Komentarz gospodarczy 

Daleka „Katrina” czy rodzima „Pazeria”?

Podczas gdy pierwsza połowa września zaskoczyła nas śródziemnomorskim klimatem, w naszej ekonomice hulały prawdziwe huragany. Amerykańska „Katrina” poważnie wstrząsnęła naszym rynkiem paliwowym. W chaosie, jaki spowodował huragan o tak wdzięcznej nazwie, pogubili się zarówno politycy jak i ekonomiści. Ministrowie finansów i gospodarki ignorują polecenia premiera i twierdzą, że nie mają czasu nawet na analizę podwyżek cen paliwa, a co już mówić o wpływie na to niepokojące zjawisko. Słowem, pełna „demokracja”.

Władze jedynie rozkładają ręce, twierdząc, że są bezradne wobec tego rodzaju klęsk żywiołowych... nie tłumacząc czy mają na myśli daleką „Katrinę”, czy bliską pazerność naszej rafinerii i handlowców paliwem. Klęski za oceanem to niezły pretekst na szalejące ceny benzyny (sprowadzanej głównie z Rosji), ale coraz więcej wskazuje na to, że psikusy przyrody nie mają tu nic do rzeczy, że nie jakaś tam zaoceaniczna „Katrina”, a rodzima „Pazeria” (od słowa pazerność) winduje u nas ceny na paliwo.

Drudzy od końca. Aktualnie w naszym kraju notowane jest najmniejsze od 15 lat bezrobocie. Wg statystyki, więcej jest wolnych etatów niż bezrobotnych. Jednak Litwini mają prawie najmniejsze zarobki ze wszystkich obywateli krajów unijnych. Mniej od nas zarabiają tylko Łotysze.

Minimalny miesięczny zarobek w euro

Luksemburg 1467

Holandia 1265

Brytania 1244

Francja 1218

Belgia 1210

Irlandia 1183

Grecja 690

Hiszpania 599

Portugalia 437

Czechy 239

Węgry 229

Polska 205

Estonia 172

Słowacja 169

Litwa 159

Łotwa 116

Komentarze są chyba zbędne. To właśnie zarobki są podstawową przyczyną tego, że nasi najlepsi specjaliści masowo wyjeżdżają na saksy na Zachód.

Wg krajowej Giełdy Pracy, w lipcu oferowała ona ponad 15 tysięcy miejsc pracy, podczas gdy na liście oficjalnie zarejestrowanych bezrobotnych było około 13 tysięcy osób. Wicedyrektor giełdy Galina Savickiene twierdzi, że aktualnie najwięcej wolnych etatów jest w sektorze budowlanym, brakuje też kierowców, barmanów, kelnerów, kucharzy. Wniosek jest prosty – aby zatrzymać dobrych specjalistów, trzeba im stworzyć lepsze warunki pracy i więcej płacić. Tymczasem pracodawcy nie śpieszą z podwyższeniem gaż. Sprzedawcy w sklepach zarabiają od 550 do 800 litów. Budowlani – od 1000 do 1200. Nie są to atrakcyjne zarobki, a i warunki pracy często wręcz nie do zniesienia. Na przykład – zgodnie z prawem – za nadgodziny i pracę w święta powinno się więcej płacić, jednak pracodawcy tego z reguły nie przestrzegają.

W ubiegłym roku co piąty pracujący musiał się zadowolić minimalną lub jeszcze niższą gażą. Co drugi – otrzymywał 800 litów miesięcznie. W sektorze budowlanym 18,5 proc. zatrudnionych otrzymywało minimum, 44,5 proc. – około 800 litów. W branży handlowej minimum zarabiało prawie 30 proc. pracujących. Dyrektor departamentu Regionalnej Konfederacji Pracodawców Agne Račkauskyte twierdzi, że niskie gaże na Litwie są wynikiem wciąż jeszcze niskiej wydajności pracy i przestarzałych technologii. Praktyka jednak wykazuje, że za granicą pracodawcy są zadowoleni z wydajności Litwinów... i nieźle im płacą. Zdaniem niektórych polityków, winę za niskie zarobki na Litwie ponoszą zbyt opieszale działające, a w wielu firmach w ogóle nie istniejące, związki zawodowe. W większości przypadków pracownik samotnie walczy z pracodawcą o swoje prawa. Najczęściej kończy się to zwolnieniem takiego niepokornego podwładnego. Ale tajemnicą poliszynela jest, że nikt u nas specjalnie się nie kwapi do zakładania ZZ, gdyż jest to niemile widziane przez pracodawców. Już za samą próbę inicjatorzy powołania związku mogą wylądować na bruku pod byle pretekstem.

Jeżeli chodzi o płace, analitycy i na przyszłość nie zapowiadają pozytywnych zmian. Według ich obliczeń, zarobki na Litwie osiągną poziom europejski dopiero za 18 lat. Szczęśliwy kto doczeka.

Nie umiemy planować wydatków. Badania wykazują, że Litwini wciąż jeszcze bardziej sobie cenią wartości materialne niż np. przyjaciół czy wykształcenie. Wyznacznikiem wysokiego statusu obywatela jest duży, bogato (nie zawsze gustownie) urządzony dom, ekskluzywny samochód, elegancka dacza itp. Niematerialne wartości pozostają na drugim planie.

Jak więc wydajemy pieniądze? Czy zawsze rozsądnie? Kto w rodzinie rządzi domowym budżetem? Zgodnie z tradycją, na utrzymanie rodziny zwykle zarabia mężczyzna, więc niby powinien decydować również o wydatkach. Rzeczywistość jednak jest inna. Okazuje się, że kobiety umieją bardziej rozsądnie zarządzać domowym budżetem.

Tym niemniej, jako ogół, planować wydatków raczej nie umiemy. Wg statystyki, 41 proc. obywateli naszego kraju pieniądze wydaje spontanicznie i chaotycznie, zaledwie 20 proc. planuje większe wydatki. Z reguły robią to osoby młode oraz... tu paradoks – mające duże dochody.

Litewscy bankowcy są zdania, że naszym obywatelom brakuje nie tylko doświadczenia w dziedzinie planowania, ale i zwykłej dyscypliny finansowej. Ludzie zbyt często wydają pieniądze na rzeczy drugorzędne, a nawet zbędne, gdy tymczasem poważniejsze zakupy wciąż odkładają na potem. Finansiści podkreślają, że budżet domowy praktycznie niczym się nie różni od państwowego i należy go planować, nawet notować, ile pieniędzy (i na co) się wydało. To pozwala uniknąć wielu błędów lub wyciągać wnioski z popełnionych. Fachowcy zalecają przynajmniej raz w tygodniu robić domowy bilans finansowy.

Zdążyć przed euro. Według ostatnich danych, Amerykanie w XXI wieku jeszcze bardziej zaczęli oszczędzać, tymczasem my wydajemy coraz więcej. Wydajemy na wszystko.Obecnie panuje szał remontów. Niektórzy biorą na remonty kredyty, a wszyscy chcą zdążyć przed wprowadzeniem euro.

Handlowcy, którzy początkowo bardzo się przejmowali wzrostem cen paliwa, teraz już nieco się uspokoili. Lipiec bowiem wykazał, że z racji na droższe paliwo zdolność nabywcza obywateli wcale nie zmalała, a nawet wzrosła. Ludzie zaczęli kupować bardziej jakościowe wyroby. Politycy i ekonomiści uważają, że jest to przejawem wzrostu ekonomiki oraz stopy życiowej obywateli. Twierdzenie to jest dyskusyjne. Wielu obywateli nie ukrywa, że ich stopa życiowa wcale nie wzrosła. Po prostu sięgają do zapasów, by w cokolwiek zainwestować. Obawiają się, że po wprowadzeniu euro zostaną oszukani. Zresztą, mamy w tej sferze gorzkie doświadczenie. Pamiętamy wszak, jak to przed wprowadzeniem litów, ówczesny premier Gediminas Vagnorius agitował w telewizji, by nie zabierać oszczędności z kont i nie wydawać, bo będzie bardzo korzystna dla obywateli wymiana. Co z tego wyszło, wszyscy wiemy. Nic więc dziwnego, że tym razem ludzie już nie wierzą władzy i kierują się własnym rozumem. Jedni wolą w coś zainwestować, a inni po prostu lepiej zjeść lub zaszaleć na wczasach.

Nie jest tajemnicą, że zawsze i wszędzie każda wymiana pieniędzy przynosiła obywatelom ogromne straty. Świeżym przykładem jest wprowadzenie euro w Niemczech. Każda wymiana pieniędzy to po prostu dobry biznes dla rządzącej kasty, dlatego nikt z władzy nie chce w tej kwestii robić referendum. A należałoby, bo o tak ważnej sprawie powinien decydować cały naród, a nie kilku biurokratów z tego lub innego klanu partyjnego.

Niebezpieczne ubezpieczenie? Ubezpieczanie nieruchomości, mienia, samochodu, zdrowia, życia – to w krajach europejskich po prostu norma. Na Litwie spółki ubezpieczeniowe na wzór zachodnich stawiają dopiero pierwsze kroki. Owszem, ich sieć rośnie, wzrasta również reklama. Jednak w porównaniu z innymi krajami, u nas niewiele osób ubezpiecza swoje mienie, z wyjątkiem obowiązkowego ubezpieczenia (OC) samochodów. Na drugim miejscu jest ubezpieczenie mienia, na trzecim – mieszkań, domów. Najgorzej jest z ubezpieczaniem tego, co jest w rzeczywistości najdroższe i najbardziej cenne – zdrowia i życia. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze – niespecjalnie ufamy spółkom ubezpieczeniowym. Po wtóre – często naiwnie myślimy, że coś złego może się przydarzyć komuś innemu, tylko nie nam. Po trzecie – stale brakuje nam pieniędzy. I dopiero gdy wydarzy się coś złego, stwierdzamy, że byliśmy bardzo nieodpowiedzialni i lekkomyślni, ale na ubezpieczenie jest już wówczas za późno.

Niedawno stołeczna policja przeprowadziła pewien eksperyment... Pozorowała okradanie mieszkań. Okazało się, że w jednej z sypialnych dzielnic dwupokojowe mieszkanie bez trudu udało się okraść w ciągu 15 minut. Okraść doszczętnie, bo pozostały tylko gołe ściany. Na szczęście był to tylko spektakl, czyli kradzież sfingowana. Eksperyment ten jednak raz jeszcze potwierdził, jak łatwo jest okraść mieszkanie. Więc ubezpieczać? Czy jednak nasze spółki ubezpieczeniowe są bezpieczne? Upadła spółka Ingo Baltic jest przykładem negatywnym, jeżeli chodzi o zaufanie wobec ubezpieczycieli, ale pozytywnym w sensie reakcji władz na to bankructwo. Chyba już zaczęły działać w kraju unijne przepisy, bo rząd znalazł wyjście z sytuacji, by klient nie został na lodzie. Rząd zapewnił, że są pieniądze na wyrównanie klientom doznanych w związku z tym strat. Według wstępnych obliczeń, trzeba na to 6 mln litów. Dyrektor biura ubezpieczeń transportu Algimantas Križinauskas twierdzi, że na ten cel istnieje specjalny fundusz gwarancyjny, w którym w tej chwili jest aż 50 mln litów. Brzmi zachęcająco, zaczekajmy jednak aż zacznie działać. Zbyt wiele bowiem szlachetnych (na papierze) inicjatyw i poczynań w trakcie realizacji poległo u nas haniebną śmiercią.

Julitta Tryk

Wstecz