Zjaw się o dziesiątej i pilnie wypatruj, pilnie nasłuchuj, a dalej sam już dasz radę. Jakoś tam będzie”. To wcale niełatwo zdobyć się na pokonanie lęku w nocy.

Zdecydował się wejść do lasu, zrobił parę kroków i nagle gdzieś spoza drzew odzywa się tubalny głos: „Idź przed siebie, wyglądaj światła, które cię z ciemności wyprowadzi…”. Powyższy urywek z autobiograficznej książki Wacława Korabiewicza ukazuje okoliczności i atmosferę wprowadzania „narybku” do Klubu Włóczęgów.

Współcześnie „chrzest” wygląda podobnie. Las, noc, nigdy nie wiadomo, kto lub co cię spotka ani też dokąd w końcu trafisz. Wszystkiego dowiadujesz się na trasie zaliczając poszczególne „placówki” włóczęgów położone nieraz gdzieś wśród bagien, na cmentarzu, w bunkrach.

Oboje pierwszy raz mamy do czynienia z kompasem, według którego musimy orientować się, aby trafić w miejsca, określone przez naszych „chrzestnych ojców”. Przed wyjściem z obozu zostajemy uprzedzeni, że w lesie są dziki. Ja z ironią w głosie mówię: „tak, tak, czasem tu można i słonia spotkać”. (…) Idziemy sobie lasem wesoło gaworząc i nic nie przeczuwając, aż tu nagle dziwne szmery i pochrząkiwania. Zatrzymujemy się z myślą, że to ktoś z naszych. Jolka nawet mówi, że poznaje głos Marka, który wydaje takie dźwięki, aby nas przestraszyć. Głośno się śmieję na te słowa, lecz nagle milknę, gdyż słyszymy niby chrząkanie świni…

„A jednak tu są dziki!” – wrzeszczymy naraz. Opanowuje nas panika. Wówczas dostaję nóż, którym nawet kromkę chleba trudno jest ukroić – taki jest duży, a Jolka przy mojej pomocy zawisa na nagim pniu drzewa. Myślę, patrząc na nią z dołu: „Jak długo ona tak wytrzyma?...”.

Tak oto opisał swój „chrzest” w klubowej gazetce „Włóczęga” Andrzej Kierulis o pseudonimie „Dżyn”.

Klub Włóczęgów – to nowa strona życia jego członków, gdyż na chrzcie, jak przystało, nadaje im się imiona klubowe. Dzisiaj nieliczni tylko wiedzą, że Miłosza u włóczęgów nazywano „Jajem”, Korabiewicza „Kilometrem”, pisarza eseistę Jasienicę „Bachusem”, a późniejszego komunistę Jędrychowskiego „Robespierre’em”. Pseudonimy dzisiejszych są niemniej urocze: „Gerwazy”, „KGB”, „Argument”, „Dzierżyński”, „Jackson”, „Czeczeniec” i „Demokrata”.

Udając się na złaz wiedzieliśmy jedynie, że na stacji w Wilnie mamy kupić bilet do Mickun. Resztę informacji mieliśmy zdobyć w drodze. Niektórzy Michałowi i Władkowi Borysowi mieli za złe taką konspirację. Jednakże niebawem okazało się, kto miał rację… Pozwoliło to odświeżyć pewne nawyki nawet tym, którzy zapomnieli o turystyce, jak też uniknąć zjazdu motoryzacyjnego, czym najczęściej stają się ostatnio nawet imprezy z pozoru stricte turystyczne.

Najmłodszy uczestnik złazu, który dotarł dosłownie „pieszo i na cudzym karku”, liczył niespełna półtora roku. Najstarsi byli ci z pierwszego pokolenia klubowego, którzy go zakładali, a to już historia.

Dziejopisarstwo Klubu Włóczęgów Wileńskich rozpoczyna się z dniem 13 lutego 1990 r., kiedy to w mieszkaniu Elwiry Ostrowskiej dziesięcioosobowe grono studentów Polaków powołało do życia stowarzyszenie studenckie. Część z nich niebawem się wycofała, lecz sześciu zaangażowało się do pracy, zakładając podwaliny polskiej organizacji młodzieżowej. Byli to studenci wyższych uczelni Wilna: Michał Kleczkowski – Uniwersytet Techniczny, Elwira Ostrowska i Artur Ludkowski z Uniwersytetu Wileńskiego, Krzysztof Szejnicki, Władysław Borys i Ryszard Skórko – wszyscy trzej z Uniwersytetu Pedagogicznego. Pomysł akademickiego klubu turystycznego podsunął wilnianom Robert Śledziński, wówczas student prawa Szczecińskiego Uniwersytetu. Turystyka mogła zaciekawić, zbliżyć młodzież, być początkiem działalności o różnych kierunkach.

Niebawem okazało się, że najlepszym wzorem życia organizacyjnego, a zarazem niekrępującą formą działalności jest Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich (1923-1939), więc nawiązano do przedwojennej tradycji oraz skontaktowano się z legendarnym eks-włóczęgą, podróżnikiem, pisarzem i etnografem Wacławem Korabiewiczem. Doceniając starania młodzieży wileńskiej, dawni włóczędzy przekazali organizacji w 1991 r. swoisty sztandar - „Lagę”4 oraz tradycje AKWW. Odtąd w klubie śpiewało się:

My z Lagą wszędzie, a nigdy sami

Kurdesz, kurdesz, nad kurdeszami!5

Piętnaście lat włóczenia się z uśmiechem i hymnem na ustach bądź w milczeniu podczas znojów podróży – skłania do podsumowania: najwyżej – Mont Blank, najdalej – tajga syberyjska, najgłębiej – jaskinie na Krymie, a poza tym Tień-Szań, Karelia, Karpaty, a zwłaszcza niezliczona liczba wędrówek po Wileńszczyźnie.

Zloty Turystyczne Polaków na Litwie i zwycięstwa na nich (czterokrotnie!), jak też organizowane przez KWW Zloty Młodzieży Szkolnej, rajdy nawiązujące do powieści Sienkiewicza, seminaria kształcenia liderów młodzieżowych itd. To osiągnięcia bardziej spektakularne, które utrwaliła prasa i szkiełko obiektywu.

Jednakże największym osiągnięciem jest ideowo-wychowawcza rola organizacji. Przygotowanie referatów, wydawanie gazetki, burzliwe dyskusje nawet na pozór błahe tematy, wieczorki poetyckie, organizowanie imprez aktywizujących młodzież – to wszystko kształtowało postawę społecznie aktywnego człowieka. Podczas wypraw poznawało się świat i siebie samego – gdyż turystyka w KWW to nie tylko sposób osiągnięcia celu, który najlepiej ujęto jeszcze w 1925 r.: „samopogłębianie ducha, budzenie młodzieży do czynnego obywatelskiego życia, szerzenie zdrowego śmiechu i humoru akademickiego”.

Konkursy, gry, czarne berety6, turystyczna „karelska bania”7, gromadka rozrabiających dzieciaków – niefrasobliwa i wręcz rodzinna atmosfera. Pewien włóczęga z trzeciego pokolenia tak to określił: „Nie wszystkich tutaj znam, lecz czuję się wśród swoich”.

Według okresu członkostwa i zaangażowania w działalność KWW, włóczęgów można podzielić na cztery pokolenia. Pierwsze – założycieli czy bardziej poetycko – „kolumbów”, działało w latach 1990-1993. Drugie – „pedagogów”, gdyż większość stanowili studenci Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego – w latach 1993-1998. Następne nazwać można „uczniowskim” (1998-2005), gdyż ich przygoda z klubem rozpoczęła się w okresie, gdy byli jeszcze uczniami. Czwarte pokolenie jest już w pogotowiu, niedługo przejmą ster władzy, a historia po latach nada im nazwę.

Należy dodać, że częste zmiany prezesów, którzy z reguły są studentami lub świeżo „po naukach”, powoduje ciągłe odmładzanie się organizacji. Każdy „wyga”, po „oddaniu siebie”, ustępując przekazuje swe doświadczenie następnemu. Pierwszym był Michał Kleczkowski, a kolejni to: Marek Kubiak, Waldemar Szełkowski, Władysław Wojnicz, Jarosław Złotkowski, Walerian Butkiewicz, Ryszard Uziałka, Julia Brodowska oraz aktualny prezes Edward Zakrzewski. Idea samokształcenia, przyjaźni i koleżeństwa – włóczęgi duchowej i fizycznej – rozwijana w Klubie Włóczęgów, polegała i polega na tym, że zapewnia ambitnej młodzieży poczucie bezinteresownego, prawdziwego braterstwa, a równocześnie duchowej i fizycznej niezależności.

Waldemar Szełkowski

Wstecz