„... aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”

Jedna kura czubata, para parszuków i żrebuk

W obrębie języka polskiego wyszczególnić możemy dwie podstawowe odmiany: polszczyznę ogólną (zwaną też polszczyzną literacką, ogólnopolską, kulturalną) oraz polszczyznę gwarową (gwary ludowe). W odróżnieniu od gwar i żargonów miejskich gwary ludowe są językiem mieszkańców wiejskich jakiegoś terytorium. Językoznawcy polscy wyodrębniają sześć podstawowych obszarów dialektycznych (dialekt jest jednostką nadrzędną wobec gwary, która obejmuje małe terytorium): Małopolskę, Wielkopolskę, Śląsk, Mazowsze, Kaszuby i tereny Ziem Odzyskanych. Jakoś nie widzę w tej klasyfikacji miejsca dla gwar kresowych (Litwa, Białoruś, Ukraina, Łotwa). Encyklopedia wiedzy o języku polskim pod króciutkim hasłem „Gwary kresowe” podaje zaledwie kilka zdań, przy tym tylko o gwarze lwowskiej. Wydaje się, że nad językiem Polaków zamieszkujących te obszary dialektyczne jest za mało badań. Przed wojną badania takie prowadziła dr Zofia Kurzowa z Krakowa. Przed dwudziestu kilku laty przyjeżdżała do Wilna, pisała artykuły na ten temat do rubryki językowej Szata myśli naszych, którą prowadziłam w Czerwonym Sztandarze, później w Kurierze Wileńskim.

Z dużym zadowoleniem należy jednak stwierdzić, że w ostatnich dziesięcioleciach jest coraz lepiej. Językowi Polaków Wileńszczyzny (nie tylko mieszkańców wsi, lecz także miast) poświęcają swe prace doktorskie nasi rodzimi naukowcy z Uniwersytetu Pedagogicznego oraz Uniwersytetu Wileńskiego. O języku mieszkańców wsi Bujwidze traktuje praca naukowa dr Barbary Dwilewicz; dr Irena Masojć w swej pracy doktorskiej rozpatrywała Regionalne cechy systemu gramatycznego współczesnej polszczyzny kulturalnej na Wileńszczyźnie; dr Mirosław Dawlewicz pracę doktorską poświęcił zagadnieniu słownictwa młodzieży wileńskiej polskiego pochodzenia. Przytoczyłam tylko kilka przykładów.

Dziś właściwie nikt już o czystej gwarze nie mówi. Jest ona bowiem językiem ludzi niewykształconych. Należy więc mówić o gwaryzmach (dialektyzmach). Mogą być one świadomie wplecione do tekstu literackiego lub wypowiedzi ustnej jako celowy środek literacki (stylizacja) albo też nieświadome, w wyniku niedostatecznej znajomości i języka ogólnopolskiego, i gwary danego regionu. Jako umiejętny przykład posługiwania się gwaryzmami można tu podać ostatnią książkę poety wileńskiego Wojciecha Piotrowicza „W głąb i z bliska”.

Dyskredytowanie i ośmieszanie gwar ludowych świadczy o niskiej kulturze językowej, bowiem są one oparte na wielowiekowej tradycji, zachowały wiele cech dawnej polszczyzny i są skarbnicą wiedzy o niej, a także o dzisiejszym języku. W gwarach przetrwały dawne formy, które język dzisiejszy utracił.

Z grubsza możemy wyodrębnić trzy rodzaje gwaryzmów: fonetyczne, fleksyjne i leksykalne. Tym, którzy dość dawno ukończyli szkołę i nie pamiętają (zresztą, nie muszą), co oznaczają powyższe terminy, przypominam, że fonetyka zajmuje się badaniem dźwięków mowy, fleksja – odmianą wyrazów, a leksyka obejmuje zbiór wszystkich wyrazów, aktualnie istniejących i używanych,

Przyjrzyjmy się fragmentowi reportażu literackiego z tomu „Anoda – katoda”, zatytułowanego „U pana Pisanki”, bardzo ciekawego i, niestety, zbyt mało u nas znanego polskiego pisarza kresowego Melchiora Wańkowicza. Poniższa rozmowa dotyczy wystawy rolniczej w Podbrzeziu. Oddajemy głos panu Pisance:

– Rok był, znaczy się 1921. Nu, wiadomo, pustać, nic nie ma, ani rzemuszka, ci jakiego postronka, aż tu raptem przyjeżdża kolego mój i przyjaciel, sąsiad, znaczy się Jan Falewicz.

Pania, zmiłujsia (ja mówia), a coż wy wystawywać chcecie. Ani rzemuszka, ani takiego nic...

Ale ten mój kolego, kiedy wczepił się: wystawuj i wystawuj.

Nu, cóż ja będę wystawywać?..

A w ta pora pod oknem żrebuk pokazawszy się. Tak on mówi:

Wystawuj tego żrebuka...

– Panie Świenty!.. Jaż nie wiem, ci ten żrebuk trzy, ci on cztery nogi ma. Ale jak chcecie, tak zabierajcie.

Nu, pojechali my na otwarcie tej wystawy. A tam ta wystawa – co tam patrzeć: para parszuków, jedna kura czubata – ot i wszystko. Ale ten mój kolego, Falewicz, on przyjmować straszny amator; lokaja nawet z Brydziszek pożyczył, białe rękawiczki, jak widzi, napialił i mówi do mnie:

Siadaj koło delegata rządu; najstarszy jestasz, tak i siadaj.

Bo na ta wystawaci nie komedia – powiedz pan, kto przyjechał? Delegat rządu polskiego do rządu Litwy Środkowej. ...Widziałasz pan taka komedia?

Nu, posadzili mnie przy tym delegacie, a delegat niezwyczajny, dwojga imion, i Walery, i Roman.

Nu, siedzim my koło siebie, a ja, wiadomo, jak nie upodobam kogo, tak milcza. Nu, a ten delegat, tak prosto kręciołka jaka. A czemu ja nie służa, a co ja uważam, a dlaczego to, a dlaczego tamto.

A niech on skiśnie... nu prosto jeść nie dai!

A jak panu podobała się wystawa?

A cóż: para parszuków, jedna kura czubata...

Czyż pan nic nie znajduje godnego uwagi?

Nu, prosto tak nadojada, że choć ty siadłszy płacz... Zazłułem się do reszty i pytam:

Pania delegacia, ci można szczerze mówić?

Ależ zaufanie obywateli do przedstawicieli rządu (...)

Nu, dobrze, tak ot, największa osobliwość to jestasz pan delegat.

Tak on mało wiele poczekawszy, pokręcił się i pojechał. A sąsiedzi, znaczy się, mówią:

Ot, gdzie suniesz się, wszędzie awantura zrobisz. (...)

Obojentnie jakość mnie na duszy robi się. (Czytaj: robi mi się na duszy jakoś niespokojnie).

Powyższy zapis mowy wileńskiej nie oddaje w pełni gwary tego regionu. Być może poczucie poprawności językowej korektora bądź redaktora książki sprawiło, że niektóre charakterystyczne dla Wileńszczyzny niepoprawne formy gramatyczne zostały poprawione. Nie wszędzie jednak. Oto: ja nie służa, ale: ja będę, zmiłujsia, ale: suniesz się itd. Poza tym pan Pisanko, obywatel ziemski, z pewnością jakieś nauki pobierał, więc nie mówi tak jak chłopi we wsiach. Rozmawiając z pisarzem chce pokazać swoją ogładę. Tekst nie jest oczywiście podany w transkrypcji, a tylko taki zapis może oddać właściwości fonetyczne mowy ludzkiej. Tym niemniej znajdziemy tu sporo charakterystycznych cech mowy Wileńszczyzny.

Zacznijmy od gwaryzmów leksykalnych. Żrebuk (z obowiązkowym akcentem na ostatniej sylabie), pieszczotliwie żrebuczek jest tylko u nas, także parszuka (lub parsiuka) poza Litwą nigdzie nie uświadczysz. Z kolei wyraz obojętnie zna każdy Polak bez względu na miejsce zamieszkania, tyle że u nas ma on inne, powiedziałabym, całkiem odwrotne znaczenie: niebezpiecznie, trwożnie, niespokojnie. Rzemuszek zamiast rzemyczek, zazłuć się zamiast zagniewać się, nadojadać zamiast naprzykrzać się i inne.

Jeśli chodzi o gwaryzmy fleksyjne, to przede wszystkim całkowite ignorowanie biernika oraz swoista koniugacja czasowników, mówienie o sobie w trzeciej osobie: ja mówia, ja milcza, zmiłujsia, awantura zrobisz, w ta pora. Mamy też typowe na Wileńszczyźnie (nawet wśród ludzi wykształconych) użycie imiesłowu nieodmiennego: A w ta pora pod oknem żrebuk pokazawszy się. W wypowiedzeniu tym brakuje jakiegoś czasownika. Na przykład: żrebuk pokazawszy się, nagle zniknął.

Opowiadanie pana Pisanki odzwierciedla jeszcze jedną właściwość języka kresowego. Chodzi o zaimki. Forma enklityczna, skrócona (mi, ci, cię, się) w ogóle tu nie istnieje. Nie mówi się więc powiedz mi, tylko powiedz ty mnie (oczywiście to powiedz wymawiane jest jako puwiec’, z przedniojęzykowym miękkim c i akcentem na ostatniej sylabie). O Falewiczu, który pożyczył z Podbrzezia lokaja i kazał mu włożyć białe rękawiczki, pan Pisanko mówi: białe rękawiczki jemu napialił. Podkreślam, że mowa idzie o gwaryzmach, a nie o języku wykształconych Polaków Wileńszczyzny, legitymujących się poprawną, a niektórzy piękną polszczyzną.

Słów parę należy się zaimkowi zwrotnemu się, który w polszczyźnie ogólnonarodowej jest ruchomy, może zajmować dowolne miejsce w zdaniu pod warunkiem, że się go nie stawia na końcu. U nas natomiast jest na stałe przymocowany do czasownika, jakby ten czasownik był krową, a zaimek się – ogonem. Mamy więc w przytoczonym powyżej tekście: podobała się wystawa, pokręcił się, suniesz się. A przecież to się nie jest żadnym krowim ogonem i już od dobrych kilku wieków wesoło i swobodnie hasa po polszczyźnie, jak nie przymierzając, cielątko na łące, raz bliżej matki (czasownika), raz dalej. Świadectwem są szesnastowieczne teksty. Pisał Jan Kochanowski w Psalmie 8:

Wszechmocny Panie, wiekuisty Boże!

Kto się twym sprawom wydziwować może?

Późniejszy o dwa wieki poeta Ignacy Krasicki pisał w satyrze Małżeństwo: Chcesz się żenić, winszuję, ale nie zazdroszczę. Oczywiście, nie oznacza to wcale, że błędem stylistycznym jest umieszczenie zaimka się po czasowniku. Chodzi o to, by nie trzymać go tam stale.

Wreszcie trzecia grupa gwaryzmów – fonetyczna – sprawia nam najwięcej kłopotów. Bo o ile nie jest tak trudno zapamiętać, że imiesłów uprzedni tworzymy tylko od czasowników dokonanych (nie czytawszy, tylko przeczytawszy), czy też, że w deklinacji żeńskiej biernik nie równa się mianownikowi, a o sobie nie mówimy w trzeciej osobie (nie: w ta pora, ja widział swoja siostra, tylko: w tę porę, widziałem swoją siostrę), to z fonetyką nie jest tak łatwo.

Melchior Wańkowicz w podanym wyżej tekście próbował pokazać, jak ta nasza mowa wileńska wygląda. Mowa jednak składa się z dźwięków, a tych nie sposób przekazać dokładnie za pomocą liter. Nie ma takich liter, które by odzwierciedliły nasze kresowe „śpiewanie”. Tak zwana śpiewność Polaków z byłych Kresów polega na bardzo silnym akcentowaniu sylaby akcentowanej, czego nie ma w języku ogólnopolskim. To akcentowanie jest tak silne, że mówiącemu jak gdyby nie staje sił na porządne wymawianie innych sylab, nieakcentowanych, które nieświadomie wymawiamy szybko, byle jak. W wyniku następuje ścieśnienie samogłosek, czyli zamiast niskich –o , –e wymawiamy wysokie –i, –y –u, bo tak jest łatwiej. Tak więc nie tylko pan Pisanko wymawiał panie dyligacie, większość z nas i dziś te samogłoski ścieśnia. W każdym razie ja mam z tym kłopoty, choć teoretycznie niby wiem, jak powinno być. Wprawdzie nie mówię, że du domu pójda kułu rydakcji, ale z tym ścieśnianiem muszę się jednak pilnować.

Łucja Brzozowska

Wstecz