Pierwszowrześniowe rozważania

Witaj, szkoło!

- słowa znane każdemu z nas z pierwszych stronic szkolnych czytanek i haseł nad drzwiami szkół. Witaj więc, szkoło, po raz kolejny czy też ten pierwszy, a może ostatni, kiedy wejdą młodzi i już prawie dorośli ludzie przez twój próg. Tego roku szkolny dzwonek na Litwie zabrzmiał dla ponad pół miliona uczniów szkół ogólnokształcących, 45 tysięcy zawodowych i około 180 tysięcy studentów. Progi szkół i uczelni w charakterze nauczycieli i wykładowców przekroczyło około 80 tysięcy osób. Opadającą w ciągu 15 lat niepodległości linię demograficzną ilustruje taki oto wskaźnik: do matury w 2005 roku przystąpiło 50 tysięcy maturzystów i absolwentów szkół zawodowych, zaś do pierwszych klas 1 września tegoż roku stawiło się 36 tysięcy pierwszoklasistów. Dzieci i młodzież w swe progi przyjęło 1600 szkół ogólnokształcących, 75 zawodowych, 27 kolegiów i 21 uniwersytet. Jest to zwięzła i sucha statystyka. A za tymi liczbami kryją się losy, niebagatela, ponad ośmiuset tysięcy osób bezpośrednio uczestniczących w dawaniu i zdobywaniu wiedzy. Praktycznie co czwarty obywatel kraju jest związany z oświatą.

Czy zreformuje się reformę?

Po pierwszowrześniowych miłych słowach, kwiatach i uśmiechach, rozgardiaszu pierwszego tygodnia nauki spróbujmy zadać sobie pytanie: co nas we współczesnej szkole nie zadowala? Na podstawie letnich dyskusji w środowisku nauczycielskim możemy zaakcentować kilka spraw. Nadal i ciągle reformowana oświata nie może się nijak zdecydować: czy klasy 9-10 mają należeć do szkół podstawowych, czy gimnazjów; czy profilowane nauczanie, które miało rozwiązać przynajmniej dwa problemy: zmniejszyć obciążenie uczniów i pogłębić ich wiedzę z wybranych przedmiotów, a jak się okazało, tak naprawdę żadnego z nich po 5 latach stosowania nie rozwiązało, ma nadal bezwarunkowo obowiązywać. Nie jest przecież tajemnicą, że romantyczni humaniści biorą na warsztat matematykę (bo obowiązuje jako „wstępny” egzamin praktycznie na większości kierunków studiów), a „ściśli” matematycy pocą się nad testami i interpretacjami z języka litewskiego, bo na stu procentach kierunków punkty zdobyte z tego egzaminu stanowią lwią część potrzebnego do wstąpienia na studia minimum.

Analitycy nazywają tegoroczną maturę krytyczną, bowiem jedynie liczba „oblanych” egzaminów z chemii jest mniejsza w porównaniu do roku 2000. 20,2 proc. absolwentów „ściętych” z matematyki, 18,4 proc. (w szkołach nielitewskich - 13) z języka litewskiego, 16,7 proc. z historii, 12 proc. z angielskiego, zmuszają szukać przyczyn tak słabej matury. Radykałowie proponują zlikwidować powtórkę z matury, kiedy to ci, co obleli egzaminy państwowe, mogą je zdawać na poziomie szkolnym. W tym widzą przyczynę zła, bo byle słabeusz porywa się na egzaminy państwowe i psuje statystykę. Bardziej liberalni i wnikliwi widzą przyczynę takiego stanu rzeczy w przeładowanych programach. I w tym jest sporo racji, bowiem ci, co nie korzystają z usług korepetytorów, po prostu nie mogą ich „strawić”. Jaką drogą pójdą decydenci od oświaty: zlikwidują powtórną sesję czy spróbują tak ukształtować programy, by dały się opanować bez harówy kosztem całego czasu wolnego i kieszeni rodziców, okaże się już za rok.

Polskie szkoły: dobra statystyka i sól w oku

Tego roku w polskich szkołach mieliśmy rekordową maturę: liczba absolwentów przekroczyła tysiąc osób. Jak wynika z niedokładnych jeszcze danych, absolwenci szkół polskich spisali się całkiem dobrze na maturze i tradycyjnie już się zapowiada, że procent studiujących na wyższych uczelniach będzie wyższy od przeciętnej krajowej. Świadczy to niezbicie o tym, że szkoła polska na Litwie się sprawdziła i daje jakościowe wykształcenie, jest – jak to się modnie określa – konkurencyjna wobec szkół z litewskim językiem nauczania. Tego roku w szkołach polskich będzie się uczyło 19 tysięcy uczniów.

Niestety, tego roku świąteczne dni pierwszowrześniowe i dość spokojną od kilku lat atmosferę wokół szkół tzw. powiatowych – z litewskim językiem nauczania w większości dla nielitewskich dzieci (rodowici Litwini starają się oddawać swe dzieci do szkół miejskich, bowiem uważają, iż w szkołach dla tzw. mniejszości poziom nauczania jest z obiektywnych przyczyn – nieznajomości w dostatecznym stopniu przez uczniów języka nauczania – dość niski) zakłócił przykry incydent. Wybuchł skandal z powodu aroganckiego w swej istocie wywiadu wicenaczelnika powiatu wileńskiego dla dziennika „Respublika”. Działacze realizujący z urzędu i „społecznie” sławetny program rozwoju Litwy Południowo-Wschodniej – faktycznie polegający jedynie na zakładaniu na terenach Wileńszczyzny szkół z litewskim językiem nauczania dla miejscowych dzieci (w tym polskich), pomimo ewidentnych sukcesów – chwalą się tym, że praktycznie w każdej miejscowości, gdzie są szkoły, obok polskiej działa też litewska. Ogółem powstały na tych terenach 34 szkoły z litewskim językiem nauczania. Działacze ci nie ukrywają, że często te szkoły były zakładane dosłownie dla kilkorga dzieci, a dziś liczą ich kilka dziesiątków lub przekroczyły setkę, jak np. w Turgielach. Lecz istnieje też inna statystyka: oto w Bujwidzach w ubiegłym roku szkolnym było 19 dzieci, zaś tego roku zostało zaledwie 10. Ta „porażka” panom od krzewienia litewskości na Ziemi Wileńskiej tak popsuła nerwy, że wysoki urzędnik państwowy nie zawahał się oskarżyć miejscowych Polaków o… uprowadzenie dzieci z litewskiej do polskiej szkoły. Pan wicenaczelnik tak się poczuł tą porażką dotknięty, że znalazł na terenie Wileńszczyzny działającą „piątą kolumnę”, która głosiła tu jakąś mityczną „nieprawdziwą” prawdę. Panie urzędniku, w ciągu sowieckich powojennych 45 lat na tych terenach tyle było agitacji na rzecz jedynej i niezmiennej „prawdy”, że rodzi się obawa, czy to pan nie jest tą piątą sowiecką kolumną, która znów jakieś jedynie słuszne poglądy i prawdy chce krzewić. A prawda, według urzędnika, dla polskich dzieci ma być taka, że mają się kształcić po litewsku. Kto tak właśnie czyni, ma ułatwioną drogę w dalszym życiu, ma możliwość poznać kulturę (jaką? może należałoby sprecyzować, że chodzi tu o kulturę litewską) i wlać się do pełnowartościowego życia. Przerabialiśmy to już. Był „jedinyj russkij wsiemoguszczij jazyk” i sowiecki człowiek, i sowiecka kultura…Wydawało się nam, że po to była prowadzona sławetna „przebudowa”, walczyło się o odrodzenie, by nie było „jedinogo”, by każdy obywatel mógł przede wszystkim poznawać i zgłębiać, dorastać w swojej ojczystej kulturze i tradycjach. Oczywiście, równolegle doskonalić znajomość kultury współobywateli, kraju zamieszkania. Pan urzędnik ubolewa, że służby „nawracania na litewskość” nie wszędzie dobrze popracowały, bowiem niektórzy mieszkańcy nie dokonali „prawidłowego wyboru” – a takim, według wicenaczelnika, jest wybór szkoły litewskiej dla swoich dzieci. Urzędnik tłumaczy, że w powiatowych szkołach uczy się 90 proc. dzieci z rodzin wspieranych socjalnie, a dla takiego dziecka szkoła to nie tylko jedzenie, ale też ciepło, koledzy i poznawanie życia. I zaraz dodaje: „W naszych szkołach są wszystkie wygody, więc dla niektórych dzieci szkoła – światło w ich życiu”. Od kiedy wychodek nie na podwórku, a w budynku, jest symbolem świetlanego życia – trudno powiedzieć, widocznie od tego roku nim się stanie. Sowieci „świetlane jutro” też obiecywali (po rosyjskiej szkole), ale nie łączyli go z istnieniem kibla w szkole. Te 90 proc. socjalnie wspieranych rodzin, oddające swe dzieci do litewskich szkół, też świadczą nie na korzyść pana wicenaczelnika i to podwójnie: jako przedstawiciel władzy państwowej powinien odczuwać wstyd, iż w państwie tak dużo biedy (zresztą nic dziwnego, kiedy widzimy, czym się zajmują państwowi urzędnicy zamiast tego, by myśleć o tym, jak podźwignąć prowincję z biedy); a jako bojownik o nawracanie na „istinnyj put`” też powinien czuć się nieswojo, że narybek do hołubionych przez urzędników szkół stanowią dzieci z biednych, często asocjalnych rodzin, które szukają dla swych dzieci nie tyle dobrego wykształcenia, ile ciepłej i bardziej sutej strawy. Jest to wielce smutne. „Sianie kultury” należałoby, szanowni panowie od realizacji programu Litwy Południowo-Wschodniej, rozpoczynać nie od uczenia dzieci w języku państwowym (m. in. wcale nie gorzej nauczają języka państwowego szkoły polskie, a mają ten plus, że dziecko tu nie tylko języka litewskiego się uczy, ale może w ojczystym języku uczyć się innych przedmiotów i o wiele lepiej je opanować), lecz od podnoszenia poziomu życia na tych terenach: zwrócenia ziemi, zakładania nowych miejsc pracy. Niestety, to panom od władzy jakoś trudno idzie. Co my na to? Ano nic, róbmy swoje. Szkoda, że rodzice, oddający swe dzieci do szkół powiatowych najprawdopodobniej nie czytali wywiadu pana wicenaczelnika (w większości nie znają oni języka państwowego, a i pieniędzy na taki zbytek jak gazety nie mają), bo mogliby się przekonać, z jaką arogancją wypowiada się urzędnik zarówno o ich stanie materialnym jak i duchowym.

Na marginesie: ostatnio stało się modne, szczególnie w sferze usługowej, przyjmując kandydatów do pracy odbywać z nimi rozmowy kwalifikacyjne po angielsku. Nie chodzi tu o jakieś szczególne posady, ale o kelnerki w lepszych restauracjach, pracowników hoteli, ekskluzywnych sklepów. Niestety, kochani rodacy, już dziś szkoła litewska nie zapewni miejsca pracy, potrzebna jest angielska, która też się przyda, kiedy, zmęczeni pracą w Ojczyźnie za marne grosze, zechcecie pojechać w szeroki świat. Na dodatek krążą plotki, że już wkrótce mogą do nas masowo zawitać Chińczycy. Więc co, może chińskiego warto się uczyć?..

Świadczymy usługi czy wychowujemy?

Każdy, kto nauczał bądź się uczył w czasach sowieckich, musi przyznać, że wówczas proces nauczania, programy przesiąknięte były sowiecką ideologią. Panowała ona nie tylko w podręcznikach historii i socjologii, doborze obowiązkowej literatury, ale nawet w podręcznikach matematyki, kiedy to obliczaliśmy procenty wykonania planu we współzawodnictwie socjalistycznym i liczyliśmy przyrosty w kołchozach. Po burzliwych latach odrodzenia szkołę odpolityczniono. Teraz jest modne proces nauczania nazywać świadczeniem usług w zdobywaniu wiedzy. Nauczyciel za określoną sumę sprzedaje swój produkt – wiedzę, uczeń zaś może go konsumować (o ile chce). Niby piękny obrazek. Jednak w tym uproszczonym systemie wylano dziecko wraz z kąpielą: właśnie dziecko, bo to ono przychodzi do szkoły i w procesie „pobierania” wiedzy dorasta. Tu, w szkole staje się buntowniczym nastolatkiem i kształtuje się jako osobowość. O ile jeszcze nie zamieniliśmy nazwy zawodu „nauczyciel” na np. „przekazywacz wiedzy”, zakładamy jednak, że pedagog naucza. Nauczanie zaś, przekazywanie wiedzy rodzi kształtowanie ocen, poglądów, słowem, „buduje” osobowość. Odpolitycznienie i deideologizacja wcale nie muszą oznaczać wyjałowienia procesu nauczania z treści patriotycznych, ogólnoludzkich wartości. Każdy z nas potrafi dać niejeden przykład na to, że ludzie bez określonych poglądów, zasad, wartości, poczucia przynależności do tej czy innej społeczności są nie tylko nieciekawi, ale też niepewni, podatni na wpływy. Kształcąc i wychowując nasze dzieci postarajmy się dać im możliwość określić siebie jako osobowość, przedstawiciela narodu, określonej kultury, cząstkę społeczności – w naszym wypadku - polskiej na Litwie. W dorosłym życiu, które je czeka za progiem szkoły, pomoże to im znaleźć swoje miejsce. Świadomość, że nie są samotne: ktoś je ocenia, stawia określone wymagania, ale też kocha, akceptuje, w wielu wypadkach pomoże im ustrzec się przed błędami i nie zejść na manowce.

Wychowanie według Billa Gatesa

Oglądając rodzime kanały telewizyjne, czytając młodzieżowe czasopisma można z łatwością stworzyć wypaczony obraz świata: życie to rozrywka. Partnera życiowego można wybrać „w ciemno”; milion wygrać w totolotka; luki w wykształceniu wypełnić internetem; problemy z wyglądem rozwiązać w „fabryce piękności”; ludzi poznać dogłębnie w przeróżnych „reality show” itd., itp. Na taki wizerunek świata pracują miliony – pieniędzy i ludzi. I nic dziwnego, że niemały odsetek młodzieży święcie wierzy w te „zasady gry”. Jak mocno nieraz doświadcza ich życie – wcześniej czy później – możemy sądzić ze statystyki, świadczącej o zagrażającym wzroście liczby alkoholików, narkomanów, samobójców wśród ludzi młodych. Konfrontacja pojęcia „życie to bal” z realnym życiem bywa zbyt druzgocąca. Jak młodzież ustrzec przed nią? M. in. w jednej ze szkół w Stanach Zjednoczonych na „lekcję życia” zaproszono Billa Gatesa – multimilionera, który stworzył swój majątek nie grając w totolotka, lecz ciężko pracując nad tworzeniem programów komputerowych. Otóż Gates dał młodzieży 11 rad, których, jak uważa, nie nauczono ich w szkole: życie nie jest sprawiedliwe – pogódź się z tym; świat ma w nosie twoje ambicje i godność osobistą. Najpierw musisz coś osiągnąć, żeby ktoś zwrócił uwagę na twoją wartość jako człowieka; nie marz o tym, że ktoś od razu po ukończeniu szkoły będzie ci płacił po 40 tysięcy dolarów w rok. Nie zostaniesz też wiceprezydentem kompanii, nie będziesz miał limuzyny ani osobistego kierowcy, dopóki na to nie zasłużysz; jeżeli uważasz, że twój nauczyciel jest za bardzo srogi i wymagający – zaczekaj na znajomość z przyszłym szefem; odgrzewać kanapki nie jest zajęciem poniżającym. Twoi przodkowie każdą robotę – nawet taką – nazwaliby „piękną szansą”; o swoje niepowodzenia nie oskarżaj rodziców. Nie jęcz, nie opowiadaj wszystkim o swoich kłopotach, ucz się na błędach; twoi rodzice nie byli ani zgorzkniali, ani nudni czy biadolący, zanim przyszedłeś na świat. Takimi się stali wynurzając się ze skóry, żeby ci zapewnić szczęśliwe dzieciństwo, czyszcząc twoje wybrudzone ciuchy i słuchając twojego niekończącego się paplania o tym, jaki jesteś twardziel. Dlatego, zanim wyjedziesz (za pieniądze nudnych rodziców) ratować lasy Amazonki, które niszczy zachłanne pokolenie twoich rodziców, najpierw spróbuj uporządkować swój zabałaganiony pokój; w twojej szkole zaniechano podziału ludzi na zwycięzców i nieudaczników, ale w życiu – nie. W niektórych szkołach nawet nie stawia się złych ocen, pozwalając po kilkanaście razy próbować wykonać ten sam marny test, ale to wszystko ani na jotę nie odzwierciedla realnego życia; życie nie jest podzielone na semestry, w nim nie ma letnich wakacji, prawie nie ma pracodawców, którzy by pomogli tobie szukać swego „ja”. Będziesz musiał sam znaleźć na to czas; nie myl prawdziwego życia z tym, które pokazywane jest w telewizji. Tak naprawdę ludzie większą część czasu spędzają nie na rozrywkach, ale w miejscu pracy; często spotykasz szarych typów w okularach. Staraj się podtrzymywać z nimi dobre stosunki – jeden z nich już wkrótce może zostać twoim zwierzchnikiem.

Trochę ostry obraz realnego życia dał jeden z najbogatszych ludzi świata maturzystom, ale usłyszane z jego ust twierdzenia mogą przemówić do młodzieży, bo jej imponuje.

Janina Lisiewicz

Z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego i akademickiego życzymy wszystkim nauczycielom i wykładowcom, by wchodząc do klas pamiętali o tym, że od ich pracy zależy przyszłość dzieci i młodzieży, wobec których podjęli się niełatwej, ale jakże szlachetnej misji – nauczania i wychowania.

Wstecz