Letnia przygoda z językiem polskim

Młodzież studencka zawsze ma wiele planów i zamiarów do zrealizowania. A szczególnie latem, kiedy jest czas relaksu i marzeń…

Tegoroczne wakacje skończyły się dla nas, członków studenckiego koła ZPL „Studium”, pięknym akordem – dzięki inicjatywie, ale też pomocy finansowej Zarządu Głównego ZPL. A mianowicie, prezes Związku pan Michał Mackiewicz, obecny na jednym z zebrań naszego koła, nieoczekiwanie zaproponował nam zorganizować obóz dla takich dzieci, których rodziców nie stać na wczasy dla swych pociech. Dla dzieci, które nie tylko morza nie widziały – nigdzie tego lata nie wyjechały, nie przeżyły żadnej wakacyjnej przygody. Miał to być obóz pod hasłem „Letnia przygoda z językiem polskim”.

Trzeba było śpieszyć: lato chyliło się ku końcowi! Zakrzątnęliśmy się więc wokół organizacji pierwszego takiego obozu, w którym opiekunami dzieci mieliśmy być my – studenci wyższych uczelni na Litwie.

I oto do malowniczej miejscowości Kinty (Kintai) w rejonie szyluckim jedzie 25-osobowa grupa: dzieci w wieku od 8 do 13 lat oraz my studenci - opiekunowie. 27 sierpnia o godzinie 9.00 na placu przy Domu Prasy stała grupka dzieciaków o radosnych buziach: tak bardzo chciały przeżyć wakacyjną przygodę! A obok stali nieco zaniepokojeni ich rodzice – powierzali przecież swoje skarby opiece obcych, a do tego – studentów! Opiekunowie obiecali więc rodzicom utrzymywać z nimi kontakt. Po wymianie numerów telefonów autokar ruszył.

W drodze mieliśmy napoje chłodzące, owoce oraz słodycze. Nasi podopieczni – sześciu chłopców i pięć dziewczynek – otrzymali żółte podkoszulki z napisem „ZPL”. Co prawda, zabrakło tych najmniejszych rozmiarów, dlatego dzieciaki, ubrane w rozmiary M i L, wzbudzały serdeczny uśmiech, ale tak im te kanarkowe koszulki przypadły do gustu, że zakładały je przez cały okres pobytu w obozie.

Ze względu na bezpieczeństwo ustaliliśmy, że każde dziecko powinno mieć swego opiekuna. Wybraliśmy wśród nas osoby odpowiedzialne również: za stan zdrowia (Paweł Biełous), za sport (Maria i Julia), za zdjęcia (Paweł Stefanowicz), za konkursy rysunkowe (Liliana Awłasowicz). Wkrótce dzieci tak się do nas przywiązały, że same siadały nam na kolanach, brały za rękę, przytulały się…

Obozowicze zostali zakwaterowani w domkach letniskowych ośrodka „Vetrunge” nad Zalewem Kurońskim. Obok domków było duże boisko, dlatego zaraz po przyjeździe dzieciaki poprosiły o piłki, skakanki, inny sprzęt sportowy i od razu poszły się bawić. Po aktywnym wypoczynku czekał na wszystkich pyszny obiad w pobliskiej restauracji.

Pierwszy dzień minął nam błyskawicznie. Następnego ranka czekała na dzieci poranna gimnastyka, śniadanie oraz wycieczka do Kłajpedy. Jednak najwięcej radości sprawiła im podróż statkiem do Smilty. Zwiedziliśmy muzeum morza, następnie - delfinarium. „Numery akrobatyczne” delfinów i fok zrobiły na naszych dzieciach niesamowite wrażenie, zadręczały więc nas, starszych kolegów, pytaniami: jakie zwierzęta bardziej nam się podobały - delfiny czy foki. Każde z nich miało możliwość karmienia zwierząt rybą, co sprawiało im niesamowitą radość.

Trzeciego dnia pobytu w obozie mieliśmy zaplanowany wypad nad morze i plażowanie w miejscowości wypoczynkowej Giruliai. A wieczorem, po powrocie do obozu, zorganizowaliśmy błyskawiczne wyścigi sportowe i konkurs rysunkowy: każdy powinien był przedstawić na papierze to, co mu najbardziej się spodobało, zapadło do serca. Członków jury wytypowali sami podopieczni. „Muminek” (Daniel Gryszkiewicz), „Leśna Wróżka” (Paweł Stefanowicz) i „Neptun” (Liliana Awłasowicz) mieli ważne zadanie: ocenić uczestników i wyróżnić zwycięzców.

Każde dziecko zostało wyróżnione i nagrodzone. Nagrody (plecaki, bloki rysunkowe, zeszyty itd.) ufundował Związek Polaków na Litwie. Obozowicze mieli okazję osobiście poznać prezesa ZPL pana Michała Mackiewicza, który nas pewnego dnia odwiedził i któremu w dużej mierze zawdzięczają ten krótki, ale jakże barwny wrażeniami wakacyjny wypad na łono przyrody.

Zamknięcie naszego miniobozu było uroczyste: wesoło strzelały w górę iskry ogniska, na rożnach piekły się smakowite kiełbaski i nastrój wszystkim dopisywał. Wśród gości obecna była pani Alina Judżentiene, prezes Szyluckiego Oddzialu ZPL. Do późnego wieczora echo niosło w dal piosenki, śpiewane przez nas pod dźwięki gitary, na której grał Paweł Biełous.

Nasz obóz dobiegł końca. Szczerze mówiąc, nie tylko dzieciom nie chciało się wracać do domów. Myśmy też do nich się przyzwyczaili, bardzo je polubili. Myślę, że korzyść tu była obopólna. Dla nas, starszych, był to swoisty sprawdzian z odpowiedzialności za innego człowieka, z dorosłości. Czegoś tych małych nauczyliśmy, czegoś też nauczyliśmy się od nich. Jako że obóz nasz odbywał się pod hasłem „Letnia przygoda z językiem polskim”, staraliśmy się, by w naszym obcowaniu obecny był poprawny język ojczysty.

W czasie naszego pobytu nieraz pytaliśmy dzieci, co im się tu podoba najbardziej. Marek (8 lat) z powagą stwierdził, że wszystko tu jest fajne, a najprzyjemniejsze były wspólne zabawy i gry, które im wymyślaliśmy. Na przykład, skakanie przez fale (oczywiście, pod bacznym okiem opiekunów). Niektóre dzieci szczerze odpowiadały: „Bardzo nas tu smacznie karmiono…”.

Opiekunowie zaś ten wyjazd podsumowują następująco: „Takie obozy mają sens, ponieważ jest wiele dzieci z polskich rodzin, w których się nie przelewa i dziecko z takiej rodziny może o koloniach tylko pomarzyć… A dla mnie było to nowe doświadczenie i przeżycie. Poczułem się raptem naprawdę dorosły, bo byłem odpowiedzialny za kogoś. Mój podopieczny pochodzi z asocjalnej rodziny. Od razu zrozumiałem, że brakuje mu uwagi na co dzień ze strony rodziców i starałem się tę lukę w ciągu tych kilku dni jakoś wypełniać. Dużo z moim „pupilem” rozmawiałem – na różne tematy. A odpowiednie słowa wyszukiwałem w swojej pamięci: wspominałem, co moi rodzice do mnie mówili, gdy byłem w wieku tego chłopca” (Paweł).

„Zaskoczyło mnie, że po tych kilku dniach bliskiego obcowania z naszymi podopiecznymi staliśmy się dla nich wielkimi autorytetami… „Nasze dzieci” chciały nas naśladować, odczuwać naszą bliskość, trzymać nas za rękę, przytulać się… Dopytywały się, czy na następny rok znów można będzie pojechać, ale… żebyśmy to my byli ich opiekunami. Po prostu przywiązały się do nas. Wiele można z tymi dziećmi zrobić, wielu rzeczy nauczyć, jeśli znaleźć klucz do ich serc. A, myślę, że znaleźć można. I szukać tego klucza trzeba…” (Liliana).

Słowem, wyjazd do Kint był dla nas wszystkich przyjemnym podarunkiem. Koło ZPL „Studium” dziękuje jeszcze raz naszym darczyńcom za tę wakacyjną przygodę. Powtórzylibyśmy ją jeszcze raz z przyjemnością w roku przyszłym, o co dopytywały się „nasze” dzieciaki, kiedy serdecznie je żegnaliśmy, obiecując, że nie zerwiemy ze sobą kontaktu, że mogą liczyć na naszą radę i pomoc, że w każdej chwili mogą do nas zadzwonić…

Ilona Gryszkiewicz, prezes koła ZPL „Studium”, kierowniczka obozu

Wiktoria Jacuńska, studentka 4 roku filologii angielskiej

Wstecz