Notatki gospodarcze

Nowe trendy na rynku pracy

Na początku tego roku socjolodzy przeprowadzili sondaż dotyczący stanu rynku pracy w 65 krajach świata. Zbadano około 50 tys. osób.

Okazało się, że 54 proc. ankietowanych uważa, że bezrobocie wzrośnie, 20 proc. jest zdania, że się obniży, a 22 proc., że w tej sferze nie nastąpią istotne zmiany. Najbardziej zaniepokojony bezrobociem jest kontynent azjatycki w regionie Oceanu Spokojnego. Zaniepokojeni możliwym wzrostem bezrobocia są także mieszkańcy Afryki. Około 40 proc. obywateli USA również spodziewa się wzrostu bezrobocia. Nieco inaczej przedstawia się sprawa w Europie. Tu tylko 4 proc. respondentów uważa, że bezrobocie będzie rosło, 22 proc., że będzie spadało, reszta nie spodziewa się żadnych zmian.

Zgodnie ze statystyką firmy „Eurostat”, bezrobocie w krajach strefy euro wynosi aktualnie 7,8 proc., podczas gdy w całej Unii Europejskiej – 8,1 proc. Litwa na tym tle wygląda nie najgorzej. Podczas gdy w roku ubiegłym bezrobocie wynosiło u nas 8,6 proc., to w tym zaledwie 5,4 proc. Natomiast najniższe bezrobocie w tym roku notowano w Holandii (3,8 proc.), Danii (3,9 proc.), Irlandii (4,4 proc.) i w Luksemburgu (4,7 proc.). W Polsce bezrobocie sięgało 16 proc., w Słowacji – 15,1 proc., w Grecji – 9,6 proc., we Francji – 8,7 proc., na Malcie – 8,5 proc.

W bieżącym roku w 17 krajach unijnych zarejestrowano spadek bezrobocia, w 7 zaś wzrost. Największy spadek bezrobocia odnotowano w Estonii (z 8 do 4,9 proc.), Danii (z 5,1 do 3,9 proc.), na Litwie z (8,6 do 5,4 proc.) oraz w Holandii (z 4,8 do 3,8 proc.).

A teraz przyjrzyjmy się temu, jak pracodawcy dobierają pracowników. Jakimi kierują się kryteriami? Okazuje się, że na Litwie o zatrudnieniu kandydata w ponad 80 proc. decyduje przebieg rozmowy wstępnej, dopiero na drugim miejscu (56 proc.) jest doświadczenie zawodowe, zaś wykształcenie – na trzecim. Dziwne, ale niektórzy pracodawcy zwracają też uwagę na znak zodiaku kandydata. Nie najlepsze notowania mają u nich Skorpiony, bo są ponoć dość konfliktowi, a też Barany i Byki, bo nie da się nimi manipulować.

Eksperci i analitycy biura „The Economist Inteligence Unit” prognozują, że sytuacja na rynku pracy ulegnie poprawie dopiero za 15-20 lat. Po 2020 roku pracodawcy nauczą się ponoć cenić swoich pracowników – ich intelekt, wykształcenie, umiejętności i zdolność funkcjonowania w zespole.

Indywidualne cechy, to pół sukcesu. Specjaliści twierdzą, że ostatnio rynek pracy na Litwie uległ znacznej zmianie z dwóch powodów. Po pierwsze – coraz więcej dobrych specjalistów emigruje na Zachód, po wtóre – o pracę dziś ubiega się coraz więcej młodzieży, w tym jeszcze studiującej. Wiadomo, że młodzi nie godzą się na takie warunki, na jakich częstokroć pracują starsi. Człowiek, który w jednym przedsiębiorstwie przepracował 20 lat, znacznie trudniej decyduje się na zmianę pracy, pracodawca więc nie kwapi się do jego awansowania lub proponowania mu podwyżki. Jest przekonany, że taki długoletni pracownik już mu nie ucieknie. Inaczej mają się sprawy z młodzieżą. Ta pracuje na jednym stanowisku rok, dwa i zmienia pracę. Gdy więc pracodawcy zależy na takim młodym pracowniku, zmuszony jest podwyższać mu gażę, ulepszać warunki pracy. Nic więc dziwnego, że młodzi gniewni zarabiają dziś niekiedy więcej niż doświadczeni, ale starsi wiekowo fachowcy.

Przedstawiciele firmy „Fiat Lux Personalo Projektai” zauważyli, że ostatnio osoby poszukujące pracy wyróżniają się większą elokwencją, są odważniejsze i bardziej wszechstronne. Ludzie ci na pierwszą rozmowę z pracodawcą przychodzą lepiej przygotowani, potrafią się dobrze zaprezentować, są pewni siebie i swoich umiejętności. Specjaliści z „Fiat Lux” twierdzą, że poszukujący pracy coraz częściej jako swoje zalety wymieniają: komunikatywność, sumienność, gotowość podejmowania nowych inicjatyw, odpowiedzialność, chęć dokształcania się. Jednakże wymieniając własne walory często przesadzają, co w oczach pracodawcy nie świadczy na ich korzyść.

A oto kilka rad dla poszukujących pracy. Po pierwsze, nie należy na interview (tak modnie nazywa się obecnie rozmowa w sprawie pracy) przychodzić zbyt wcześnie, ale nie wolno też się spóźniać. Źle widziane są jakieś wyszukane stroje, lepiej ubrać się skromnie, ale stosownie do okoliczności i rodzaju pracy, o którą się ubiegamy. Nie warto też ubarwiać swoich osiągnięć zawodowych, bo przyszły pracodawca może to sprawdzić, będziemy wówczas w jego oczach spaleni. Do pakietu prawie obowiązkowych walorów ewentualnego pracownika należą dziś: znajomość języka obcego (najlepiej angielskiego), posiadanie prawa jazdy oraz znajomość komputera.

Pracodawcy „przeprosili” emerytów. Już wspominałam, w ciągu ostatnich kilku lat znacznie się zmienił nasz rynek pracy. Z powodu dużej emigracji wiele przedsiębiorstw i firm odczuwa brak rąk do pracy. W tej sytuacji wielu pracodawców zgadza się na zatrudnienie emerytów. W ciągu miesiąca na Litwie zarejestrowano około 20 tys. wolnych miejsc pracy, z tego 60 proc. w dużych miastach. Około 5 proc. wolnych etatów czeka na obsadzenie w rolnictwie, 30 proc. – w sektorze przemysłu, 14 proc. – w budownictwie. Obecnie Litwę trapi deficyt rąk do pracy w sferze usług i w budownictwie (brakuje murarzy, tynkarzy, stolarzy, malarzy). Przed pięciu laty bezrobocie w naszym kraju wynosiło 11,2 proc. i mieliśmy 225 tysięcy par wolnych rąk do pracy, obecnie tylko 70 tysięcy. W tym układzie pracodawcy coraz chętniej przyjmują do pracy emerytów, doceniają ich zawodowe doświadczenie. Emeryci wygrywają nieraz z młodymi, ale nie przyuczonymi do deficytowego zawodu. To temat do rozważań dla tych, którzy uważają, że krzepa i młodość zastąpią wiedzę i fachowość. Już nie. Problemem na skalę kraju jest to, że co trzecia osoba zarejestrowana u nas na giełdzie pracy, to osoba nie mająca żadnego zawodu, a dla takich o pracę najtrudniej. Nowością na rynku pracy jest to, że coraz częściej pracodawcy zatrudniają pracowników z sąsiednich krajów. Szczególnie dużo „importowanych” (m. in. z Białorusi i z Ukrainy) fachowców pracuje u nas w sferze budownictwa.

Trudny wybór. Coraz więcej przedsiębiorców już dziś zaczyna układać budżet na przyszły rok. Kierownictwo myśli o tym, ile osób należy zatrudnić, by przedsiębiorstwo normalnie funkcjonowało, ile powinno się płacić pracownikom, by po prostu nie powiedzieli pracodawcy: „dziękuję”. Tymczasem za kilka miesięcy te obliczenia mogą wziąć w łeb, gdyż analitycy gospodarczy twierdzą, że siła robocza będzie w kraju stale drożeć. I w tym tkwi szkopuł. Pracodawcy już dziś stoją przed alternatywą: podwyższyć gaże starym pracownikom czy też ich zwolnić i na ich miejsce zatrudnić młodych, którym jednakże nieraz brakuje wiedzy lub praktyki, więc trzeba dokształcać i, z pewnością, więcej im płacić, bo są (jak wspomniałam) mobilni i nie przywiązują się do miejsca pracy. Bardziej biegli w biznesie już obliczyli, że lepiej podnieść gaże „starym” (tym bardziej, że nieraz godzą się oni na byle ochłap), niż mieć do czynienia z młodszą generacją, bo ta jest w stanie „wycisnąć” z pracodawcy znacznie więcej, nic w zamian nie gwarantując.

Od 1 lipca br. niektóre spółki budowlane zwiększyły swoim pracownikom gaże o kwotę od 10 do 50 proc. Wzrosły też gaże kierowców, ale i tak tych najlepszych nie udaje się pracodawcom zatrzymać. Podczas gdy u nas kierowca autobusu zarabia 2 tys. litów, a za granicą ofiarują mu tyle samo… tylko w euro, wielu przy pierwszej lepszej okazji prychnie do Anglii, Irlandii lub Szwecji.

Dziwne, ale pracodawcy sami podcinają gałąź, na której siedzą. Oto ostatnio Konfederacja Przemysłowców Litwy (składająca się z wielu milionerów) wpadła na genialny pomysł, jak zarobić jeszcze co nieco. Szef Konfederacji Bronislovas Lubys wystąpił mianowicie z propozycją wydłużenia tygodnia pracy z 48 do 60 godzin. Nietrudno wyobrazić, jak w tej sytuacji będzie wyglądało życie pracownika i ilu jeszcze młodych wyemigruje już nie tylko za chlebem, ale też w poszukiwaniu godnych warunków pracy. W kraju rozpoczęły się więc już pierwsze fale protestów związków zawodowych i zanosi się na to, że tym razem ludzie pracy nie pozwolą sobie nałożyć jeszcze cięższego chomąta niż ten, który dźwigają obecnie.

Pracodawcy i biznesmeni mają swoją filozofię. Tłumaczą, że to tylko dla dobra ludzi. Ich zdaniem, już dziś wiele osób pracuje po 12 godzin dziennie, a płaci im się jak za 8. Zalegalizowanie dłuższego tygodnia pracy ma, ponoć, zmusić pracodawców do płacenia za nadgodziny. Czytaj – ludzie więcej zarobią. Tere-fere… A któż to teraz zabrania pracodawcom uczciwie płacić pracownikom za nadgodziny? Poza tym, zgodzimy się na 12, będą w nas orali po 16 godzin, znów nie dopłacając. Ludzie są u nas nieufni. I słusznie, gdyż już nieraz byli oszukiwani w ten czy inny sposób. Najpierw „kuś, kuś”… zanim do hołobli, a potem cię batem. Najpierw będzie to tylko luźna propozycja dla chętnych popracować dłużej. I na początku pozwoli im się nawet trochę więcej zarobić, a za pół roku Sejm (w przyśpieszonym trybie) wniesie „drobną” poprawkę i wszyscy będziemy musieli harować po 12 godzin, ale już za minimum.

Lubys wprawdzie obiecuje, że jak będziemy dłużej pracować, to oni, pracodawcy, będą nam fundować darmowe obiady w pracy, skierowania do sanatoriów itp. Nie rozumiem, skąd u starszych panów wziął się ten pomysł zabawienia się w amantów kokietujących pracownika. Pozwólcie ludziom po prostu zarobić! Godziwie zarabiający jakoś na obiad uciułają, bez łaski bossa. A może to kolejny sposób, by jeszcze bardziej upodlić pracownika? By można go było postraszyć: „Jeśli nie będziesz pokorny i dyspozycyjny, odstawimy cię od michy”. A zjedzcie no sami swoją jałmużnę!

Tak czy inaczej, wszystko przemawia za tym, że wbrew wzrastającemu deficytowi rąk do pracy nasi szefowie niczego się nie nauczyli. Wymyślają coraz to nowe formy wyzysku. Co gorsza, nieraz całkiem legalne i zgodne z literą prawa. Zresztą, już od dawna wszystkie ustawy i uchwały są przyjmowane wyłącznie z myślą o nowych oligarchach, a nie o szeregowym obywatelu. To oni, jak niegdyś faraonowie w starożytnym Egipcie, wymagają już nie tylko daniny, ale też hołdów i niskich pokłonów. A w zamian… kombinacja z trzech palców. Dowodem na to niech będzie statystyka. Na Litwie w I kwartale br. gaże wzrosły o 13,2 proc. (już nie porównujemy tego wzrostu ze wzrostem cen, bo to osobny temat), podczas gdy w Estonii o 15,7 proc., a na Łotwie – o 19,2 proc. Wśród krajów bałtyckich jesteśmy więc opłacani najgorzej, za to nasi politycy i przemysłowcy mają pełne gęby frazesów o tym, jak to się u nas dba o pracownika.

Julitta Tryk

Wstecz