Życie kulturalne

Wiąz Mickiewicza

Ferdynand Ruszczyc w 1929 roku w swoim dzienniku (wydany drukiem: „Dziennik”, część druga „W Wilnie”, Warszawa 1996) odnotował: (...) Była już druga połowa kwietnia, kiedy Rektorat powierzył mi mandat delegata Uniwersytetu Stefana Batorego na uroczystość odsłonięcia pomnika Adama Mickiewicza w Paryżu. Przyznaję się do emocji niezwykłej, gdym sobie mógł powiedzieć, że będę wysłannikiem Wszechnicy, dla której Ucznia staje pomnik.”

Wcześniej, bo 17 kwietnia, o godz. 13 nastąpiło z inicjatywy marszałka Senatu prof. Juliana Szymańskiego pobranie garstki ziemi spod historycznego wiązu, pod którym lubił przesiadywać Adam Mickiewicz i przypatrywać się nurtom Wilii. Drzewo rosło na Antokolu przy ul. Kościuszki 14, w ogrodzie zwanym w początku XIX wieku „Chiny”, z modną wówczas restauracją zamiejską, z wystrojem wnętrza „pod chińszczyznę”, stąd zapewne nazwa. W uroczystości pobrania ziemi brali udział: wojewoda Władysław Raczkiewicz, wicewojewoda Stefan Kirtiklis, prezydent miasta Jan Piłsudski, profesorowie Ferdynand Ruszczyc, Włodzimierz Antoniewicz, kierownik Oddziału Sztuki woj. wileńskiego i nowogródzkiego Stanisław Lorentz, radca wojewódzki Wiktor Piotrowicz. Ziemię w urnie miejscowego wyrobu wraz z odpowiednim aktem zawieźli do Paryża marszałek Senatu Julian Szymański oraz prof. Ferdynand Ruszczyc i złożyli ją w niedzielę 28 IV 1929 pod pomnikiem wieszcza dłuta francuskiego rzeźbiarza Emila Bourdelle'a, na placu Alma. Ruszczyc w obszernym artykule prasowym po powrocie pisał m.in.: Dzieło Bourdelle'a, pomysł uwiecznienia Wielkiego Pielgrzyma, znane mi były od dawna. Przed ośmiu laty widziałem fragment w Salonie paryskim, całość projektu – w pracowni Mistrza. Z pism wiedziałem o bliskim urzeczywistnieniu uroczystości, która w dniu 28 kwietnia skieruje oczy z Polski całej na ten plac, widniejący jak gwiazda na planie Paryża nad Sekwaną, w pobliżu Pałacu Inwalidów, Pól Elizejskich i obu Pałaców Sztuki.

20 października 2006 r., godz. 13. Dzień, podobnie jak kwietniowy paryski, w Wilnie chociaż jesienny, ale równie – pogodny. Na placyku, obok kamienicy przy ul. Tadeusza Kościuszki nr 30, w której m. in. mieści się Departament Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa – odbywa się uroczyste odsadzenie wiązu mickiewiczowskiego. Pomysłodawcą jest wileński dziennikarz i autor kilku wydań, poświęconych Adamowi Mickiewiczowi, Jerzy Surwiło. Do swojej idei posadzenia młodego wiązu i w ten sposób stworzenia jeszcze jednego miejsca pamięci mickiewiczowskiej zapalił Stanisława Widtmanna, zastępcę generalnego dyrektora Departamentu Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa przy rządzie RL, który z kolei nawiązał kontakt z kierownikiem wydziału kultury i sztuki samorządu wileńskiego Vytautasem Toleikisem. Atmosfera – uroczysta. Uczestniczą mer Wilna Arturas Zuokas, ambasador Francji na Litwie Guy Yelda, konsul generalny RP w Wilnie Stanisław Cygnarowski, dużo młodzieży ze szkół wileńskich, miłośników twórczości wieszcza i w ogóle miasta i poezji. Piękne słowa przemówień, recytacja utworów mickiewiczowskich przez samego Justinasa Marcinkevičiusa, wzruszające słowa ambasadora Francji pana Guy Yelda, który mówi o tym, że Francja Mickiewicza uznała za tak wielkiego, by go wywyższyć w oczach świata, wystawiając mu pomnik na placu Alma. Przypomina „Księgi pielgrzymstwa polskiego”, w których słowa i myśli wieszcza są własnością wszystkich ludzi. Obecni sadzą młody wiąz. Wypada życzyć, by dożył równie sędziwych lat jak jego poprzednik, który w dniu pobrania ziemi pod pomnik paryski liczył sobie ponad 200 lat. Drzewo żyło jeszcze w czasie wojny, miało potężną dziuplę. O tym pamięta mieszkający w Łodzi prof. Zbigniew Orłowski, syn profesora USB, dziekana wydziału lekarskiego Zenona Orłowskiego, którego własnością była kamienica, przy której zasadzony został młody wiąz. Dodajmy, że jego poprzednik rósł trochę bliżej Wilii, niestety, przemiany urbanistyczne sprawiły, że na dawne miejsce drzewo nie mogło wrócić. Jeszcze jedna ciekawostka: wiąz po litewski brzmi guoba. Wielu rodowitych wilnian właśnie tak zwie to drzewo, bo tak już u nas jest: przemieszanie z poplątaniem. Ostatecznie: nieważne jak kto zwie, ważne, że najbliższej wiosny drzewo się zazieleni, puści nowe pędy, a na znajdującej się obok tabliczce można przeczytać z jakiej okazji i przez kogo wiąz-guoba został odsadzony.

„Birute” po stu latach

6 listopada 1906 roku w Sali Miejskiej na Ostrobramskiej wystawiono pierwszą litewską operę „Birute” Mikasa Petrauskasa. Po stu latach w tej jednej z najwytworniejszych budowli wileńskich w stylu historyzmu, pełniącej od roku 1940 funkcję filharmonii, a po odzyskaniu przez Litwę niepodległości – Filharmonii Narodowej – zaprezentowano „Birute” w jubileuszowym wydaniu. Wielka Sala – wypełniona po brzegi: politycy, działacze społeczni oraz kultury i sztuki, trochę mniej miłośników muzyki z prawdziwego zdarzenia. Dwuaktowa opera-melodramat Mikasa Petrauskasa i dramaturga Gabrieliusa Landsbergisa-Žemkalnisa na 100. rocznicę powstania otrzymała należną takiej okazji oprawę. Zaangażowano najlepszych solistów, aktorów, chóry, Litewską Narodową Orkiestrę Symfoniczną. Całością dyrygował maestro Robert Šervenikas. „Birute” sprzed wieku w porównaniu z dzisiejszą była bardzo skromna, ale odpowiadała epokowej chwili, zawierała sporo ludowych treści muzycznych, a warto też pamiętać, że w ówczesnej Sali Miejskiej w dniach 4-5 grudnia 1905 r. obradował Wielki Sejm Wileński, domagający się autonomii dla Litwy (o fakcie tym przypomina wmurowana na chodniku przed wejściem do Filharmonii tablica).

Opera opowiada o wydarzeniach z XIV wieku, o walce Litwinów z Krzyżakami, a głównym wątkiem jest historia Birute – żony wielkiego księcia litewskiego Kęstutisa i matki Witolda. Według legendy, była ona początkowo wajdelotką strzegącą wiecznego ognia u podnóża góry w parku w Połądze, gdzie, też według legendy, została pochowana, o czym pisał m. in. w XVI w. historyk Maciej Stryjkowski. Z okazji jubileuszu w hallu Filharmonii otwarto wystawę zdjęć pt. „Twórcy życia kulturalnego Litwy początku XX wieku”. Ciekawym eksponatem był autentyczny kostium sprzed wieku, w którym na scenie wystąpiła odtwórczyni roli Birute – Marija Piaseckaite-Šlapeliene.

Wspominając Jana Bułhaka

Fotografował dosłownie wszystko, jakby przeczuwając, że wkrótce wiele z tego, co zarejestrował na taśmie ulegnie zniszczeniu lub zniknie bezpowrotnie. Pałac Sapiehów na Antokolu, jeszcze w czasach względnej swej świetności, klucze Wilna wręczone Józefowi Piłsudskiemu w 1919 r., pogrzeb legionistów polskich na dziedzińcu obecnego Pałacu Prezydenckiego, polski teatr „Lutnia” w Wilnie, Wielka Synagoga, kartusz Aron ha kadesz w Wielkiej Synagodze z dwiema płytami Dekalogu, ulica Żydowska z niepowtarzalnym jej klimatem, typy ludności Wilna i ziemi wileńskiej...

Jan Bułhak urodził się przed 130 laty w Ostaszowie na ziemi nowogródzkiej. Studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fotografować zaczął w 1905 r. W 1912 wyjechał do Niemiec doskonalić swoje umiejętności fotograficzne. Po powrocie, w tymże roku otworzył w Wilnie pracownię fotografii artystycznej, rozpoczynając dokumentację zabytków miasta i okolic. W latach 1919-1939 kierował Zakładem Fotografii Artystycznej na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego. Był organizatorem artystycznego życia fotograficznego. Stworzył pojęcie fotografiki, rozumianej jako samodzielna dyscyplina artystyczna oraz program fotografii ojczystej. Autor licznych publikacji dotyczących fotografii artystycznej. W 1944 roku wskutek działań wojennych stracił cały majątek i lwią część dorobku artystycznego. Po wojnie zamieszkał w Warszawie. Zmarł na atak serca w Giżycku w 1950 r. podczas pracy nad fotografią ojczystą.

Dewiza Bułhaka: „fotografować sercem” – stała się również dewizą wileńskiego fotografa Stanislovasa Žvirgždasa. Litewski artysta m. in. zrobił setki powtórzeń zdjęć bułhakowskich, organizował wystawy jego zdjęć, przetłumaczył na litewski dziewięć zeszytów pt. „Wędrówki fotografa w słowie i obrazie”. W nich Jan Bułhak obok własnych zdjęć umieścił piękne, bardzo wzruszające opisy krajobrazów Wilna i Wileńszczyzny, swoje wrażenia, odczucia, przeżycia. W 1996 r. Žvirgždas wraz z Pranasem Morkusem, ówczesnym prezesem Towarzystwa Litwa-Polska i Skirmantasem Valiulisem, krytykiem filmowym stali się inicjatorami upamiętnienia w Wilnie imienia Jana Bułhaka. Na gmachu Samorządu m. Wilna, przy al. Giedymina 9, w sąsiedztwie którego znajdowała się zniszczona podczas wojny słynna pracownia Jana Bułhaka, odsłonięta została dwujęzyczna litewsko-polska tablica pamiątkowa, z rzeźbiarskim portretem Bułhaka. Obecnie, jak wiadomo, dawny gmach Samorządu, a tuż po wojnie – siedziba KC Komunistycznej Partii Litwy, przekształcana jest w ekskluzywny dom handlowy. Ciekawe, czy wśród lśniących witryn znajdzie się miejsce na tablicę bułhakowską?

Maja Komorowska – gościem Teatru Małego

Kiedy oddawaliśmy ten numer do druku, litewski Teatr Mały w Wilnie szykował się do powitania na swojej scenie wielkiej gwiazdy polskiego teatru i filmu – Mai Komorowskiej. Zapowiedziała przyjazd ze sztuką Johna Murrella „Mimo wszystko” (tytuł wybrany w Polsce, a właściwie – „Memoir”). Premiera spektaklu odbyła się w kwietniu 2005 r. w warszawskim Teatrze Współczesnym. Reż. – Waldemar Śmigasiewicz, scenogr. – Maciej Preyer, muz. – Krzesimir Dębski.

Komorowska gra starą Sarah Bernhard – teatralną gwiazdę wszech czasów, która podsumowuje swoje życie w niekończących się rozmowach z osobistym sekretarzem – Pitou – w roli tej wystąpił Wiesław Komasa. Cieszy fakt, że ta wielka niepowtarzalna indywidualność sceny polskiej przyjęła zaproszenie wilnian. Trafnie określił ją Piotr Gruszczyński na łamach „Tygodnika Powszechnego”: Na pewno są w Polsce lepsze teksty do grania niż sztuka Johna Murrella „Memoir”, ale czy jest lepsza aktorka niż Maja Komorowska? Lepsza nie tylko do roli Sarah Bernhard, ale lepsza w ogóle. Jej sceniczna obecność jest bytem całkowitym, niepowtarzalnym, zjawiskowym.

Kim był Julian Klaczko?

W Litewskim Muzeum Teatru, Muzyki i Filmu z inicjatywy Instytutu Polskiego w Wilnie i Litewskiego Instytutu Kultury, Filozofii i Sztuki miał miejsce wykład historyka Zbigniewa Barana z Krakowa pt. „Wunderkind z Wilna. O hebrajsko-polskich juweniliach Juliana Klaczki”. A więc, kim był Klaczko? W pewnej mierze odpowiedź na to pytanie daje poniższy fragment opublikowanego w paryskiej „Kulturze” szkicu Zbigniewa Barana „Julian Klaczko – portret wygnańca”: (...) Jest to postać nieznana i kuriozalna. Czesław Miłosz zaskoczył wszystkich zebranych, kiedy podczas nadania mu honorowego obywatelstwa miasta Krakowa, odczytał wiersz poświęcony Klaczce właśnie utożsamiając się z jego wygnaniem. Krzysztof Penderecki natomiast swoją publiczną mowę z okazji przyznania mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczął od pięknych słów Klaczki o Iliadzie i Odysei. (...) Wystarczy przypomnieć kilka lakonicznych faktów, by przyznać, że nie jest to postać tuzinkowa. Klaczko pisał po hebrajsku, po polsku, niemiecku, francusku, z równą sprawnością i sukcesem uprawiał krytykę literacką, publicystykę polityczną, historię sztuki. Uznawano go za znakomitego stylistę i eseistę. Dostąpił zaszczytów i sławy: członek-korespondent Akademii Francuskiej (za „Wieczory florenckie” otrzymał nagrodę Akademii), członek Akademii Umiejętności, doktor honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, posiadał Francuską Legię Honorową, tytuł hofrata dworu austriackiego, był współwydawcą emigracyjnych „Wiadomości Polskich”, ważną postacią paryskiej emigracji, członkiem Biura Hotelu Lambert, autorem głośnych rozpraw o Bismarcku, świetnym znawcą kultury włoskiego renesansu...

Do powyższego dodajmy, że Julian Klaczko urodził się w Wilnie w 1825 r., zmarł w 1906 – w Krakowie. Był synem zamożnego wileńskiego kupca żydowskiego. Od dzieciństwa zdradzał niepospolite zdolności – debiutował mając 13 lat hebrajskim wierszem. Z biegiem czasu stał się jednym z najgłośniejszych publicystów europejskich. Prezentował jednak zawsze polski punkt widzenia.

Sezon pod znakiem maestro Domarkasa

Tegoroczny sezon koncertowy w Filharmonii Narodowej nosi szczególny charakter. Z okazji 70. rocznicy urodzin Juozasa Domarkasa, od 1964 roku – głównego dyrygenta narodowej Orkiestry Symfonicznej zorganizowano cykl koncertów dedykowanych maestro. Na koncert inaugurujący projekt wybrano Pierwszy koncert fortepianowy Piotra Czajkowskiego i symfonię „Romantyczną” Antona Brucknera. W każdą sobotę do końca br. w sali filharmonicznej będą występowali słynni muzycy i zespoły, a przy pulpicie dyrygenckim staną m. in. Robert Šervenikas, Piero Carlo Orizio (Włochy), Stefano Lano (Szwajcaria). Oczekiwany jest przyjazd Muzy Rubackyte i Philippe Giusiano (Francja), skrzypków – Jurija Żislina i Dmitrija Kogana (Rosja), wiolonczelistki Marie Elisabeth Hecker (Francja) i in. Na afiszu nie widać nazwisk polskich, choć maestro Domarkas znany jest z dawnych i serdecznych kontaktów z muzykami i orkiestrami z Polski.

„Wojna i pokój” w Wilnie

Uwagę przechodniów tej jesieni przykuwały m. in. na Starówce wileńskiej rzesze personaży z minionej epoki. To Włosi wybrali nasze miasto jako miejsce kolejnej ekranizacji nieśmiertelnego dzieła Lwa Tołstoja „Wojna i pokój”. Litewska Wytwórnia Filmowa miała nie lada problem: w niektórych scenach zbiorowych, zwłaszcza batalistycznych uczestniczyło 500-600 osób. Włosi zażyczyli sobie, aby byli to mężczyźni o wzroście od 175 do 187 cm, w wieku do 60 lat, z niebanalnymi twarzami, nawet z pewnymi wadami, np. – bezzębni. Wszak to czas wojny. Natomiast całkiem wytwornie prezentowali się aktorzy, gdy filmowali się w scenach „pokojowych” na Trockiej, w okolicach b. pałacu Tyszkiewiczów. Wymaganie dla zaangażowanych kobiet było jedyne – nie mogły mieć farbowanych włosów. Podobno ma to być najdroższa i największa ekranizacja dzieła Tołstoja.

Halina Jotkiałło

Wstecz