Podglądy

A pies ich drapał!

Rok 2006 ma nam upłynąć pod psem… Bez obaw, chodzi wyłącznie o znak chińskiego horoskopu. Znak niebywale sympatyczny. Okazuje się, że pies dla Chińczyków jest symbolem sprawiedliwości i moralności. Nam, poza erupcją dwu wymienionych cnót, psi rok wróży niebywały wzrost dobrobytu. A to głównie za sprawą wielkiej hojności naszego rządu, który widocznie oszalał, bo sam będąc biedny jak – nie przymierzając – zubożałe przez nieprzemyślany zakup hotelu państwo premierostwo, rozdaje najprzeróżniejsze podwyżki i zasiłki. Proszę sobie tylko wyobrazić: od 1 lutego minimalny miesięczny dochód (liczony na osobę i uprawniający do ubiegania się o wsparcie socjalne) wzrośnie do 165 litów. O całych 10 litów! Toż to majątek! (Na marginesie – w Polsce różne tam dopłaty i zasiłki przysługują rodzinom, których przeciętny miesięczny dochód liczony na osobę nie przekracza 504 zł, czyli 456 Lt). Ale te 10 litów to pryszcz w porównaniu z faktem, że zwiększy się liczba (aż do 3 tysięcy!) obywateli pobierających zasiłek emerytalny (chodzi o nieuprawnionych do pobierania normalnej emerytury) w zawrotnej kwocie 180 litów. Mało i tego. Rząd o całe dwa lata przedłużył swoim najmłodszym obywatelom okres beztroskiego, szczęśliwego i dostatniego dzieciństwa. Uznał, że już od jesieni tego psiego roku zasiłek dziecięcy w wysokości 50 litów będzie przysługiwał smarkaczom do chwili ukończenia nie 7, jak było dotychczas, tylko 9 lat. Starszym dzieciakom zasiłki już się nie należą. I słusznie, wszak taki 9-latek, jeżeli miał pecha urodzić się w aspołecznej rodzinie, może na siebie zarobić. Jest już na tyle sprytny, by kraść i na tyle dojrzały, by się, na ten przykład, prostytuować.

Słowem – wszystkie wyżej wymienione rządowe szaleństwa uważam za śmiecenie pieniędzmi. Nie mogę bowiem bez obrzydzenia patrzeć na naszych spasionych emerytów, rencistów i posiadaczy małoletnich latorośli, którzy za rządowe pieniądze szaleją w różnych tam LEADER PRICE’ach kupując bez opamiętania tanie pasztety, wędliny, jogurty czy inny kit, od którego psy odwracają się ze wstrętem. Poza tym uważam, że zwiększając zasiłki dla wszelkiego rodzaju życiowych łamag, rząd krzywdzi ludzi naprawdę wartościowych. Tych, którzy w służbie ojczyzny zaharowują się jak Łysek z pokładu Idy (pamiętacie smutną opowieść Gustawa Morcinka o tragicznych losach konia ciągnącego w kopalni wózki z węglem?). Na szczęście w tym roku rząd nie zapomniał i o „Łyskach”. Na przykład o 35 procent zwiększył miesięczne dopłaty dla naczelników powiatów, a dla ich zastępców – o 25 proc. (przypominam, że powiat to taka rządowa jednostka administracyjna, która dubluje, a raczej markuje działalność samorządów). Odtąd taki pan naczelnik będzie dostawał do rączki (czyli netto) 4 tysiące liciaszków. Ale zgadzam się z szefem powiatu wileńskiego Gintarasem Gibasem, że to są łzy, nie pieniądze. Owszem, można za to zaszaleć nie tylko w LEADER PRICE, bo nawet w drogim francuskim supermarkecie IKI, ale trzeba pamiętać, jak ciężko ci ludzie na te tysiące harują. „Proszę przyjechać i sfilmować naszą pracę, przekonać się, ile dokumentów mamy do podpisania, jakie jest obciążenie, jaka obfitość korespondencji” – żalił się pan naczelnik żurnalistom wątpiącym w celowość podwyżki. Rząd w tę harówę „Łysków” uwierzył bez filmowania. Podwyżki uzasadnił w sposób następujący: „naczelnicy często muszą uczestniczyć w organizowanych przez powiat imprezach, naradach, spotkaniach z zagranicznymi gośćmi, reprezentować Litwę w trakcie podpisywania umów o współpracy z zagranicznymi partnerami…”. Straszna pańszczyzna, nie? Ale to jeszcze nie wszystko. Uginający się pod ciężarem obowiązków naczelnicy są w dodatku (o, zgrozo!) „zapraszani do różnych komisji i grup roboczych”. Zastanawiam się tylko, jakże ci wycieńczeni ciężkim tyraniem ludzie wytrzymywali dotąd swój niewolniczy kierat za nędzne 3,5 tysiąca litów. Litość mnie dławi na samą myśl o tych wyczerpujących „naradach i spotkaniach z zagranicznymi gośćmi”, które są w dodatku zagrożeniem dla wątroby. Za taką pracę należy się „Łyskom” co najmniej po 4 tysiące euro. Należy się, ale skąd wziąć godziwe pieniądze dla ludzi, których ojczyzna naprawdę potrzebuje, gdy wokół tyle wyciągających ręce po zasiłki darmozjadów? Ot, dorzucił rząd nędzarzom i zabrakło na etaty dla państwowych urzędników. W tym roku ich armia wzrośnie zaledwie o nędzną setkę (ci dzielni ludzie zasilą ministerstwa ochrony kraju, środowiska, spraw wewnętrznych, kultury i inne instytucje państwowe), podczas gdy ubiegłej wiosny takich urzędników przybyło nam aż pięciuset. To nie jest mnożenie biurokratów metodą pączkowania, bez tych ludzi nasze państwo zostałoby wygnane z Unii Europejskiej na zbity pysk. Tak przynajmniej twierdzą szefowie państwowych instytucji. Pytani, po co im takie rzesze utrzymywanych z budżetu pracusiów, powołują się na kaprysy Unii. Unijni biurokraci pewnie zaczną wkrótce konać od chronicznej czkawki, bowiem nasz rząd i Sejm każdą swoją podłość uzasadniają wymogami tej wrednej Brukseli. Tylko obcokrajowcy się dziwią. Oni, choć starzy unici, o tych „wymogach”, które nasze władze tak skwapliwie spełniają, nigdy nie słyszeli. Ale oni tam są nieco hłumowaci… Od dobrobytu. Co innego nasz obywatel. Ten wyróżnia się wyostrzonym węchem, wzrokiem, słuchem i poczuciem sprawiedliwości. To z niedożywienia i zwyczajnej ludzkiej zawiści. Szczególnie wobec przedstawicieli władzy, których każdy przeciętniak traktuje jak zgraję pospolitych złodziei. Dlatego w każdym ich posunięciu wietrzymy podstęp. I wszystkiego im zazdrościmy. Zwiększył sobie Sejm na 2006 rok pulę na wydatki związane z wykonywaniem mandatu posła (chodzi o wydatki na benzynę, rozmowy telefoniczne oraz różne tam koperty, spinacze i zszywacze) i zaraz w mediach wszczęto larum, jakby szło o jakieś wielkie kwoty. A przecież chodzi zaledwie o głupie 4,5 tysiąca litów. Na posła. Miesięcznie. Biorąc pod uwagę ceny benzyny i spinaczy obawiam się, że nasi deputowani do swojej działalności wręcz dopłacają. Całe szczęście, że odtąd nie będą musieli dopłacać przynajmniej do uposażenia swoich doradców. Podkreślam – mądrych, doświadczonych i wartościowych fachowców. Dotychczas bowiem musieli zatrudniać nierozgarniętych przygłupów. Bo jaki, pytam się, dobry specjalista zgodziłby się marnować jako doradca w Sejmie za dotychczasowe marne 2235 litów brutto? „Żaden” – skarżą się posłowie. No to teraz dostaną na ten wydatek po 5690 liciaszków. Za te pieniądze będą mogli zatrudniać, jak kto woli, dwóch niedorozwiniętych matołów na stanowisku doradców (bo kto mądry pokwapi się na głupie 2845 litów?) lub jednego geniusza, jako asystenta-sekretarza, za równowartość 5 średnich krajowych wynagrodzeń. Można się wściec z zazdrości, toteż się wściekam i innym polecam, gdyż jest to sposób na wypuszczenie pary, inaczej mówiąc – wyładowanie negatywnych emocji. A tych nam nasi władzodzierżcy dotychczas nie szczędzili. Całe szczęście, że rok ten zapoczątkuje nową erę – erę uczciwych polityków. Słowo daję. Pod obrady Sejmu po raz kolejny trafił rodzący się w ciężkich bólach (poród trwa już siedem lat) kodeks etyki polityka. Wszystkie poprzednie redakcje kodeksu parlamęty zwracały autorom. Do udoskonalenia. Zresztą, nie było powodów do pośpiechu. Szef sejmowej komisji etyki Algirdas Monkevičius przypuszcza, że wcześniej „społeczeństwo nie było do takiego kodeksu dojrzałe” (?). Cokolwiek to znaczy, należy się cieszyć, że wreszcie uznano nas za dojrzałych do posiadania uczciwych polityków i, jeżeli Sejm nie ukatrupi kolejnej wersji kodeksu, naszych władców, przynajmniej formalnie, będą obowiązywały jakieś tam zasady. A są one proste jak konstrukcja pompki klozetowej: Polityk to taki gość, który powinien być człowiekiem sumiennym, przestrzegać prawa, kierować się zasadami uczciwości, a też (przynajmniej na czas kadencji) odłożyć na bok takie brzydkie cechy jak egoizm czy stronniczość. Wymaga się też od polityka „szacunku wobec człowieka i państwa, a także przestrzegania ogólnie przyjętych norm moralnych i etycznych”. Stop, stop, stop… W tej chwili dopadła mnie refleksja – czy my z tymi wymaganiami aby nie przesadzamy? Można pomyśleć, że chodzi nie o polityków, jeno o kandydatów do wyniesienia na ołtarze. Po co się, na przykład, wygłupiać z tym egoizmem i stronniczością, skoro są one wrodzonymi cechami każdego normalnego człowieka? Bądźmy realistami… Ja osobiście honorowy kodeks polityka ograniczyłabym do jednego – siódmego – przykazania Dekalogu. Nie kradnij. Potem z zainteresowaniem obserwowałabym, ile też poprawek wniesie Sejm do takiego dokumentu.

A swoją drogą to szczęście, że politycy sami sobie ułożyli kodeks honorowy. Dobrze, że przy tym dokumencie nie majstrowały jakieś społeczne autorytety. Ich wymaganiom sprostać byłoby jeszcze trudniej. A polityk to przecież taki sam człowiek jak każdy z nas. Z tą tylko różnicą, że oprócz rodziny dźwiga na swych barkach i fundusze unijne, i reprezentowanie Litwy za granicą, i odpowiedzialność za losy państwa… Koń by się ugiął. Całe szczęście, że za łamanie kodeksu polityka naszym władzodzierżcom nie grożą żadne sankcje finansowe. Co prawda, w pierwotnej redakcji tego dokumentu był zapis o ewentualnych karach pieniężnych za lekceważenie zasad etyki, ale posłowie wykazali się przytomnością umysłów i zapis ten wykarczowali. To z pobożności i szacunku wobec społeczeństwa. Szef sejmowej komisji etyki Monkevičius uczciwie przyznał: „Z takich (finansowych) kar zrezygnowaliśmy za ogólną zgodą. Uznaliśmy, że mandat zapłacony za łamanie zasad moralności w naszym katolickim społeczeństwie może być potraktowany jak kupienie sobie odpustu”. Jacyż oni cudowni, ci nasi politycy! Jacy wrażliwi na naszą wrażliwość! Jak dbają o naszą – społeczeństwa – opinię! Jak boją się nas urazić! Z takimi ludźmi u steru władzy niczego się nie boimy, prawda? I niech nas Chińczycy nie straszą jakimś tam psem… ściślej mówiąc, rokiem, który miałby upłynąć pod psem.

Nasi politycy to nasza duma i chluba. Ot i premiera Brazauskasa prokuratura oczyściła z zarzutu mylenia interesów prywatnych z państwowymi. Wbrew faktom i temu, co twierdzą różni niedobrzy ludzie (w tym koledzy premiera, politycy), prokuratura orzekła, że szef rządu będąc prezydentem nie wywierał żadnego nacisku na przebieg prywatyzacji hotelu, który nabyła jego ówczesna narzeczona (obecnie małżonka). Przy okazji prokuratura połowicę premiera oczyściła z zarzutu nabycia hotelu po zaniżonej cenie. Mało tego, prokuratorzy złapali za kalkulatory i doliczyli się, że pani premierowa była tak nierozgarnięta, iż przepłaciła za Crowne Plaza Vilnius 2 miliony 61 tysięcy litów (czyli zapłaciła 3 razy drożej niż była warta ta rudera). Szczerze mówiąc, na miejscu premiera odtąd uważniej sprawdzałabym rachunki ślubnej. Bo jakąż roztargnioną musi być niewiasta, która przy zakupie jednej, bądź co bądź, nieruchomości rąbnęła się o ponad 2 miliony litów? Zresztą i sam premier zachował się w tej sytuacji jak pasterska fujara, a nie jak chłop z jajami. Nie mógł pomóc narzeczonej w kalkulacjach? Chłop całe życie spędził na kierowniczych stanowiskach i wysokich państwowych urzędach, a nie zauważył, że naciągają mu kobitę na taką kwotę? Ale co ja się czepiam… Uczciwy człowiek, to i innych sądzi według własnej miarki. Nie spodziewał się takiego szwindla. Głupio. Ważne jednak, że państwu premierostwu, choć uboższym o 2 miliony, zwrócono honor i dobre imię. I niech nam żyje niezależna prokuratura! A my, jako szanujące się społeczeństwo, moglibyśmy się Brazauskasom na te 2 nadpłacone miliony zrzucić. Wyłączając tych, którzy tyrają w różnych Irlandiach i Hiszpaniach, wypadnie po licie na łebka. Wydatek niewielki, a satysfakcja ogromna – zwrócimy dobrym ludziom uczciwie zarobione, a stracone przez gapowatość pieniądze.

Szanujmy polityków, mówię wam. Śpieszmy się ich kochać – tak szybko odchodzą... No może poza merem, ale to wyjątek. Chlubny wyjątek. Podejrzany o korupcję na wielką skalę i od miesięcy chóralnie nawoływany do dymisji wyrasta ponad te dyrdymały. Myśli tylko o mieście, o jego mieszkańcach. O nas. Na pytanie, kiedy wreszcie raczy ustąpić ze stanowiska, odpowiada, że nie ma teraz czasu na takie imponderabila (mówiąc mniej elegancko, za to zrozumiale – pierdoły) jak dymisja, bo ma na głowie „i miejski budżet, i masę innych pilnych spraw”. Oto prawdziwy mąż stanu, który nie tylko dźwiga na swoich barkach losy stolicy europejskiego państwa, ale też prawdziwym filozofem jest. Ponaglających go do dymisji poucza mądrze i cierpliwie: „Nie widzę powodu do pośpiechu. Cierpliwość jest wielką wartością i cnotą”. I ma, do cholery, rację. Skoro nie możemy czegoś zmienić, trzeba to pokochać i cierpliwie znosić. Uzbrójmy się więc na ten rok w cierpliwość. Miejmy ją dla naszych polityków i ich małżonków, dla ich szemranych transakcji, głupich i podłych decyzji, przyznawanych samym sobie podwyżek, dla ich kantów, kłamstw, kradzieży i wykrętów. Przy naszej, obywateli, niewyczerpanej cierpliwości to na pewno będzie dobry rok. A pies w horoskopie?.. A pies… ich drapał, tych naszych dzierżywładzów!

Lucyna Dowdo

Wstecz